Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2013, 21:23   #32
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Z książki kucharskiej patrioty

Czyli dania których lepiej nie gotować w domu

Świat generalnie rzecz biorąc jest cholernie małym miejscem. Niezależnie od tego jak daleko rzuci nas życie i tak ciągle wpadamy na znajome gęby, czy nam się to podoba czy nie. Odkąd wyprawa na inny kontynent stała się abstrakcją, reliktem minionych wieków znacznie zmniejszyła się odległość na jaką można oddalić się od miejsca które kiedyś nazywało się domem. Ktoś w tym momencie mógłby odkrywczo stwierdzić, że przecież Stany są ogromne, zwłaszcza gdy odpada nam możliwość transportu powietrznego a przejezdnych dróg jest tyle co kot napłakał. Faktycznie, jest to prawda, choć niestety - gówno prawda, zwłaszcza gdy jest się tak rozpoznawalnym jak ich wesoła gromadka. W koncu QRS zostało rozpieprzone przez starych znajomych, Belg gdzie nie ruszył dupy tam i tak wszyscy go znali i nawet Młody, mimo że nie opuszczał najemników nawet na krok to i tak zdarzało mu się wpadać na ludzi których poznał już wcześniej. Dlatego zamiast zastanawiać się jakie było prawdopodobieństwo wpadnięcia na znajomego lekarza akurat wtedy gdy był najbardziej potrzebny lepiej skinąć głową i przyznać że rusznikarz miał więcej szczęścia niż rozumu

***

Słońce niemalże całkiem schowało się za horyzontem a od strony niewielkiego ogniska dobiegały głosy dwóch mężczyzn i zapach odgrzewanych konserw

- Na, i boh trojcu lubit, więc i my wypijmy - powiedział Fadiej po raz trzeci napełniając kieliszki. Pili prawdziwą, przedwojenną wódkę a wciąż widoczny na etykiecie złoty napis Столичная i rysunek hotelu Moskwa wskazywały bez pudła na kraj jej pochodzenia. Jakim cudem ta butelczyna przebyła taki kawał świata trudno byłoby opowiedzieć, istotne jednak jaką dziś osiągnęłaby cenę. Jeśli ktoś w powojennym świecie mógł i chciał pozwolić sobie na taki wydatek to właśnie Brian i Fadiej, lekarz i rusznikarz których usługi w dzisiejszych czasach naprawdę były w cenie
- No to... na zdarowie - przepił Brian starając się naśladować akcent Fadieja

Różnica wieku tych dwóch była dość spora, jednak naprawdę dobrze się dogadywali. Wypili, zakąsili konserwą i przez chwilę wpatrywali się w ognisko, później przenieśli wzrok na Młodego który klnąc biegł przez obozowisko ściskając w rękach gaśnicę

- Udał ci się pidlitok, a?
- Co mi się udało? - nawet Brian czasem nie rozumiał Fadieja
- Ten no.. syn
- A co się miał nie udać? Trza twardą rękę mieć, to i problemów nie będzie -huknął Belg - Złote łapy do roboty ma i chociaż rozumu u niego nie uświadczysz za grosz to wyuczy się jak trzeba. Jak mu życie da w dupę raz czy drugi to zmądrzeje .
- Molodyj jest, nauczy się jeszcze - odpowiedział Fadiej wspominając epizod swojego życia gdy musiał przeżyć w ruinach mając za jedynego towarzysza szalonego naturystę, Benjamina. Też wtedy lepiej zrozumiał jak kruche jest ludzkie życie i jak niewiele potrzeba by człowieka sprowadzić do poziomu dzikiego zwierzęcia. I na pamiątkę tych wydarzeń dalej nosił ze sobą znaleziony w ruinach dziurawy garnek
- Oby tylko zdąrzył się nauczyć nim ktoś wpakuje mu kulkę wysyłając na tamten świat. Niczego tak się nie boję jak jego beztroski
Blyad! Sczo się tam dzieje? - Fadiej z niepokojem podniósł wzrok na ogień który pojawił się między samochodami grupy najemników, mniej-więcej od strony w którą wcześniej biegł Młody. Belg tylko machnął ręką, wychodząc z zalożenia że jeśli jego podopieczny narozrabiał to sam powinien ponieść tego konsekwencje. A że przy okazji może uszkodzić się trochę należącego do grupy sprzętu? Cóż, nie on to będzie naprawiał
- Spokojnie, gówniarz pewnie znowu coś zmalował. Skaranie boskie mam z nim, przysięgam - odpowiedział, choć ton jego głosu zadawał kłam tym słowom
- Jak się nie oparzy, to się nie nauczy - odpowiedział sentencjonalnie ukrainiec ponownie napełniając kieliszki i słuchając zamierających powoli w obozowisku krzyków

***

Młody nie był osobą którą ,,byle postrzał” byłby w stanie unieruchomić czy złamać na dobre. To nic, że otarł się o śmierć stanowczo bliżej niż mógłby sobie tego życzyć, nawet mimo bólu nie potrafił zwyczajnie usiedzieć w miejscu. Z początku pomagał Fadiejowi jak tylko mógł, szanując przyjaciela swojego ojca zarówno za jego pozytywne podejście do życia jak i za umiejętności medyczne. Później, gdy stał się nieco bardziej samodzielny również z pomocą ukraińca udało mu się podłapać trochę roboty na czarno dzięki której zarobił sobie na nową klamkę. Bawił się nieco w handlarza sprzedając leki wyniesione z bunkra przez Bashara i swojego glocka by uzupełnić swoją apteczkę w nieco luksusowych dóbr dostępnych dzięki uprzejmości lekarza. Praktycznie non stop był zajęty, jednak nie mógł mieć pojęcia jak cudowna wkrótce czeka go robota. W pierwszej jednak kolejności zamierzał pogadać ze swoimi wybawcami, podziękować i dowiedzieć się co planują dalej. A gdzie najłatwiej znaleźć grupę bohaterów? Oczywiście... w karczmie. Dlatego wciąż osłabiony mimo doskonałej opieki medycznej, powolnym krokiem dotarł do drzwi speluny którą miejscowi szumnie określali ,,barem”. Przez chwilę rozglądał się po wnętrzu po czym wyraźnie zauważywszy poszukiwaną osobę uśmiechnął się i ruszył w stronę siedzącego przy jednym ze stolików wesołą kompanię

- Hej, macie chwilę? - zapytał przysiadając się
- Jasne Młody - odparł Drake i wskazał palcem na krzesło na przeciwko - Siadaj. Jak tam kuracja? Dopieszczają cię tam?
- Mogło by być gorzej - odpowiedział Młody z właściwą sobie niefrasobliwością - Zwłaszcza, gdybyście nie wyciągnęli mojej dupy z tego bunkra. Słyszałem że było paskudnie. Chociaż w sumie i mogłoby być lepiej, wiesz, drinki, plaża, czysta woda i jeszcze jakieś ładne dupcie do tego. Ale w sumie nie narzekam
- Drobiazg. - Logan zerknął w bok, przyglądając się przez moment pozostałej klienteli baru, po czym znów spojrzał na Młodego. - Jak to jest, że wszędzie są dupcie i żadna nam się nie trafia? Gdzie są te wszystkie łatwe laski z Teksasu... - Po chwili podjął poważniej. - Alowi odbiło. Co tam się właściwie stało kiedy oberwałeś?
- Rozmawiałem z nim, najwyraźniej planował utrzymać mnie przy życiu a wszystkich pozostałych zlikwidować albo zmusić do opuszczenia bunkra. Gdy dowiedział się że odchodzę z wami wpakował mi kulkę w plecy - opowiedział swobodnym tonem, po czym również spoważniał - Zdechłbym tam, gdyby nie wy. Próbowałem załagodzić sytuację i znaleźć jakieś w miarę pokojowe rozwiązanie tej sytuacji więc dostałem nauczkę.
- Czasami jedynym rozwiązaniem jest ołów. To było zbyt piękne, ten cały Albercik, bunkier. Na pustkowiach wiesz co cię czeka, patrzysz w oczy człowiekowi, może cię wydymać albo ci pomóc, ale tego możesz się spodziewać. A po maszynce? Nawet zegarkowi elektrycznemu bym nie zaufał. Grunt, że poskładali cię do kupy, wiesz Młody jak jest, swoich się nie zostawia. Dość naszych gnije kilometry stąd.
- Dokładnie - przyłączył się do rozmowy Nataniel, który do tej pory spokojnie popijał swoją szklaneczkę cydru. Świństwo smakowało trochę jak ciepłe szczyny... ale cóż mieli zrobić. Z utęsknieniem przypomniał sobie o butelce MacCallana w plecaku, grubo owiniętą łachami, żeby się nie potłukła. Będą musieli ją osuszyć jak już wszyscy wrócą do formy. - Młody, a kto by nam klamki naprawiał - poklepał się po niedawno nareperowanym Vectorze - bylibyśmy w czarnej dupie, poza tym, Zwiadowczy był jaki był, ale nikogo nie zostawialiśmy...
- Dobrze więc, że ten zwyczaj przetrwał. - skomentował Młody słysząc o niepozostawianiu nikogo - Drake, musisz też mnie zrozumieć, ten schron to był pierdolony skarbiec który nagle otwarł się przede mną. Jak pomyślę ile straciliśmy po wojnie porównując naszą technikę do tego czym dysponował Albert... Cholera, ja nawet tego elektronicznego popaprańca polubiłem. Dzięki jego pomocy udało mi się sklecić parę ciekawych maszynek, ale obawiam się że wszystko poszło w pizdu razem z bunkrem
- Wiem, wiem Młody. To była szansa, dlatego graliśmy według jego zasad. Bunkier jest już przeszłością, ale my nie i to się liczy. Szkoda, że Al zaprzepaścił to wszystko. - Spojrzał na Lynxa. - Trochę się tego spodziewaliśmy, co?
- Może podświadomie tak... - cieżko odetchnął - ale ten skurwysyn umiał uśpić naszą czujność... szkoda tylko, że nie przejrzeliśmy dokładnie tego jego przytulnego gniazdka. Pewnie tam pod gruzami zostały ciekawe gamble... takie już nasze życie. Dobrze, że nasze dupy są w całości, będziemy mieli nauczkę na przyszłość. Następnym razem pierwszy zacznę strzelać jak zobaczę jakąś pieprzoną sztuczną inteligencję... Zdrowie nasze - uniósł szklankę.
Drake podniósł szklankę i niemrawo się uśmiechnął. - Zdrowie.

Młody nic nie pił, ale skinął głową na potwierdzenie słów swych dwóch starszych towarzyszy broni

- Następnym razem nie tylko nie będę próbował doprowadzać do polubownych rozwiązań tylko pierwszy otworzę ogień. No, czy raczej otwarłbym pierwszy gdyby nie to że macie lepszy refleks
- Refleks, refleksem ale przypierdolić porządnie i na zapas nigdy nie zaszkodzi - Powiedział Indianiec wyłaniając się z nikąd i stawiając przy stole plecak. -Dobrze cię widzieć. Mam tu coś dla ciebie.
- Prawdziwa indiańska mądrość. - Zaśmiał się Drake. - Siadaj Baszar. Prawie w komplecie, tylko Cutlera brak.
-Jak znam życie to pewnie znowu ćwiczy. Ciekawe co on ma od losu poza ciągłym zmęczeniem? - Czerwonoskóry uśmiechnął się - Młody jest taka sprawa, a nawet dwie: po pierwsze weź sprzedaj te leki co? Mnie to raz dwa okantują a ty może coś się tam połapiesz. Poza tym to mamy taką chałturę no dom znaczy mamy obstawiać. Może pomógłbyś z zabezpieczeniem co?

Młodemu na widok sprzętu dosłownie zabłysnęły oczy. Szybko przejrzał co udało się uratować

- Stary, dzięki. Miałem właśnie pytać czy ktoś nie ocalił może chociaż części moich gratów. Co do leków to popytam Fadieja ile są warte, sądzę że mnie nie oszuka. To naprawdę spoko koleś, znajomy Ojca. Do akcji niezbyt się nadaję, ale miejscówkę mogę obejrzeć i coś pokombinować, muszę jednak wiedzieć coś więcej. Przede wszystkim czy domek ma po wszystkim nadawać się do zamieszkania czy nie
- No chyba lepiej żeby się nadawał. Wiesz w sumie to mamy go jakby chronić. - odpowiedział Carlsoon z lekką nutką niepewności zerkając jednocześnie na Drake.
- No wiesz, technicznie rzecz biorąc nie można się włamać do domu którego nie ma, co nie? Jednak chodziło mi bardziej o to czy kolo obawia się napaści, jakiegoś konkretnego zagrożenia czy po prostu chce mieć bezpieczne lokum
-To środek na tu i teraz - odparł Logan - Ktoś nie trzymał języka za zębami i facet spodziewa się, że ktoś może pokusić się i spróbować szczęścia.
- No dokładnie choć jeśli zrobimy coś fajnego to gościu dopłaci parę gambli ekstra. Nie musi to być nic wymyślnego. Zobaczymy na miejscu dokładnie co i jak
- Racja, własna inicjatywa nie zaszkodzi. Jeśli macie jakieś pomysły, które ułatwią zadanie nam i Torrino, śmiało walcie.

- Pomysłów to mam całkiem sporo, zależy to jednak w sumie od tego jak dużo mam czasu i czy gość który wam to zlecił ma ewentualne gamble by załatwić potrzebne materiały. Mogę się zabawić, ale to chyba temat do omawiania w nieco ustronniejszym miejscu?
- Absolutnie i bezapelacyjnie tak. A przy okazji to w plecaku jest niedziałający pm. Możesz go obejżeć w wolniej chwili?
- Jeśli to jakaś drobna usterka to zrobię to od ręki, jak coś poważniejszego to w sumie też ale może się to wiązać z pewnygmi wydatkami na części. Gdybym miał frezarkę to mógłbym jeszcze coś samemu pomyśleć, ale tak... sam rozumiesz
- Nie wiem co to jest frezarka i nie chcę wiedzieć. I tak jestem już skażony techniką bardziej niżbym chciał. - w głosie Indiańca dało się słyszeć lekką odrazę. - Boję się, że przez ten syf z bunkra będziemy mieli złą karmę.
- Nic to co ma być to będzię. - Powiedział Indianin wracając do beztroskiego tonu. - Co robimy dalej ekipo? Mam na myśli plany na dłuższy termin.
- Ja i Cutler musimy pozbierać się do kupy, załatwiamy jakiś transport i spieprzamy stąd. Jakoś osobiście po ostatnich wydarzeniach mam dość tej okolicy. A co do roboty o której wspominaliście to niech mi potem ktoś pokaże miejscówkę, dobra? Wtedy powiem co i jak mam zaplanowane
- Potem... Jeśli się sprawdzimy, dołączymy do konwoju, opuścimy to miejsce i jeszcze na tym zarobimy.
- To co szefie do roboty? Czy może też Polaczka zabierzemy?
- zapytał uśmiechnięty tropiciel.
- Polaczek... - westchnął - z tego co pamiętam to strzelcem nie był, szkoda by było gdyby sam wpadł w którąś z twoich pułapek. - Lekko się uśmiechnął. - Znacie się na tym, wiecie co robić. Polak jeszcze może okazać się użyteczny, ale nie przy tej akcji.
- Do roboty zatem. Młody idziesz?
- Jasne - odpowiedział Młody podnosząc się z krzesła - Obejrzę wszystko na miejscu, rozplanuję i przygotuję parę zabawek

