Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2013, 22:59   #265
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Smutek -

- Ciekawe, że podążasz za Nino w imię pragnień swej duszy, gdy ten nie wierzy w ich istnienie - odpowiedział delikatnie rozbawiony blondyn. Sytuacja była tą, z gatunku złych, jednak mogących stać się znacznie gorszymi. San zdawał się korzystać z jakiejś formy magii by naginać i panować nad swymi włosami. Lewitacja była czymś równie trudnym do przezwyciężenia. W starciu z tego typu przeciwnikami miał znacznie mniejsze szanse, niż z wrogami w pełni siłowymi, którzy niczym kat mieli do zaoferowania wiele, jednak z racji swych przewag - byli całkiem ograniczeni.
Faust nie miał jednak możliwości by dostać się do posiadacza przedziwnego uśmiechu w bezpieczny sposób. Jeszcze. Musiał więc czekać, i liczyć na to, że znajdujący się dwa piętra niżej przedstawiciel żywej masy zwanej mięśniami nie posiada szczególnej techniki namierzania.
- Ty wyznajesz piękno, ja równowagę - zakomunikował spokojnie blondyn. Był gotów, by unikać nadchodzących ataków w każdej płaszczyźnie, jednak zapewne nie było to wystarczająco.
- Tak jak Nino może być jednym z ucieleśnień tego pierwszego, tak osobnik, którego jest tak wiele - nie jest dobrym przykładem tego, jak działa ten świat. - czwarty z rodu dodał smutno.
- Nino ma swe własne poczucie piękna. Ja zaś go nie neguje. -odparł San, zatrzymując się w miejscu, natomiast jego włosy o tysiącu kolorów zafalowały szybciej. - Równowaga nie jest mi potrzebna, póki mogę oglądać siebie jak i inne cuda tego świata. -odparł piękny narcyz.
Mięśniak na dole, zerknął w górę i warknął niczym rozjuszone zwierzę. - W czasie potyczki się nie gada tylko....WALCZY!!- ostatnie słowa wyryczał tak głośno iż ściany dookoła zadrżała. Jednak nie był to jedyny efekt tego krzyku, z jego otwartych szeroko ust, wystrzeliła nagle struga głośno huczącego powietrza.


Tak wytworzona skondensowana fala dźwiękowa, ruszyła w górę, ponownie przebijając kilka pięter, by w końcu uderzyć w miejsce gdzie przed chwila stał blondyn. Czwarty z rodu, zdążył odskoczyć w bok, pozwalając by kolejny dźwiękowy pocisk przebił się przez korytarz, w którym aktualnie się znajdował.
- Nie musisz wierzyć w równowagę, jednak to dzięki niej świat ciągle istnieje. - odpowiedział szczerze blondyn. - Zaś prawdziwe piękno świata można poznać tylko podrożując po nim samotnie, poznając problemy i radości miejscowych. Ci zaś, w zamian za twą troskę pokażą ci miejsca tak piękne, że nawet twa sylwetka wypadnie przy nich blado - dodał po chwili rozbawiony blondyn.
- Nie mam nic do ciebie, osobniku o imieniu pięknym niczym jedna z większych rzek zapomnianych kontynentów. Nie chciałbym być przyczyną twego zniknięcia. - blondyn kontynuował szczerze. - Jeśli zechcesz, pokażę ci wspaniały świat. Nie będzie tak łatwo jak w twierdzy Nino, jednak każda trudność zostanie zwrócona tym, co zdołasz ujrzeć po drodze. Osobnikami, których poznasz, pięknem, które, za sprawą wyroczni, zdołasz zrozumieć! - gdy skończył wypowiedź uniósł jedną dłoń wysoko nad głowę, druga zaś uderzyła w jeden z punktów znajdujących się na jego klatce piersiowej. Perłowa katana pojawiła się tylko na ułamek sekundy, zaś blondyn zniknął. Krew zaczęła płynąć nieco szybciej niż zwykle, jakby błogosławiona czyjąś energią. Ruszył w kierunku tego, który tak bardzo pragnął walki. Pozbawienie żywota kogoś, kto tego pragnienie nie jest naruszeniem umowy.
Dwa Fausty miały pojawić się zarówno przed, jak i za przeciwnikiem, by kulturalnie pozbawić jego duszę głowy.
Piewca równowagi zyskał w swej ostatniej porażce dużo. Przede wszystkim był bardziej świadom swoich słabości, widział głupotę, jaką jest poruszanie się ślepo przed siebie. Właśnie po to służyły mu zdolności Zodiaka - pierwsza linia obrony przed atakami podobnymi do tych, które pokazał Mięśniak. Wystarczyło włożyć wystarczająco dużo energii w stworzenie fali uderzeniowej, by za jej sprawą znaleźć się na parkiecie jednego z pięter, nie zaś w zaświatach.
Drugim założeniem, które przyjął blondyn, jest coś tak prostego, że aż doprowadzającego czuwające nad nim istoty do histerycznego śmiechu. Brak techniki, korzystanie z siły swych mięśni - to również technika! Prymitywna, jednak prawdziwa. Wykorzystanie najczystszej formy energii było czymś, co umknęło blondynowi w walce z Katem, jednakże - miało sporo sensu gdy ktoś miał do tego naturalne predyspozycje.
- Nino sprawił, że mogę cieszyć się pięknem, dał nam to czego chcieliśmy. Nie zdradzimy go. -odparł San wzdychając głośno. Pieśń z głośników dalej wypełniała korytarze, gdy Faust zniknął kierując się w stronę dziury w podłodze. Czwarty z rodu wpadł w nią, bez problemów, kierując się w stronę wyszczerzonego mięśniaka... by nagle zatrzymać się i niemal odbić o bariery której wcześniej nie był wstanie dostrzec. Setki cienkich nitek w różnych kolorach, zakrywało powstały otwór, włosy uosobienia piękna, niczym pajęcza sieć odcinały drogę na dół. Wygięły się gdy rozpędzone ciało blondyna uderzyło, o siatkę, lecz nie pękły pod naporem tej siły.
Jednak gdy z ciała strażnika równowagi wystrzeliły strugi ognia, głośny krzyk Sana zmieszał się z melodyjnym głosem śpiewaka. Płomień pożarł włosy, otwierając przejście na niższe poziomy, jednak Faust stracił swój początkowy pęd, który miał być jego głównym atutem w tym ataku.
- Nieźle, SAAANNN -ryknął mężczyzna z dołu, a kolejna fala głosu poszybowała w stronę Fausta, który teraz spadał swobodnie przez dziurę w podłodze. Strażnik równowagi, był przygotowany na taką sytuację, moc która skradł Zodiakowi zabuzowała w jego ciele, a fala miała posłużyć Faustowi jako ostatnia z odskoczni. Dźwiękowy atak, otarł się o czuprynę chłopaka, który w ostatniej chwili odleciał w bok, wpadając na piętro pod stopami tego, którego włosy mieniły się kolorami tęczy. Dłoń strażnika przejechała po ziemi by wyhamować jego pędzące ciało, oraz zostawić pamiątkę, w kształcie podłużnych bruzd na deskach tego przybytku. Faust wziął głęboki oddech, po czym odskoczył ponownie w bok, tuz pod ścianę korytarza.
Noga opadła z góry w miejsce gdzie przed chwilą była jego głowa, sprawiając że kilka desek przed pięta zostało przeciętych na równiutkie połowy. Milczący blondyn, który czekał w tym przejściu, spojrzał zimno na piewcę równowagi, a następnie na swoją stopę, która chybiła celu. Czarny płaszcz dalej przykrywał całe jego ciało, jedynie ciężkie buty wędrowca wystawały spod jego połów.
- Domyślam się, że ty również nie zamierzasz zdradzić Nino - Faust westchnął tylko, zaś smutek wylewał się z jego duszy. Czy na prawdę każdy, kogo spotka będzie jego wrogiem? Gdzie podziali się ci, oczywiście poza Zodiakiem, którzy gotowi byli pomóc, rozpocząć taniec z przeznaczeniem?
Technika Sana polegała najwyraźniej na modyfikowaniu swych włosów za pomocą energii magicznej. Całkiem możliwe, że jego lewitacja polegała tylko i wyłącznie na utrzymywaniu się na małych, cienkich i wytrzymałych niczym pajęcza nić włosów. Zapewne nie była to nawet przepełniona finezją magia, a jedna z powszechnie znanych sztuczek doprowadzona do poziomu odrębnej gałęzi. Albo to, albo jedna z modyfikacji Nino...
- Przepraszam. - odparł szczerze blondyn. Nikt ze zgromadzonych nie był do końca pewien, kto może być adresatem - jednak każdy, kto miał jakiekolwiek szanse by być takowym - zapewne to poczuł. Czy to osobniki stojące po stronie Nino, czy też Kat widzący jak jego podobieczny po raz kolejny pakuje się w tarapaty tylko w imię “równowagi”, którą sam nie do końca rozumie, który stara się być rozsądny, jednak jego działania sprowadzają się do siania pożogi. Właściwie to nawet Wilczek przypatrujący się z daleka będzie w stanie znaleźć w tym pojedynczym słowie coś dla siebie....
Faust uniósł miecz nad głowę - technika otwarcia nie została pokazana żadnemu z trójki, w końcu nie zdołała zostać aktywowana, mógł więc śmiało spróbować wykorzystać efekt zaskoczenia raz jeszcze. Krew ciągle bulgotała, dając przyjemne uczucie wszech ogarniającego ciepła. Jego ciało nagle opadło w kierunku ziemi, zaś gdy twarz była już wręcz komicznie blisko ziemi wykorzystał moc Ksantosa jak i fizykę by zniknąć, o ile to możliwe - szybciej niż zwykle.
Zamierzał wypuścić fałszywy wizerunek na frontalny atak - proste cięcie mające rozdzielić ciało przeciwnika na dwie części - górną, kończącą się na wysokości pasa i dolną, posiadająca same nogi. Szermierz stworzony przez jedną z pradawnych technik Kitsune miał znajdować się w takim miejscu, by najzdrowszą kontrą był atak lewą stroną ciała.
Prawdziwy Faust miał zaś pojawić się tuż za lewym barkiem przeciwnika, tak by ewentualne rozpoczęcie ruchu kontrującego fałszywego blondyna nie uderzyło w jego ciało. Blondyn nie lubił znajdować się w roli kata, jednak czasem, by przywrócić równowagę zaburzoną przez istoty naginające podstawowe prawa - jedno ciało na jedną żywą istotę, czy też zwyczajną nierozłączność duszy i jej kontenera. Z pewnością to śmieszne, jednak gdyby Kwiatuszek zobaczył różowowłosego naukowca zidentyfikowałby go jako najgorsze możliwe zło... Faust jednak czasem zdawał się być zmuszony do działania w ten, czy inny sposób. Egzekucje były formą sztuki, zaś czwarty z rodu został zmuszony do bycia ich adeptem. Tym razem oddał hołd najstarszym z szermierzy, wykonując opadające cięcie od lewego barku do prawego uda.
Blondyn zniknął, mimo iż jego obraz nadal nacierał na wroga. Milczący wojownik chwycił przynętę, a jego pięśc powędrowała na spotkanie nieistniejącego w kwestiach materialnych strażnika. Uderzyła ona w obraz, rozmywając go, zaś fala cięc przeleciała przez korytarz, siekając na kawałki kolejne deski. Twarz blondyna wyrażała pewne zdziwienie, gdy jego wróg rozmył się niczym nocny koszmar. Faust pojawił się tam gdzie chciał, tak że ubrany w czarny płaszcz mężczyzna nie miał szansy by się bronic. Ostrze katany opadło od góry na lewy bark, by zabrac najcenniejszą dla każdego człowieka cząstkę.
Jednak czwarty z rodu, nie wiedział iż z całej trójki sługusów Nino, to Milczek był dlań najgorszym oponentem. Katana bowiem odbiła się od ciała przeciwnika, jak to zazwyczaj bywało gdy ktoś zablokował jego cios przy użyciu swego oręża. Ostrze perłowej katany, odskoczyło od ciała wroga, który dwoma susami oddalił się od Fausta. Milczek chwycił za swój czarny płaszcz, by zedrzec go z ciała odsłaniając tym samym swoją tajemnice.
Gdyby strażnik równowagi zdecydował się na dekapitację, walka na pewno przechyliła by się na korzyśc czerwonej koszuli. Bowiem tylko ten element ciała wroga dawał mu szanse na wygraną.
Cała postura oponenta, składała się bowiem...z ostrzy. Pokryte sztuczną skórą miecze, rozrywały ją teraz, formując nań zaporę z ostrych szpikulców. Przedramiona rozkwitły niczym kwiaty, których ostre liście zaczęły obracac się dookoła własnej osi, chcąc zmieli wszystko na swej drodze. Czy przeciwnik był golemem? Ciężko powiedziec, jednak na pewno więcej było w nim maszyny niżeli żywego bytu.
Dłoń milczącego wojownika nagle wystrzeliła w stronę Fausta, obracając się dookoła własnej osi, zaś z palców wyskoczyły żyletki, zdolne do idealnego cięcia ciała.
Faust opadł na ziemię, a obracająca się dłoń, niczym shuriken na łańcuchu przeleciała nad jego głową. Blondyn ruszył do przodu, niczym błyskawica korzystając z ostatnich chwil, gdy jego krew krążyła szybciej. Pojawił się przed milczącym golemem z dzikim błyskiem w oku, zaś perłowa katana przeszyła głowę tej lichej namiastki żywej istoty. Wspomnienia które teraz płynęły poprzez ostrze miecza, do Fausta nie były jednak istotne, bardziej rzeczywisty był ból. Dłoń która została wystrzelona przez golema, chciała wrócić do swego pierwotnego miejsca, ale na jej drodze stanęło jej ciało czwartego z rodu, a dwa metalowe palce, przecięły bok czerwonej koszuli.
Jakaś wewnętrzna intuicja podpowiedziała jednak Faustowi że nie może stać tyle czasu w jednym miejscu… a dokładniej iż należy szybko zwiewać. Używając mocy która ukradł Zodiakowi odbił się od pozbawionego duszy ciała milczka, w ostatniej chwili, bowiem z dołu dobiegł go głośny wrzask.
- SOUND BAZOOKA! – zaś potężna fala dźwięku rozerwała sporą część korytarza, wraz z miejsce, gdzie leżał metalowy przeciwnik. Gdyby nie przeczucie, Faust już dawno byłby gdzieś parę pięter wyżej, niekoniecznie w jednym kawałku, o czym świadczyły sypiące się w powietrzu resztki blondyna, którego słów wybranek Kata nigdy nie usłyszał.
Jednak chłopak ciągle musiał być w ruchu, bowiem z piętra wyżej, przez deski, poczęły przebijać się cienkie warkoczyki, które niczym włócznie, chciały przyszpilić blondyna do ziemi. Ten tańczył między nimi, ale przez te niekończące się ataki z góry nie miał wręcz okazji do ataku.
Krople potu zaczynały coraz bardziej ozdabiać nie tylko twarz Fausta, ale i otoczenie, w którym się znajdował. Każda uderzała na ziemię, wraz z coraz cięższym procesem oddychania. Blondyn miał jeszcze sporą część swych sił, z pewnością jednak odczuł on wykluczenie Milczka z walki. Co dziwne, uczuciem, które towarzyszyło zebraniu duszy przedziwnego tworu Nino - golema pokrytego ze wszystkich stron ostrzami, nie była radość pochodząca ze zwyciężenia przeciwnika. Nie był też smutek towarzyszący każdej zbędnej przemocy. Tym, co poczuł piewca równowagi była ulga. Krótkie poczucie wyzwolenia z opresji zniewolonej duszy. To chyba pierwszy przypadek,w którym Faust uratował czyjąś duszę, odbierając ją.
- Oi, San! - krzyknął blondyn, uderzając swą klatkę piersiową pojedynczym palcem. Akupunktura po raz kolejny była czymś niewiarygodnie przydatnym. - Jesteś lojalny swemu stwórcy. Rozumiem to, ale nie popieram - dodał podniesionym tonem.


“- Wrrr.... Nie zatrzymuj się. Walcz póki nie stracisz tchu, a już ja zadbam, by to nie nadeszło zbyt szybko - Wilk będący personifikacją trawiącej blondyna, jak i coraz większą część kontynentu choroby. Plagi, która czasem mogła być błogosławieństwem. Daru, któremu nigdy nie brakowało ciemnej, pozbawiającej innych szczęścia strony. Faust nie uważał, że szaleństwo jest złe, jednak wiedział że każdy z niewidzialnych łańcuchów respektu, jakim wilcze istnienie go darzy, będzie pękał, wypuszczając zwierza na wolność. A wtedy nie wystarczy czwarty z rodu. A Perłowa biel może znowu zalać się Szkarłatem.”
Faust słyszał wilka, jednak zdawał się odrzucać jego słowa, traktować je jako istniejącą, jednak nie chcianą deskę ratunku. Musiał wybrać kolejny cel, kolejną zmartretowaną ludzką duszę, która mogła czekać by zostać uwolniona z zgwałconego przez Nino ciała, czy też po prostu - była gotowa odejść do innego miejsca w imię ideałów swych i swego stwórcy. San i Zantra. Żaden z nich nie powinien umierać w tym miejscu. Czemu to Faust miał wyzwolić ich dusze, czy też zakończyć ich żywot? Oraz co gorsza, czemu to on miał wybierać cele?
Łza spłynęła z powieki strażnika równowagi, mieszając się z narastającym na jego twarzy potem. Nawet jeśli informacji i rzeczy do przeanalizowania było multum - cała scena trwała tylko chwilę, zaś blondyn ruszył w kierunku dziury stworzonej przez dźwiękową bazookę. Tuż przed jego rękami pojawiła się kolejna, tym razem jednak nienaruszona czerwona koszula. Zaczerpnął nieco męczącej mocy Zodiaka i wystrzelił element garderoby w dół. Przeciwnik, lubiący krzyczeć w conajmniej nienaturalnym stopniu zapewne zareaguje instynktownie, wystrzeliwując swój potężny atak gdy tylko ujrzy coś, co chociaż przypomina Fausta. Wydaje się to śmieszne, ale doświadczenie wojenne czempiona Hadesu, najbardziej brutalnej istoty jaką strażnik równowagi spotkał, które sprowadzało się do jego niewyobrażalnego wręcz refleksu były czymś niesamowitym. Niewyobrażalna wręcz zdolność, jak każda inna, musiała mieć swe słabe strony. Zantra z całą pewnością należał do osobników, których muskuły były kierowane bardziej przez odruchy, niż skomplikowane procesy myślowe. Właśnie dlatego blondyn nie tyle oddalił się od dziury, co stał w bezruchu, zachowując przy tym absolutną wręcz ciszę. Wyczekiwał ataku, który zapewne uderzy w atrapę - element garderoby, by zaraz po nim błysnąć dziurą na dół, potem tuż pod kark Siłacza i zakończyć jego zwot.
Pieśń w głośnikach rozpoczęła się p oraz kolejny, a słowa niczym łzy płynęły przez powietrze. Niektórzy mówili że płacz, to oczyszczanie duszy, jest to hołd dla tych którzy już polegli, lub mieli polec w bitwie zwanej życiem.
Czerwona koszula pofrunęła w stronę dziury, a delikatne i ciche kroki Fausta tańczyły między opadającymi z góry włóczniami z włosów. Blondyn który chciał niczym jego najgroźniejszy dotychczas wróg wykorzystać typowe doświadczenie bojowe zaniedbał dwa fakty.
Kat był osobnikiem, który w sztuce wojny niemal nie miał sobie równych, jednak nigdy nie działał według planu. Rzucał siebie całego w wir bitwy, wierząc że i tak wyjdzie z niej cało. To jego dzikość i nieokiełznany upór , sprawiał iż był taki, jakim Faust go poznał. Gdyby to on walczył teraz zamiast władcy perłowej katany zapewne leciałby już w dół otworu, ze śmiechem czekając na atak wroga. Nawet gdyby miał stracić przez to nogę, czy głowę, chciałby uderzyć weń całym sobą.
Drugim zaniedbanie było coś, co zamglony walką umysł Fausta musiał przeoczyć. Krzykacz z dołu nie widział, go gdy walczył z milczkiem, czy Sanem, a mimo to ataki zawsze mijały czerwoną koszule jedynie włos, tylko dzięki niezwykłemu refleksowi strażnika. Także odnalezienie go w wielkim zamku, poszło trójce dość sprawnie, a ich taktyczne rozstawienie wskazywało iż dokładnie wiedzieli gdzie go szukać.
Zantra nie tylko krzyczał głośno… dźwięk był jego domeną i umiał wykorzystać go na wiele sposobów, o czym boleśnie przekonać miał się ostatni z rodu.
- Voice Slash! -ryknął mięśniak, jak gdyby pochwycił fortel blondyna. Jednak ostry niczym miecz strumień fal dźwiękowych, nie uderzył w atrapę… a dokładnie w deski na których stał Faust. Nikt nie mógł odmówić blondynowi prędkości, jednak dźwięk też był szybki… i tym razem to on wygrał konfrontacje. Cios uderzył w Fausta gdy jego stop już odbijały się od desek, by po raz kolejny refleksem uniknąć ataku. Dźwiękowe ostrze, uderzyło w pachę strażnika słusznej równowagi, by zachwiać symetrię jego ciała. Lewa ręka, została oddzielona od ciała jednym płynnym cięciem, by opaść z plaskiem an deski.
Mózg nie rejestruje bólu od razu, jednak strach już tak. Każdy człowiek zaś najbardziej bał się trwale utracić części siebie. Oczy Fausta rozszerzyły się, gdy spojrzał na krew tryskająca z równiutko przeciętego kikuta. Mieszanina krzyku i jęku już miała wyrwać się z jego ust, gdy nagle nadszedł kolejny cios.
Kolorowe włosy splecione ze sobą na kształt włóczni , teraz zabarwione były posoką ostatniego z rodu zdrajców. San przebił sie przez dach, trafiając w spanikowanego Fausta… miejsce trafienia zaś było paskudnym żartem losu. Włosy bowiem przebiły serce strażnika na wylot. Była to szybka śmierć, ciało nawet nie zdołało zarejestrować bólu, o wiele spokojniejsza niż ta która pochwyciła Kwiatuszka. Dom naukowca stał się grobem dla drugiego z herosów, którzy walcząc z szaleństwem, sami pomału się mu oddawali.
Ten którego praca była prosta i niezbędna, pojawił się w ciemnym korytarzu.



Muzyka jak zawsze dudniła w słuchawkach ukrytych pod czarnym kapturem, zaś na ostrze kosy nabite było jabłko które śmierć gryzł miarowo. Koścista dłoń ruszyła na spotkanie z ciałem, by wydobyć zeń zszokowaną duszę z jej dotychczasowej powłoki. Palce be skóry już miały musnąć ciała, gdy nagle wilcza paszcza kłapnęła głośno przed nimi. Śmierć zdziwiony cofnął rękę, by ustawić ją na drzewcu kosy, gotowy do cięcia… jednak on nigdy nie walczył. On jedynie zbierał żniwa. Ten plon zaś był skażony… chorobą która teraz szczerzyła swe kły w stronę przedwiecznego żniwiarza.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 10-08-2013 o 23:04.
Zajcu jest offline