|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-08-2013, 11:38 | #51 |
Reputacja: 1 | Walka skończyła się dość szybko. Gobliński szaman padł, ale Tupik nie miał czasu na podziwianie pola bitwy. Musiał zając się natychmiast piekącymi ranami zarówno własnymi jak i innych. Wiedział, że trzeba szybko działać, nim krew przepompuje skażone rany. Halfling doskonale wiedział, że broń orków najczęściej nurzana była w własnych fekaliach, aby później roznosić zarazę i powodować śmierć nawet u lekko rannych. Rany polewał silnym alkocholem, od dawien dawna była to najlepsza dezynfekcja, choć piekła jak gąszcz pokrzyw, albo jeszcze gorzej. Chwilę później w rany wsmarowywał maść własnej produkcji, głównie na bazie pokrzywy, szałwi i mniszka lekarskiego oraz czosnku. Wszystko o dużych właściwościach odkażających. Śmierdziało to niemal tak samo jak troll, ale nigdy jeszcze nie spotkał się z zakażeniem po tym jak wsmarował ustrojstwo bezpośrednio w ranę. Może po prostu dotąd miał szczęście. A rannych było sporo. Był akurat w pobliżu szamana gdy ten wydusił z siebie ostrzeżenie, które musiał mu przetłumaczyć stojący w pobliżu krasnolód. Najwyraźniej prace na wykopaliskach zmierzały do odkrycia bramy, która wiodła do takich niebezpieczeństw, że nawet zielonoskórzy pilnowali aby jej nie odkryto. Tupikowi z miejsca przestała podobać się dalsza praca na wykopaliskach i w ogóle sama chęc odkrywania tego co zagrzebane. Podzielił się swymi spostrzeżeniami z nieprzytomnym Helvgrimem i resztą, wygaszając niemal filozoficzne zdanie: - To co zamknięte powinno pozostać zamknięte... a to co głodne - nakarmione... Uniesiony w górę palec dopinał dramaturgii sytuacji, chwilę później jakby na potwierdzenie zawył jeden z rannych gdy halfling począł przekłuwać ranę igła i nicią, aby ją zszyć. Po chwili nie było już wiadomo czy mówił o ranie, czy o bramie... Nie zapomniał tez przejrzeć rzeczy należacych do szamana. Wręcz marzył o jakiejś pamiątce z potyczki, wisiorku, branzolecie , kolczyku... właściwie to szaman mógł mieć przy sobie zioła lub inne ciekawe rzeczy – Masz przytrzymaj – rzekł do rannego kończąc operacje zszywania rany i pozostawiając mu w rękach igłę z nawleczoną nicią. Pozostało już tylko zawiązać pentelkę, przeciąć nić i puścić rannego wolno, jednak ciekawskość halflinga okazała się silniejsza i po prostu musiał sprawdzić co miał przy sobie szaman i zaopiekować się tym... Miał także ochotę na jakieś trofeum z trola. Stanowiło by idealne uzupełnienie kolekcji która zapoczatkował wywerną, do tej pory nosząc z niej wdzianko... Pukiel włosów z którego mógłby zrobić kitę przy mieczu... a może jakiś ząb - wyrwany na odległość? Wiedział, że z troliskiem trzeba obchodzić się ostrożnie bo kwasy żołądkowe potrafiły wypalić wszystko. Nie mógł przepuścić jednak takiej okazji, może i nie brał bezpośredniego starcia w walce z trolem, był jednak częścią armii która się z nim spotykała i kto wie, jak przebiegłaby bitwa, gdyby halfling nie wziął na siebie mężnie jednego z goblinów i nie wystrzelił z procy pocisku... Tak ... każda bitwa składała się z wielu małych potyczek które w sumie decydowały o zwycięstwie bądź przegranej... Oczywiście chwilę później Tupik dołączył do warty przy nieprzytomnym towarzyszu, wiedząc jednak dobrze, że to tylko kwestia czasu nim dojdzie do siebie. Skoro ie była w stanie złamać go gigantyczna ośmiornica, większa niż stado troli, to i tym razem nie mogło mu się stać nic poważnego... po prostu nie mogło... Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-08-2013 o 10:43. |
07-08-2013, 16:12 | #52 |
Reputacja: 1 | Tylko ciemność otaczała Wolfgrimma, krasnoludzkiego Zabójcę. Krasnolud stał po środku nicości, poza czasem i poza miejscem, jedynie gwiazdy mijały go w zastraszającym tempie a on stał, niczym okruch w porównaniu do otaczającego go wszechświata. Ostatnie co pamiętał to jaskinia, chmara orków i olbrzymi troll wymachujący ogromnym drzewem, potem nic więcej prócz ciemności. Nagle jak grom z jasnego nieba spadł ból, pieczenie i krzyk dobiegający gdzieś z oddali. "Czyżbym trafił do otchłani? po tym wszystkim com w życiu uczynił jest mi pisana otchłań? wieczna walka z bólem i jękami otaczających mnie ...." Nagle światłość, nieprawdopodobny ból głowy i pieczenie oczu, jakiś jęk dobiegający z boku. Światłość rozprasza się obraz powoli zyskuje na ostrości a Wolfgrimm dostrzega Tupika, który sie nad nim schyla, mocny alkohol rozlewa się po rannej głowie, a potem smród porównywalny tylko do wnętrzności trolla, krasnolud czuje jak niziołek rozsmarowuje coś po jego czole, a potem słyszy rozkazy wydawane przez Kardela i znowu, zamyka oczy, zapada ciemność. |
11-08-2013, 02:16 | #53 |
Reputacja: 1 | Zaraz po przybiciu uciekającego orka do drzewa Trygve rzucił się pomagać ciężko rannym. Przytargał swój wór wypełniony bukłakami gorzałki i polewał gdzie tylko Kirt nakazywał. Już podczas opartywania pierwszego rannego skończył się pierwszy bukłak. Co gorsza wojownik z Północy nie zdążył wlać w swoje gardło ani kropelki. Szybko więc pożałował swojej altruistycznej postawy. - Maszt w rzyć Lewiatanowi. Ile chcesz wylać gorzałki na te zadrapania. No nie wlepiaj we mnie tych ślepiów! Szyj szybciej, bo się wóda skończy. - Gdy krasnolud zabrał się za oglądanie lżejszych ran Norsmen mógł wreszcie zacząć podpijać alkoholowy napój. - No co?! Ja też żem ranny, nie? - Odparł na karcące spojrzenie. - Ja wezmę jedną z jutrzejszych wart! Dziś raczej trza świętować, wygląda na to, że Ci dzielni wojownicy wyliżą się z tego. - Alkohol i gloria zdążyły już go pobudzić i nie zamierzał kłaść się dziś nie odkorkowawszy swoich najlepszych trunków. Oczywiście o ile medycy nie odkorkują go jako pierwsi... Jak tylko Kirt skończył opatrywać ostatniego pacjenta, Trygve pomógł przy paleniu trucheł zielonoskrórych. Do jaskini wrócił w niezłym humorku i zabrał się za opowiadanie historii łudząco podobnej bitwy, jaką to stoczył niegdyś, razem z najemnikami z karawany na trakcie Drakwaldu. Naturalnie w tej bitwie jego udział przeważył szalę na stronę ludzi. Brakowało mu zwłaszcza grubiańskich dicinek Wolfgrimma i jego kontropowieści. “Cóż... Trzeba będzie poczekać aż skurczybyk się wykuruje.” |
12-08-2013, 03:40 | #54 |
Reputacja: 1 | Helvgrim upadł. Po raz pierwszy od wielu lat, padł w bitwie i sił by podnieść swe strzaskane ciało nie miał. Upadając widział jak potężna bestia z trollowego wojownika bierze górę nad polem bitwy. W jednej chwili pan bitwy, w drugiej potwór na końcu ostrza topora. Sam Grungni zjawił się na leśnej polanie i zatrzymał oponenta. Sverrisson obserwował starcie tytanów. Ogromny troll z kłodą jako maczugą, i on, bóg khazadów, Grungni. Helvgrim chciał krzyknąć, jednak khazalidzkie słowa stanęły w gardle i postanowiły tam pozostać. Płuca Helva napełniały się krwią. Krasnolud zdążył pomyśleć jak to możliwe skoro tyle szkarłatu, o jasnej barwie, opuszczało żyły przez potworne rany, zadane przez monstrum z czeluści piargów bogów chaosu? Helvgrim odpływał w ciemność... to dobrze, był zmęczony. Pięćdziesiąt lat tułaczki, pól bitewnych, znoju i gnoju, błota, potu i krwi. Czas był by wreszcie odpocząć. Tylko że nie godziło się, nie w obecności boga. Grungni wciąż walczył, a on, Helvgrim czystej krwi potomek Torvaldura, Żelazny Gwardzista, nie był w stanie mu pomóc. - Grungni... królu królów. Wybacz. - Krzyczał w myślach Sverrisson. - Rozkazuje Ci przeżyć! Słyszysz? To rozkaz! - Dało się jedynie słyszeć, a sam bóg stnął nad prawie martwym krasnoludzkim wojem. Krasnolud z gór Skadi odpowiadał że rozumie, że przeżyje, że jest gotów by dalej walczyć, teraz, już. To były jednak jedynie jego myśli, sny, pragnienia honorowej służby i wstydu przed przodkami. Przed matką, tarczy dziewicą... przed ojcem o sennym spojrzeniu i dłoniach twardych jak kowalskie młoty. Teraz oboje stali u wrót Azkarh niczym posągi. Oczekiwali na swego syna. Choć waleczny wojownik był gotów na tę wędrówkę, to nie mógł do nich pójść... Grungni, najwyższy bóg, kazał mu wrócić i stanąć do kolejnej walki. Helvgrim radował się i napawał dumą. Miał stanąć w zastępach boskich wojowników w Ostatecznej Wojnie. Uśmiechnął się do Grungniego, który stał z toporem w dłoniach i patrzył na Helva z góry, z niebios. Grungni odwzajemnił uśmiech. Kiedy syn Svergrima obudził się, po raz to kolejny tej nocy, zwęszył na sobie dziwne zapachy. Coś jakby czosnek, tak, ten zapach był mocny, specyficzny i dobiegał z licznych bandaży oplatających teraz ciało Helvgrima. Krasnolud zdecydował się dotknąć misternie powiązanych węzełków i wielu warstw białego płótna. To był bardzo zły pomysł. Rany bolały potwornie. Khazad odjął dłoń od ran i począł mówić wolno przez popękane i zakrwawione usta. Patrzył w nocne niebo i rozpoznawał gwiezdne konstelacje, to był dobry znak. - Stanąłem kiedyś nad przepaścią, swe życie poświęciłem wrogowi. Krok tylko dzielił mnie od zguby. Krok tylko przed cierpieniem ocalił. W strachu byłem zrodzony, przez los wyklęty. W przepaść skoczyłem z pięśnią na ustach. Krzyczałem by wroga swego pokonać.Teraz stoję i czekam. Czekam aż skona. - Czy to już... czy to Herðrastrid Duraz? - Zapytał Helvgrim z nadzieją w głosie. Czekał na tysiące głosów boga Pod Górami. Odpowiedział tylko jeden. - Śpij Helvgrimie. Wydobrzejesz. - Odpowiedział znajomy jakby głos. - Boże, to Ty? - Sverrisson był przerażony. - Boże? ... ... ... Jaki boże? To ja, Glandir. Śpij. Przeżyłeś bitwę. - Teraz głos zdawał się być niczym echo z przeszłości. - Glandirze? To ty? Ykh... ykh... ykh. Dowódco. Czy wiesz że masz głos jak boski Grungni? - Majaczył Helv. - Doprawdy? Jutro mi opowiesz. Teraz śpij. - Thorrinsson był nieprzejednany, jak zwykle, prawdziwy oficer. Helvgrim znów począł odpływać w sen, nazanczony majakami. Raz po raz przewijały się tam twarze przyjaciół. Szczególnie Hans Hohenzolern oraz Tupik von Goldenzungen... ci dwaj gościli w myślach rannego najczęściej... odegrali w życiu syna Svergrima ogromną rolę, i nie jedną jeszcze mieli odegrać. To było pewne. Jednak jedna głównie myśl kołatała się na granicy jawy i snu w owej chwili. ~ Przeżyłem. |
12-08-2013, 10:39 | #55 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Każdemu przeznaczono jakąś rolę, a wychodząc przed szereg generowało się jedynie zbędne zamieszanie, obniżając skuteczność tych, którzy na bitce znali się najlepiej. Dlatego właśnie Belem nie mieszała się do całej akcji, ignorując złączonych walką towarzyszy i wymijając wrogów którzy zajęci byli szukaniem odpowiedniej okazji do wbicia mieczy w plecy obrońców. Pośpiech jest złym doradcą, zachowała więc spokój kierując się z powrotem do jaskini, po drodze unieszkodliwiając jednego, jedynego zielonego mającego tyle czelności by zaatakować