Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2013, 01:04   #270
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin;s Brutes

Cicha robota.


Gort siedział wraz z Katou, oraz jednookim przy stoliku sącząc kolejny kufel tutejszego sikacza. Był to drogi i ohydny napój, ale czego spodziewać się po mieście które dręczyła bieda i głód. Samanta grzecznie odmówiła tej przyjemność, zostając z szefem bandytów, by jeszcze z nim o czymś porozmawiać. Broker, w czasie tego posiedzenia wyjawił natomiast Gortowi swój plan. Eliksir który wcześniej mu pokazał, był silną mikstura polimorfi. Gort, oraz jego kompania, jak i sam Katou mieli go wypić by wcielić się w rolę, strażników. Gwardziści mogli swobodnie wkraczać za mury, dopiero wejście do wewnętrznego zamku, było sprawdzane jeżeli chodzi o obecność magii. Dzięki tej sztuczce, mogliby spokojnie wejść za pierwszą linie obrony… a tam wymyślili by jak po cichu wkroczyć do głównego zamku.
Plan był prosty oraz jak najbardziej wykonalny. Raczej nikt ze służby nie mógłby podejrzewać użycia tej mikstury, bowiem była ona bardzo rzadko, zaś Katous z trudem zdobył do niej dostęp. Widać był dość utalentowanym przemytnikiem, oraz miał wiele konszachtów.
Podwładni białowłosego herszta, szybko sprowadzili Calamitiego oraz Elathorna. Widać staruszek na wózku miał rację – gdy coś ma być znalezione odnajdzie się samo. Richtera jednak zastanawiała jeszcze jedna rzecz… od kiedy spotkał dziadka jego myśli jak gdyby trochę uspokoiły się. Przymusowy współlokator, nie był już tak natarczywy, szaleństwo jak gdyby straciło część zapału do walki.

Gdy wszyscy już zebrali się w kryjówce ciemnego świata Lukrozu, Samanta stanęła obok czarnoskórego pirata. – Gdy już wejdziecie do zamku, użyj tego. –powiedziała wręczając mu gładki, wykonany z szklano podobnej substancji, jajowaty przedmiot.


Rzuć tym mocno o podłogę, otworzysz mi tym samym drogę do was. Chce sprawdzić po co im te wszystkie kobiety. –wytłumaczyła czarodziejka… po czym stając na palcach delikatnie cmoknęła szorstki policzek giganta, a zaraz potem ucałowała też Przydupasa. – Uważajcie na siebie chłopcy. –stwierdziła z ciepłym uśmiechem.
- Lalunia, a gdzie buziak dla mnie? –rzucił wesoło Katou
Samanta jednak spojrzała na niego zimno, po czym kręcąc biodrami odeszła w stronę wolnego stolika, przyciągając tym samym uwagę wszystkich męskich spojrzeń. Jednak nikt nie był na tyle głupi, by spróbować dać jej klapsa – czuć było w powietrzu, że ręka która to uczyni szybko zostanie oddzielona od ciała.
- No to chlup Panowie! –rzekł wesoło Katous, a wszyscy jak jeden mąż wypili niebieski wywar.

~*~

Szło dokładnie tak jak chcieli. Cała grupa pod przebraniem niczym niewyróżniających się strażników, przeszła przez główna bramę zamku. Krzątali się tu strażnicy, stajenni oraz zamkowa służba. Główne wrota strzeżone były, przez dwa tuziny, uzbrojonych w piki strażników, oraz osłaniane z murów przez kuszników. Ponadto kręciło się tu tez kilku, wyglądających na kapłanów jegomości.



- To wierzący w proroka. –szepnął Katou, do grupki. – Wszystkie wejścia są strzeżone, bariera rozpraszającą magię… trzeba wybrać takie gdzie najmniej rzucimy się w oczy. Może cos dla służby? –zaproponował przemytnik. Chociaż czy takie składanki leżały w naturze pirata i rycerza rozpaczy?

Ponowne spotkanie


Białowłosy elf leżał nagi na łóżku, obok swojej ukochanej. Jej piersi unosiły się w rytm oddechów, gdy delikatnymi, leniwymi pocałunkami pieściła jego szyję. Widać że potrzebowała tej bliskości, chwili w której mogła porzucić stres i odpowiedzialność, jakie ciążyły na jej barkach. Z tego co Surokaze dowiedział się w przerwach, miedzy kolejnymi igraszkami Haru była w mieście, gdy prorok kazał wyłapywać kobiety. Jednak dziewczyna zamiast panikować, zorganizowała je i przebiła się przez gwardzistów wyprowadzając niewiasty na pustkowia. Elie Saka, dawna członkini bractwa pomagała jej w tym, to ona znalazła tą ukrytą jaskinie, której dawniej przemytnicy używali, do przetrzymywania nielegalnego towaru. Od tego czasu ukrywają się tu, co jakiś czas napadając na nieliczne karawany by zdobyć żywność , ora unikając patroli, które chciały je wyłapać.
Kobiety nie chciały uciekać ze swych ziem, ich planem było obalenie trójokiego proroka, by przywrócić dawny ład w Lukrozie.
Dopiero teraz powoli docierało do Surokaze, że to co szaleństwo uczyniło w jego bractwie, mogło uczynić tez wszędzie. Zaraza była tym groźniejsza, im potężniejszych dotykała. Zaś strach i niepewność, pchały ludzi do coraz większych głupot i dziwactw. Za pozorne bezpieczeństwo byli wstanie mordować własne córki i żony.
Haru westchnęła cicho, przeciągając się z miłym dla ucha pomrukiem, gdy nagle coś łupnęło głośno w oddali.
- To przy wejściu! –od razu zakomunikowała dziewczyna, podrywając się z łóżka, pozwalając by pościel spłynęła po jej nagim ciele. Oczywiście w innej sytuacji byłby to wspaniały obiekt, do podziwiania, jednak takie huki nie mogły zwiastować nic dobrego. Kobieta zarzuciła na siebie pospiesznie koszule swego kochanka, oraz wciągnęła spodnie. Zapinając guziki, w biegu guziki, chwyciła za ostrza, które opierały się o łóżko i ruszyła w stronę wejścia do kryjówki.
Oczywiście Raim nie pozostał w tyle, w samych spodniach ruszył za swoją dziewczyną. Problemem było to że nie miał swej broni, bowiem jego „eskorta” odebrała mu wszystkie rzeczy.
- Tam coś stoi. –rzuciła pospiesznie Haru, ruchem głowy wskazując na stojak z bronią. Może nie było to uzbrojenie pierwszej klasy, ale dwa odpowiednie miecze szybko spoczęły w dłoniach białowłosego.
Dwójka długouchych biegiem dotarła do przedsionka, a tam ich oczom ukazał się mało przyjemny widok. Cztery strażniczki, leżały na ziemi, w szybko powiększającej się plamie krwi. Dwie były zdecydowanie martwe, bowiem ich wnętrzności walały się po całym korytarzu, zaś niemal rozpołowione ciała, ciśnięte były pod ścianę. Pozostałe, zwijały się na ziemi, mocno poranione, zaś ostatnia na trzęsących się nogach, ze strachem w oczach cofała się w stronę dalszych komnat, w amatorski sposób trzymając gardę.
W centrum tej małej rzezi stał zaś jej prowodyr, na widok którego zęby Suro lekko zgrzytnęły o siebie.



Rufus, okuty w swój gruby pancerz, strzepywał resztki krwi z ząbków swego ostrza. Pancerz pozbawiony był jakichkolwiek uszczerbków, czy to wyniesionych z tej potyczki, czy poprzedniego spotkania wojownika z elfem. Surokaze poczuł jak mięśnie jego kochanki napinają się gniewnie, a oczy zwężają się do rozmiaru malutkich szparek.
- Coś ty za jeden… –syknęła, przez zaciśnięte zęby, przestępując krok do przodu. Rufus jednak zupełnie ja zignorował, zaś jego oczy zdziwione spojrzały na Surokaze.
- Nie czułem tu twych ostrzy… czyżbyś oddał się swe pragnienia czemuś innemu?- mówiąc to przebiegł wzrokiem po niezbyt ubranej dwójcę. – Czy źle Cie oceniłem? Jesteś tak slaby iż przekładasz kobietę ponad swoją broń? –gdy zadawał to pytanie, w głosie Rufusa można było wyczuć wyraźną nutkę gniewu.

Guardian of Balance

Spodziewaj się niespodziewanego.


Wataha, kroczyła kolejnymi korytarzami, siła i gniewem przebijając się coraz niżej i niżej. Nos węszył coraz zajadlej, starając się wyczuć znienawidzonego naukowca, o wielu postaciach. Myśli blondyna, pożartego przez zarazę, zaś kotłowały się niesamowicie. Nie dostrzegał kolejnych korytarzy, czuł się niczym w bagnie. Ciemność otulała go i wciągała coraz głębiej i głębiej, to co wcześniej było szare, stawało się coraz ciemniejsze, szczątkowe myśli przeradzały się w nicość, zbieranie nowych kosztowało, wiele wysiłku.
Ale kim tak właściwie był, co tu robił, czemu było tak ciemno? To wszystko wpadało do umysłu, który jednak nie był wstanie znaleźć odpowiedzi. Co chwilę zdawało się strażnikowi, iż jest jednym z wilków, stworem biegnącym w środku watahy by rozrywać i pożerać.
To uczucie tonięcia kojarzyło mu się z czymś… ale co to mogło być? Podobnie jak aura roztaczana przez Władce czarnej wieży, szaleństwo topiło go w sobie coraz bardziej. Nie czuł jak porusza nogami, dźwięki stawały się coraz cichsze. Wielki, które wcześniej zachęcały go do działania, teraz umilkły… nie potrzebowały jego zgody by władać tym ciałem, mogły robić o chciały.
Jednak nagle wataha się zatrzymała… ktoś był w pobliżu, ale kto? Nino? Kolejne Klony? Faust nie widział i nie słyszał nikogo… a przynajmniej do czasu, gdy nagle światło uderzyło w jego oczy niczym powietrze w płuca, odratowanego topielca.
Nagle zdał sobie sprawę, że stoi w zniszczonym korytarzu, do jego płuc wpływało znowu powietrze, zaś myśli stały się klarowne. Strażnik, wiedział jak się nazywa, kim jest… aczkolwiek w jego pamięci była spora dziura. Od kiedy stracił lewa rękę, nie pamiętał niemal niczego, tylko szepty z mgły.
Blondyn spojrzał po swoim, ciele… zakuty był w czarną zbroję, z której sączył się gęsty dym. Hełm w kształcie wielka, niczym kaptur czaił się w okolicach jego szyi, gotowy by ponownie zaatakować. Faustowi zdawało się, iż ten warczy cicho, niczym pies który nienawidzi swego Pana, ale musi go słuchać by dostać jedzenie.
- Witam. – dopiero teraz Faust zdał sobie sprawę, że ktoś przed nim stoi.


Mężczyzna w wieku podchodzącym pod trzydziestkę. Jego strój przywodził na myśl ubiór mnichów ze świątyń wysoko w górach, z tym wyjątkiem iż jego kolor był nietypowy – zielony. Spojrzenie było bystre, a jedno z błękitnych oczu, spozierało na Fausta zza osłony monokla. Mężczyzna podwijał powoli rękawy, widać dopiero co były w okolicach łokci.
- Tak będzie chyba wygodniej rozmawiać. –stwierdził, palcem wskazując na hełm. – Jestem Hakai, ten którego pierwotnie miała zwalczyć twoja grupa. –przedstawił się. – To ja stworzyłem szaleństwo. –dodał z nieukrywaną dumą w głosie.

Sanity Knights

Skażone ziemie część 1


Shiba wraz z wampirem ruszyli poprzez strugi deszczu w stronę zajazdu. Niebieskooka miała rację, mówiąc iż szczęście ich opuściło. Najpierw zabójcy, a teraz jakaś klątwa czy inne diabelstwo. Tylko czemu nie zaatakowało tez jej? Czyżby pomogło jej pochodzenie, oraz odmienna rasa? Prawdopodobnie tak. Zapewne to co dopadło dwójkę jej towarzyszy, wpływ miało tylko na ludzi, dziewczyna musiała mieć nadzieję, że osobnik z zajazdu powie jej jak z tym walczyć. Smutnym by było pożegnać, dwójkę towarzyszy w taki sposób… jej serce szczególnie nie chciało dopuścić do wiadomości, możliwości straty Krio. Żadna matka, nie chce oglądać śmierci dziecka.
Zajazd jak i większość budynków w okolicy, wyglądał na mocno zniszczony, oraz opuszczony w pośpiechu. By wpisac się w trend takich miejsc, drzwi skrzypnęły gdy Shiba popchnęła je do środka. O dziwo nikt nie wycelował w nią z kuszy, oraz żadne zaklęcie nie nadleciało by ja unicestwić. Jedynym co się pojawił obył zapach zupy… jak na nos kobiety, czegoś z wołowiną.

W głównej izbie na starym kominku palił się ogień, zaś nad nim wesoło skakał garnuszek. Posiłku doglądał, niezbyt przyjaźnie wyglądający mężczyzna, w średnim wieku.


Łysiejący, obdrapany I brudny. Typowy pracownik, każdego taniego baru, do którego nawet zarazki podchodziły z pewna doza nieufności.
Druga i ostatnia osoba w pomieszczeniu, wyglądała zupełnie odmiennie. Dość młoda, siedziała przy jednym ze stołów zajadając posiłek, ugotowany przez starca.


Obandażowany mężczyzna, zdawał się nie pochodzić z tych stron. Jego strój bardziej, pasował do rudzielca który towarzyszył Gortowi, niż człowiekowi północy.
Ren Kishir młody Czarny Rycerz, który przybył w to miejsce, podczas swej samotnej walki z szaleństwem. Zrobił to bo czuł że to właściwie miejsce, widać nie mylił się. Od kilku dnia panowała tu dziwna zaraza, jedynie starzec który był teraz jego kompanem, cos o niej wiedział, jednak póki co nie był skory do rozmowy. Jednak rycerz, czuł iż należało poczekać… dla tego nie naciskał i wyczekiwał chwili.
Ta zaś chyba nadeszła wraz z niebiesko skórą, oraz jej bladym ochroniarzem, ubranym w długi czarny płaszcz.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline