W prawej dłoni poczułem ciepło. Spojrzałem tam i zobaczyłem kilka błękitnych płomyków tańczących po ostrzu. W sobie samym czułem gorąco i wzbierającą furię. Zamknąłem na chwilę oczy.
Czy ten ork...
On naprawdę pragnie tylko walczyć?
Płomyki na ostrzu zgasły a ja sam poczułem się spokojnym.
Ta walka była bezcelowa, całkowicie niepotrzebna. Chciał jej tylko Crothar. To wiele o nim mówiło. Choćby to, że może sprawiać problemy.
Szaleniec nie powinien ochraniać karawan, a na pewno nie moich pleców.
Chciałem żyć, nawet jeśli miałem wątpliwości, to mimo to chciałem.
Podniosłem się z ziemi podpierając się mieczem, w lewej dłoni trzymałem swój płaszcz. -Twoim przeciwnikiem jesteś ty sam orku. Kiedyś zginiesz z własnej winy. Szybkość nie zawsze wystarczy...
Świetnie, po prostu rewelacyjnie. Wygląda na to, że w trakcie tej podróży nie zabraknie rozrywki. Przynajmniej rozrywki dla orka.
Walka nie jest celem w samym sobie a jedynie jednym ze sposobów, metod. Czasami jest metodą najskuteczniejszą i najszybszą, wciąż jednak tylko metodą.
Powtarzałem to sobie bardzo często, tak często, że prawie w to uwierzyłem. Prawie, bo dla mnie walka, szał i zniszczenie przychodzą czasami zbyt łatwo, i bez powodu. To jest ten kawałek którego w sobie nienawidzę.
Ork zaś chyba ukochał to w sobie ponad miarę. Spojrzałem na niego jeszcze raz, zdawał mi się obrzydliwym, jakimś potworem. Bardziej nawet niż inni z jego krwi.
-Ciekawe dla czego? -Zdaje się, że to wszystko co ma do powiedzenia ten ork...
Zwróciłem się do wszystkich, później zaś już tylko do kupca: -Gdzie jest moje miejsce w tej karawanie? Hm, Hadrogh ?
__________________ Arriving somewhere but not here |