Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2013, 22:26   #204
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Stary Świat nieustannie go zadziwiał. Kiedy pierwszy raz postawił stopę na lądzie w Marienburgu nie spodziewał się, że będzie on taki odmienny od jego rodzinnych, skutych lodem stron. Ten pierwszy rok kiedy to przemierzał Imperium wraz z grupą gładkolicych i długonogich ludzi obfitował w sytuacje wykraczające poza jego zdolności pojmowania. Pewne sytuacje po prostu nie mieściły się mu w głowie… a tego pamiętnego dnia pod grissenwaldzką kopalnią nie tylko ludzie go zadziwiali. Tutaj wszystko było inne… wszystko było ulepione z innej gliny lub wykute z innego kamienia. Wszystko.

***

Gudrun była wszystkim tym o czym on nie mógł nawet marzyć. Miała to o czym istnieniu on nawet nie wiedział. Po raz kolejny zwaliła go z nóg. Złamała wszystkie zasady… nie przejmowała się nimi, a on Gomrund Ghartsson tkwił w nich niczym spetryfikowany. Czasem po prostu brakowało mu jajec do tego, żeby robić to co powinien a nie tylko to co mu wypadało.

Blacha ze zgrzytem przywarła do blachy. Usta do ust. A Płomienny stał jak kołek i niczym podlotka nie wiedząca co i jak. Pozwolił żeby to krasnoludka kontrolowała sytuację od początku do końca. Ona z całą premedytacją to wykorzystała. Zostawiła go z rozdziawioną gębą i zdziwieniem odmalowanym na facjacie. W życiu by się tego nie spodziewał… może gdyby słuchał tej młodej kozy Sylwii Sauerland ale jak… przecież ona nie zna się na krasnoludach… W cholerę z tymi babami! Pomyślał szukając w sobie jakiejś złości dla zabicia tego dziwnego uczucia, które go trawiło. Ptfffuuu uczucia… Co się z nim działo? Stał w szczątkach goblinów, umazany juchą i pyłem, pośrodku na wpół zawalonego korytarza i myślał o uczuciach… Eh!

Dopiero teraz zauważył pochodnię Dietricha… i jego samego. Ochroniarz jak to on… był obok, a jednocześnie go nie było, że niby nic nie widział. Niby nic nie wie… sukinkot jeden. Wszystko widział. Skaranie boskie z tymi ludźmi, z tymi babami, z tymi goblinami! Sięgnął do pasa i wydobył manierkę. Łyknął pieprzówki. Tęgo, dla animuszu. – Trzymaj! Rzucił mu. – Gardło trza przepłukać z tego kuchu i wszystkiego innego. Sam począł rozglądać się za mieczem. Odnalazł go. Obejrzał jak przyjaciela, którego długi czas nie widział… ale i tak nie mógł pozbierać myśli.

Na wszystkich Bogów Północy, ależ ona mu smakowała!

***


Kiedy zobaczył Azaghal podszedł do niego z wyciągniętą prawicą. Ucapił go za przedramię i pozwolił by tamten po krasnoludzku uczynił to samo. Potem powiedział tak by wszyscy mogli to słyszeć. – Twoi przodkowie winni być dumni z takiego syna, Azaghalu Pogromco Wargów! Rad jestem mogąc walczyć ramię w ramię z takim wojownikiem. Mówił szczerze i od serca. Wiedział co mógł tamten myśleć. Wiedział na co tamtego wpakował i że wypełnił zadanie co do joty. Należał mu się szacunek.

***

Torgrima zobaczył będąc już na skraju wejścia do kopalni. Trzy drzewce sterczały z jego ciała. Ludzkie pociski… Na zewnątrz trwała rozpaczliwa walka. Goblinów z długonogimi. Zatrzymał się. Szybko dostrzegł wyróżniającą się wśród walczących sylwetkę tego suczego syna Karela Strassdorfera. Wiedział po co tu przybył. – Stójcie! Wydał rozkaz i powstrzymał wychodzących krasnoludów przed atakiem. – Przybyli tutaj po nas. Chędożeni Grisswaldczycy. Patrzył jak znienawidzone gobliny walczyły z nienawidzących ich ludźmi. Powinni się wybić do nogi. Tak! Powinni dostać nauczkę. Powinni się wykrwawić… Powinni.

Kolejne uderzenia serca mijały… jedno za drugim. A on Gomrund Płomienny Łeb kalkulował. Kolejni wrogowie padali. Martwi lub ranni. Ludzie i zielonoskórce. A on stał. Kalkulował jak człowiek. Po raz kolejny długonodzy okazali się niegodni jego pomocy. Tak jak w Bogenchafen, niegodni by za nich przelewać krew, by im pomagać. Niewdzięczni i nienawidzący. Banda krótkowzrocznych karaluchów dbających o własny interes i nic więcej. Stał tak trawiony imperialnym choróbskiem, ludzką zgnilizną… a złość w nim wzrastała. Coraz bardziej.

Z letargu wyrwał go wrzask konającego człowieka proszącego o pomoc Sigmara.

Nie powiedział nic. Nic więcej już nie słyszał. Nic już nie czuł. Ogarnęła go furia. Ruszył. Sam. Nie kazał nikomu nic. Nie wołał o pomoc. Szukał pomsty, takiej która płynęła strugami krwi. Gruz chrzęścił pod jego stopami. Czarny pył z kopalni pokrywał go całego. Był jak amoku. Wyglądał jak śmierć. Nie zważał na nic. Pędził do oczyszczającego boju. Widział, że dziś gobliny ani były verenita nie wyniosą stąd swoich głów. Kierował się na Karela… przez te pokurcze.
 
baltazar jest offline