Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2013, 15:49   #16
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Victor był zmęczony. Nie było to fizyczne przmęczenie, ale umysłowe otępienie, które negatywnie wpłynęło na niego całego. Sukinsyn Robert założył sobie sielankową rodzinkę. Jak mógł tak żyć, po tym całym gównie? Nie jedno razem przeszli, że też potrafił w ogóle pomyśleć o czymś takim... stereotypowa rodzinka amerykańska z reklam i plakatów jeszcze z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Victor by nie mógł. Nie usiedziałby. W końcu strzeliłby sobie w łeb. Jeśli szedł, jeśli walczył, koszmary odpuszczały, czuł, że jest i, że przetrwanie ma sens. Zakładanie rodziny było bardziej niebezpieczne niż życie na szlaku. Dopiero teraz sobie uświadomił, jak bardzo męczył się w obozie.
Odprowadził Cyrusa i Johna wzrokiem, gdy wyszli rozejrzeć się po okolicy. Gdzieś musiał się udać, a Boston wydawał się być dobrym przystankiem, po drodze do nikąd. Ale czy chciał iść z tymi ludźmi? Póki co znał ich imiona.
Wyszedł na ganek, zaraz po zniknięciu obu mężczyzn. Przeszukał kieszenie i malutki plecak przewieszany przez ramię, który zdejmował bardzo rzadko. Tak bardzo przyzwyczaił się do szybkich zmian położenia, nagłych ataków... no może nie ostatnio, bo te miesiące, sprawiły, że stał się słabszy. Tak nie wolno.
Wygrzebał pustą do połowy... w połowie pełną paczkę szlugów, palących w gardziel niczym żywy ogień i postanowił jednego spalić. Jedna paczka na tydzień... i tak zdobywał je cudem i drogo za to płacił.
Najchętniej wymknąłby się w nocy, ale to byłoby strasznie niebezpieczne... póki co zostanie z tymi ludźmi, dopóki nie wróci do dawnej formy. Potem się zobaczy, który skręt na drodze do Bostonu, będzie najbardziej podły, by tam dostać zasłużoną karę.

***

Towarzystwa przez krótką chwilę, wystarczająco długą by spalić po papierosie na głowie, dotrzymała mu jedna z kobiet. Anastazja wydawała się być miła i śmiała. Victor miał szczerą nadzieję, że to drugie przekłada się również na odwagę, której wielu nie miało za grosz. Ciężko było ich winić. Jednak póki co wszyscy, którzy mu towarzyszyli, wydawali się być co najmniej zdolni. Życie jeszcze pokaże, a może to i Tilton okaże się najsłabszym ogniwem? W końcu ostatnio nie był w szczytowej formie.
Chcąc zyskać na pewności siebie, wykorzystał czas wolny jaki pozostał na ćwiczeniu. Doprowadził każdy mięsień jaki czuł, do wrzenia, wiedząc, że nie da rady zasnąć, tak jak powiedział Anastazji. Nie był najlepszy w rozmowach, bał się niezręcznej ciszy, kochał taką, w której czuł, że nie musi nic mówić, by dobrze się czuć w towarzystwie drugiej osoby. Starał się nie myśleć podczas ćwiczeń i za bardzo nie hałasować.
Bał się spać. Miał szczerze dość koszmarów, od których nie mógł się odpędzić w obozie. Wspominał drogę, ale nigdy w snach nie znał drogi ucieczki i rozwiązania. Gdy naprawdę był na szlaku, wiedział jak sobie poradzić i nie śniło mu się to co pokonał. Wtedy spał snem lekkim, krótkim i tylko takim jakiego potrzebował by iść dalej.

Przepocony i półnagi leżał na deskach pokoju, chłodząc twarz o chłodną podłogę. Był strasznie zmęczony, ale nie mógł zasnąć... nie powinien. Nie...
- Co robisz? - spytał Robert wchodząc do małego pokoju bez pukania. W końcu to jego dom. - Och... sorry.
- Nie... - mruknął Victor w odpowiedzi, podnosząc się tak, jakby miał zacząć robić kolejne pompki, choć wiedział, że póki co nie ma na to szans. - Bym zasnął, a tego nie chcę. Wiesz jak jest... - dodał patrząc mu w oczy.
- Pamiętam jak było, ale już dawno nie miałem złego snu - Robert pokręcił głową, podając Tiltonowi rękę, na której się wsparł, wstając. - Pewnie chcesz się umyć? Tylko zimna woda, ale woda.
- Jedno wiadro starczy, szybko się obmyje - powiedział siadając na łóżku.
- Hej... nie pozwalaj sobie na bezsenność. Jeśli macie ruszać, to bycie pomiędzy snem i jawą non-stop ci nie pomoże. Pamiętasz co się stało z Nicolasem?
- Ta... w pełni się obudził, gdy dopadło go stado zarażonych. Prawie i my przez niego zginęliśmy... - pokiwał głową, patrząc wciąż na Roberta. Prawie go nie poznał po tylu latach. W jego sposobie bycia było coś zupełnie innego... stary kumpel wydawał mu się znacznie spokojniejszy, nienaturalnie wręcz jak na te czasy. Jego postawa wciąż była pewna siebie i bezpieczna, ale... Victor czuł, że mógłby go powalić jednym ciosem. Takie myśli zawsze przychodziły. Musiał wiedzieć z kim i jak może sobie poradzić. Choć tego nie chciał, lata nawyku i przezorności, utkwiły mu we łbie.
- Nie narażaj tych ludzi. Wydają się bardzo w porządku... - przestrzegł go. - Jeśli nie czujesz się na siłach...
- Czuję! - oburzył się Victor.
- To czego tak ćwiczysz?
- Zawsze ćwiczę, zawsze. Do bólu.
- Ale bez przesady...
- Och zamknij się - machnął ręką. - Za ciepło ci tutaj, jak możesz się tu czuć bezpiecznie?
- Nie czuję. Chodzi tylko o Patricię i Adriana. Tu mam większe szanse by ich chronić niż w drodze, albo takim zatłoczonym bajzlu w jakim ty byłeś. Raz tam przylazłem... taka sytuacja była do przewidzenia. Głupi byłeś, ze tam zalazłeś.
- Musiałem chwilkę odpocząć, ale ta chwilka się przeciągnęła niewiadomo czemu.
- Wiadomo. Nie chciało ci się już iść - powiedział opierając się o ścianę naprzeciwko Victora. - Iść, zabijać...
- Tego drugiego nigdy nie chciałem - warknął groźnie.
- Często widziałem co innego.
- Czego ty ode mnie chcesz?! Co mam niby robić, jak nie ruszać dalej? Założyć szczęśliwą rodzinkę, albo strzelić sobie w łeb? - spytał rozkładając ręce.
- Żebyś zrobił coś dla innych. Za długo dbasz tylko o przetrwanie, a przecież po coś przeżywasz kolejny dzień, prawda?
- Przeżywam bo się boję umrzeć... - pokręcił głową.
- No właśnie, ale zabijać już od dawna się nie boisz - mruknął podchodząc do drzwi.
- To... nieco bardziej skomplikowane. To, że tak długo się nie widzieliśmy, nie daje ci prawa do ciągnięcia mnie za język i prawienia morałów... - westchnął Victor przecierając oczy. - Mogę się umyć? Niedługo wyruszamy, a muszę się jeszcze zdrzemnąć.
- Powiedziałeś "my"... nieźle.
- Zamknij się... - dodał jeszcze idąc za Robertem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline