Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2013, 13:37   #15
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Anastazja nie miała w zwyczaju zadręczać się wizją okropności, jakie widziała. Taki był już świat, a ona była do niego przystosowana, w końcu była gówniarą, kiedy wszystko stanęło na głowie. Na podróż z grupą zdecydowała się bez większych przemyśleń. Do tego była przyzwyczajona, bądź co bądź. Krótkie życie samotniczki, jakie niedawno wiodła, było dla niej przygnębiające. Ona była z tych, którzy garną się do ludzi. Nie dla poczucia bezpieczeństwa czy wielkich przyjaźni, ale dlatego, że tak było zabawniej. Kiedy dotarli do domostwa, w którym mieli się zatrzymać, nie mogła uwierzyć w to, że da się tak żyć. Nie dlatego, że świat był w ruinie, tylko w ogóle. Szczęśliwa rodzina była zawsze poza jej zasięgiem. Teraz jednak liczyło się jedynie to, że miała co zjeść i gdzie się spokojnie wyspać. Stosunkowo.
Biegający po domu pięciolatek działał jej na nerwy, choć wiedziała, że nic nie może mu zrobić. Prawie nic. Leżała właśnie w fotelu, nogi przełożywszy przez jedno oparcie, głowę opuszczając przez drugie, kiedy małolat po raz kolejny podszedł do niej i z niewinną miną pociągnął ją za blond rude włosy. Choć miała przymknięte oczy, tym razem była na to gotowa i chwyciła go za nadgarstek, szybko siadając i przysuwając do siebie łobuza. Z wyrazem chłodnego rozbawienia szepnęła:
- Jeszcze raz to zrobisz, a w nocy przyjdą po ciebie mutanty.
Puściła chłopca, który wytrzeszczył z przestrachem ślepia, wstała i jak gdyby nigdy nic skierowała się na ganek, poprawiając torbę na ramieniu i zawieszając karabin na ramieniu. Dwóch mężczyzn poszło gdzieś „w miasto”, ona jednak wolała się jeszcze pobyczyć, skoro była ku temu okazja. Kiedy wyszła z domu, oczy błysnęły jej głodem.
- Nie masz jednego na zbyciu? – zagadnęła Victora, opierając się o barierkę i spoglądając w bliżej nieokreśloną przestrzeń przed sobą. Ciekawe, że kiedy papierosy stały się tak deficytowym produktem, nagle wszyscy zaczęli palić. Oczywistym było, że dzielić się rzadko kto chciał, szczególnie, jeśli nie był akurat pijany i nie liczył na „małe co nieco”. Carmen jednak – bo tak przedstawiła się reszcie – należała do tej grupy ludzi, którzy nie boją się próbować.
Victor podał jej paczkę.
- Brakuje tylko kawy do tego sielankowego popołudnia... - mruknął cicho wyciągając zapalniczkę pytająco.

Zanim wyciągnęła rękę po prezent, zamrugała kilka razy z niedowierzaniem. Może ten gość był porządny, a może poza uprzejmością nic innego mu nie pozostało. Włożywszy papierosa do ust nachyliła się do zapalniczki. Obrazek jak z filmów noir.
Wypuszczając pierwszy kłąb dymu, zamknęła oczy. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny i choć ona kawę chętnie zamieniłaby na wódkę, kiwnęła głową.
- Dasz wiarę? Ta rodzinka jest żywcem wyjęta z seriali, które oglądałam za dzieciaka. Już wtedy wydawały mi się nierealne, a teraz... - zawiesiła głos i dopiero po chwili spytała: - Skąd znacie się z Robertem?
- Z drogi, sprzed już wielu lat. Wielu jak na nasze realia. Jedna z ostatnich osób, o której bym pomyślał, że dorobi się czegoś takiego - pokręcił głową uśmiechając się do swoich myśli. - Między innymi dlatego, że zawsze troszczył się o innych bardziej, niż o siebie. Tyle razy otarł się o śmierć z czyjegoś powodu...
Obróciła się tyłem do barierki, oparła się na jednym łokciu i po raz kolejny wciągnęła dym do płuc. Wypuściwszy go powoli przez ledwie rozchylone usta, spojrzała na Victora i zadziornie przechyliła głowę.
- A ty i Angelika... dołączyliście do grupy razem. To poważniejsza znajomość? Będzie konkurencja dla sielskiego życia rodzinnego Roberta? - zapytała żartobliwie, z nutą uszczypliwości w głosie.
- Co? Ach, nie, nie - pokręcił głową. - Poznaliśmy się dziesięć minut przed tym bajzlem. Nikogo z obozu właściwie nie znałem, nie mieszkałem tam zbyt długo, a ty? – spytał.
Nie spuszczając uważnego wzroku z rozmówcy, odpowiedziała:
- Nawet nie zdążyłam się rozpakować... no, miesiąc pewnie zszedł. - Zaśmiała się krótko, po czym westchnęła. - W Dallas było nieźle... i oby Boston nie okazał się tylko płonną nadzieją. W końcu długa droga przed nami - stwierdziła, spoglądając na znikającego w zawrotnym tempie papierosa. - Dzięki za to.
- Proszę bardzo... - mruknął w odpowiedzi. - Zawsze jak gdzieś szedłem, czyli przez większość czasu trwania końca świata, to szedłem bez celu. Dziwnie mieć dokąd iść. Jeszcze narobimy sobie nadziei, a tam...
- W sumie - wzruszyła ramionami - nic lepszego do roboty i tak nie mam. Oby tylko "nasi" chłopcy wrócili ze spaceru cali. I najlepiej z ciekawymi podarkami. Mam wrażenie, że rwą się do drogi... to nawet dobrze, takich ludzi też nam trzeba. - Wzięła ostatni wdech, zgasiła papierosa o barierkę i wyrzuciła za siebie. Mała rysa dla domu bez skazy w postapokaliptycznym świecie.
- Mi tam się nie śpieszy... - powiedział przeciągając się. Poklepał bariarkę, odrywając się od niej. - Spróbuję trochę odpocząć, mało sypiam. Nie idźcie beze mnie, jeśli łaska - dodał uśmiechając się.
- Sama na to nie pozwolę. Śpij dobrze - życzyła wibrującym, niskim głosem, brzmiącym jak mruczenie kota, a równie kocim, leniwym spojrzeniem odprowadziła mężczyznę, aż znikł jej z oczu. Nie miała ochoty wracać do środka. Swojej dawki odpoczynku już zaznała, a tam czekała tylko idealna rodzinka z męczącym bachorem i echo czasów, które nie powrócą, a które nigdy nie dotyczyły jej. Obróciła się tak, by ponownie móc przeczesywać wzrokiem okolicę i czekać na powrót dwóch nowych kompanów.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline