Naim – spostrzegawczość 47, porażka
Rusanamani chwilę poszukiwał drogi prowadzącej na szczyt wzgórza, ale nie wypatrzył żadnej. Z powodu braku ścieżki zmuszony więc był jechać na przełaj, co znacznie wydłużyło czas potrzebny na osiągnięcie szczytu. W końcu, gdy przedarł się przez zarośla, pokonał gęsty zagajnik i objechał szeroki i stromy obryw, stanął na nagim szczycie wzgórza. Daleko przed sobą widział Most Fabiana i położone w jego pobliżu Scentio. Gdy zwrócił wzrok na zachód, ujrzał wyciągnięte pasmo wzgórz, wzdłuż którego planowali jechać. Miejscami widać było trakt, wijący się u stóp wzniesień. Rusanamani nie dostrzegał żadnego ruchu, poza przelatującymi ptakami i drzewami, poruszanymi wiatrem. Okolica zdawała się pusta. Mógł wrócić na dół.
Faro – sztuka przetrwania (-10) 52, porażka
Thondas – sztuka przetrwania (-10) 47, porażka
W tym samym czasie, gdy Naim wspinał się na wzgórze, Thondas i Fabius zajęli się zdobywaniem pożywienia. Relhadowi udało się kawałek w górę rzeki wynaleźć czysty, spływający ze wzgórza strumyczek, nad którym usiadł i przysposobił wędkę. Niestety te kilka godzin jakie spędził na łowieniu, nie przyniosły żadnego rezultatu. W tym miejscu po prostu nie było ryb.
Faro natomiast zasadził się pod lasem na króliki, bażanty i inną drobną zwierzynę, która mogłaby być miłym urozmaiceniem diety. Czas spędzony w krzakach okazał się bezowocny. Nie pojawił się nawet czarny wren, którego widzieli dzień wcześniej.
Wedle tego co mówił Opius, a potwierdzały to obserwacje Naima, aby dotrzeć do Vernio potrzebowali około trzech czwartych dnia. Wyruszenie więc w chwili, gdy Rusanamani wrócił do ruin wioski oznaczało, że w okolice kamieniołomu dotrą wieczorem. Zostawili za sobą zniszczoną Dalancię i korzystając z w miarę wygodnego traktu, tylko gdzieniegdzie zarośniętego powykręcanymi, skarłowaciałymi drzewkami ruszyli za zachód. Lekko dmuchający początkowo wiaterek, przybrał na sile i gdy ominęli Mons Giasa, wiało już całkiem mocno. Na niebie pojawiły się sine, skłębione chmury zwiastujące deszcz. I rzeczywiście nie minęło wiele czasu, a ziemię zrosiły pierwsze krople deszczu. Niezbyt stromy trawers zbocza Łyśca pokonywali już w strugach wody, zacinających ze wszystkich stron. A gdy zaczynało zmierzchać, przez szarą zasłonę deszczu dostrzegli wielką wyrwę w zboczu wzgórza zwanego Plaską.
Gołe ściany kamieniołomu połyskiwały bielą, a u podnóża wyrobiska rozlewała się półokrągła, spieniona przez ulewę tafla wody. Na samym jej środku znajdowała się wyspa utworzona z dwóch potężnych bloków skalnych, które oderwały się od ściany. Nieco dalej, na wypłaszczeniu, teraz zarośnięta przez drzewa i krzaki, przycupnęła niegdysiejsza osada Vernio. Stanowiło ją kilkanaście zrujnowanych, rozpadających się domów oraz będąca w dobrym stanie, wzniesiona z lokalnego, białego kamienia świątynia.