Zaraz po przybiciu uciekającego orka do drzewa Trygve rzucił się pomagać ciężko rannym. Przytargał swój wór wypełniony bukłakami gorzałki i polewał gdzie tylko Kirt nakazywał. Już podczas opartywania pierwszego rannego skończył się pierwszy bukłak. Co gorsza wojownik z Północy nie zdążył wlać w swoje gardło ani kropelki. Szybko więc pożałował swojej altruistycznej postawy. - Maszt w rzyć Lewiatanowi. Ile chcesz wylać gorzałki na te zadrapania. No nie wlepiaj we mnie tych ślepiów! Szyj szybciej, bo się wóda skończy. - Gdy krasnolud zabrał się za oglądanie lżejszych ran Norsmen mógł wreszcie zacząć podpijać alkoholowy napój. - No co?! Ja też żem ranny, nie? - Odparł na karcące spojrzenie.
- Ja wezmę jedną z jutrzejszych wart! Dziś raczej trza świętować, wygląda na to, że Ci dzielni wojownicy wyliżą się z tego. - Alkohol i gloria zdążyły już go pobudzić i nie zamierzał kłaść się dziś nie odkorkowawszy swoich najlepszych trunków. Oczywiście o ile medycy nie odkorkują go jako pierwsi... Jak tylko Kirt skończył opatrywać ostatniego pacjenta, Trygve pomógł przy paleniu trucheł zielonoskrórych.
Do jaskini wrócił w niezłym humorku i zabrał się za opowiadanie historii łudząco podobnej bitwy, jaką to stoczył niegdyś, razem z najemnikami z karawany na trakcie Drakwaldu. Naturalnie w tej bitwie jego udział przeważył szalę na stronę ludzi. Brakowało mu zwłaszcza grubiańskich dicinek Wolfgrimma i jego kontropowieści. “Cóż... Trzeba będzie poczekać aż skurczybyk się wykuruje.” |