Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2013, 16:01   #261
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zwierzątko
- Z pewnością jesteś najsilniejszy. - Faust wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. Nie miał zamiaru walczyć z tą trójką. Nadal nie wiedział, czy osobnik znajdujący się na samym szczycie konstrukcji jest możliwy do pozbycia się. Jeśli dotrze z nimi do Lukrozu - problem sam się rozwiąże. Kto wie, może nawet zyska efektywną metodę transportu i nadgoni stracony czas?
“- Chyba nie zapomniałem jednak “prawdziwej” drogi - blondyn uśmiechnął się wewnątrz swej duszy. Adresat jego słów był niemalże oczywisty.”
- Jesteście najemnikami? - zapytał po chwili blodnyn. Warto wiedzieć, z czym dokładnie ma doczynienia.
Pierwszy odpowiedział ten który siedział na łóżku. A dokładniej spojrzał na Fausta w milczeniu, tak perfekcyjnie dopracowanym przez lata że wręcz namacalnym. Wymowne trzy kropki niemal uformowały się nad jego głową, gdy dalej bawił się swoją logiczną zagadką.
- Najemnicy nie znają piękna. -odezwał się ten który malował paznokcie, unosząc dłoń do góry by spojrzeć na swoje dzieło. - Tam gdzie go nie ma, nie znajdziesz też mnie.
- Ta najemnicy to banda słabiaków! -niemal wrzasnął osiłek, lecz nagle żyłka na jego skroni drgnęła niebezpiecznie. - Nazywasz mnie najemnikiem, bo sugerujesz że jestem słaby!? -ryknął w stronę Fausta, rzucając o ziemie sztangą, tak że ta niemal przebiła się przez podłogę. - Chcesz się bić!?
- Znajdujesz się tutaj ze względu na Nino? - blondyn zapytał istotę o wyjątkowej, nie koniecznie kojarzonej z jego płcią urodzie. Uśmiechnął się do niego, wiedząc że ten moment to jedno z nielicznych spotkań, których doświadczą. Zarówno on, jak i dotychczas niemy przedstawiciel prywatnego zespołu Luigiego zdawali się nie sprawiać problemów.
- Nie mam czasu ni chęci do spożytkowania w rozmowie z kimś takim jak ty, najsilniejszy z trójcy - uśmiechnął się szeroko, parodiując manierę w jakiej siłacz ukazuje zęby.
- Owszem, nasz piękny gospodarz. -odparł ten którego włosy mieniły się tęczą, natomiast osobnik o wiecznie szerokim uśmiechu, widzianym przez policzek, warknął groźnie. - Czy ty się ze mnie naigrywasz? Złamie Cie jak wykałaczkę!- dodał prężąc groźnie muskuły. Blondyna w czerni zaś niewzruszony, odłożył zabawkę i przewrócił się na bok twarzą do ściany.
- Zgadzam się, każdy Luigi jest intrygujący - Faust kontynuował rozmowę ze wzorem wszelakiego piękna i każdej z możliwych cnót, przynajmniej... gdyby bazować na jego wyglądzie. Wokół blondyna kłębiły się teraz wątpliwości. Tak jak siłacz zapewne zjawił się tutaj niczym czarnoskóry, w imię nadchodzących wyzwań, a przepiękny mężczyzna - w imię podobieństwa w swej wspaniałości do Nino, to milczący był jedną wielką niewiadomą.
- Nie czuję potrzeby walki, nie mam też zamiaru brać udziału w pokazie siły. - odpowiedział powoli blondyn. - Z przyjemnością oddaję ci stanowisko najsilniejszego. - dodał po chwili.
Spojrzał na milczącego - to on może być punktem decydującym o potencjalnej wolności, tylko po to, by wrócić do gnębienia siłacza w manierze tak bliskiej do tej stosowanej przez ich gospodarza.
- Gdy można uniknąć walki, jaki miałbym mieć motyw do kończenia żywotów innych? - zapytał. Wydawało się, że wewnątrz głowy Fausta nie istniała możliwość sparingu.
- Jak cie zwą? Ja jestem San. -odparł ten którego, włosy wprawiały w niezwykłe zdumienie, nawet najpiękniejsze z dam. Osiłek zaś zaśmiał się triumfalnie i ruszył w stronę swej sztangi. - Jednak masz trochę oleju w głowie, skoro wiesz że jestem najsilniejszy! -stwierdził by wrócić do ćwiczeń, rozwijających jedynie ciało nie zaś ducha. - Ej Milczek nie idziesz chyba jeszcze spać! -warknął jeszcze w stronę postaci na łóżku, która jednak nie odezwała się ani słowem.
- Wybaczcie me zachowanie. Jestem Faust IV - blondyn zachowywał się dumnie, niemal tak, jakby niedawne nie tylko przechytrzenie, co zwyczajna porażka w starciu z różowowłosym naukowcem nie miała miejsca.
- Skoro to środek transportu w którym porusza się Nino, to zapewne ma tutaj jakąś bibliotekę? - zapytał zgromadzonych po chwili.
- Książki są dla debili!- stwierdził swym potężnym głosem mięśniak, którego mięśnie ponownie napinały się pod ciężarem sztangi.
- Owszem Nino ma książki. -odparł najpiękniejszy w pokoju, gdy jego włosy przesunęły się po biurku w poszukiwaniu jednego z wielu grzebieni. - Ale nie sądzę by komukolwiek pozwolił ich dotykać.
- Domyślam się, że zarówno biblioteka jak i Nino znajdują się gdzieś na górze? - blondyn zdawał się nie czekać nawet na upewniającą go odpowiedź, zamiast tego - po prostu ruszył za drzwi, by ruszyć w kierunku bliżej nieokreślonej “góry”.
- Nie radzę. -stwierdził San, nawet się nie oglądając. - Zginiesz jeżeli tam pójdziesz. -dodał, a jego włosy zaczęły przy pomocy małego pędzelka malować paznokcie u jego stóp.
- Nie wiem czemu miałbym zginąć w bibliotece - stwierdził rozbawiony blondyn. - Książki są i owszem ciekawe, czasem “wciągają” cię w inną rzeczywistość - kontynuował, zaś na jego twarz wypłynął ustępujący tylko mięśniakowi uśmiech.
- Ale nie zabijają - zakończył.
- Ta książki są jak piękno... chociaż trochę gorsze.- przyznał tęczowowłosy. - Bowiem nawet najlepsza, nie jest wstanie równać się z moim pięknem. -dodał jak gdyby sam do siebie, zerkając w lustro by kontynuować stracony wątek. - Ale wkroczenie na, wyższy poziom, oznacza zirytowanie Nino... a to zaś prowadzi do tego że będziemy musieli Cie zabić.
Na te słowa San’a osobnik który dotąd nic nie powiedział, obrócił się na łóżku, wpatrując się w Fausta w kompletnej ciszy.
- L'art pour l'art - odparł blondyn rozbawiony faktem, jak i trafnością tego powiedzenia. Sztuka dla sztuki. Jakże piękne określenie, ciekawe, czy możliwym jest zmiana podmiotu tego powiedzenia na najwspanialszą z idei. Uśmiechnął się tylko blado na pożegnanie.
- Nino raz już mnie zabił, więc to chyba nic szczególnie bolesnego - dodał tylko, ruszając za drzwi.- W sumie nie musicie o tym wiedzieć - zaśmiał się, tym razem jednak nie był to przyjemne dźwięki, wręcz przeciwnie. Uderzały w nieznane dotychczas elementy dusz słuchaczy.
San wzruszył tylko ramionami. - Żeby nie było iż nie ostrzegałem. -stwierdził od niechcenia, zaś po chwili drzwi do pokoju zamknęły się. Faust stanął w korytarzu, z którego mógł ruszyć niemal w każdym kierunku, ruchomej twierdzy. Problemem było jednak to iż nie znał, jej architektury.
To jednak zdawało się być tylko dodatkowym motywem, czymś, co uczyni poszukiwania owocnymi niezależnie od tego, czy blondyn zdoła osiągnąć cokolwiek. Nadal musiał rozwiązać zagadkę kryjącą się za przedziwną, wieloraką istotą, którą niewątpliwie był Nino. Faust miał okazje spotkać kogoś, kto potrafił na kilka chwil stworzyć swego klona - nigdy nie było to jednak coś stałego. Oraz, co znacznie ważniejsze - technikom tego typu zawsze towarzyszyło sporo ograniczeń. Pozostawało tylko znaleźć jedno z nich, lub też, co całkiem prawdopodobne byt kierujący wszystkimi Nino, by... tego plan jeszcze nie opisywał. Zbyt wiele zależało od reakcji prawdziwego naukowca na upadek kurtyn zasłaniających jego tajemnicę.
Głęboki wdech, chwila przerwy, oraz cichy, powolny wydech. Miał wrażenie że w podziemiach rezydencji drugiej strony pierwszego, nie zobowiązującego do niczego kontaktu zawartego z kroczącej po ziemi istotą, udało mu się spojrzeć na otoczenie patrząc tylko przez pryzmat znajdujących się w okolicy duszy. Skupił się na tym wspomnieniu i spróbował je przywołać. Użyć tworzonej przez niego na bieżąco techniki pozwalającej na tak wiele możliwości, otwierającej sporą ilość pokojowych rozwiązań. Przywołał do siebie również doświadczenia związane z ranieniem i więzieniem dusz - w skrócie, z wszelakim kontaktem z tą formą bycia. Szukał w okolicy podobnych wrażeń, miejsc, oraz co najważniejsze - tej dziwniejszej, teoretycznie nie istniejącej stronie bytów.
Faust skupił się, a jego powieki opadły lekko, gdy starał się wykryć to co tak często zabierał. Jednak teraz gdy jego serce było już spokojne, nie było to takie proste. Wyczuwał jedynie drgania niewidzialnej składowej każdego bytu, w pokoju gdzie siedziało trzech jego współ lokatorów. Jednak nie był wstanie nawet rozpoznać, która cząstka należy do którego. Zbadanie całego kompleksu, ba nawet całego korytarza leżało zupełnie po za jego możliwościami.
Blondyn westchnął. Spodziewał się tego, że ta próba nie kończy się spektakularnym sukcesem. Miło jednak było wiedzieć, że jego domysły są słuszne, a on, prędzej czy później zdoła posiąść tą właśnie umiejętność. Tym razem wybrał losowy korytarz, kierując się bez szczególnych zamiarów czy wytycznych. Czekał na wiatr, który z kolei zwiastował pobliskie okno. Z całą pewnością to była najszybsza droga na szczyt.
- Wrr... ejdźmy tam, ciekawość watahy nie zna granic. - zarzucił tylko znajdującym się wewnątrz Fausta wilk, dolewając oliwy do ognia zwanego ciekawością.
Okno znalazło się bez problemów, jednak sama wizja wspinaczki nasunęła pewne wątpliwości.
Ta odmiana sportu, wymagała bowiem nie tylko zręczności, ale i siły, a ta nigdy nie była atutem czwartego z rodu. Ponadto maszyna pozostawała w ciągłym ruchu, co jeszcze utrudniać będzie podróż pionowo w górę. Oczywiście o tym że upadek z takiej wysokości, byłby śmiertelny, nie trzeba było nikomu mówić, było to oczywiste.
Faust nie obawiał się martwych przedmiotów. Ot, dziwaczna fobia przed chodzącymi domami zdawała się być urojeniem tylko dla nielicznych. Skupił się na zdolności byłego archeologa, który teraz wypełniał słoiki Nino od wewnątrz. Zebrał nieco energii podłoża gotów by wykorzystać ją jako jedno z ułatwień, które miał w zanadrzu. Biorąc pod uwagę fale uderzeniowe, równie dobrze mógł wykorzystać je nie do ranienia kogoś, lecz do przemieszczania swego ciała w powietrzu.
Stanął na parapecie, złapał górny element ramy okna, oraz wykorzystując energię Ksantosa wzmocnił swe wybicie tak, by po swoistym salcie znaleźć się nieco wyżej. Teraz pozostawało tylko wykorzystać zdolności zarówno boskiego rumaka, jak i całkowicie śmiertelnego kartografa.
Kolejne przeszkody znikały pod wpływem zdolności Fausta, który zdawał się nie męczyć tak bardzo, jak zwykle. Najwyraźniej energia, którą chłonął z ziemi pozwalała na zwiększenie efektywnej ilości energii, którą posiadał wspinający się strażnik równowagi. Minęło kilka pięter, kolejny odbić, a blondyn znalazł się przy jednym z okien w sekcji, która ze względu na bliskość szczytu była z całą pewnością tą, zwaną przez naukowca “górną”.
Czwarty z rodu zdrajców zamierzał błądzić po sekcji, sprawdzając każde możliwe pomieszczenie do momentu, w którym napotka Nino, bibliotekę, czy coś, co przykuje jego uwagę.
Faust wskoczył przez okno, a jego stopy uderzyły o deski. Mężczyzna zaczął przechadzać się po korytarzu, zaglądając do kolejnych pomieszczeń, głównie znajdowały sie tu pracownie alchemiczne, oraz zupełnie niezagospodarowane pomieszczenia - zapewne przyszłe magazyny na składniki. Dwa razy, oczy Fausta dostrzegły braci Alfy i omego, którzy pałętali się po pokojach ,czyszcząc, marudząc w swym języku... oraz od czasu do czasu grając w piłkę zwitkiem papierów.
Jednak po dłuższej chwili bezowocnych poszukiwań, gdy blond czupryna wraz z resztą głowy zajrzała do kolejnej sali, dostrzegł on plecy Nino, pochylonego nad kilkoma albemikami. Wyglądał on tak samo jak wszyscy których dotychczas spotkał czwarty z rodu.
- Yo Nino - strażnik równowagi o wątpliwej moralności stanął w progu drzwi, opierając jedną rękę na futrynie.
- Gdzie masz bibliotekę? - zapytał, jak gdyby zakaz wchodzenia na górne piętro ruchomej twierdzy nie istniał. Jego znak rozpoznawczy - nieco kpiący uśmiech, który tak rzadko schodził z ust dzierżyciela perłowej katany, znajdował się na swoim, najwyraźniej zarezerwowanym miejscu.
Faust widząc potencjalną ofiarę słyszał wycie wilka, który jeszcze zdawał się być zablokowany w prowizorycznym więzieniu - czy też po prostu szacunku do swego pana, przywódcy watahy. Żadne łańcuchy nie pętały wizerunku choroby, ten jednak ograniczał się do dawania prowokującego ciarki pokaz możliwości wokalnych.
Kilka kropel cieczy upadło z pipety do szklanego pojemnika, gdy Luigi w ciszy, odmierzał kolejne porcję specyfiku. - Zignorowałeś mój zakaz, więc równie dobrze ja mogę zignorować umowę, wiesz o tym?- odparł spokojnym tonem naukowiec o różowych włosach.
- Umowa nie mówiła o tym, że stanę się pionkiem, któremu będziesz wydawał rozkazy. - blondyn zripostował krótko. Faust IV pozostawał w bezruchu, spoglądając na obrażonego bibliotekarza.
- Odnosiła się do mojego żywota, oraz tego, co stanie się z pozbawionymi żywota ciałami. - kontynuował po kilku spokojnych wdechach. - Jakże wspaniały środek transportu, oraz trójka pomagierów blokująca moją prywatność i zabezpieczająca twą osobę jest poza umową. - w tym momencie strażnik zrobił teatralną przerwę, chcąc podkreślić następne słowa. - Nie muszę więc słuchać twoich zakazów jak najemnik. - podsumował, patrząc na Luigiego wzrokiem spragnionego lektury czytelnika.
Nino odwrócił się plecami do prowadzonego eksperymentu, opierając dłonie na rogu blatu. Jego palce delikatnie postukały o drewnianą strukturę a on skrzywił się wyraźnie, niczym inżynier, który zobaczył naprawdę spieprzoną robotę.
- Chłopcze, nie rozumiesz podstawowych prawideł istnienia. -powiedział dziwnie surowym głosem.- Tak w umowie nie ma wzmianki, o tym że masz mnie słuchać, czy współpracować. Ale umowa daje mi władze nad twoim życiem, w momencie gdy ją podpisaliśmy, przyznałeś iż twój żywot zależy teraz tylko od mej decyzji. -stwierdził, a delikatnym podmuchem wydychanego powietrza, poruszył grzywkę różowych włosów. - Tak więc masz spełniać moje polecenia, lub zadecyduje że czas zakończyć twój żywot. Czy to jasne?- zapytał mrużąc swe delikatne oczy.
Z całą pewnością to, co właśnie miało się stać było spowodowane mieszanką szaleństwa, oraz ostatniej sprzeczki z katem. Twarz czwartego z rodu przybrała nieco smutne wymiary, on zaś zaczął mówić.
- Gah, jesteś całkiem mądry - odparł wyraźnie zawiedziony tym faktem blondyn. Jednak cień negatywnych uczuć został szybko zmyty przez nieco wykrzywiony grymas, który prawdopodobnie wywodzi się z uśmiechu.
- Nie zmienia to faktu, że nie jestem twoim zwierzątkiem, i nie zamierzam być trzymany z resztą takowych - stwierdził. - Nie zamierzam pozbawiać ani ciebie, ani twych żyjątek żywota, chcę tylko dostępu do biblioteki. - zakończył, zaś po kilku chwilach Nino ujrzał język Fausta jak i jedną opadniętą powiekę, które jakby poprzedzały słowa: - O wielki i wspaniały/
- Możesz mieszkać z nimi, albo w klatce to twój wybór. -stwierdził ten który uchodził tu za geniusza, a jeden z bąbli jego stroju zaczął powoli puchnąć. - Biblioteka zaś to moja skarbnica, wiedza jest cenniejsza niż złoto. Królowie mają skarbce, smoki gromadzą kosztowności, ja zaś mam swój zbiór. Tylko mój. -dodał a kropla pękła. Na dłoń Nino upadła niezbyt gruba książka, którą rzucił blondynowi. - To będzie odpowiednie dla Ciebie. -rzekł z lekkim uśmieszkiem, gdy ten w czerwonej koszuli odruchowo pochwycił obiekt. Tytuł książki zaś nie był żadnym którego czwarty z rodu mógł pożądać. Brzmiał bowiem “Poradnik dla początkujących- Jak wytrenować swojego pupila”. Widać nawet geniusze lubili się czasem poprzekomarzać.
Wilcza wataha rozbrzmiewała teraz w duszy Fausta. Zabij. Wykończ. Pożryj. Rozwiń się. Wszystko kosztem jednej istoty, oraz ewentualnie rozgniewania nieco innej. Kat zapewne sceptycznie patrzył na to, jak jego jedyny wyznawca, oraz czempion daje sobą pomiatać naukowcy o nieograniczonej wręcz liczbie klonów, oraz, co gorsza - nie posiadającemu duszy.
“- Oi, Kacie, Wilczku, zapewne prawdziwy Nino jest gdzieś ukryty? - zapytał wewnątrz swego jestestwa. Jego świadomość zbliżyła się do kata, zapewniając że nie zamierza uciekać się do bezpodstawnej przemocy.
- Samoobrona jest OK! Nawet wataha nie zawsze atakuje bez powodu, jednak broni się do śmierci... przeciwnika - Szaleństwo zaśmiało się wewnątrz blondyna.”
- Pierwszy raz widzę kogoś, kto jest bardziej pyszny i próżny niż ja -Faust ukłonił się nisko, oddając respekt temu, kto znalazł się przed nim w rachunku ludzkiej słabości. Minę smutnego,wręcz skarconego zwierzątka zmył jednak blady uśmiech. Złapał książkę nieco pewniej, by po chwili, niczym Zodiak, wykorzystać wyssaną z podłoża energię i za pomocą fali uderzeniowej wysłać przyśpieszoną książkę na chemikalia. W razie wybuchu zamierzał wykorzystać “Kai”, oraz, jeśli będzie to potrzebne - barierę.
“- Jeżeli jest żywy, to na pewno gdzieś kryje swoje ciało i duszę.”- odparł Kat. W tym też momencie książka uderzyła o próbówki, a Faust wyskoczył z pokoju w którym rozpętała się mała ognista burza. Sadza pokryła resztki ścian, a strzępy sukni naukowca latały po gęstym od dymu powietrzu. W tym też momencie w całej budowli, rozbrzmiała głośna syrena... Nino chyba postanowił zerwać umowę, gdy jego ceny eksperyment został zniszczony.
- Ups. - powiedział szczerze zasmucony zniszczeniami blondyn. Smutek, który gromadził się na jego twarzy pokazywał, że wcale nie chciał doprowadzić do alarmu, czy też wielkiej bitwy, która miała nadejść.
Z drugiej strony - właśnie przybliżył się do wypełnienia zawartej z Nino umowy. Nieśmiertelność musi być ciekawa, ale niemożność umarcia jest najgorszym, co może się przytrafić żywej istocie. Najlepszym tego przykładem były umierające bóstwa, które już dawno straciły swych wyznawców.
“- Nie jestem w stanie znaleźć prawdziwego Nino. Nawet jeśli jestem w stanie ujrzeć cząsteczki duszy, to jest to wizja niewiele lepsza, niż ta rozciągająca się przed ślepym każdego dnia. - Faust przyznał się do swej słabości. To chyba największa zmiana, jaka zaszła w blondynie gdy w jego duszy zamieszkał tajemniczy wilk.
- Po co ci to? Zabij wrr.... szystkich! Kiedyś klony, jak i obstawa się skończą - Szaleństwo jak zwykle dorzucało swe wspaniałe rady. Karcący wzrok tego, który jeszcze posiadał władzę nad swym własnym bytem upewniał dwójkę “doradców”, że to nie jest rozsądna opcja.
Blondyn mógł udać się na sam szczyt, lub też kierować się do podstawy. Prawdopodobieństwo na to, że zdoła przewidzieć plan geniusza było nikłe. Mógł poruszać się po zakazanej strefie, lub, w myśl zasady głoszącej ciemność u podstawy latarni iść w kierunku mechanizmu poruszającego twierdzą. Obie opcje były zapewne uwzględnione przez Nino, więc wybór ograniczał się do bazowania na odczuciach.
Faust kontynuował zwiedzanie, zaś alarm zdawał się być dla niego tylko muzyką.
 
Zajcu jest offline  
Stary 05-08-2013, 04:08   #262
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of balnce
Wypowiedziane posłuszeństwo.


Blondyn niezbyt spieszył się w swym pochodzie po górnym piętrze, ruchomej fortecy. Mimo iż mógł skorzystać z mocy Ksantosa, czy energii ziemi, było by to tylko niepotrzebne zużycie energii, która zapewne miała mu się jeszcze dziś przydać. Syrena alarmująca cały zamek, była iście denerwująca, ale po kilku minutach irytujący dźwięk ucichł, zapewne i tak już cały pojazd wiedział kogo szukać.
Górne sale w większości zajęte były przez różnego typu laboratoria, niektóre w których stoły uginały się pod ciężarem próbówek, kolejne zaś wyposażone w ogromne zbiorniki w których pływały dziwne elementy. Gdy czwarty z rodu zdrajców, trochę uważniej przyjrzał się jednej z dużych kadzi, dojrzał iż dziwne jajowate obiekty, to przezroczyste kule, w który spały malutkie kopie Alfy i Bety. Widać w taki sposób powstawali mali pomocnicy Nino, którzy byli w pewien sposób uroczy, ale przede wszystkim niegroźni. Żółte stworki bowiem nieraz mijały Fausta na korytarzu, czy wpadały Nan w jakimś pokoju, jednak żaden niezbyt się nim przejmował, ot wykonywały dalej swoje obowiązki, sprzątając i czyszcząc to co im kazano.
Zaglądając do jednej z sal, ten którego koszula, zabarwiona była czerwienią, aż lekko się uśmiechnął, widząc odpoczywającą grupkę sługusów, którzy z uśmiechem na swych buźkach wcinali kanapki.


Usadowieni na metalowej belce, w czymś co przypominało duży komin, cali umorsani od sadzy i smaru. Zapewne mieli nie dopuścić by, droga która para i spaliny wylatują na zewnątrz była zbyt brudna, wszak to mogło spowodować zatrzymanie pracy urządzenia. Wiedza tego który w swej głowie trzymał watahę, była niezwykle rozległa, nawet w kwestiach technicznych. Dla tego też zapamiętał położenie pokoju- bowiem jeżeli Nino nie będzie na górnych poziomach, to najkrótsza i najszybsza droga do źródła zasilania, prowadziła właśnie kanałami którymi podróżowały spaliny. Z pomocą Kai jak i energetycznych fal, zapewne przeprawa byłaby możliwa i dość sprawna.

Z każdym krokiem, zaś blondyn miał coraz więcej pewności w tym, iż na szczycie nie ma Nino. Obszedł bowiem już większość piętra, nie trafiając na nic szczególnego, widać naukowiec zastosował stary chwyt – zakaż komuś czegoś, bo wiesz ze wtedy tam pójdzie. Proste, ale jak często skuteczne.
Właściciel czerwonej koszuli, miał już zawracać w stronę komina, gdy z głośników, które wcześniej wyły w paskudny sposób, alarmując cały zamek, popłynęła muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_SuSYk3dlI8[/MEDIA]

Piękny młody głos, rozpoczynał piosenkę której nie towarzyszył żaden instrument. Były w tych dźwiękach cos co chwytało za serce, jakaś czysta niewinność młodego wykonawcy. Głos śpiewającego, był jednak nad wyraz smutny, nie czerpał on przyjemności z tego co robi. Czyżby do śpiewu zmusił go bat i groźba? Może pieśń zwiastować miała coś niezwykle smutnego, a młody głos niczym urzędnik wyczytywał ostatnie winy skazańca, którego głowa leżała na pieńku. Delikatne odgłosy instrumentów, dołączyły po chwili do pieśni. Za plecami Fausta pojawił się kolejny głos, ten jednak nie był już uczestnikiem tej symfonii, mimo iż wyrażał wobec niej niezwykły podziw.
- Doskonała pieśń… nigdy nie zapomnę gdy usłyszałem ją po raz pierwszy, jak wstrząsnęła moją duszą udowadniając mi czym jest prawdziwa natura naszej duszy. –westchnął San, mężczyzna o kolorowych włosach, który wisiał kilkanaście centymetrów nad podłogą. Zniknęły warkoczyki i kitki, jego włosy były rozpuszczone, falowały lekko, jak gdyby bujając się w rytm muzyki. – Każdy dąży do piękna, tylko przez nie możemy dotrzeć do swej prawdziwej natury. Zaś czynniki takie jak te mają nam w tym pomóc. –oznajmił mężczyzna, zaś jego wzrok był dziwnie smutny. – Ty zaś chcesz zniszczyć dusze tego miejsca, kolory i barwy jakimi gra. Ostrzegałem Cie, ale nie słuchałeś, takim razie w twej krwi musimy odnaleźć piękno. –westchnął San przesuwając się kawałek wprzód. Jego mięśnie nawet nie drgnęły, gdy unosząc się nad drewnianą posadzką, niczym dawne bóstwo kierował się w stronę blondyna.
Jednak nie był to koniec niespodzianek, deski pod nogami Fausta zadrżały, a ten w ostatniej chwili zdołał odskoczyć. Strumień powietrza z głośnym hukiem, który zagłuszył na chwile pieśń, wystrzelił z posadzki. Wiatr otarł się o koszule, zrywając jej kawałki z piersi strażnika równowagi, by następnie uderzyć o sufit, przebijając się tez przez niego. Dwa piętra niżej, widoczny przez dziurę w ziemi, stał rzekomo najsilniejszy z całej trójki. Jego muskuły były napięte, a uniesiona w górę twarz jak zawsze wykrzywiona w szerokim uśmiechu.
Milczący osobnik jak na razie się nie pojawiał, ale nawet bez niego Faust miał nie lada problem- przeciwnicy znali teren, a on nie wiedział co potrafią.
Pieśń zaś trwała wciąż i wciąż, jak gdyby nie miała się nigdy skończyć.

Blackskin’s Brutes

Podziemny świat.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0QYj36SnPEM[/MEDIA]

Gort powoli schodził po schodach na tyłach jednej ze spelun. Pochylał swój potężny kark, bowiem twórca tego przejścia, chyba nie myślał iż ktoś o jego sylwetce, będzie kiedyś tutaj wchodził. Czarnoskóry musiał przyznać kotku, który ich tu doprowadził, iż faktycznie miał sporo informacji. Gdy podali karczmarzowi tajne hasło, ten bez wahania wprowadził ich do miejsca gdzie gromadziły się najgorsze nasiona Lukrozu.
Każde miasto miało swoje pola grzechu, rosły nań kwiaty których ziarna podlewane były gniewem i nienawiścią. Zamiast słońca ukochały sobie mrok, zamiast deszczu krew, niczym chwasty walczyły o przejęcie całej uprawy. Nieraz było to słuszne, bowiem ich celem najczęściej był tylko ogrodnik, który nieraz krzywdził swe uprawy, tylko po to by samemu zabrać więcej. Mroczne nasiona, musiały przez pewien czas żerować, na nic niewinnych plonach, lecz gdy w końcu dopadały tego kto był winny, zwracali mu z nawiązką cały ból. Nawet chwast mógł marzyć by zostać prawdziwym kwiatem, robiąc wszystko by te marzenia spełnić.
Gort i Przydupas zostali wprowadzeni przez swoją nowa towarzyszkę, do sieci podziemnych komnat. Gęsto tu było od tytoniowego dymu i smrodu alkoholu, który przeszywał powietrze niczym nóż ciało. Zakazane mordy, pokryte bliznami i strupami zerknęły na chwile na nowo przybyłych, jednak szybko stracił zainteresowanie- jeżeli ktoś wchodził tu tak spokojnie znaczy iż był swój.
Kobieta w błękicie zamieniła kilka cichych słów, z jeszcze większą ilością osób, które wskazywały jej kolejnych rozmówców. Gort co prawda miał w dupie o czym gadają, bowiem najchętniej rozwaliłby cały zamek w proch, załatwiając sprawnie sprawnie i po męsku. Dopiero gdy z ust czarodziejki padło jego imię, a po Sali rozeszły się szepty na ustach Czarnoskórego zagościł lekki uśmieszek dumy. Wiedzieli kim był, bez trudu wychwycił z tłum takie zdania jak „ Ten pirat który…” ,” Czy to nie on obił mordę staremu Bliźnie?” , oraz podobne powtarzane raz p oraz plotki.
Przydupas krył się w cieniu swego kapitana, bowiem mimo iż nigdy uczciwym człowiekiem nie był, to dobrze wiedział, że w takich miejscach o nóż w bebechach nie trudno, czasem wystarczyło za głośno pierdnąć i było pozamiatane.
- Dobra chodź, tutejszy szef z nami pogada. –powiedziała w końcu Samanta, z lekkim uśmieszkiem na twarzy, kobieta była wyraźnie dumna iż udało jej się coś tu zdziałać.
- Ty zostajesz. –dodała do lekko przerażonego tym faktem przydupasa.
Cała trójka (licząc wcinającego rybę kota ), za przewodnictwem Samanty, została wprowadzona do sporej salki, która oddzielona była od reszty czarną kurtyną.
Całe pomieszczenie wyłożone było wygodnymi poduszkami, zaś tytoń którym tu pachniało był znacznie lepszej jakości, pomieszczenie zaś zajmowane było tylko przez jednego mężczyznę.


Młody chłopak o szczupłej, acz atletycznej budowie ciała, siedział rozwalony na stercie aksamitnych poduch. Większa część jego twarzy skryta była pod kapturem, który zawarł sojusz z burzą białych włosów, skutecznie zasłaniając oczy przed światem. Gruby skręt tkwił w ustach, zaś ciało zdobiło kilka niezrozumiałych dla pirata tatuaży. Koło tutejszego bosa, w pozłacanej szkatułce, leżały długie metalowe szpony, które w założeniu nasuwać się miało na dłonie by walczyć niczym tygrys. Co ciekawe murzyn poznawał, ten typ oręża, co prawda jego mózg potrzebował chwili na przetworzenie informacji, ale po chwili skojarzył osobę która z takich korzystała- człowiek pająk, jeden z zabójców przy lokomotywie, którą dotarli do Witlover.
- Co za spotkanie… Świat to jednak małe miejsce. –rozległo się nagle stwierdzenie spod sufitu komnaty. Po chwili z cichym stąpnięciem, na ziemie opadł…


… wspomniany przed chwila osobnik! Ostatni z żyjących zabójców, którzy pomagali Bachusowi, chudy mężczyzna o długich kończynach i egzotycznie wyglądającym turbanie. Osobnik, którego grupa zostawiła w podwodnej jaskini, musiał wydostać się tunelem którego użył archeolog, a następnie znanymi tylko opryszkom połączeniami, przy pomocy przemytników dostać się do Lukrozu.
- Pomyśleć, że dotarłem tu dopiero wczoraj a już na siebie wpadamy. –prychnął w stronę Gorta, ale białowłosy uciszył go ruchem dłoni.
- Siadajcie. –rzucił krótko szef tego miejsca, po czym zaciągnął się skrętem, kierując ukryte w mroku kaptura spojrzenie na Czarnoskórego. – Sporo się o Panu słyszy w naszym świecie Panie Gort. Cóż tu sprowadza tak słynnego korsarza i zawadiakę jak ty?

W czasie gdy kapitan piratów spotkał ponownie jednego ze swych pierwszych przeciwników na tej wyprawie, oraz szefa podziemnego światka, Przydupas kulił się na krześle, przy jednym z pustych stolików. Nerwowo masował palcami ,czarny pierścień mając nadzieje, iż w razie potrzeby artefakt go ochroni.


- Ty chcesz iść do zamku? –wychrypiał nagle ktoś do ucha jednookiego, a sękata dłoń zacisnęła się na jego ramieniu. Przydupas niemal podskoczył, jednak w porę się opanował i zerknął na przybysza. Był to stary dziad, od którego cuchnęło gorzałą, oraz zgnilizną. Jego oczy były niemal cały czas przymknięte, zaś biel ślepoty, ukazywała się tylko w gdy ten an chwile je otwierał. Starzec pozbawiony był jednej ręki, zaś prawa nogę zastępował mu kawał drewna. Potargana siwa broda, kryła w swych odmętach kawałki starego chleba, oraz mięsa- na pierwszy rzut oka szczurzego.
- Nie idź tam. –wychrypiał po raz kolejny dziadyga. – Kryją się tam rzeczy który nikt nie chce oglądać, kobiety to tylko zasłona, pożarcia i nieludzi trzeba się obawiać. – jęczał starzec coraz mocniej wpijając palce w ramię załoganta Czarnoskórego.
- Zostaw go wariacie! – młody głos, uderzył w uszy starca jaki Przydupasa, z przejścia do dalszych izb, podziemnej karczmy.


Oparty jedną dłonią o kamienną ścianę, młody chłopak o czarnych, związanych w krótką kitkę, włosach spoglądał wesoło na dziadygę i Przydupasa. Palce jego wolnej ręki, bawiły się nożem, który po chwili wylądował przy jego pasku. Ubrany był w dość ekstrawagancki sposób, jego strój był wielokolorowy, wręcz błyszczący. Przypominał bardziej gracza w kasynie, niżeli oprycha spod ciemnej gwiazdy.
- Nie słuchaj tego starego popaprańca, dostać się na zamek to żaden problem i ryzyko. –stwierdził dosiadając się do stolika. Jego akcent przypominał trochę ten, obecny na co dzień w mowie Khaliego. Czarnowłosy zapewne też pochodził ze wschodu, co potwierdzały rysy jego twarzy, jak nietypowe dla tych stron odsłonięte buty. – Laleczka mówiła, że kogoś szukacie, o co chodzi? Wiem wszystko co sie tu dzieje. –rzucił młodziak.
Palce starucha natomiast dalej wbijały się w ramię Przydupasa, a jego usta powoli formowały kolejne chrypliwe ostrzeżenia.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 05-08-2013, 04:10   #263
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Ulice Lukrozu


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HdHjCh4YWgA[/MEDIA]

Deszcz opadał na pancerz Richtera, wybijając kolejne takty burzowych pieśni. Ludzie, którzy mieli tutaj swój dom ,szybko uciekali by znaleźć schronienie, żebracy zaś kryli się gdzie tylko mogli. Choroby i tak toczyły miastem, zaś zimny jesienny deszcz, wcale nie pomagał zachować zdrowia. Głowa rycerza pulsowała przez jakiś czas, od spotkania z jego drugim ja. Zakuty w zbroje wojownik, był w drużynie tym, kto najbliżej poznał istotę zarazy z która mieli walczyć. Czyżby szaleńcy byli właśnie ciałami opanowanymi, przez takie istoty jak ta która spotkał? Czy w takim razie istniała szansa, by wyplenić to nasienie obłędu i przywrócić, świątyni duszy pierwotnego właściciela? Może ich misja była bezcelowa, a świata nie dało już się uratować, czyżby taki miał być koniec obecnych ras i początek nowej epoki? Wiele pytań obijało się w głowię przeklętego szlachcica, który w końcu stanął przed sklepem o którym powiedzieli mu przechodnie, których w subtelny sposób wypytał o Gorta. Samego murzyna mało kto widział, albo nie chciał o tym mówić, ale Richterowi udało się zdobyć informacje o handlarzu, który ponoć znał wszystkie plotki w mieście. Para wydobywała się z otworów w hełmie, gdy rycerz obserwował przez pokrytą deszczem dużą szybę, jak po kramie krząta się jego cel.


Handlarz wyglądał na lekko podstarzałego, zaś laska która się wspierał, nie wyglądała na element tylko ozdobny. Mimo to bogaty strój, wskazujący na pewne magiczne powinowactwo, oraz dobrze dobrana biżuteria, sprawiały iż ciężko było określić ile może mieć lat. Człek układał właśnie jakieś nowe mikstury, na półkach w swym sklepie, gdy dłoń Calamitiego powoli zaciskała się na klamce. Nim jednak otworzył on drzwi, za jego plecami, rozległ się chrypliwy acz przyjazny głos.
- Dobry chłopcze, pomógłbyś mi przejść przez drzwi? Też chciałem dostać się do tego sklepu.
Richter obrócił się… po czym spojrzał w dół by dojrzeć tego, kto poprosił go o przysługę.



Zasuszony staruszek, o siwiutkich włosach, oraz szczerym uśmiechu spoglądał z dołu na zbrojnego. Jedna z jego sękatych dłoni trzymała duży, orientalny parasol, o który rozbijały się potężne krople, druga natomiast powoli napędzała inwalidzki wózek na którym się poruszał. Był to wynalazek który w dużych ilościach produkowało Witlover, wielce pomagało starcom i chorym, aczkolwiek do najtańszych nie należało.
Dziadek ubrany był w czerwone spodnie i tunikę, która była równiutko i ciasno zawiązana, tak by nawet kawałek ciała nie był widoczny. Materiałowe buty tej samej barwy, spoczywały na metalowym podwyższeniu jego środka transportu, zaś czapeczka twardo stawiała opór wiatrowi. Mimo braku słońca, ciemne okulary przysłaniały oczy starego mężczyzny, który wpatrywał się z uśmiechem w Richtera.
Szlachcic nie umiał wycenić ile lat ma osobnik… ale dziewięćdziesiąt zapewne zleciało mu już dawno. W całej jego sylwetce było cos, co sprawiało wrażenie, iż najlżejszy dotyk mógłby go rozsypać na kawałeczki , niczym wykopaną z grobowca mumię.

Polowanie na demony.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tgwFCz54ABM[/MEDIA]

Ulewa.
Deszcze towarzyszył białowłosemu elfowi, oraz jego metalowej towarzyszce, niemal od samych murów Lukrozu. Błyskawice rozświetlały czarne chmury, a ziemny deszcz i wiatr chwytał podróżnych w swe objęcia. Szli tak już kilka godzin, niestrudzenie przedzierając się przez kamienne pustkowia. Pętla oplatała szyje Belli, a gruby sznur krępował je nadgarstki, gdy szła za Surokaze, co jakiś czas ciągnąc linę, jak gdyby chciała się wyrwać.
Długouchy musiał przyznać iż póki co szło nieźle. Nie dość, że przedstawienie wyglądało na dość realne, to jeszcze deszcz sprawiał iż z daleka będzie wyglądał jak typowy osobnik ludzkiej rasy. Szermierz wietrznego zakonu, upewnił się kilkukrotnie, iż nikt z miasta nie idzie ich śladem. Wszak ostatnim czego mógł chcieć, to sprowadzenia chmary gwardzistów na głowę swojej dawnej miłości. Oczywiście plan nie był doskonały, bowiem kobiet mogło dawno już nie być w tych okolicach, a on jedynie straci czas łażąc po tych skalnych równinach. Jeżeli tak by się stało, to jego nowa kompania, zapewne sporo go wyprzedzi w drodze, a on nie dość, że będzie musiał ich jakoś nadgonić to jeszcze trzeba będzie by dbał o mechaniczna kobietę. W teorii oczywiście mógł ja zostawić… ale z tego co pamiętał John miał zajmować się jej bezpieczeństwem. Robienie natomiast sobie wroga, w kimś kogo twarzy nie dało się zapamiętać, jak szybkim na tyle by pokonać Łowce nie było najrozsądniejsze.
Mocny powie wiatru przeszył ciało elfka Az do kości, a ten odruchowo zadrżał z zimna. Kolejną niezbyt wesoła opcją, było zapalenie płuc, czy inny cholerny wirus, który zabił by elfa, między tymi skałami. Mogło by to aspirować, jako jedna z najgłupszych śmierci wśród wszystkich mścicieli dawnych ideałów.
Los jednak uśmiechnął się do elfa… jego zdobycz znalazła się szybciej niż się tego spodziewał. Wietrzny zmysł zareagował, wyczuwając w niedalekiej okolicy, nowe ruchy. Najpierw około trójki, jednak szybko liczba wyczuwalnych osób zwiększyła się do tuzina. Kryły się one za skałami, obserwując Surokaze oraz prowadzoną na uwięzi kobietę.
Kształty nie zaatakowały jednak od razu, mimo ulewy podążały za długouchym przez dobry kwadrans, starannie analizując sytuację. Bella chyba tez to wyczuła, bowiem jeszcze bardziej wczuła się w role pokrzywdzonej, wrzeszcząc cos o fanatyzmie i innych objawach szaleństwa.


- Puść ją a zginiesz bezboleśnie! –kobiecy głos rozległ się z całkiem bliska. Oczywiście Surokaze musiał udawać wielce zaskoczonego, mimo iż dokładnie wiedział kiedy i jak kobieta zbliżyła się do niego. Widział teraz jej sylwetkę w deszczu, znał tez pozycje jej kompanek rozstawionych na skałach. Gorsze było to iż wszystkie strzały dwunastu łuków wycelowane były w niego.
- Puść dziewczynę! –powtórzyła kobieta o ciemnej karnacji. Napięła mocniej cięciwę, a gdyby Surokaze mógł zobaczyć jej oczy, zapewne dostrzegł by w nich determinację, oraz zupełny brak zawahania by odebrać mu życie.
Pierwsza część planu zadziałała… zwierzyna została zwabiona. Teraz tylko nie dać się ustrzelić i powinno być z górki.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 05-08-2013 o 04:12.
Ajas jest offline  
Stary 08-08-2013, 18:26   #264
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Przyjazny staruszek


Richter uniósł brew spoglądając na starca od stóp do głów. Nie był z tych co oceniali po wyglądzie, ale miał wrażenie że staruszek właśnie pobiera ostatnie wdechy tego zgniłego powietrza.
- Oczywiście... proszę... - Powiedział otwierając drzwi i odsuwając się kawałek, co by dziadyga mógł wjechać swym wózkiem.
- Dziękuje młodzieńcze.- odparł z uśmiechem starzec i powolnymi ruchami dłoni, napędził swój pojazd. Kółka jednak uderzyły w próg, a słabe ręce nie były wstanie naprzeć nań na tyle mocno, by przeskoczyć do środka.- Mógłbyś pomóc chłopcze? - poprosił po raz kolejny, z lekko zażenowaną miną, ruchem głowy wskazując na uchwyty służące do pchania wózka.
Richter bez słowa i sekundy wahania uniósł delikatnie cały wózek wraz ze starcem wnosząc go do sklepu, najdelikatniej jak tylko potrafił. - Robiąc wejścia... do sklepów... nie myślą o wszystkich... - Stwierdził zbrojny. - A teraz... Pan wybaczy... - Skinął głową i zbliżył się do lady sklepu. - Dzień... dobry poszukuję pewnej... osoby. Powiedziano mi... że wie Pan dużo, rzeczy. Wysoki czarny mężczyzna... a z nim podróżuje... połowę mniejszy, w czapce i bez oka. Nie rozstają się... nawet na moment. Ile za taką... informację? -
Sprzedawca odwrócił wzrok od licznych flakonów, mierzą Calamitiego spojrzeniem od czubka głowy, aż po obkute buty. Zgorzkniała mina, na jego twarzy, zrobiła się jeszcze bardziej zgryźliwa, gdy zobaczył starca, który drżąca ręką, podnosił z półki jakiś flakon, który trząsł się przez to tak bardzo, iż w każdej chwili mógł wylecieć w swoją ostatnią podróż.
- Nie handluje informacjami za złoto. -odparł krótko sprzedawca, zaś staruszek wtrącił się do rozmowy. - Zgubiłeś przyjaciela, młodzieńcze? To nie dobrze, trzeba pilnować przyjaźni. -zauważył, w typowym dla starszych osób zwyczaju wcinania się wszędzie gdzie tylko można.
Zbrojny odwrócił głowę, i katem swego fioletowego ślepia spojrzał na starca.
- Trafił Pan... w dziesiątkę, albo to takie... oczywiste. - Wzrok rycerza przeniósł się ze staruszka, na sprzedawcę. - A więc... czym? - Zapytał krótko unosząc brew, czego osobnik zauważyć nie mógł.
- Przysługą, lub czymś cenniejszym, niezwykłym lub nietypowym. -odparł kupiec, a staruszek podjechał powoli na swym wózku, do rycerza. - W moich stronach mówi się że im bardziej czegoś szukamy, tym szybciej to ucieka. Czasem trzeba odejść od łowów, a zwierz sam przyjdzie. -stwierdził z szczerym uśmiechem prezentującym lekko pożółkłe zęby.
- Niech się Pan nie wtrąca. -prychnął mężczyzna zza lady, wyraźnie zirytowany dobrymi radami starca.
- Jaka przysługa? Nie lubię... gdy ktoś nie mówi... wprost. - Pomimo tej wypowiedzi, nie można było wyczuć od Calamitiego wrogości, lub innych złych intencji, bardziej znużenie. Ponownie przeniósł wzrok na starca i zapytał. - Nie nazwałbym... tego łowami, po prostu miałem.... się z kimś tutaj spotkać. - Pogładził się ręką po tyle hełmu.
- Skoro w takim razie wiesz gdzie jest, to po co go szukasz? Jeżeli na haczyk założysz odpowiednią przynętę ryba której pragniesz zostanie złowiona. Nie trzeba łapać ich w sieć i szukać jednej konkretnej. -rzucił kolejną mądrością staruszek, zas handlarz zacisnął mocniej zęby. - Musiałbyś odzyskac dla mnie coś, co zostało mi odebrane... podam Ci szczegóły o ile ten miły starszy Pan opuści to miejsce. -dodał niezbyt uprzejmym tonem w strond osobnika na wózku.
-”Tylko spokojnie... zabicie ich niczego nie załatwi..” - Calamity przemówił w duchu, gdy wziął kilka głębszych wdechów, po czym przemówił dosłownie. - Mówiłem że... do mnie mówi się... w prost. Co mam odzyskać, i kto mi stanie na drodze? - Skrzyżował ręce na napierśniku.
- Powiem Ci to jeżeli starzec stąd wyjdzie.- stwierdził osobnik krzyżując ramiona w taki sam sposób jak uczynił to zbrojny.
- Nie mogę... go stąd wyprosić, miejsce to nie należy... do mnie... - Zauważył zbrojny nie drgając o milimetr. - Więc... mówi Pan teraz... albo idę sobie. -
Sprzedawca prychnął coś niezrozumiale pod nosem, po czym poprawiając rzadkie włosy powiedział. - Ukradziono mi cenny pierścień, podejrzewam iż zrobił to mój odwieczny konkurent. Chciałbym by ktoś odzyskał ten skarb, oraz wybił tej osobie z głowy takie pomysły. - wyjaśnił niechętny sprzedawca, zaś dziadek na wózku zacmokał ustami.
- Jeżeli coś zgubisz, znaczy, że warto to odszukać. Jednak jeżeli coś Ci zabrano, znaczy że nigdy nie miałeś ku temu pełnego prawa. -stwierdził jedną ze swych mądrości.
- Właściwie... - Rycerz, poskrobał się po brodzie. - To podziękuję... przepraszam że zabrałem pana cenny czas. - Z tymi słowami ukłonił się nieznacznie, i odwrócił w stronę wyjścia.
- Ale.. ale zapłacę! -jęknął sprzedawca zdesperowanym głosem. Dziadek zaś uśmiechnął się i spojrzał na Calamitiego. - Ja też już wychodzę, pomożesz mi chłopcze?. Gdy Richter wyprowadził starca na ulicę, a drzwi zatrzasnęły się za nimi, osobnik na wózku uśmiechnął się. - Co Cie sprowadza do miasta młodzieńcze?
- Szukam... przyjaciela. Rozeszliśmy się wcześniej.... i tutaj właśnie mieliśmy.... się spotkać. - Przykucnął przed starcem, by ich spojrzenia były na tej samej wysokości. - Może pan... go widział? Ogromny i głośny... czarnoskóry. Zapewne wraz z... jednookim towarzyszem. - Dopiero teraz staruszek mógł zobaczyć świecące ślepia Richtera.
Staruszek zaśmiał się, jednak po chwili zakaszlał głośno. - Najprościej jest pytac chłopcze. Owszem widziałem, trudno go przeoczyć, dziś rano szedł gdzieś z jakimś niebieskim kotem. -stwierdził dziadek i poprawił okulary. - Czemu twoje oczy są takie smutne chłopcze?
Smutek... to uczucie które tak długo mu towarzyszyło, jednak ostatnio nie odczuwał go zbytnio. Zapewne to było spowodowane, powrotem swej pamięci. Tylko kto tak naprawdę płakał? Calamity czy Richter? Który był prawdziwy?
- Smutne? Zwykle powodują... przerażenie niż smutek. - Z tymi słowami Richter zdjął hełm, by okazać starszemu panu swoje okropne oblicze, jak i wiecznie płynące łzy. - Nie mogę... przestać łkać... nawet jak nie czuję smutku. - Uśmiechnął się ponuro, przecierając kciukiem maź spod powieki.Staruszek spojrzał na facjatę rycerza, bez większego obrzydzenia, wydając z gardła głośny pomruk zamyślenia. - Ci którzy czegoś nie rozumieją, często się tego boją. -skomentował w końcu, a strugi deszczu obijały się o jego parasol. - Ale każdy ma gdzieś miejsce, do którego będzie pasował. -dodał z lekkim uśmiechem.
- Nawet... pan nie wie... ile czasu... takiego miejsca musiałem... szukać. - Mówiąc to przeczesał włosy szponiastymi palcami. - Wracając do... tematu, wie pan może w którą stronę się... udał? - Hełm ponownie spoczął na głowie Richtera, zasłaniając widok jego twarzy.
- O Tam... -dziadek wskazał jedną z uliczek. - Jak na mój gust, poszli do jednej z tamtejszych karczm, wielu tam typków spod ciemnej gwiazdy. -dodał lekko drżącym głosem, po czym zmienił temat. - Długo zabawisz w mieście młodzieńcze?
Richter oparł łapska na kolanach i dźwignął się do pionu.
- Ciężko... powiedzieć, ja i moja... grupa mamy... tendencję do wkraczania...tam gdzie nas... nie chcą. Dlaczego... pan pyta?
- Z ciekawości. -odparł starzec i otarł krople deszczu z okularów. - Ja niedługo udaje się do góry Wyroczni. -stwierdził ten który poruszał się na wózku.
Ślepia zbrojnego poszerzyły się odrobinę. - Interesujące... my też tam zmierzamy. - Richter poskrobał się szponem po brodzie. - Ale czy to... rozsądnie zmierzać tam... samemu? - Zapytał. Szlachcic nie należał do tych co oceniają po wyglądzie, jednak starszy osobnik nie wyglądał na zdolnego to takiej wspinaczki.
- Mam się tam spotkać z moim prawnukiem. -odparł starzec i poprawił czapeczkę na głowie. - A możesz pomógłbyś mi się dostać w tamte strony, skoro też tam zmierzasz chłopcze?- zapytał niezwykle szczery dziadek.
- Z przyjemnością... ale moja droga, zawsze jest najeżona... czymś lub kimś, co chce... mnie zabić. Ale postaram się panu... pomóc. - Richter spojrzał w stronę którą wcześniej wskazał mu starzec. - Ale najpierw... muszę odnaleźć Gorta. - W tym momencie właśnie coś sobie przypomniał. - Gdzie moje maniery... Nazywam się... Richter von Malencroft. Kiedyś nawet “sir” - Ostatnią część zdania wypowiedział z delikatną nutką smutku.
- Miło mi Cie poznać sir Richterze. -stwierdził siwy rozmówca i delikatnie uścisnął opancerzoną dłoń. - Miło iż w tym szalonym świecie, trafić można jeszcze na normalną osobę. -dodał po czym spojrzał na zajad który właśnie mijali. - Oho to mój aktualny przystanek. Wpadniesz po mnie gdy będziesz opuszczał miasto?- dopytał, po czym po chwili zastanowienia dodał. - Ach byłbym zapomniał, ja jestem Kaiku.
- Nie omieszkam... Panie Kaiku... do zobaczenia - Skinął głową zbrojny, po czym zaczął kierować się do Tawerny o której mówił starzec.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-08-2013, 22:59   #265
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Smutek -

- Ciekawe, że podążasz za Nino w imię pragnień swej duszy, gdy ten nie wierzy w ich istnienie - odpowiedział delikatnie rozbawiony blondyn. Sytuacja była tą, z gatunku złych, jednak mogących stać się znacznie gorszymi. San zdawał się korzystać z jakiejś formy magii by naginać i panować nad swymi włosami. Lewitacja była czymś równie trudnym do przezwyciężenia. W starciu z tego typu przeciwnikami miał znacznie mniejsze szanse, niż z wrogami w pełni siłowymi, którzy niczym kat mieli do zaoferowania wiele, jednak z racji swych przewag - byli całkiem ograniczeni.
Faust nie miał jednak możliwości by dostać się do posiadacza przedziwnego uśmiechu w bezpieczny sposób. Jeszcze. Musiał więc czekać, i liczyć na to, że znajdujący się dwa piętra niżej przedstawiciel żywej masy zwanej mięśniami nie posiada szczególnej techniki namierzania.
- Ty wyznajesz piękno, ja równowagę - zakomunikował spokojnie blondyn. Był gotów, by unikać nadchodzących ataków w każdej płaszczyźnie, jednak zapewne nie było to wystarczająco.
- Tak jak Nino może być jednym z ucieleśnień tego pierwszego, tak osobnik, którego jest tak wiele - nie jest dobrym przykładem tego, jak działa ten świat. - czwarty z rodu dodał smutno.
- Nino ma swe własne poczucie piękna. Ja zaś go nie neguje. -odparł San, zatrzymując się w miejscu, natomiast jego włosy o tysiącu kolorów zafalowały szybciej. - Równowaga nie jest mi potrzebna, póki mogę oglądać siebie jak i inne cuda tego świata. -odparł piękny narcyz.
Mięśniak na dole, zerknął w górę i warknął niczym rozjuszone zwierzę. - W czasie potyczki się nie gada tylko....WALCZY!!- ostatnie słowa wyryczał tak głośno iż ściany dookoła zadrżała. Jednak nie był to jedyny efekt tego krzyku, z jego otwartych szeroko ust, wystrzeliła nagle struga głośno huczącego powietrza.


Tak wytworzona skondensowana fala dźwiękowa, ruszyła w górę, ponownie przebijając kilka pięter, by w końcu uderzyć w miejsce gdzie przed chwila stał blondyn. Czwarty z rodu, zdążył odskoczyć w bok, pozwalając by kolejny dźwiękowy pocisk przebił się przez korytarz, w którym aktualnie się znajdował.
- Nie musisz wierzyć w równowagę, jednak to dzięki niej świat ciągle istnieje. - odpowiedział szczerze blondyn. - Zaś prawdziwe piękno świata można poznać tylko podrożując po nim samotnie, poznając problemy i radości miejscowych. Ci zaś, w zamian za twą troskę pokażą ci miejsca tak piękne, że nawet twa sylwetka wypadnie przy nich blado - dodał po chwili rozbawiony blondyn.
- Nie mam nic do ciebie, osobniku o imieniu pięknym niczym jedna z większych rzek zapomnianych kontynentów. Nie chciałbym być przyczyną twego zniknięcia. - blondyn kontynuował szczerze. - Jeśli zechcesz, pokażę ci wspaniały świat. Nie będzie tak łatwo jak w twierdzy Nino, jednak każda trudność zostanie zwrócona tym, co zdołasz ujrzeć po drodze. Osobnikami, których poznasz, pięknem, które, za sprawą wyroczni, zdołasz zrozumieć! - gdy skończył wypowiedź uniósł jedną dłoń wysoko nad głowę, druga zaś uderzyła w jeden z punktów znajdujących się na jego klatce piersiowej. Perłowa katana pojawiła się tylko na ułamek sekundy, zaś blondyn zniknął. Krew zaczęła płynąć nieco szybciej niż zwykle, jakby błogosławiona czyjąś energią. Ruszył w kierunku tego, który tak bardzo pragnął walki. Pozbawienie żywota kogoś, kto tego pragnienie nie jest naruszeniem umowy.
Dwa Fausty miały pojawić się zarówno przed, jak i za przeciwnikiem, by kulturalnie pozbawić jego duszę głowy.
Piewca równowagi zyskał w swej ostatniej porażce dużo. Przede wszystkim był bardziej świadom swoich słabości, widział głupotę, jaką jest poruszanie się ślepo przed siebie. Właśnie po to służyły mu zdolności Zodiaka - pierwsza linia obrony przed atakami podobnymi do tych, które pokazał Mięśniak. Wystarczyło włożyć wystarczająco dużo energii w stworzenie fali uderzeniowej, by za jej sprawą znaleźć się na parkiecie jednego z pięter, nie zaś w zaświatach.
Drugim założeniem, które przyjął blondyn, jest coś tak prostego, że aż doprowadzającego czuwające nad nim istoty do histerycznego śmiechu. Brak techniki, korzystanie z siły swych mięśni - to również technika! Prymitywna, jednak prawdziwa. Wykorzystanie najczystszej formy energii było czymś, co umknęło blondynowi w walce z Katem, jednakże - miało sporo sensu gdy ktoś miał do tego naturalne predyspozycje.
- Nino sprawił, że mogę cieszyć się pięknem, dał nam to czego chcieliśmy. Nie zdradzimy go. -odparł San wzdychając głośno. Pieśń z głośników dalej wypełniała korytarze, gdy Faust zniknął kierując się w stronę dziury w podłodze. Czwarty z rodu wpadł w nią, bez problemów, kierując się w stronę wyszczerzonego mięśniaka... by nagle zatrzymać się i niemal odbić o bariery której wcześniej nie był wstanie dostrzec. Setki cienkich nitek w różnych kolorach, zakrywało powstały otwór, włosy uosobienia piękna, niczym pajęcza sieć odcinały drogę na dół. Wygięły się gdy rozpędzone ciało blondyna uderzyło, o siatkę, lecz nie pękły pod naporem tej siły.
Jednak gdy z ciała strażnika równowagi wystrzeliły strugi ognia, głośny krzyk Sana zmieszał się z melodyjnym głosem śpiewaka. Płomień pożarł włosy, otwierając przejście na niższe poziomy, jednak Faust stracił swój początkowy pęd, który miał być jego głównym atutem w tym ataku.
- Nieźle, SAAANNN -ryknął mężczyzna z dołu, a kolejna fala głosu poszybowała w stronę Fausta, który teraz spadał swobodnie przez dziurę w podłodze. Strażnik równowagi, był przygotowany na taką sytuację, moc która skradł Zodiakowi zabuzowała w jego ciele, a fala miała posłużyć Faustowi jako ostatnia z odskoczni. Dźwiękowy atak, otarł się o czuprynę chłopaka, który w ostatniej chwili odleciał w bok, wpadając na piętro pod stopami tego, którego włosy mieniły się kolorami tęczy. Dłoń strażnika przejechała po ziemi by wyhamować jego pędzące ciało, oraz zostawić pamiątkę, w kształcie podłużnych bruzd na deskach tego przybytku. Faust wziął głęboki oddech, po czym odskoczył ponownie w bok, tuz pod ścianę korytarza.
Noga opadła z góry w miejsce gdzie przed chwilą była jego głowa, sprawiając że kilka desek przed pięta zostało przeciętych na równiutkie połowy. Milczący blondyn, który czekał w tym przejściu, spojrzał zimno na piewcę równowagi, a następnie na swoją stopę, która chybiła celu. Czarny płaszcz dalej przykrywał całe jego ciało, jedynie ciężkie buty wędrowca wystawały spod jego połów.
- Domyślam się, że ty również nie zamierzasz zdradzić Nino - Faust westchnął tylko, zaś smutek wylewał się z jego duszy. Czy na prawdę każdy, kogo spotka będzie jego wrogiem? Gdzie podziali się ci, oczywiście poza Zodiakiem, którzy gotowi byli pomóc, rozpocząć taniec z przeznaczeniem?
Technika Sana polegała najwyraźniej na modyfikowaniu swych włosów za pomocą energii magicznej. Całkiem możliwe, że jego lewitacja polegała tylko i wyłącznie na utrzymywaniu się na małych, cienkich i wytrzymałych niczym pajęcza nić włosów. Zapewne nie była to nawet przepełniona finezją magia, a jedna z powszechnie znanych sztuczek doprowadzona do poziomu odrębnej gałęzi. Albo to, albo jedna z modyfikacji Nino...
- Przepraszam. - odparł szczerze blondyn. Nikt ze zgromadzonych nie był do końca pewien, kto może być adresatem - jednak każdy, kto miał jakiekolwiek szanse by być takowym - zapewne to poczuł. Czy to osobniki stojące po stronie Nino, czy też Kat widzący jak jego podobieczny po raz kolejny pakuje się w tarapaty tylko w imię “równowagi”, którą sam nie do końca rozumie, który stara się być rozsądny, jednak jego działania sprowadzają się do siania pożogi. Właściwie to nawet Wilczek przypatrujący się z daleka będzie w stanie znaleźć w tym pojedynczym słowie coś dla siebie....
Faust uniósł miecz nad głowę - technika otwarcia nie została pokazana żadnemu z trójki, w końcu nie zdołała zostać aktywowana, mógł więc śmiało spróbować wykorzystać efekt zaskoczenia raz jeszcze. Krew ciągle bulgotała, dając przyjemne uczucie wszech ogarniającego ciepła. Jego ciało nagle opadło w kierunku ziemi, zaś gdy twarz była już wręcz komicznie blisko ziemi wykorzystał moc Ksantosa jak i fizykę by zniknąć, o ile to możliwe - szybciej niż zwykle.
Zamierzał wypuścić fałszywy wizerunek na frontalny atak - proste cięcie mające rozdzielić ciało przeciwnika na dwie części - górną, kończącą się na wysokości pasa i dolną, posiadająca same nogi. Szermierz stworzony przez jedną z pradawnych technik Kitsune miał znajdować się w takim miejscu, by najzdrowszą kontrą był atak lewą stroną ciała.
Prawdziwy Faust miał zaś pojawić się tuż za lewym barkiem przeciwnika, tak by ewentualne rozpoczęcie ruchu kontrującego fałszywego blondyna nie uderzyło w jego ciało. Blondyn nie lubił znajdować się w roli kata, jednak czasem, by przywrócić równowagę zaburzoną przez istoty naginające podstawowe prawa - jedno ciało na jedną żywą istotę, czy też zwyczajną nierozłączność duszy i jej kontenera. Z pewnością to śmieszne, jednak gdyby Kwiatuszek zobaczył różowowłosego naukowca zidentyfikowałby go jako najgorsze możliwe zło... Faust jednak czasem zdawał się być zmuszony do działania w ten, czy inny sposób. Egzekucje były formą sztuki, zaś czwarty z rodu został zmuszony do bycia ich adeptem. Tym razem oddał hołd najstarszym z szermierzy, wykonując opadające cięcie od lewego barku do prawego uda.
Blondyn zniknął, mimo iż jego obraz nadal nacierał na wroga. Milczący wojownik chwycił przynętę, a jego pięśc powędrowała na spotkanie nieistniejącego w kwestiach materialnych strażnika. Uderzyła ona w obraz, rozmywając go, zaś fala cięc przeleciała przez korytarz, siekając na kawałki kolejne deski. Twarz blondyna wyrażała pewne zdziwienie, gdy jego wróg rozmył się niczym nocny koszmar. Faust pojawił się tam gdzie chciał, tak że ubrany w czarny płaszcz mężczyzna nie miał szansy by się bronic. Ostrze katany opadło od góry na lewy bark, by zabrac najcenniejszą dla każdego człowieka cząstkę.
Jednak czwarty z rodu, nie wiedział iż z całej trójki sługusów Nino, to Milczek był dlań najgorszym oponentem. Katana bowiem odbiła się od ciała przeciwnika, jak to zazwyczaj bywało gdy ktoś zablokował jego cios przy użyciu swego oręża. Ostrze perłowej katany, odskoczyło od ciała wroga, który dwoma susami oddalił się od Fausta. Milczek chwycił za swój czarny płaszcz, by zedrzec go z ciała odsłaniając tym samym swoją tajemnice.
Gdyby strażnik równowagi zdecydował się na dekapitację, walka na pewno przechyliła by się na korzyśc czerwonej koszuli. Bowiem tylko ten element ciała wroga dawał mu szanse na wygraną.
Cała postura oponenta, składała się bowiem...z ostrzy. Pokryte sztuczną skórą miecze, rozrywały ją teraz, formując nań zaporę z ostrych szpikulców. Przedramiona rozkwitły niczym kwiaty, których ostre liście zaczęły obracac się dookoła własnej osi, chcąc zmieli wszystko na swej drodze. Czy przeciwnik był golemem? Ciężko powiedziec, jednak na pewno więcej było w nim maszyny niżeli żywego bytu.
Dłoń milczącego wojownika nagle wystrzeliła w stronę Fausta, obracając się dookoła własnej osi, zaś z palców wyskoczyły żyletki, zdolne do idealnego cięcia ciała.
Faust opadł na ziemię, a obracająca się dłoń, niczym shuriken na łańcuchu przeleciała nad jego głową. Blondyn ruszył do przodu, niczym błyskawica korzystając z ostatnich chwil, gdy jego krew krążyła szybciej. Pojawił się przed milczącym golemem z dzikim błyskiem w oku, zaś perłowa katana przeszyła głowę tej lichej namiastki żywej istoty. Wspomnienia które teraz płynęły poprzez ostrze miecza, do Fausta nie były jednak istotne, bardziej rzeczywisty był ból. Dłoń która została wystrzelona przez golema, chciała wrócić do swego pierwotnego miejsca, ale na jej drodze stanęło jej ciało czwartego z rodu, a dwa metalowe palce, przecięły bok czerwonej koszuli.
Jakaś wewnętrzna intuicja podpowiedziała jednak Faustowi że nie może stać tyle czasu w jednym miejscu… a dokładniej iż należy szybko zwiewać. Używając mocy która ukradł Zodiakowi odbił się od pozbawionego duszy ciała milczka, w ostatniej chwili, bowiem z dołu dobiegł go głośny wrzask.
- SOUND BAZOOKA! – zaś potężna fala dźwięku rozerwała sporą część korytarza, wraz z miejsce, gdzie leżał metalowy przeciwnik. Gdyby nie przeczucie, Faust już dawno byłby gdzieś parę pięter wyżej, niekoniecznie w jednym kawałku, o czym świadczyły sypiące się w powietrzu resztki blondyna, którego słów wybranek Kata nigdy nie usłyszał.
Jednak chłopak ciągle musiał być w ruchu, bowiem z piętra wyżej, przez deski, poczęły przebijać się cienkie warkoczyki, które niczym włócznie, chciały przyszpilić blondyna do ziemi. Ten tańczył między nimi, ale przez te niekończące się ataki z góry nie miał wręcz okazji do ataku.
Krople potu zaczynały coraz bardziej ozdabiać nie tylko twarz Fausta, ale i otoczenie, w którym się znajdował. Każda uderzała na ziemię, wraz z coraz cięższym procesem oddychania. Blondyn miał jeszcze sporą część swych sił, z pewnością jednak odczuł on wykluczenie Milczka z walki. Co dziwne, uczuciem, które towarzyszyło zebraniu duszy przedziwnego tworu Nino - golema pokrytego ze wszystkich stron ostrzami, nie była radość pochodząca ze zwyciężenia przeciwnika. Nie był też smutek towarzyszący każdej zbędnej przemocy. Tym, co poczuł piewca równowagi była ulga. Krótkie poczucie wyzwolenia z opresji zniewolonej duszy. To chyba pierwszy przypadek,w którym Faust uratował czyjąś duszę, odbierając ją.
- Oi, San! - krzyknął blondyn, uderzając swą klatkę piersiową pojedynczym palcem. Akupunktura po raz kolejny była czymś niewiarygodnie przydatnym. - Jesteś lojalny swemu stwórcy. Rozumiem to, ale nie popieram - dodał podniesionym tonem.


“- Wrrr.... Nie zatrzymuj się. Walcz póki nie stracisz tchu, a już ja zadbam, by to nie nadeszło zbyt szybko - Wilk będący personifikacją trawiącej blondyna, jak i coraz większą część kontynentu choroby. Plagi, która czasem mogła być błogosławieństwem. Daru, któremu nigdy nie brakowało ciemnej, pozbawiającej innych szczęścia strony. Faust nie uważał, że szaleństwo jest złe, jednak wiedział że każdy z niewidzialnych łańcuchów respektu, jakim wilcze istnienie go darzy, będzie pękał, wypuszczając zwierza na wolność. A wtedy nie wystarczy czwarty z rodu. A Perłowa biel może znowu zalać się Szkarłatem.”
Faust słyszał wilka, jednak zdawał się odrzucać jego słowa, traktować je jako istniejącą, jednak nie chcianą deskę ratunku. Musiał wybrać kolejny cel, kolejną zmartretowaną ludzką duszę, która mogła czekać by zostać uwolniona z zgwałconego przez Nino ciała, czy też po prostu - była gotowa odejść do innego miejsca w imię ideałów swych i swego stwórcy. San i Zantra. Żaden z nich nie powinien umierać w tym miejscu. Czemu to Faust miał wyzwolić ich dusze, czy też zakończyć ich żywot? Oraz co gorsza, czemu to on miał wybierać cele?
Łza spłynęła z powieki strażnika równowagi, mieszając się z narastającym na jego twarzy potem. Nawet jeśli informacji i rzeczy do przeanalizowania było multum - cała scena trwała tylko chwilę, zaś blondyn ruszył w kierunku dziury stworzonej przez dźwiękową bazookę. Tuż przed jego rękami pojawiła się kolejna, tym razem jednak nienaruszona czerwona koszula. Zaczerpnął nieco męczącej mocy Zodiaka i wystrzelił element garderoby w dół. Przeciwnik, lubiący krzyczeć w conajmniej nienaturalnym stopniu zapewne zareaguje instynktownie, wystrzeliwując swój potężny atak gdy tylko ujrzy coś, co chociaż przypomina Fausta. Wydaje się to śmieszne, ale doświadczenie wojenne czempiona Hadesu, najbardziej brutalnej istoty jaką strażnik równowagi spotkał, które sprowadzało się do jego niewyobrażalnego wręcz refleksu były czymś niesamowitym. Niewyobrażalna wręcz zdolność, jak każda inna, musiała mieć swe słabe strony. Zantra z całą pewnością należał do osobników, których muskuły były kierowane bardziej przez odruchy, niż skomplikowane procesy myślowe. Właśnie dlatego blondyn nie tyle oddalił się od dziury, co stał w bezruchu, zachowując przy tym absolutną wręcz ciszę. Wyczekiwał ataku, który zapewne uderzy w atrapę - element garderoby, by zaraz po nim błysnąć dziurą na dół, potem tuż pod kark Siłacza i zakończyć jego zwot.
Pieśń w głośnikach rozpoczęła się p oraz kolejny, a słowa niczym łzy płynęły przez powietrze. Niektórzy mówili że płacz, to oczyszczanie duszy, jest to hołd dla tych którzy już polegli, lub mieli polec w bitwie zwanej życiem.
Czerwona koszula pofrunęła w stronę dziury, a delikatne i ciche kroki Fausta tańczyły między opadającymi z góry włóczniami z włosów. Blondyn który chciał niczym jego najgroźniejszy dotychczas wróg wykorzystać typowe doświadczenie bojowe zaniedbał dwa fakty.
Kat był osobnikiem, który w sztuce wojny niemal nie miał sobie równych, jednak nigdy nie działał według planu. Rzucał siebie całego w wir bitwy, wierząc że i tak wyjdzie z niej cało. To jego dzikość i nieokiełznany upór , sprawiał iż był taki, jakim Faust go poznał. Gdyby to on walczył teraz zamiast władcy perłowej katany zapewne leciałby już w dół otworu, ze śmiechem czekając na atak wroga. Nawet gdyby miał stracić przez to nogę, czy głowę, chciałby uderzyć weń całym sobą.
Drugim zaniedbanie było coś, co zamglony walką umysł Fausta musiał przeoczyć. Krzykacz z dołu nie widział, go gdy walczył z milczkiem, czy Sanem, a mimo to ataki zawsze mijały czerwoną koszule jedynie włos, tylko dzięki niezwykłemu refleksowi strażnika. Także odnalezienie go w wielkim zamku, poszło trójce dość sprawnie, a ich taktyczne rozstawienie wskazywało iż dokładnie wiedzieli gdzie go szukać.
Zantra nie tylko krzyczał głośno… dźwięk był jego domeną i umiał wykorzystać go na wiele sposobów, o czym boleśnie przekonać miał się ostatni z rodu.
- Voice Slash! -ryknął mięśniak, jak gdyby pochwycił fortel blondyna. Jednak ostry niczym miecz strumień fal dźwiękowych, nie uderzył w atrapę… a dokładnie w deski na których stał Faust. Nikt nie mógł odmówić blondynowi prędkości, jednak dźwięk też był szybki… i tym razem to on wygrał konfrontacje. Cios uderzył w Fausta gdy jego stop już odbijały się od desek, by po raz kolejny refleksem uniknąć ataku. Dźwiękowe ostrze, uderzyło w pachę strażnika słusznej równowagi, by zachwiać symetrię jego ciała. Lewa ręka, została oddzielona od ciała jednym płynnym cięciem, by opaść z plaskiem an deski.
Mózg nie rejestruje bólu od razu, jednak strach już tak. Każdy człowiek zaś najbardziej bał się trwale utracić części siebie. Oczy Fausta rozszerzyły się, gdy spojrzał na krew tryskająca z równiutko przeciętego kikuta. Mieszanina krzyku i jęku już miała wyrwać się z jego ust, gdy nagle nadszedł kolejny cios.
Kolorowe włosy splecione ze sobą na kształt włóczni , teraz zabarwione były posoką ostatniego z rodu zdrajców. San przebił sie przez dach, trafiając w spanikowanego Fausta… miejsce trafienia zaś było paskudnym żartem losu. Włosy bowiem przebiły serce strażnika na wylot. Była to szybka śmierć, ciało nawet nie zdołało zarejestrować bólu, o wiele spokojniejsza niż ta która pochwyciła Kwiatuszka. Dom naukowca stał się grobem dla drugiego z herosów, którzy walcząc z szaleństwem, sami pomału się mu oddawali.
Ten którego praca była prosta i niezbędna, pojawił się w ciemnym korytarzu.



Muzyka jak zawsze dudniła w słuchawkach ukrytych pod czarnym kapturem, zaś na ostrze kosy nabite było jabłko które śmierć gryzł miarowo. Koścista dłoń ruszyła na spotkanie z ciałem, by wydobyć zeń zszokowaną duszę z jej dotychczasowej powłoki. Palce be skóry już miały musnąć ciała, gdy nagle wilcza paszcza kłapnęła głośno przed nimi. Śmierć zdziwiony cofnął rękę, by ustawić ją na drzewcu kosy, gotowy do cięcia… jednak on nigdy nie walczył. On jedynie zbierał żniwa. Ten plon zaś był skażony… chorobą która teraz szczerzyła swe kły w stronę przedwiecznego żniwiarza.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 10-08-2013 o 23:04.
Zajcu jest offline  
Stary 10-08-2013, 23:04   #266
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Jest dla słabych.

Łańcuchy pękły, a czarny dym otoczył ciało blondwłosego strażnika. Powoli formowało się ono w zbroję, która ukryć miała zniszczenia na ciele. Opar czerni wypełnił dziurę w sercu, jak i oplótł utraconą rękę, wycie szaleństwa stawało się coraz głośniejsze.
- Więc znowu chcesz zmieniać naturalny bieg rzeczy? –westchnął śmierć, cofając się o kilka kroków i siadając w mroku korytarza. – Nigdy nie sądziłem że coś takiego może powstać z niewinnego ziarna jakim byłaś na początku
Wilk w odpowiedzi jedynie wyszczerzył swe kły, by rozwiać się i uformować na twarzy Fausta czarny hełm. W jego wnętrzu pojawiły się kolce, które brutalnie wbiły się w czaszkę blondyna, docierając aż do mózgu… i nagle świadomość wróciła.
Czwarty z rodu, otworzył oczy, jednak czuł się dziwnie. W jego głowie szumiało, zaś świat stał się inny. Dookoła były tylko jakieś rozmyte kształty i dużo ciemności… wszędzie falowały jakieś sylwetki… to byli wrogowie Ci którzy zagrażali równowadze. Faust oparł dłoń o podłoże i powoli zaczął dźwigać się na nogi.


Wciągnął powietrze przez nos… czuł wroga na dole i na górze, byli tu Niegodni by żyć. Niegodni jak i jego broń… wrogów trzeba rozrywać, miażdżyć i pożerać. Katana o perłowej barwie opadła na ziemię, zaś w jej miejsce pojawiła się taka sama lecz czarna, stworzona z tego samego materiału co cały pancerz.
- Wrrraaaaaaaaa! - krzyk niedoszłego trupa przeszył nie tylko pobliskie piętra, ale zapewne i cały budynek. Faust, czy raczej Wataha nie wykorzystała do tego nawet cząstki mocy, po prostu cieszyła się swym nowym żywotem. Dziwna, ciemna mgła pokrywała teraz całą okolicę. Ten, który jeszcze kilka chwil temu był blondynem wystrzelił w kierunku znajdującego się na dole siłacza. Zdawało się, że wizja nadchodzącej fali uderzeniowej była dla niego niczym. Nie dość, że mięśniak zapewne nie posiadał możliwości, by nadążyć za ruchem piewcy, jeśli nie żniwiarza równowagi, to zwyczajne cięcie zapożyczone od blizny wzmocnione nie tylko magią, ale i szaleństwem powinno pozbawić nadchodzący atak wszystkich zdolności bojowych.
“- Pochłoń go! - Faust słyszał w swej głowie coraz więcej głosów. Każdy zdawał się reprezentować inny aspekt mordowania, oczywisićie - w imię najwspanialszej z idei. Ilość warczących odgłosów narastała miarowo, a żniwiarz równowagi odnajdywał w nich przedziwnie wielką ilość... prawdy.
- Wrrr....n jest sztucznym tworem, odbiera wrrr...ywym, to co ich - życie. - czerwone oczy jednego z wilków przebijały się przez ciemność duszy blondyna. Źrenice, wraz z białymi kłami zdawały się być dziwnie przyjemne, wręcz hipnotyzujące.
-Wrr... KARZ GO! - do sztuki pisanej na jedną osobę dołączało coraz więcej aktorów...”
Szaleniec zamierzał pojawić się tuż przed przeciwnikiem, wykorzystując całą siłę powstałą za sprawą prędkości, jak i swe muskuły, by czarna kata stworzyła piękną dziurę w sercu przeciwnika. Tylko po to, by potomni wiedzieli, czym kończy się chaos.
Faust nie potrzebował nawet mocy starego herszta bandytów, by przebić się przez fale dźwiękowa jaką wysłał na niego siłacz. Pęd opancerzonego blondyna, wystarczył by przedrzeć się przez falę i z głuchym łupnięciem wylądować przed Zantrą, w ciągu zaledwie ułamków sekund.
- Czym ty … - słowa jednak nie zostały dokończone, bowiem czarna niczym noc katana, uderzyła w pierś wroga. Siła z jaką to zrobiła była tak wielka, że olbrzymia dziura ziała po chwili w ciele, opadającego powoli na ziemię martwego krzykacza. Z góry nadciągnęła kolejna fala włosów, które jednak z brzdękiem odbiły się od potężnego pancerza, osłaniającego w teorii martwe ciało.
Faust czuł się jak gdyby cały czas znajdował się w wodzie, nie łatwo było oddychać, zaś szum w uszach zlewał się z warkotami prowadzących go wilków.
“- Krrew! - triumfalny krzyk przemknął przez umysł blondyna, dominując wręcz wszystko, co znajdowało się w okolicy.”
Szaleniec w czarnej zbroi wykopał ciało swego poprzedniego celu wysoko w powietrze, jakby chcąc sprawdzić, czy możliwym jest przebijanie sufitu aż tak bezużytycznymi osobnikami, które żyją tylko po to, by zakłucać idealny stan rzeczy.
- Jesteś z tych, co wrrrr...iną, gdy umie-wrrają? - zapytał, gdy noga zetknęła się z ciałem mięśniaka, zapewne łamiąc przy tym kilka kolejnych żeber. Przez pomieszczenie przemknął jednak nie tylko dźwięk uderzenia, ale i głośno wciąganego przez nozdrza powietrza.
Czarne ostrze opadło do ziemi, by po chwili wykonać szerokie cięcie w kierunku... Sana. Siła mięśni, jak i trawiącej szermierza plagi powinna sprawić, że ten atak wykończy przeciwnika.
“ Faust czuł to co robi, jednak nie do końca był pewien czemu. Każde jego działanie było naturalne, prawdziwe. Zdawało się, że trupy przybliżają tylko powrót prawdziwej równowagi, spokoju. Jego ciało było dziwnie przyjemne, lecz zarazem... obce. Wszystko wydawało się dziać z oddali, zaś pierwotny strażnik zbierał siły, nie będąc w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa.”
Zantra poszybował w stronę sufitu, przebijając się przez deski kolejnych pięter. Jednak gdy jego truchło znalazło się na piętrze zajmowany przez władce włosów, cienkie kolorowe nitki pochwyciły go i złożyły na ziemi. San groźnie spojrzał w dół, mimo iż jego nogi drżały, a ciało cuchnęło strachem zdawało się widzieć w jego oczach determinację. Chłopak zeskoczył w dól, a cięcie posłane przez szalonego wilka, rozbiło się o zasłonę stworzoną z włosów, twardszych od stali.
Mężczyzna opadł ciężko na nogach, niedaleko zakutego w czerń wilka, zaś włosy na jego głowie poczęły kotłować się, niczym podgrzane.
- Nie wiem czym jesteś, ale nie ma w tobie za grosz piękna. -stwierdził najpiękniejszy z trzech sługusów Nino, a jego największy atut, uformował kształt wściekłej paszczy potwora.



- A to co piękne nie jest, musi zginąć. - dodał, gdy jego ambicja i przekonania przerosły strach.
-Wrrr...ahahaha - zamaskowany rycerz wybuchnął mieszanką iście zwierzęcych odgłosów, oraz głośnego, wręcz przeraźliwego śmiechu. Przedstawiciel watahy wyciągnął przed siebie czarne ostrze, na końcu którego zaczęła się zbierać energia.
“Faust czuł napierający ze wszystkich stron negatywne emocje. Właściwie, to pojawiały się nawet te, które uznawał za neutralne, jeśli nawet nie lekko pozytywne. Teraz każde z nich zdawało się być dla niego obce. Pragnienie zniszczenia ogarniało otoczenie coraz bardziej.
- Wrrr....okaż, gdzie znajduje się prawdziwa... Wrrrrównowaga! - kusił wilk, na którego kłach pojawiały się pierwsze krople czerwonej, pięknie pachnącej cieczy.”
- Zero - nawet jeśli San nie widział teraz twarzy Fausta, z całą pewnością wyobrażał sobie uśmiech, który króluje teraz na jego obliczu. Język delikatnie oblizywał krew pozostałą ze zmartretowanego ciała siłacza. Minimalistyczny sposób przygotowania ataku zapowiadał rozwiązanie gotowe zniszczyć cały znajdujący się na świecie chaos.
Istota z włosów wytworzyła dwa potężne ramiona, które skrzyżowała, przed nadlatująca falą energii szaleństwa. Moc tego który utracił swe piękno , zderzyła się z defensywą osobnika które wierzył w nie ponad wszystko.
Po korytarzu rozszedł się swąd palonego włosia, zaś deski oraz wszelakie odłamki zostały odrzucone na wszystkie strony, by spłonąć w locie. Ogromna smuga sadzy pokryła ściany jak i spękane drewniane podłoże… zaś pośród tego wszystkiego leżał San, spalony niemal do kości i całkowicie martwy.
- Niiiiiiino - imię tego, który jako następny zasili biznes pogrzebowy wypłynęło z szalonego rycerza. Czarny miecz powoli opadł na ziemię, zaś zbroja tego samego koloru zaczęła się poruszać w kierunku, który podpowiadało mu... pragnienie równowagi. W końcu tylko miażdżąc twórcę jesteś w stanie ostatecznie oczyścić jego twory, oraz świat, który zdołał zostać przez niego zmieniony.
- Niiiinoooooo - powtórzył raz jeszcze, przechylając niecio głowę. Widząc, że w najbliższym otoczeniu nie ma zejścia piętro niżej, zrobił sobie jedno przy pomocy dwóch machnięć mieczem. Zeskoczył piętro niżej, kontynuując wędrówkę łowcy, który szuka ofiar dla kata.
“- Wrrrr...ięcej, niech równowaga zostanie przywrócona - powiedział inny z wilków. Jego oczy przymróżyły się lekko, jakby szukając znajdującego się w oddali przeciwnika. Tego, który szerzy chaos i stara się zniszczyć to, co zostało uznane za prawdziwe. Zaś Faust widział tylko i wyłącznie ciemność. Jedynym, co pozostawało, to podążać za jakże pięknymi głosami, które zdawały się być tak... zrównoważone”
 
Zajcu jest offline  
Stary 11-08-2013, 15:27   #267
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Poszukiwanie przeszłości: Odnalezienie

Gdyby nie panująca pogoda i chusta zasłaniająca usta, nieznajoma mogłaby zobaczyć szeroki uśmiech na twarzy Surokaze. „Demony” odnalazły się szybciej, niż przypuszczał. Teraz trzeba było jedynie sprawić, by kobiety nie przerobiły go w jeża.
Szermierz rozpoczął analizować ustawienie kobiet, zastanawiając się czy zwykłe wietrzne cięcie wystarczy, by zmienić lot strzał. Dla pewności jednak z jego pleców zaczęły powoli wyrastać wietrzne ręce, które – gdyby rozmowy nie przyniosły skutku – miały chwycić włócznie i wytworzyć tarczę z wiatru.

- Widzisz, tutaj mamy poważny problem. – elf przemówił spokojnym głosem, puszczając jednocześnie sznur, który był przywiązany do szyi Belli. - Znaczy się puścić ją puszczę bez problemu, szczególnie że nie jest moim więźniem a towarzyszką. Tylko to o śmierci nie za bardzo mi się podoba i z chęcią bym o tym porozmawiał.
Zabójca miał nadzieję, że powiedzenie od razu prawdy przyniesie więcej korzyści niż kłopotów.

Elf otoczony był przez łuczniczki z każdej strony, tak więc jedno cięcie na pewno sprawy by nie rozwiązało. Mimo wypuszczenia Belli kobiety dalej mierzyły w jego sylwetkę.
- Podejdź do mnie moja droga. -rzuciła łuczniczka w stronę metalowej kobiety, a Bella przestąpiła niepewnie parę kroków w przód.
- A ty nas nie przekonasz teraz szaleńcze. Zginiesz za to, co zrobiłeś tej biednej dziewczynie. -krzyknęła, a jej palce zadrżały gotowe, by wpuścić pocisk.

- Pozwól, że przedstawię ci kilka powodów, dla których nie zabijesz mnie. - głos zabójcy nie zdradzał żadnych emocji, tak jakby Suro nie przejmował się sytuacją, w której się znalazł. - Po pierwsze, jedna z twoich dowódczyń pewnie nie będzie zadowolona z tego, że mnie zabijesz. Po drugie, mogę wprowadzić jedną z was, tą samą, o której mowa w punkcie pierwszym do Lukrozu. Po trzecie ta sama osoba pewnie z chęcią poddałaby mnie torturą, a przyjemniej chyba patrzeć jak facet cierpi niż ot, tak zastrzelić go z łuku, prawda? -Elf przerwał. Zaczął węszyć teatralnie, obracając lekko głową. - Po czwarte, to miejsce nie zostanie grobem dla twoich jedenastu towarzyszek. Po piąte, jesteś pewna, że dasz radę mnie zabić? - Z każdym wypowiedzianym słowem ręce – zarówno prawdziwe, jak i zrobione z wiatru – coraz bardziej zbliżały się do broni.

- On mi nic nie zrobił, chcieliśmy was tylko znaleźć!- krzyknęła Bella na potwierdzenie słów elfa. Łuczniczka jednak nie opuszczała broni, przekrzykując lejący się z nieba deszcz i huczący głośno wiatr.
- Czyli chcieliście nas wydać władzą Lukrozu!? Nie damy się tak łatwo oszukac! -widac strach przed stosem, potrafił sprawić, że racjonalne myślenie szło na daleki spacer.

- Nie chce was kurde wydać władzą Lukrozu. – Suro zaczął powoli wątpić w dalszą rozmowę. - Chcę spokojnie porozmawiać z Haru. Nic więcej. – Może gdyby tak wybić część łuczniczek, ta krzykaczka będzie bardziej rozmowna? Szermierzowi nie uśmiechała się perspektywa rozmowy z lubą po tym jak wyrżnie jej podwładne. A może by tak je sprowokować? W końcu zabójstwo w samoobronie to zupełnie inna sprawa...
- Wy kurde jakieś ciężkie dni macie, że takie agresywne jesteście?

- Polują na nie... to logiczne, że są nieufne. -mruknęła Bella, zaś łuczniczka lekko opuściła broń. - Skąd znasz Haru? -krzyknęła ciemnoskóra.

– Dużo nas w przeszłości łączyło. - odparł Suro, a jego dłonie spokojnie oddalały się od broni. Wyglądało na to, że zagrożenie minęło. Może będzie okazja normalnie porozmawiać bez niepotrzebnych nikomu popisów a tym bardziej rozlewu krwi.
- Teraz pewnie poddałaby mnie z chęcią torturom. – kontynuował elf wyraźnie zażenowany faktem, o którym powiedział. - Więc możecie być dla niej miłe i mnie do niej zaprowadzić. Nie mam wobec was żadnych złych zamiarów. Po prostu chcę z nią spokojnie porozmawiać.

- Zwiążemy Cie, twoją przyjaciółkę też... jedna sztuczka i zrobimy z Ciebie poduszkę do strzał, czy to jasne? -zapytała powoli zbliżając się powoli w stronę elfa.

- Jakbyście były w stanie... - rzucił pod nosem Suro, po czym dodał głośniej - Nie zamierzam nic kombinować, jeśli wy też nie będziecie. - Szermierz wyciągnął przed siebie ręce.- Tylko nie za mocno. Chcę później móc nimi ruszać.

Po chwili ręce Surokaze były obwiązane, tak samo zresztą, jak jego oczy oraz usta, coby za dużo nie gadał. Nie wiedział jak potraktowano Belle, ale po chwili ktoś szarpnął za dłuższy koniec sznura, nakazując mu iść szybkim rytmem.

~*~

Marsz zajął trochę czasu, głównie dlatego, iż kobiety wiele razy kluczyły i zawracały nagle, tylko po to by Surokaze nie wiedział gdzie dokładnie jest. Oczywiście dzięki swym wietrznym zmysłom, dobrze wiedział, w która stronę zmierzają, ale poco psuć zabawę łuczniczką?
W końcu grupka dotarła do sporego, samotnego głazu. Czarnoskóra przedstawicielka płci pięknej zapukała w niego w odpowiednim rytmie, a ten powoli przesunął się, ukazując schody w dół.
Deszcz w końcu przestał uderzać w kark elfa, a cieplejsze powietrze uderzyło w ciało. Ktoś niezbyt delikatnie posadził go na długiej ławie, a dźwięk zasuwanych krat, był jasnym znakiem, iż został umieszczony w celi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ETju6vL4FyY[/media]

Kolejna chwila czekania, a czyjeś dłonie zdjęły opaskę z jego oczu. Serce młodziana lekko drgnęło, gdy jego oczy zobaczyły twarz dawnej ukochanej. Jej brwi zbiegły się ku sobie, gdy zobaczyła twarz białowłosego, ale lekki uśmieszek wykwitł w kąciku jej usteczek.
- No...no...no kogo ja tu widzę. Co tu robisz łajzo? -mruknęła wesoło, przyciągając sobie krzesło.

- A ty miła jak zwykle. - odparł z lekka wesołym głosem Suro. - Zaczęło mi twoich docinek brakować. Z chęcią bym trochę wysłuchał.
Dwóch miesięcy nie można było nazwać szczególnie długim odcinkiem czasu. Czas jednak miał to do siebie, że nie dla każdego płynął tak samo. Zwykli, szarzy ludzie często nawet nie zdawali sobie sprawy z tak marnego okresu. Dla zakochanych – a do takich można by zaliczyć elfa – dwa miesiące braku kontaktu z drugą połówką ciągnęły się niemal w nieskończoność. Każda chwila spędzona samotnie uderzała w obdarzonych tym najcudowniejszym, lecz jednocześnie najniebezpieczniejszym uczuciem niemal jak młot dzierżony przez kowala uderza w kowadło. Szermierz odczuł każde z tych uderzeń właśnie w tej chwili. W chwili, gdy ponownie znalazł się przed tą, która skradła jego serce. Uświadomił sobie, jakim był idiotą. Wtedy w Złotym Mieście wybrał to, co wydawało mu się odpowiednie. Odpowiednie w tym właśnie momencie. Samotna wyprawa w poszukiwaniu zemsty i odkupienia w imię większych ideałów. Ideałów, które zapewne umarły wraz z jego ojcem. Chciał, by mianowanie się Wietrznym Szermierzem niosło ze sobą dumę, a nie strach. Chciał, by to wszystko, co stało się przez szaleństwo, zostało zwrócone...
Teraz zrozumiał... Popełnił błąd... Wtedy, składając przysięgę, obiecał odbudować Bractwo... Jak miał to zrobić skoro sam przestał być tym, kim był...
-Przyszedłem prosić o wybaczenie za swoją głupotę. – głos zabójcy spoważniał. Wyraz jego twarzy - gdy zdjął z niej chustę - również był poważny.
Nie można było liczyć, że coś będzie takie jak dawniej, gdy samemu stało się innym. Nie można było uganiać się za wyniosłymi ideałami, poświęcając dla nich to, co było najważniejsze...

Dziewczyna również spoważniała, gdy z ust Suro wypłynęło ostatnie zdanie. Jej oczy w milczeniu wodziły po jego sylwetce, zaś usta milczały przez dłuższą chwile. W końcu dłoń szybka niczym sam wiatr, strzeliła elfa w tył głowy, niczym małego chłopca, który właśnie zjadł o jednego cukierka za dużo.
- A tobie co, na sentymenty się zebrało? Bo jeszcze pomyśle, że ci się ta zaraza na mózg rzuciła. -prychnęła, po czym pochwyciła kołnierz koszuli Surokaze i przyciągnąwszy do siebie złączyła swoje usta z jego, na krótki acz jakże przyjemny moment. Po kilku sekundach tej subtelnej pieszczoty, jej twarz znowu nabrała łobuzerskiego wyrazu, zaś struga wiatru uwolniła elfa z więzów.

- A bo się rzuciła. – odparł elf rozmasowując sobie nadgarstki. - W końcu miłość od szaleństwa dzieli tylko kilka drobnych kroczków. Poza tym... wtedy... to było głupie z mojej strony...
Pomimo że krew powoli odpływała z mózgu szermierza kierując się w niżej położony rejon ciała, ten nie zamierzał dać się ponieść chwili. Chciał wyjawić wszystko, co leżało mu na sercu.
- Zachowałem się jak skończony idiota zostawiając cię samą. To było samolubne. Straciłem z umysłu to, co najważniejsze. Stałem się... – Suro zamilkł. Mówienie o własnych uczuciach, zresztą o jakichkolwiek uczuciach nie było nigdy jego mocną stroną. Przeszukiwał zakamarki umysłu w poszukiwaniu odpowiednich słów i sformułowań. Dzięki temu procesowi uświadomił sobie jedną bardzo ważną rzecz. - Stałem się ofiarą szaleństwa. Chociaż zachowałem zmysły i własną wolę, kierowała mną choroba. Zostawiłem cię... A powinienem trwać przy tobie bez względu na wszystko... Ja... przepraszam.

- Zawsze byłeś głupkiem, nie martw się zdążyłam przywyknąć do twoich debilnych wyczynów. -westchnęła elfka, podpierając się pod biodra. - Przeprosiny przyjęte, o ile za moment znowu ci do łba nie strzeli, by ruszać samotnie ratować bractwo, świat i gwiazdy. -dodała wesoło, po czym usiadła obok białowłosego, a jego głowa po chwili została przyciągnięta delikatnie acz stanowczo do biustu kobiety, która miarowo głaskała jego białe włosy. - Tęskniłam. -dodała jeszcze cicho, widać i ona o uczuciach nie umiała mówić z łatwością.

Suro, bez najmniejszych protestów poddał się pieszczotą kobiety.
- Ja też tęskniłem. – również wyszeptał, układając się wygodniej na piersiach swojej dziewczyny. - Gwiazd nigdy nie zamierzałem ratować. Świat też mnie nie interesuje. Bractwo... Skoro, nie mogę sam to decyzja pozostaje w twoich rękach. Razem lub w ogóle.
Elf wpatrywał się w oczy Haru niczym w najpiękniejszy z pejzaży. Mędrcy twierdzili, że oczy są zwierciadłem duszy. Można też było dojrzeć w nich odbicie osoby, która w nie spojrzała. Jedynie od patrzącego zależało na co zwróci uwagę. Suro, pomimo że widział swoją pokrytą bliznami twarz nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Bardziej interesowało go, to co oczy jego lubej mówią o niej samej. Jej smutki, problemy, wątpliwości. Wszystko to, czego nie chciała mówić na głos. Wszystko to, czego szermierz pozbyłby się ze szczerą przyjemnością.

Oczy to prawdziwe studnie bez dna, dwa punkty, które potrafią zdradzić o wiele więcej niż całe elaboraty. Elfka, mimo że z pozoru pogodna, kryła w nich zmęczenie i jakiś dziwny smutek... odpowiedzialność? Uczucia mieszały się w nich niczym zapachy w sklepie alchemicznym.
- W takim razie na razie bractwo musi poczekać, póki nie załatwie spraw tutaj. -westchnęła Haru, a jej palce miarowo przesuwały się po włosach Surokaze. - Kobieta, z która przybyłeś... byłeś w Witlover i zaciągnąłeś ja do kompanii? -zapytała dziewczyna marszcząc lekko brwi.

Smutek i odpowiedzialność... Widać sprawy kobiet zarówno tych pod jej dowództwem, jak i w Lukrozie zostawiły swój znak na Haru. Zabójca bardziej zapragnął zrealizować wcześniej podjęte decyzje dotyczące tej sekty zatruwającej okoliczne ziemie. Teraz tylko znalazł w tym sens. Robienie czegoś dla dobra innych nie leżało w jego naturze. Robienie czegoś dla ukochanej było zupełnie czym innym. W tym wypadku, bycie wsparciem dla lubej i bycie wsparciem dla innych zostało połączone w sposób niemożliwy do rozdzielenia.
Elf swe obserwacje zachował jednak dla siebie. Chciał, by wszelkie troski opuściły choć na chwilę Haru a podjęcie kroków ku wyzwoleniu miasta raczej nic by tutaj nie zdziałało. Pewne rzeczy – pomimo ich niewątpliwej ważności – musiały zostać odłożone na za chwilę.
- Nie, nie byłem tam. I to nie ja zaciągnąłem ją, co raczej zostałem zaciągnięty do kompanii, w której ona była. Polowałem na Artara w ruinach kilka dni drogi od miasta i tak jakoś moje drogi zeszły się z kilkoma typami, których za normalnych uznać nie można. Jak ta kobieta mi powiedziała pasuję do tej kompanii idealnie. – Suro skrzywił się w udawany sposób. -A ona... Ma na imię Bella, umie gotować, w Lukrozie by ją złapali więc wziąłem ją ze sobą i odegraliśmy to przedstawienie. – szermierz spojrzał w twarz elfki szukając jakichkolwiek oznak nadchodzącej złości. Zazdrosna kobieta mogła być słodko miła lub wściekle groźna. Białowłosy nie chciał sprawdzać, do którego rodzaju zalicza się jego luba, dlatego też szybko dodał. - Mam nadzieję, że nie jesteś zła.

Co prawda palce na chwile mocniej przejechały po włosach, ale dość szybko wróciły do miarowego delikatnego rytmu.- Dobrze, że ją tu zabrałeś, w mieście skończyłaby na stosie, albo pniaku. -westchnęła Haru, a jej druga ręka powoli rozpinała guziki w koszuli długouchego. - Czyli znalazłeś sobie towarzyszy równie narwanych co ty? -zapytała parskając cicho. - Aż trudno w to uwierzyć, opowiesz mi o nich? -widać elfka próbowała tą prostą rozmowa uspokoić swe zszargane myśli.

- E gdzie narwanych. Ja narwany? – głos z elfa z każdym kolejnym słowem nabierał na sile, jednak wyszczerzone zęby zaraz po zamilknięciu świadczyły, że jest to tylko udawany gniew. - Może i jestem. No ale tutaj chodziło bardziej o rozpatrywanie zabicia kogoś jako jedną z możliwości rozmowy. - Suro nie miał ochoty opowiadać w tej chwili o swoich towarzyszach. Miał ochotę zdecydowanie na co innego. Jednak podświadomie wyczuł, że właśnie opowieść będzie w tej chwili na miejscu.
- Więc tak... Jest ta Bella, cholernie upierdliwa, bo wymaga gotowych planów działania. Jest piracki kapitan Gort Czarnoskóry. Prawdopodobnie najsilniejszy z nas. Jego chęci do bitki również są największe. Lubi bawić się i umie wytwarzać różnorakie kamienie. Dba o swoich kompanów. No i ma u mnie dług. Jest sir Richter von Jakiśtam, zwany potocznie Puszka, bo jest zakuty w zbroję. Normalnie wydaje się miły, chociaż jego facjata może przestraszyć. Ciągle lecą mu łzy. W walce natomiast jest brutalny. Wręcz bardzo brutalny. Jest Elathorn. Mądrala, ale się nie wymądrza. Ciągle lata z książką. Jest też... – białowłosy zamilkł, próbując przypomnieć sobie coś o ostatnim członku kompanii. – Jest też Johan, John czy jakoś tak... Nie mam pojęcia, jak wygląda, chociaż z nim rozmawiałem. Nie lubi walczyć i rzucać się w oczy. No i jestem ja. Twój narwany, bezmyślny i kochany Suro - Wymawiając swoje imię, białowłosy podniósł się gwałtownie i przyciągając twarz Haru do swojej, pocałował ją. Nie był to długi pocałunek. Bardziej zachęta do dalszych działań, co było też widać po szelmowskim uśmiechu szermierza, gdy jego głowa z powrotem opadła na swoje jakże przyjemne leże.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Ifl673U2b8E[/media]

Haru zareagowała na wyzwanie rzucone przez szermierza. Przygryzając lekko dolną wargę, zniżyła się do jego twarzy i złączyła ich usta w pocałunku, który miał dać wyraz jej miłości, jak i tęsknoty za białowłosym. Ten w czasie tego intymnego zbliżenia zupełnie przestał zwracać uwagę na otaczający go świat. Skoncentrował się tylko na ustach swej lubej. Miało to swoje minusy, o czym dość szybko się przekonał. Gdy zabrakło już w płucach powietrza, gry wargi zostały od siebie oderwane Suro z błogim uśmiechem na twarzy opadł na piersi kobiety. A raczej taki miał zamiar. Jego głowa nie znalazła na swej drodze ani biustu, ani nóg elfki. Z cichym jękiem zaskoczenia wydobywającym się z ust, jego czaszka uderzyła w ławę. Ciemne włosy spłynęły na jego twarz, gdy kobieta pochyliła się nad nim.
- Chodź – wyszeptała zalotnym głosem tuż przy jego uchu, by po chwili udać się w stronę jedynego łóżka w celi.

Posłanie przyjęło dwa nagie ciała z lekkim zgrzytem. Ona szukająca miłości, ciepła i chwili zapomnienia. On zamierzający jej to wszystko dać. Wszelkie słowa były zbędne. W tych miłosnych zmaganiach liczyły się tylko czyny. Jej palce wczepione w jego włosy. Jego język delikatnie pieszczący jej piersi. Jej ciche jęki rozkoszy odpowiadające na każdy jego ruch. Jego ręce błądzące na przemian po jej plecach i pośladkach. On dawał jej pieszczoty. Ona nie pozostawała dłużna oddając wszystko, co przyjęła.
Dla niej liczył się on. Dla niego liczyła się ona. Nic mniej, nic więcej. Byli połączeni ciałem i umysłem. Połączeni pragnieniami. Połączeni tęsknotą. Połączeni miłością. Tak blisko siebie, że bliżej się nie dało. Wszystko, co działo się wokół nich, wszelkie problemy, wszelkie troski w tej - przepełnionej przyjemnością - chwili nie miały najmniejszego znaczenia. Choćby wybuchła wojna, choćby świat się kończył, oni byli przy siebie i absolutnie nic nie mogło tego zmienić.
Potrzebowali się. Poszukiwali się. Łóżko skrzypiało odpowiadając na każdy kolejny sposób poszukiwań. Jęk narastał z każdą chwilą, by osiągnąć szczyt możliwości strun głosowych, gdy w końcu się odnaleźli.

Zdyszani i spoceni leżeli wtuleni w siebie. Gdy uspokoi się oddech, gdy umysł będzie w stanie skupić się na czym innym niż dwie krągłości dumnie górujące nad torsem Haru, gdy cała magia tej chwili rozwieje się, wtedy wróci rzeczywistość i jej zmartwienia. Trzeba będzie poradzić coś w sprawie Lukrozu. Trzeba będzie zrobić wiele rzeczy. Ale teraz... Teraz trwali przy sobie a w ich uszach brzmiały dwa słowa wypowiedziane w tym samym momencie przed dwie pary ust.
- Kocham cię.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 12-08-2013, 20:28   #268
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: karę
(czyli o pechowym wyborze z dwojga złego.)
Niebieskoskóra zatrzymała wierzchowca, z zastanowieniem przypatrując się murom.
- Będziemy musieli odnowić zapasy prędzej czy później. I wampir jeszcze się nie wypłacił. - powiedziała w końcu dość głęboko zamyślona. - Prędzej czy później zorientują się, że załatwiliśmy ich szpiega. Wtedy będą wiedzieli, że zasadzka nie ma sensu. - Zwróciła konia z dala od muru. - Kierujemy się prosto do góry przeznaczenia. Po naszej wizycie tam zajedziemy do miasta. W tym czasie powinni porzucić plan pułapki i zacząć myśleć nad czymś innym.
- A nie sądzisz ze warto było by ostrzec resztę? -zapytał Madred poprawiając się w siodle.- W teorii mieliśmy się tu spotkać, jeżeli żyją pewnie już tam są lub niebawem przybędą. -zauważył technokrata.
- Jestem...głodny... -dodał odkrywczo Krio, który przeprowadzał niemrawy abordaż z zadu konia technokraty, na tył wierzchowca Shiby.
- Zmień się w wampira. Będzie ci łatwiej jeść. - mruknęła do Kiro. Przez chwilę starała się go nawet wyobrazić w tej roli. Potężnego, sennego maga, wysysającego krew z ludzi i żyjącego przez wieki.
Na drugą myśl, może lepiej aby świat nie musiał żyć pod terrorem "wampirzego lorda Kiro".
- Daj spokój Madred. - prychnęła niebieskoskóra. - Calamity już pewnie dawno oszalał, a jak Gort nie poleciał jeszcze w stronę portów ukraść jakąś łajbę, to pewnie też ma nie po kolei. Kogo ty tam chcesz szukać?
- No w sumie... -mruknął Madred drapiąc się po brodzie. - A ten no...- technokrata wysilił całą swoją pamięć by przywołać w niej obraz jednego człowieka. -...John?- zapytał niepewny, czy dobrze zapamiętał imię ich towarzysza.
Krio w tym czasie nogami powłóczył po wilgotnej ziemi, zaś ramiona zarzucił na zad konia Shiby, na którego powoli się wciągał.
- Kto? - spytała unosząc brew. - Jaki John?
-No ten taki w okularach...chyba, taki, taki....no.- wytłumaczył jakże trafnie technokrata, zaś lodowy mag w końcu wspiął się na konia Shiby.
- Jak dla mnie możemy od razu jechac do góry. -stwierdził lekko znudzony Kaze.
- Jeżeli istnieje szansa iż w mieście są wasi towarzysze, nie można ich zostawiac. Tak postępują szumowiny! -wyraził swe zdanie krwiopijca.
- Jedyni moi przyjaciele w tym mieście to cokolwiek zostawiłeś w tym swoim apartamencie. Ale raczej obejdę się bez sakwy złota. - mruknęła Shiba zastanawiając się nad tym kim jest John. Wreszcie ją olśniło. - Czy John nie załatwiał przypadkiem własnych interesów na boku? O ile dobrze pamiętam wnerwił mnie jeden okularnik w Witlover. Tworzył jakieś plany dla drużyny jakbyśmy go tytułowali dowódcą. - skojarzyła dziewczyna. - No i był jeszcze jeden który chował się przy każdej walce, jak gdyby go nie dotyczyła...Zaraz, to nie była ta sama osoba?
- Całkiem możliwe. -mruknął Madred i ściągnął lejce w swoją stronę, by zawrócić wierzchowca. - To co, w stronę góry?
- Na to wygląda. - przytaknęła ruszając.

~*~

Księżyc świecił jasno na niebie… aczkolwiek ciemne chmury skutecznie zasłaniały ten piękny widok. Deszcz bezustannie lał się z nieba, tak, że w butach powoli tworzyły się małe jeziora, zaś toboły nieważne w jaki sposób nie chronione, przemokły do suchej nitki. Jedynie Krio nie był mokry, zamiast tego przypominał małą śnieżną zaspę. Wszystkie krople deszczu, nim dotknęły jego ciała przemieniały się w płatki śniegu, powoli zasypując przysypiającego maga.
Grupa jechała teraz przez opustoszałą wioskę. Na ziemi walały się rzeczy podstawowego użytku jak garnki i ubrania, zaś co parę drzew spotykało się wisielców. Widać postanowili wybrać taki zgon, niż zostanie złapanym przez grupy szaleńców.
W mieście nie widać było żywego ducha, domy stały otworem, opuszczono je w pośpiechu łapiąc tylko to co najważniejsze. Jedynym niezwykłym obiektem w tym polu zniszczeń, była palące się światło w jednym z okien czegoś co kiedyś było zajazdem. Najwyraźniej ktoś został w miasteczku.
- Myślę, że nie chcemy zbędnego ryzyka. - oceniała niebieskoskóra zatrzymując konia na ścieżce. - Mamy jakiegoś pecha do deszczy. Nie mam zamiaru wspinać się przeziębiona. - oceniła. Jej wzrok zaczął wędrować po okolicznych budynkach, badając je jak gdyby mógł przenikać przez ściany. - Schowajmy się w jakiejś chacie, możliwie niewidocznej z okien zajazdu. Odpoczniemy póki pada a potem ruszamy dalej. Jesteśmy zbyt blisko aby ryzykować. - oceniła.
- Spanie w opuszczonej wiosce, gdzie ostał się jeden czy tam kilku psycholi, to niby nie ryzyko ta? -mruknął Madred, sceptycznie.
- Sex w dużej kopie siana to ryzyko.. -odparł Kaze natychmiastowo. - Jak ci wejdzie tam gdzie nie trzeba, to nic wiecje straszne nie będzie. -dodał krzywiąc się lekko.
- Ale jak to w chacie... tak bez łóżek? Że na ziemi? -jęknął wampir. - Wiem, że nie muszę spać... ale wypada utrzymywać pozory. -dodał, unosząc wyżej czarną parasolkę, jakiej często używały szlachcianki do ochrony przed słońcem.
- Apsik! -dodał do konwersacji Krio, co wywołało upadek małej zaspy z jego głowy.
- Podróż w mroku i deszczu jest twoim zdaniem bezpieczniejsza, Madred? Mamy dwie idealne osoby na straż, które w ogóle nie śpią. - przypomniała mu niebieskoskóra. - I tak drogi wampirze, bez łóżek. Jak coś ci się nie podoba w każdym momencie możesz wracać do domu. - dodała niezbyt przejęta ich zachowaniem. - Jeżeli ktokolwiek, gdziekolwiek będzie, to na pewno w tym zasranym zajeździe. Więc po prostu zatrzymamy się gdzieś, gdzie z zajazdu nas widać nie będzie.
- Dla tego ty tu dowodzisz. -zarechotał Kaze, poganiając konia. - Jedyna rozsądna w tłumie szaleńców.- dodał wesoło po czym skierował się do jednego z oddalonych od karczmy domostw.
W budynku cuchnęło stęchlizną, oraz zaległym tu strachem, którym przepełnieni byli uciekający mieszkańcy. Woda kapała przez dziury w dachu, ale było jej tu zdecydowanie mniej niż na zewnątrz.
- Radze się wam przebrać. -rzucił niedbale cień, po czym jego ciało zwinęło się niczym ręcznik i wydusiło z siebie spora kałuże wody.
Madred postąpił według jego rady, bez krempacji zrzucając swoje ubrania, dopiero teraz Shiba mogła zobaczyć że nie tylko jego ramie jest metalowe. Sporo stali było tez na piersi, a na wysokości serca, wmontowany był jakiś licznik ze wskazówką, o kilkukolorowej tarczy.
- Ja to pójdę do drugiej ibzy... -mruknął wampir, ciągnąc za sobą swoją olbrzymią torbę.
Krio natomiast niemal spadł z konia, chociaż w jego wykonani ubyło to typowe zsiadanie, po czym lekko drżąc wtulił się w Shibę.
Ręka Shiby lekko zalśniła od przepływającą przez nią uzdrawiającej energii. Ostatnim czego chciała był przeziębiony dzieciak, zamrażający otoczenie niespodziewanymi kichnięciami. - Jesteśmy tak blisko w celu a w rzeczywistości to dopiero początek. - mruknęła spoglądając na drużynę. Każdy z nich był kimś innym niż ludzie, z którymi zaczęła podróż. Przeznaczenie potrafi być intrygujące. - A jak na złość nawet pogoda nam teraz nogę podstawia.
- Uroki jesieni. -stwierdził Kaze.
- Źle... się... czuje... -mruknął Krio, na którego magiczna energia w ogóle nie zadziałała. - Nie... mogę...zasnąć... -dodał, cos co w jego wypadku mogło być silnym objawem.
- Oy, oy. - Niebieskoskóra zdziwił się dość mocno, sięgając po swoją księgę. Możliwie szybko zaczęła przeprowadzać oczyszczenie. Być może jakaś magia blokowała uzdrowienie? Ale gdzie chłopak mógł zostać przeklęty. - Robiłeś coś jak nikt nie patrzył? Przyznaj się.
Krio niczym obolałe dziecko pokręcił tylko niemrawo głowa na boki, gdy zaczęła spływać na niego oczyszczająca magia. Na chwile nabrał nawet tak zwanych rumieńców, lecz nie minęło kilka minut, gdy znowu zaczął kichać i prychać. Ponadto Madred również pobladł, osuwając się po ścianie na ziemię. - Słabo mi jakoś... -mruknął technokrata, gdy jego ciało zaczęły przeszywac drgawki.
- Kurwa...nie mów mi, że...- zaciskając zęby niebieskoskóra podniosłą się z ziemi idąc do pokoju wampira. - Oy, martwy, dobrze się czujesz? - odezwała się podniesionym głosem, rozglądając się dookoła. Nieumarli nie chorują, prawda? - Zbierać się. To nie jest obrabowana wieś. To przeklęta ziemia. - syknęła zirytowana kobieta. Wszystko było przeciw im. Wszystko.
- Nie czuje się najgorzej. -stwierdził przebrany już wampir. - A czemu pytasz?
- Ja nie wiem czy oni są wstanie podróżować... -mruknął Kaze zerkając, na Madreda który trząsł się na ziemi. - Niewiadomo jak daleko sięga klątwa. -dodał krzywiąc się
- To nie sraczka. To klątwa. Jeżeli tu zostaniemy nie przejdzie im sama z siebie. - zauważyła dziewczyna poprawiając safaię. - Kaze, zostań i pilnuj aby nikt niebezpieczny tu nie wlazł. Wampir, bierz miecz i się ruszaj. I nie marnuj czasu na kolejne przebieranki. Idziemy do tego zajazdu. Cholera go wie, może od kogoś wyciśniemy instruktaż przejazdu.
 
Fiath jest offline  
Stary 12-08-2013, 22:21   #269
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gorta Wojaże z Szaleństwem Cz. II


Broker


- Widziałżem już w życiu od groma rzeczy których wolałbym nie oglądać - prychnął Przydupas, odtrącając rękę starca. - No i nie mam dużego wyboru, skoro mój kapitan chce tam poleźć - wyjaśnił jednooki zarówno dziadydze, jak i chłopakowi ze wschodnim akcentem. - A szukamy pewnego rudego mnicha w zielonych łachach. Trudno go przełoczyć. Sammy ma nam pomóc go znaleźć jeśli wykminimy o co chodzi z tym całym burdelem na górze.
Mięśniak uniósł do góry zaciśniętą pięść i przekrzywił głowę, wystawiając jednocześnie język, jak gdyby właśnie zawisł na stryczku. mając zapewne na myśli linczowanie niewinnych kobiet. Następnie zaś popatrzył na młodzieńca z błyskiem w oku.
- Ale skoro gadasz że wiesz wszystko, to może oszczędziłbyś nam roboty i pedzioł prosto z mostu gdzie jest nasz kamrat? Bo lękam się że jak kapitan siem porządnie wnerwi, to nawet jeden kamulec w tym mieście nie zostanie na swoim miejscu.
- Nie rozumiesz chłopcze... ten zamek to leże zła. Złapią was i pożrą! Widziałem to, sam tam byłem! -jęczał dalej starzec, nie dając za wygraną.
Młody rozmówca uśmiechnął się kącikiem ust, gdy Przydupas wspomniał o Khalim. - Chyba wiem gdzie szukać waszego kumpla. -stwierdził wesoło, zaś nóż ponownie zaczął kręcić się w jego ręce. - Ale wiesz wszystko kosztuje. -dodał a jego oko chciwie błysnęło.- A co do sprawy z kobitkami... pewnie komuś na zamku odwaliło przez zarazę, a że nigdy nie mógł porządnie zaruchać, to pewnie teraz chce wszystkie zgwałcic i spalić. - stwierdził bez emocji wzruszając ramionami.
- Gdybym dostawał miedziaka za każdym razem gdy to słyszę - westchnął Przydupas na słowa dziadygi, a następnie zwrócił się ponownie do młodzieńca. - Ile chcesz? Ale ostrzegam, że jak Czarnoskóry się dowie że coś wiesz, to już ci nie odpuści.
Jednooki nie spiesząc się odpiął od pasa szkatułkę z kosztownościami i postawił na stoliku, unosząc delikatnie jej wieko.
- Jak to ci nie styka, to możemy zawsze zaciukać kogoś kto ci bruździ. Co ty na to?
Mężczyzna uśmiechnłą się i sięgnął po jeden klejnot. - Tyle mi starczy. -stwierdził podrzucając kosztownośc i chowając do kieszeni. - Jestem Katou, a co do twojego kumpla... nie wiem gdzie on jest. Nie mam pojęcia w którym lochu się znajduje, a to znaczy tylko jedno, Trzymają go na zamku, inaczej bym wiedział że kogoś takiego tu sprowadzili. - wytłumaczył z lekkim uśmiechem. - A tak się składa ze wiem jak na zamek się dostac.
- O tym gada tera mój kapitan z tutejszym szefuńciem - Przydupas odwzajemnił uśmiech. - Za to ciekawym ilu ten wasz król ma na swoim zameczku magików i pobożnych chłoptasiów w lśniących zbrojach, którzy z nich są najsilniejsi i co ciekawego potrafią.
- No wiesz... to zamek, a każdy zamek ma swoją armie. -stwierdził chwytając kolejny klejnot ze szkatułki. - Jest Ugmar demoniczny młot, bardzo silny wojownik, jeden z głównych generałów. Sam prorok tez posiada wielką moc, no i oczywiście główny kapłan Mordok... ta trójka jest chyba najbardziej znana. -stwierdził, dobierając trzecią błyskotkę do zapłaty.
- Czyli mięśniak, stary zgred i klecha - jednooki przytaknął ze zrozumieniem, po czym przymknął wieko szkatułki. - To jeszcze ostatnie pytanko. Ale to czy je zadam zależy od tego jakie są twoje stosunki z szefuńciem.
To powiedziawszy Przydupas wskazał podbrudkiem na kurtynę przez którą chwilę wcześniej przeszedł jego kapitan wraz z Samantą.
- Można powiedzieć, że jeżeli nie ręką to jestem jednym z jego palców. -odparł wesoło Katou, poprawiając kitkę. - Jestem jego zaufanym człowiekiem.
- Skoro tak to ostatnie pytanie nie jest warte złamanego miedziaka - stwierdził jednooki, po czym zamknął szkatułkę i skrupulatnie przypiął z powrotem do pasa. - Chciałem spytnąć jak silny ten wasz szefu i czy zwykle dotrzymuje słowa.
Przydupas uśmiechnął się krzywo, a następnie rozsiadłszy się wygodniej na krześle założył dłonie za głowę i zaczął się za czymś rozglądać.
- Macie tu może co żeby zwilżyć gębę? - spytał w końcu od niechcenia, nie mając widocznie więcej żadnych interesów do załatwienia z brokerem.
Katou kiwnął głowa w stronę jednego z przejść.- Tam możesz sobie kupić to co nazywają tutaj piwem. -stwierdził i zerknął w strone kotary. - To ja sobie tu poczekam na twojego kapitana. -dodał z nutką rozbawienia wypowiadając ostatnie słowo.
- Spoko, poradzę se - odrzekł mięśniak, wstając od stolika i ruszając we wskazanym kierunku. Po drodze jednak zauważył stojącego nieopodal tego samego starucha który wcześniej go zaczepiał. Okazało się że wciąż wlepiał wzrok w Przydupasa jakby miał mu do przekazania prawdę objawioną, co sprawiło że ten westchnął z rezygnacją i machnął ręką w jego stronę, by poszedł za nim. - Nie dasz mi spokoju, co zgredzie? No to chodź, może jak postawię ci kufel albo dwa to zaczniesz gadać z sensem. Zwą cię tu jakoś, czy może zapomniałeś już jak cię matka wołała?
- Me imię nie ma znaczenia. -odparł starzec kuśtykając na swej zastępczej nodze za Przydupasem. - Nie idzcie do zamku, pożrą tam wasze ciała i dusze jak i moje chcieli!- zaczął znowu w swym zwyczaju dziadyga.
- Ta, ta - potakiwał jednooki skupiony na bardziej poszukiwaniach baru niż ględzeniu dziada - napijmy się pierwej tutejszego samogonu i wtedy wygadasz się dowoli. Zacznij tylko od początku, żeby szło jakoś skumać te twoje bajania. Ty chociaż nie chcesz mnie oskubać do reszty za kilka plotek. Oby tylko nie okazało sie że opowiadasz mi te swoje bajędy, bo zabrakło ci siły w lędźwiach żeby spłodzić sobie stado dziatków których mógłbyś straszyć tymi opowiastkami w nocy przy kominku.
Dziadek na wzmiankę o dzieciach, złapał nagle jednookiego za ramie i z nietypowa na staruszka siła, przycisnął go do ściany. - TO zjadło moje dzieci. Rozumiesz? Na moich oczach pożarł dzieci i żonę, a dusze oddał temu czemuś. -staruszek mimo że gadał jak potłuczony, cały zaczął się trząść. - Mi cudem udało się uciec, ale widzisz co przez to utraciłem. -mówiąc to poruszył drewniana noga jak i kikutem ręki. - Nie wierzycie mi... nikt nie wierzy, ale to są demony których nie da się pokonać. -dodał rozdygotany siwy człek.
- Tylko spokojnie, stary... - wydyszał zaskoczony Przydupas. - Kumam że musiałeś przeżyć coś okropnego, ale takie już mamy czasy. Sam musiałem nie raz już bić się z wariatami, czarownicami, potworami i nawet chodzącymi trupami.
Jednooki zacisnął mocno dłoń na nadgarstku starucha, powoli odsuwając go od siebie.
- Powiedzmy że ci wierzę. Dla mnie to i tak nic nie zmienia. Jestem kamratem najsilniejszego człowieka jakiego w życiu widziałem. Co prawda lubi się pakować w liczne tarapaty i jeszcze liczniejsze burdy, ale przy nim i tak można czuć się bezpieczniej niż samemu pośród tych wszystkich wariatów... - mięśniak kontynuował uspokajającym tonem. - Jeśli ktoś może pomścić twoje bachory, to tylko on, więc uspokój się i pozwól nam robić swoje. A jak chcesz pomóc, to opowiedz mi o tych demonach powoli i bez niepotrzebnego koloryzowania.
Starzec jednak zdawał się już nie słuchać. Jego oczy błądziły bez celu po ścianie, a on puścił Przydupasa, zawracając w stronę z której przyszedł. - Moje biedne dzieci... -jęczał, wbijając palce w skroń.
- Stary dziwak - Przydupas pokręcił głową ze zrezygnowaniem, po czym ruszył z powrotem w kierunku baru. - Niepotrzebnie zawracał mi dupę, chędożony dziadyga...


Współpraca


Czarnoskóry uśmiechnął się wyzywająco do chuderlaka, pokazując tym samym że nie chowa do niego urazy i że z przyjemnością zmierzyłby się z nim jeszcze raz, po czym siadł twardo na poduchach które ścisnęły się pod nim tak mocno że równie dobrze mógłby siedzieć na gołym kamieniu
- Szukam swego kamrata. To silny gość z rudą czupryną. Zwie się Khali - oznajmił bezpardonowo pirat. - Ale długo tu nie zacumujemy. Jak tylko go znajdziem i dotrze tu reszta moich kamratów, to leziemy do tej tam wielkiej góry na zachód stąd. Ale póki co z chęcia obiję kilka załganych mord, bo to więcej frajdy niż rozdawanie kuksańców jakimś pomyleńcom.
Po tych słowach Gort wskazał kciukiem oskarżycielsko na Samantę.
- No ale ta tutaj mówi że zrównanie z ziemią tego ładnego zameczku to ciutek przesada, więc jak coś z tego macie, to możecie mnie tam przekabacić i wtedy będzie mniejszy rozpierdziel. Choć mi to właściwie wisi którędy tam wlezę.
Białowłosy uśmiechnął się lekko, otoczony chmurą tytoniowego dymu. - Twoja towarzyszka ma rację, w obecnej sytuacji niszczenie zamku nie ma sensu. Gdyby nie zaraza, sam bym był za pomysłem otwartego szturmu, jednak Szaleństwo zmienia postać rzeczy. -wytłumaczył a kilka kółek z dymu opuściło jego usta. - Co miałby robic tu twój kamrat, czemu nie jest z tobą?- dopytał się przywódca gangu.
- Gdzie reszta tych pajaców z którymi wcześniej podróżowałeś? -wtrącił się człowiek pająk, poprawiając swój turban.
- Porwał go gość w czarnych łachamanach i białej masce - wyjaśnił murzyn, wykrzywiając usta we wściekłym grymasie. - Cholernie silny. Ledwo udało mi się z nim wygrać, ale uciekł jak typowa szelma. Wiem że trzyma mojego kamrata w jakimś lochu.
Gort przeniósł wzrok na człowieka-pająka i odpowiedział bez chwili wahania. Wszak czego mógł się obawiać ze strony kogoś tak słabego?
- Nasze drogi ździebko się rozeszły - stwierdził, wzruszając ramionami. - Puszka niedługo tu przylezie, a reszta nie wiem gdzie polazła, ale jeśli dalej lezą do tej chędożonej góry, to tyż powinni tu chybcikiem dotrzeć.
- Możesz powiedzie coś więcej o tym osobniku w masce? -zapytał lider podziemnego świata, wyraźnie zainteresowany tym osobnikiem. Chudzielec zaś kiwnął tylko głową gdy murzyn mu odpowiedział. Widac miał nadzieje że pirat to ostatni żyjący członek ekspedycji.
- Cosik więcej - Czarnoskóry zamyślił się na dłuższą chwilę z głośnym "hmm". - Więc koleś używał tych no... luster żeby kraść cudze ataki i skakać z miejsca na miejsce jak jakiś chędożony... Aha! To dlatego zwał się Mirro! - murzyn ostatnie zdanie wypowiedział uderzając pięścią w otwartą dłoń, wyraźnie sądząc że odkrył coś ważnego. - [i]Miał też taką tarczę w którą trza było naprawdę mocno przywalić żeby się do niego dostać. Poza tym zamknął mnie i Puszkę na jakiejś dziwacznej arenie w innym świecie i zrobił że nie mogliśmy się poznać, a potem sam próbował nam dokopać, ale zabiliśmy go i uciekł[i] - stwierdził w nieco oksymoronowy sposób. - A potem pokazał się w lustrze i pedzioł że tak naprawdę biliśmy się z jego awa... ta... jakimś jego przydupasem, bo chciał nas przetestować dla swojego szefa i że prawdziwego jego i Rudego znajdziemy w Lukrozie.
Po tej dość chaotycznej wypowieści Gort uśmiechnął się z satysfakcją, wyraźnie dumny że udało mu się przypomnieć sobie tyle szczegółów.
Kilka kułek z dymu opuściło usta szefa bandytów, gdy ten w zamyśleniu słuchał relacji murzyna. - Czyli dziwny magik... -podsumował krótko, po czym ponownie zamyślił się na chwile. - Obawiam się iż mogłeś się w wpakować w coś większego niż przeciętne gówno, Czarnoskóry. -stwierdził ten którego włosy były śnieżno białe, po czym dodał. - Zdaje mi się iż twojego przyjaciela porwał nie kto inny, jak trójoki prorok.
- Ten sam który stoi za incydentem z wyłapywaniem kobiet? -wtrąciła się Samanta.
Mężczyzna przytaknął ruchem głowy, po czym zwrócił się do pirata. - Ile jesteś wstanie zaryzykować by odbić kompana?
- Czyli to robota jednego gościa? To wszystko upraszcza! Iwabababa! - pirat roześmiał się basowo, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw. - A co to za ryzyko? Już raz obiłem mu mordę, więc wystarczy że zrobię to po raz drugi! Iwabababa!
Gort śmiał się jeszcze przez dłuższy czas, po czym jednak udało mu się z powrotem spoważnieć i z determinacją wypisaną na twarzy odpowiedział wreszcie na pytanie herszta:
- Ale zrobię wszystko co będzie potrzebne żeby uratować Rudego. Jeśli trzeba to będę trząsł całym tym ich zameczkiem tak długo dopóki go nie znajdę.
- Miałem nadzieje, że taka odpowiedź padnie z twoich ust. -odparł herszt z lekkim uśmiechem i wygodniej rozwalił się na poduchach.- Widzisz ten prorok robi nam tu sporo zamieszania. Pojawił się znikąd, najpierw nie powiem jego rady były niezłe... ale potem stały się bzdurne. Jak na przykład to, że kobiety są demonami i trzeba je wybijać. -prychnął zakapturzony, a kolejne porcje dymu opuściły jego płuca, w formie małych kółek. - Ile osób liczy grupa, która chcesz wprowadzić na zamek?
Murzyn zamyślił się, licząc coś w skupieniu na palcach.
- To będzie ja, ten tutaj - tu pirat wskazał podródkiem na wyjście z pomieszczenia, za którym siedział Przydupas - i poczekalibyśmy jeszcze na Puszkę, Sopelka, Długouchego i dziewczynę-robota... tylko ni wim czy tamtą dwójkę w ogóle tutej wpuszczą, więc... od czterech do sześciu.
Gort myślał jeszcze przez dłuższą chwilę, robiąc dziwne miny, jakby miał wrażenie że o kimś jeszcze zapomniał, jednak w końcu machnął na to ręką.
- Ale sam tyż dałbym se radę - oświadczył butnie. - Pokaż mi tylko którędy mam wleźć i komu rozkwasić buźkę.
- Co do wejścia to za chwile sprowadzę speca... -stwierdził białowłosy i szepnął coś na ucho człowiekowi pająkowi, który przytaknął po czym powstał z poduch i wyszedł zza kotary. - A teraz moje warunki. -rzekł szef w stronę Pirata i Samanty. - Wprowadzam was do zamku, wy odbijacie kogo chcecie... ale twierdza ma przetrwać i chce wiedzieć ile mają tam zapasów żywności. W mieście panuje głód, a tamci pewnie obżerają się jak prosiaki. -przedstawił swoją cenę po czym dodał. - Chcę też głowę tutejszego lorda.
- Umowa jest umową, - stwierdził Gort, wstając z ziemi, po czym zbliżył się do herszta i wyciągnął ku niemu swą wielgachną dłoń. - Dobrze tylko jakbyś pomógł mi jeszcze znaleźć Puszkę i Sopelka, bo to jednak całkiem sporawe miasteczko, a ja nie lubię długo czekać. - dodał z lekkim grymasem na twarzy. - Jeden to taki cholernie duży rycerzyna chodzący i gadający jak jaka zjawa, a drugi to lubiący trzymać gębę na kłódkę wredny lodowy magik z białymi kudłami.
Dłoń wodza tutejszej bandy uścisnęła wielkie łapsko Gorta, a mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - To w takim razie jesteśmy dogadani. Twoich znajomych sprowadza tu moi ludzie w ciągu godziny. -stwierdził białowłosy, gdy kurtyna ponownie powoli się odsunęła. Do sali wszedł człowiek pająk, prowadząc ze sobą Katou.
- Strzała szefie. -rzucił szmugler wesoło ,po czym spojrzał na Samantę. - Fajnaś w sumie, dobrze że cie nie spalili. - dama jednak nieodpowiedziała, z pogarda zerkając na młodzika. Jej ręka miarowywmi ruchami uspokajała kota, któremu ten komentarz się nie spodobał.
- A ty musisz być, kapitanem tego jednookiego co? Miło mi jestem Katou. -przedstawił się facet z kitkę dziarsko wyciągając dłoń w stronę murzyna.
- A ty pewno jesteś ten Spryciarz, co ma nas wprowadzić do zamku - domyślił się Gort, mierząc jegomościa od stóp do głów. - Nie wyglądasz na takiego słabiaka jak reszta tych łotrów.
Wielkolud wyciągnął swe czarne ramię ku młodzikowi, by z siłą uścisnąć jego dłoń.
- Może się na coś przydasz Czarnoskóremu Gortowi. Mam nadzieję że nie trzęsiesz portkami przed porządnym mordobiciem - stwierdził z uśmieszkiem w kąciku ust.
Łotrzyk uścisnął dłoń, nieznacznie się krzywiąc, gdy murzyn niemal nie zmiażdżył mu palców. - Szczerze preferuje, trzaśnięćie kogoś z cienia, niżeli typową walkę na pięści. -stwierdził, a nawet Gort musiał przyznać, że jego akcent na pewno jest taki sam jak rudego. - Mam nadzieje że nie stronisz od magii piracie. Bo to ona nam pomoże wejść na zamek. -stwierdził, zręcznie wyjmując zza pazauchy sporą butelkę, z dziwnym niebieskim płynem. - Niuńka też idzie z nami? -rzucił w stronę Samanty z rozbrajającym uśmiechem.
- Ja już sobie z wejściem poradzę. -odparła dumnie ignorując zaczepkę.
- Jeszcze raz tak się do niej zwrócisz a odgryzę Ci jaja! -warknął jej niebieski pupil, szczerząc swe małe kiełki.
- Jak dla mnie może być. Lubię oglądać magiczne sztuczki. Raz nawet polazłem do cyrku w którym widziałem gościa ziejącego ogniem i w ogóle - pirat uśmiechnął się wesoło i szczerze niczym zaciekawione dziecko, po czym położył dłoń na ramieniu Katou. - Wasz szefuniu powiedział że ruszamy za godzinkę, no to w międzyczasie nie zaszkodzi wychylić kilku głębszych. Mój kamrat pewno już siedzi przy barze. Więc może ty pokażesz mi drogę, a ja ci cosik postawię. No, co ty na to?
Uśmiech Czarnoskórego poszerzył się zachęcająco, gdy ten zaczął delikatnie, acz stanowczo pchać młodzika w kierunku wyjścia.
 