ją bezpośrednio. Zawroty głowy przyszły nagle, atakując białowłosą gdy ta znajdowała się już pod ziemią. Silny powiew plugawej energii prawie ściął ją z nóg, zmuszając do przytrzymania się ściany i złapania kilku spazmatycznych oddechów. - Na bogów... - wyszeptała, walcząc o utrzymanie się w pionie. Moc otumaniała, wykręcała żołądek. Wbijała w podłogę, przeszywając ciało kolejnymi falami dreszczy. Wcześniej miała już do czynienia z Dhar , lecz nie w takim natężeniu. Słabość minęła równie niespodziewanie jak się pojawiła. Zniknęła również zła siła, pozostawiając zdezorientowaną kobietę drżącą niczym liść na wietrze. Dość długo zajęło jej powrócenie do pełni świadomości, zdolności motoryczne wróciły o wiele później. Nie miała bladego pojęcia ile czasu minęło nim udało się jej zrobić pierwszy, chwiejny krok. Walka w tym czasie zakończyła się rzezią i ucieczką zielonych, dziękowała za to duchu. Nie była w stanie wypowiedzieć prostego zdania, a co dopiero tkać zaklęcia, czy machać mieczem. Nie mogła jednak odetchnąć, nie po to się tu znajdowała żeby uciekać przed obowiązkami. Ruszyła więc chwiejnie w głąb jaskini przytrzymując się ścian. Każdy miał swoją rolę do odegrania.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
12-08-2013, 23:55 | #56 |
Reputacja: 1 | Powoli powracał do rzeczywistości otrząsając się z transu walki. Rozglądając się po polu bitwy oceniał sytuację. Sporo pracy czekać miało teraz medyka, ale niech dzięki będą bogini, nikt za bezpieczeństwo obozu nie zapłacił życiem. Zaraz też, gdy tylko najbardziej naglące czynności zostały wykonane głos zabrał Kardel. Ricarda mocno zirytował fragment o słabej zielonoskórzej rasie. Słowa sprzeciwu pomieszane z przekleństwami cisnęły mu się na usta, gdy słuchał przemowy pracodawcy. Postanowił jednak zmilczeć. Cóż pomogą teraz sprzeczki. Jedynie gorzkie wspomnienia, po raz kolejny wkradły się do ponurych myśli najemnika. Gdybyś rację miał, nie byłoby mnie tu teraz, pomyślał posępnie. Zaraz jednak potrząsnął głową, jakby starając się odgonić cienie przeszłości. Nie czas na te rozważania. Dołączył do grupy znoszącej orcze truchła na stos. Lepiej zająć dłonie pożytecznym zajęciem. Trawiący wrogie ciała ogień, choć rozsiewał okropny fetor, to jednak jednocześnie podnosił na duchu. Najemnik wpatrywał się w dym spokojnie zabierający ślady bitwy, gdy przyszło do podziału wart. Stojący nieopodal kapłan bez chwili zwłoki zgłosił swą gotowość: -Ja stanę z wami jako pierwszy z najemników. Ricardo oderwał wzrok od hipnotyzującego ognia. -Ja w takim razie na drugiej warcie stanę -zdeklarował spoglądając na krasnoludzkiego dowódcę. |
16-08-2013, 21:13 | #57 |
Reputacja: 1 | Po opatrzeniu ran przez Tupika Lothar zaczął pakować swoje rzeczy, nie było ich zbyt wiele więc plecak szybko był gotów do drogi. Von Reiner zarzucił pakunek na plecy i poprawił szelki. Następnie podszedł do Kardela trochę zły, bardzo pobudzony niedawnym spotkaniem.. - Orki, gobliny, trolle, tajemnicze ruiny, malowidła i demoniczne figurki. To wszystko brzmi jakże emocjonująco ale nie przybyłem tu dla emocji. Przybyłem tu dla łatwego i bezpiecznego złota panie Hudd a walka z zielonymi to nie zajęcia dla inżyniera. Obiecał pan bezpieczeństwo a większość ochrony leży ranna lub zabita a my dopiero rozpoczęliśmy pracę.- Do tej pory pobudzony ale jeszcze spokojny Lothar uniósł głos. - Nie na taką pracę się pisałem i nie mam zamiaru tu zostać jeśli nie zapewnisz nam bezpieczeństwa bo jak na razie to zadanie słabo idzie twym ludziom Hudd. Miał być brud i pot a nie krew i zieloni.
__________________ Man-o'-War Część I |
17-08-2013, 12:54 | #58 |
Reputacja: 1 | Glandir spojrzał na kapłana odpłacając mu życzliwym uśmiechem. -Dziękuję Sigmaryto. Za duchowe wsparcie i pomoc w boju. Nie chciałbym się wtrącać w twe kompetencje, lecz wydaje mi się, że należy Ci się odpoczynek. Twoje modlitwy mogą się przydać jutro przy ciężej rannych. Podołasz temu, zmęczony i niewyspany?- spytał z troski. Esmer spojrzał na krasnoluda. - To mój obowiązek. Wydaje mi się że najbardziej rannemu już pomogłem, choć pewnie masz rację - jutro inni też może będą potrzebować mojej pomocy. Widzę jednak że wy, sierżancie, się trzymacie - odpowiedział. - Ja się trzymam... - rzekł ze spokojem spoglądając kątem oka na nieprzytomnego Zabójcę trolli - Tak widocznie chcieli bogowie... Moi najemnicy donieśli mi, żeś nie gorszy wojak od ich samych. Cieszę się, że mamy Cię po naszej stronie. - rzekł spoglądając jedynym okiem głęboko w oczy Sigmaryty. - To dobrze że nic wam nie jest - odrzekł - Prawdą jest, że przeszkolenie bojowe przeszedłem i walczyć potrafię. Na trakcie każdy musi nieco umieć dbać o siebie. Jestem z Zakonu Srebrnego Młota, a to zakon skupiający się głownie na walce i dowodzeniu - odpowiedział rozglądając się po obozie nieco. - Rozumiem - odrzekł brodacz - Dobrze, że jesteś tu z nami. - powtórzył, po czym ruszył na obchód obozu. Kapłan przytaknął tylko lekko i dalej doglądał rannych. Przechadzając się obozem krasnolud usłyszał mocne słowa Lothara. Człek nie tylko wyolbrzymiał ale i parszywie kłamał, nazywając ludzi Glandira nieudacznikami, czy słabymi wojownikami. Krasnolud uniósł brew nad zdrowym okiem i pyknął z fajki, po czym podszedł do człeka i pokręcił głową, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. -W czasie walki dostałżeś orkowym siepaczem w czerep? Co Ty pierdolisz o bezpieczeństwie? Gdybyśmy wiedzieli, że nieopodal będzie przebywać horda zielonoskórych, to by nas tu pewnie więcej było, nie pomyślałeś o tym?- spytał butnym tonem. -Moi wojownicy walczyli najlepiej jak mogli, przelewając krew za twoje bezpieczeństwo. Tobie nic się nie stało, a oni są ranni i pokiereszowani, więc nie sugeruj mi tu panie Lothar, że moi ludzie się nie spisali bo jak Grungiego kocham osobiście nakopie Ci do życi!- Glandir podniósł lekko ton, choć zdenerwować było go ciężko -Chcesz łatwego i bezpiecznego złota? To wracaj do miasta i najmij się za czeladnika u ślusarza. Będziesz naprawiał rygle, kłódki i powyginane klucze. Nie zmęczysz się i zarobisz.- rzekł szorstkim tonem -Jeszcze ktoś uważa, że to nie jego miejsce? Proszę bardzo. Okolica jest już bezpieczna, więc możecie śmiało wracać do miasta.- rzekł głośno, by każdy go słyszał. Brodacz nie miał zamiaru patyczkować się z najemnikami Kardela. Co prawda kilku wydawało się bystrych i nie obawiających się niebezpieczeństw, ale mimo wszystko Glandir chciał pokazać im, że to nie obóz dla paniczy i innych szlachetnie urodzonych gamoni...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |
17-08-2013, 17:03 | #59 |
Reputacja: 1 | Tego samego dnia: - Zabita? Nie przypominam sobie, żeby ktoś z naszych udał się na ten drugi, podobno lepszy świat. To po pierwsze. Po drugie moje nazwisko to Hurd, a nie Hudd. Po trzecie... - krasnolud podszedł do swoich rzeczy i z torby wyjął pliczek papierzysk, poprzeglądał je przez chwilę, wyjął jedno i pokazując Lotharowi dokończył - Stoi w piśmie wasz podpis i stoi też, że odejść z tego miejsca możecie tylko kiedy zleceniodawca - znaczy się ja - wam na to zezwolę. Zaliczkę wzięliście, podpis jest, znaczy się umowa ważna. Rozgromiliśmy zielonych bez strat, więc nie pieprz mi tu, że źle idzie moim ludziom! - krasnoludzki inżynier widocznie się zdenerwował. Zmarszczył swoje gęste khazadzkie brwi i wrócił do swoich. - Kirk, co z tymi malowidłami? - zapytał najstarszego krasnoluda. - Opatrzę swoje łapsko i na jutro powinno być widoczne co jest pod tym osadem. Dzień po napadzie orków... Las i okolice jaskini Patrole spokojnie krążyły nie zagłębiając się specjalnie w gąszcz. Od czasu do czasu z nieba zaczął padać przyjemny ciepły deszcz. Młode liście dawały niezbyt dobrą osłonę przed kroplami wody, które spadały na głowy najemników. Patrol to patrol. Nie mogliście przestać. Gdyby w okolicy czaił się jakiś przeciwnik z pewnością wykorzystałby pogodę do zakradnięcia się blisko. Niektórzy z was mieli dziwne wrażenie, jakby ktoś się wam przyglądał. Od czasu do czasu instynktownie spoglądaliście w górę. Tak, jakby źródło tych dziwnych przeczuć znajdowało się właśnie tam. Nikogo jednak nie spostrzeliście. Jaskinia Tak jak najstarszy krasnolud obiecał, tak się stało. Gdzieś po południu członkowie ekspedycji usłyszeli krzyk z jednej z odnóg jaskini. - Kardel! Jest! Widzę to. Osoby, które przybiegły mogły przyjrzeć się malowidłom na ścianie. Były prymitywne. Przedstawiały kilka dziwnych obrazów. Pierwsze z nich ukazywało niebieską kulę. Na najwyższym i najniższym jej punkcie był symbol, który orkowie mieli na sztandarze. Na środku koła znajdowała się dziwna, nieco człekopodobna istota. Była jednak bardzo rozmazana i cała szara. Kolejny rysunek nie różnił się wiele. Z dwóch symboli po prostu zaczęły wychodzić kolory. Chaotyczna mieszanka, która poczęła oplatać wszystko wokoło. Trzecim z malowideł było to samo koło, jednak zmieniło kolor na zielono-niebieski, a obok widniało drugie, większe jakby ogniste. Kirk przyglądnął się efektom swojej pracy i powiedział: - Tutaj jest tego jeszcze trochę. Postaram się jak najszybciej odkryć przed nami resztę.
__________________ Sanity if for the weak. |
17-08-2013, 17:31 | #60 |
Reputacja: 1 | Lothar udał się do malowideł. Humor nadal mu się nie poprawił. Z resztą tak jak wszystkim. Może nie było strat w ludziach...czy krasnalach ale świadomość tego że wróg może wrócić było silna i wisiała nad nimi niczym kosa Morra. Lothar przyglądał się przez jakiś czas malowidłom. ''Niemożliwością jest aby zbiegiem okoliczności było istnienie takiego samego symbolu na ścianie wykopaliska jak ten którego używali zieloni.'' Pomyślał ale natłok innych myśli szybko wyparł te z jego głowy. Von Reiner przyjrzał się reszcie obrazków. W końcu stojąc tak rzucił sam do siebie, a może po prostu w eter. - Ciekawe co oznacza ta historia? Inżynier wracając do głównego wykopaliska zapytał Kardela który krecił się niedaleko. - A co z tym kamiennym gównem? - Spytał krasnoluda bez ogródek. Miał dość tego miejsca i chciał jak najszybciej zakończyć pracę. - Dźwig ustawiony, ale trzeba jeszcze trochę podkopać jeśli mamy to wyjąć z dziury. I czy w ogóle to ruszamy? Nie żebym się czepiał ale nawet kuźwa nie wiem co mam z tym na pytę trolla zrobić.
__________________ Man-o'-War Część I |