Tropby jest offline  
Stary 13-08-2013, 01:04   #270
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin;s Brutes

Cicha robota.


Gort siedział wraz z Katou, oraz jednookim przy stoliku sącząc kolejny kufel tutejszego sikacza. Był to drogi i ohydny napój, ale czego spodziewać się po mieście które dręczyła bieda i głód. Samanta grzecznie odmówiła tej przyjemność, zostając z szefem bandytów, by jeszcze z nim o czymś porozmawiać. Broker, w czasie tego posiedzenia wyjawił natomiast Gortowi swój plan. Eliksir który wcześniej mu pokazał, był silną mikstura polimorfi. Gort, oraz jego kompania, jak i sam Katou mieli go wypić by wcielić się w rolę, strażników. Gwardziści mogli swobodnie wkraczać za mury, dopiero wejście do wewnętrznego zamku, było sprawdzane jeżeli chodzi o obecność magii. Dzięki tej sztuczce, mogliby spokojnie wejść za pierwszą linie obrony… a tam wymyślili by jak po cichu wkroczyć do głównego zamku.
Plan był prosty oraz jak najbardziej wykonalny. Raczej nikt ze służby nie mógłby podejrzewać użycia tej mikstury, bowiem była ona bardzo rzadko, zaś Katous z trudem zdobył do niej dostęp. Widać był dość utalentowanym przemytnikiem, oraz miał wiele konszachtów.
Podwładni białowłosego herszta, szybko sprowadzili Calamitiego oraz Elathorna. Widać staruszek na wózku miał rację – gdy coś ma być znalezione odnajdzie się samo. Richtera jednak zastanawiała jeszcze jedna rzecz… od kiedy spotkał dziadka jego myśli jak gdyby trochę uspokoiły się. Przymusowy współlokator, nie był już tak natarczywy, szaleństwo jak gdyby straciło część zapału do walki.

Gdy wszyscy już zebrali się w kryjówce ciemnego świata Lukrozu, Samanta stanęła obok czarnoskórego pirata. – Gdy już wejdziecie do zamku, użyj tego. –powiedziała wręczając mu gładki, wykonany z szklano podobnej substancji, jajowaty przedmiot.


Rzuć tym mocno o podłogę, otworzysz mi tym samym drogę do was. Chce sprawdzić po co im te wszystkie kobiety. –wytłumaczyła czarodziejka… po czym stając na palcach delikatnie cmoknęła szorstki policzek giganta, a zaraz potem ucałowała też Przydupasa. – Uważajcie na siebie chłopcy. –stwierdziła z ciepłym uśmiechem.
- Lalunia, a gdzie buziak dla mnie? –rzucił wesoło Katou
Samanta jednak spojrzała na niego zimno, po czym kręcąc biodrami odeszła w stronę wolnego stolika, przyciągając tym samym uwagę wszystkich męskich spojrzeń. Jednak nikt nie był na tyle głupi, by spróbować dać jej klapsa – czuć było w powietrzu, że ręka która to uczyni szybko zostanie oddzielona od ciała.
- No to chlup Panowie! –rzekł wesoło Katous, a wszyscy jak jeden mąż wypili niebieski wywar.

~*~

Szło dokładnie tak jak chcieli. Cała grupa pod przebraniem niczym niewyróżniających się strażników, przeszła przez główna bramę zamku. Krzątali się tu strażnicy, stajenni oraz zamkowa służba. Główne wrota strzeżone były, przez dwa tuziny, uzbrojonych w piki strażników, oraz osłaniane z murów przez kuszników. Ponadto kręciło się tu tez kilku, wyglądających na kapłanów jegomości.



- To wierzący w proroka. –szepnął Katou, do grupki. – Wszystkie wejścia są strzeżone, bariera rozpraszającą magię… trzeba wybrać takie gdzie najmniej rzucimy się w oczy. Może cos dla służby? –zaproponował przemytnik. Chociaż czy takie składanki leżały w naturze pirata i rycerza rozpaczy?

Ponowne spotkanie


Białowłosy elf leżał nagi na łóżku, obok swojej ukochanej. Jej piersi unosiły się w rytm oddechów, gdy delikatnymi, leniwymi pocałunkami pieściła jego szyję. Widać że potrzebowała tej bliskości, chwili w której mogła porzucić stres i odpowiedzialność, jakie ciążyły na jej barkach. Z tego co Surokaze dowiedział się w przerwach, miedzy kolejnymi igraszkami Haru była w mieście, gdy prorok kazał wyłapywać kobiety. Jednak dziewczyna zamiast panikować, zorganizowała je i przebiła się przez gwardzistów wyprowadzając niewiasty na pustkowia. Elie Saka, dawna członkini bractwa pomagała jej w tym, to ona znalazła tą ukrytą jaskinie, której dawniej przemytnicy używali, do przetrzymywania nielegalnego towaru. Od tego czasu ukrywają się tu, co jakiś czas napadając na nieliczne karawany by zdobyć żywność , ora unikając patroli, które chciały je wyłapać.
Kobiety nie chciały uciekać ze swych ziem, ich planem było obalenie trójokiego proroka, by przywrócić dawny ład w Lukrozie.
Dopiero teraz powoli docierało do Surokaze, że to co szaleństwo uczyniło w jego bractwie, mogło uczynić tez wszędzie. Zaraza była tym groźniejsza, im potężniejszych dotykała. Zaś strach i niepewność, pchały ludzi do coraz większych głupot i dziwactw. Za pozorne bezpieczeństwo byli wstanie mordować własne córki i żony.
Haru westchnęła cicho, przeciągając się z miłym dla ucha pomrukiem, gdy nagle coś łupnęło głośno w oddali.
- To przy wejściu! –od razu zakomunikowała dziewczyna, podrywając się z łóżka, pozwalając by pościel spłynęła po jej nagim ciele. Oczywiście w innej sytuacji byłby to wspaniały obiekt, do podziwiania, jednak takie huki nie mogły zwiastować nic dobrego. Kobieta zarzuciła na siebie pospiesznie koszule swego kochanka, oraz wciągnęła spodnie. Zapinając guziki, w biegu guziki, chwyciła za ostrza, które opierały się o łóżko i ruszyła w stronę wejścia do kryjówki.
Oczywiście Raim nie pozostał w tyle, w samych spodniach ruszył za swoją dziewczyną. Problemem było to że nie miał swej broni, bowiem jego „eskorta” odebrała mu wszystkie rzeczy.
- Tam coś stoi. –rzuciła pospiesznie Haru, ruchem głowy wskazując na stojak z bronią. Może nie było to uzbrojenie pierwszej klasy, ale dwa odpowiednie miecze szybko spoczęły w dłoniach białowłosego.
Dwójka długouchych biegiem dotarła do przedsionka, a tam ich oczom ukazał się mało przyjemny widok. Cztery strażniczki, leżały na ziemi, w szybko powiększającej się plamie krwi. Dwie były zdecydowanie martwe, bowiem ich wnętrzności walały się po całym korytarzu, zaś niemal rozpołowione ciała, ciśnięte były pod ścianę. Pozostałe, zwijały się na ziemi, mocno poranione, zaś ostatnia na trzęsących się nogach, ze strachem w oczach cofała się w stronę dalszych komnat, w amatorski sposób trzymając gardę.
W centrum tej małej rzezi stał zaś jej prowodyr, na widok którego zęby Suro lekko zgrzytnęły o siebie.



Rufus, okuty w swój gruby pancerz, strzepywał resztki krwi z ząbków swego ostrza. Pancerz pozbawiony był jakichkolwiek uszczerbków, czy to wyniesionych z tej potyczki, czy poprzedniego spotkania wojownika z elfem. Surokaze poczuł jak mięśnie jego kochanki napinają się gniewnie, a oczy zwężają się do rozmiaru malutkich szparek.
- Coś ty za jeden… –syknęła, przez zaciśnięte zęby, przestępując krok do przodu. Rufus jednak zupełnie ja zignorował, zaś jego oczy zdziwione spojrzały na Surokaze.
- Nie czułem tu twych ostrzy… czyżbyś oddał się swe pragnienia czemuś innemu?- mówiąc to przebiegł wzrokiem po niezbyt ubranej dwójcę. – Czy źle Cie oceniłem? Jesteś tak slaby iż przekładasz kobietę ponad swoją broń? –gdy zadawał to pytanie, w głosie Rufusa można było wyczuć wyraźną nutkę gniewu.

Guardian of Balance

Spodziewaj się niespodziewanego.


Wataha, kroczyła kolejnymi korytarzami, siła i gniewem przebijając się coraz niżej i niżej. Nos węszył coraz zajadlej, starając się wyczuć znienawidzonego naukowca, o wielu postaciach. Myśli blondyna, pożartego przez zarazę, zaś kotłowały się niesamowicie. Nie dostrzegał kolejnych korytarzy, czuł się niczym w bagnie. Ciemność otulała go i wciągała coraz głębiej i głębiej, to co wcześniej było szare, stawało się coraz ciemniejsze, szczątkowe myśli przeradzały się w nicość, zbieranie nowych kosztowało, wiele wysiłku.
Ale kim tak właściwie był, co tu robił, czemu było tak ciemno? To wszystko wpadało do umysłu, który jednak nie był wstanie znaleźć odpowiedzi. Co chwilę zdawało się strażnikowi, iż jest jednym z wilków, stworem biegnącym w środku watahy by rozrywać i pożerać.
To uczucie tonięcia kojarzyło mu się z czymś… ale co to mogło być? Podobnie jak aura roztaczana przez Władce czarnej wieży, szaleństwo topiło go w sobie coraz bardziej. Nie czuł jak porusza nogami, dźwięki stawały się coraz cichsze. Wielki, które wcześniej zachęcały go do działania, teraz umilkły… nie potrzebowały jego zgody by władać tym ciałem, mogły robić o chciały.
Jednak nagle wataha się zatrzymała… ktoś był w pobliżu, ale kto? Nino? Kolejne Klony? Faust nie widział i nie słyszał nikogo… a przynajmniej do czasu, gdy nagle światło uderzyło w jego oczy niczym powietrze w płuca, odratowanego topielca.
Nagle zdał sobie sprawę, że stoi w zniszczonym korytarzu, do jego płuc wpływało znowu powietrze, zaś myśli stały się klarowne. Strażnik, wiedział jak się nazywa, kim jest… aczkolwiek w jego pamięci była spora dziura. Od kiedy stracił lewa rękę, nie pamiętał niemal niczego, tylko szepty z mgły.
Blondyn spojrzał po swoim, ciele… zakuty był w czarną zbroję, z której sączył się gęsty dym. Hełm w kształcie wielka, niczym kaptur czaił się w okolicach jego szyi, gotowy by ponownie zaatakować. Faustowi zdawało się, iż ten warczy cicho, niczym pies który nienawidzi swego Pana, ale musi go słuchać by dostać jedzenie.
- Witam. – dopiero teraz Faust zdał sobie sprawę, że ktoś przed nim stoi.


Mężczyzna w wieku podchodzącym pod trzydziestkę. Jego strój przywodził na myśl ubiór mnichów ze świątyń wysoko w górach, z tym wyjątkiem iż jego kolor był nietypowy – zielony. Spojrzenie było bystre, a jedno z błękitnych oczu, spozierało na Fausta zza osłony monokla. Mężczyzna podwijał powoli rękawy, widać dopiero co były w okolicach łokci.
- Tak będzie chyba wygodniej rozmawiać. –stwierdził, palcem wskazując na hełm. – Jestem Hakai, ten którego pierwotnie miała zwalczyć twoja grupa. –przedstawił się. – To ja stworzyłem szaleństwo. –dodał z nieukrywaną dumą w głosie.

Sanity Knights

Skażone ziemie część 1


Shiba wraz z wampirem ruszyli poprzez strugi deszczu w stronę zajazdu. Niebieskooka miała rację, mówiąc iż szczęście ich opuściło. Najpierw zabójcy, a teraz jakaś klątwa czy inne diabelstwo. Tylko czemu nie zaatakowało tez jej? Czyżby pomogło jej pochodzenie, oraz odmienna rasa? Prawdopodobnie tak. Zapewne to co dopadło dwójkę jej towarzyszy, wpływ miało tylko na ludzi, dziewczyna musiała mieć nadzieję, że osobnik z zajazdu powie jej jak z tym walczyć. Smutnym by było pożegnać, dwójkę towarzyszy w taki sposób… jej serce szczególnie nie chciało dopuścić do wiadomości, możliwości straty Krio. Żadna matka, nie chce oglądać śmierci dziecka.
Zajazd jak i większość budynków w okolicy, wyglądał na mocno zniszczony, oraz opuszczony w pośpiechu. By wpisac się w trend takich miejsc, drzwi skrzypnęły gdy Shiba popchnęła je do środka. O dziwo nikt nie wycelował w nią z kuszy, oraz żadne zaklęcie nie nadleciało by ja unicestwić. Jedynym co się pojawił obył zapach zupy… jak na nos kobiety, czegoś z wołowiną.

W głównej izbie na starym kominku palił się ogień, zaś nad nim wesoło skakał garnuszek. Posiłku doglądał, niezbyt przyjaźnie wyglądający mężczyzna, w średnim wieku.


Łysiejący, obdrapany I brudny. Typowy pracownik, każdego taniego baru, do którego nawet zarazki podchodziły z pewna doza nieufności.
Druga i ostatnia osoba w pomieszczeniu, wyglądała zupełnie odmiennie. Dość młoda, siedziała przy jednym ze stołów zajadając posiłek, ugotowany przez starca.


Obandażowany mężczyzna, zdawał się nie pochodzić z tych stron. Jego strój bardziej, pasował do rudzielca który towarzyszył Gortowi, niż człowiekowi północy.
Ren Kishir młody Czarny Rycerz, który przybył w to miejsce, podczas swej samotnej walki z szaleństwem. Zrobił to bo czuł że to właściwie miejsce, widać nie mylił się. Od kilku dnia panowała tu dziwna zaraza, jedynie starzec który był teraz jego kompanem, cos o niej wiedział, jednak póki co nie był skory do rozmowy. Jednak rycerz, czuł iż należało poczekać… dla tego nie naciskał i wyczekiwał chwili.
Ta zaś chyba nadeszła wraz z niebiesko skórą, oraz jej bladym ochroniarzem, ubranym w długi czarny płaszcz.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172