Zgodnie z obietnicą rusznikarz udał się na miejsce i z coraz szerszym uśmiechem na ustach słuchał Bashara opowiadającego o swoich pomysłach na pułapki. Potem, gdy już dostarczono mu potrzebne składniki samemu zabrał się do pracy, w pierwszej kolejności wyznaczajac miejsca w których zamierzał umieścić ładunki. Nie zamierzał zbytnio się obciążać, w końcu dalej był ranny nawet jeśli trochę zdążył się podgoić to kopanie dołów w jego stanie nie było najrozsądniejszym pomysłem. Na szczęście do tej pracy zaoferował się indianin, więc Młody mógł z czystym sumieniem zabrać się za przygotowywanie min. Projekt ten był dość prosty, a jednocześnie w swej prostocie genialny, wymagał bowiem minimum wysiłku dając maksymalny efekt jaki mógł osiągnąć w tak krótkim czasie i przy takim nakładzie środków. W pierwszej kolejności przygotował ładunki prochowe, zamknięte w dużych puszkach, w środek których włożone były mniejsze puszki mające później służyć jako tłoki powodujące detonację po wciśnięciu. Jeden brzeg mniejszej puszki pokryty był fosforem pod cienką warstwą wosku by nie nastąpił samozapłon; wciśnięcie tłoka powodowało usunięcie warstwy wosku i zapalenie fosforu poprzez tarcie. By nie zostawiać mniejszej puszki pustej pomysłowy rusznikarz do każdej z nich nalał nieco benzyny i wsypał hojną garść ścinków metalu. Paliwo miało dać charakterystyczny efekt ,,fugasa” a ścinki miały zadziałać niczym szarpnele. Detonacja następowała więc w momencie gdy ktoś nadepnął na mniejszą puszkę powodując jej wciśnięcie do wnętrza większej, tak przygotowane ładunki eksplodowały natychmiast po aktywacji. Gdyby całość korpusu wykonać z ceramiki lub polimerów taki ładunek byłby niewidzialny dla wykrywaczy, jednak na warunki polowe projekt ,,puszka” był wystarczający. Jakby tego było mało każda mina stanowiła centrum, od którego gwiaździście rozchodziły się półmetrowe ,,promienie” termitu pod cieniutką warstwą gleby. Co prawda sam termit w tym wypadku nie był zabójczy, ot rozpalając się wystarczająco powoli zdawał się bardziej służyć jako swoiste coup de grace dla osoby okaleczonej przez minę... Przynajmniej z pozoru. Przygotowując pułapki Młody nie przywykł bowiem robić nic bez sensu. Nie dość, że płonący termit zmieni noc w dzień oświetlając cele dla ukrytych w budynku strzelców, to na dodatek tak rozplanował siatkę pułapek by odsuwając się od płomiennego piekła w które zmieniały się okolice zdetonowanego ładunku wpadało się na kolejną minę. Trochę odczynników zdecydował się ,,pożyczyć” dla siebie, w końcu nikt go nie będzie z nich rozliczał.

Trzeba było jednak liczyć się z tym że grupa atakująca budynek będzie wystarczająco liczna albo obdarzona nadnaturalnym szczęściem i zdoła jakoś dotrzeć do celu. Młody z politowaniem pokiwał głową widząc pułapki przygotowane w domu przez czerwonoskórego które może dobre byłyby gdyby mieli zapolować na jakieś dzikie zwierze po czym ponownie zakasał rękawy i samemu zabrał się do pracy. Przygotował dwie kusze, według najprostszego projektu. Nie były specjalnie celne, ale w końcu i tak miały walić na krótką odległość, nikt ich nie zamierzał wykorzystywać w normalnej walce. Umocował je w dyskretnych miejscach na stojakach tak by same nawet nie drgnęły po czym podpiął ich spusty do potykaczy. W zamierzeniu miały strzelać nisko, średniego wzrostu osobie trafiając w dolne parte brzucha, wyremontował też jedną starą śrutówkę tak by wystarczyła na przynajmniej jeden strzał. Dla strzelby miał jednak specjalne zadanie, dlatego rozebrał pocisk śrutowy i wypełnił go grubokrystaliczną solą po czym umieścił podobnie jak kusze, z tym że w głębszej partii budynku. Ta pułapka również aktywowana była potykaczem, jednak tuż za drutem potykającym umieścił jeszcze płytkę naciskową która detonowała dwa małe prochowe ładunki mające rozrzucić confetti. Plan polegał na tym że osoba przekraczająca potykacz aktywuje płytkę, ładunki wybuchną i obsypią ją confetti zmuszając w pierwszym odruchu do cofnięcia się i w rezultacie aktywowania potykacza. Miała to niejako być nagroda, przynajmniej w oczach Młodego za pokonanie wszystkich pułapek i dotarcie aż tutaj, pocisk z soli bowiem nie zabije a tylko skutecznie sparaliżuje ,,szczęśliwego wygranego”

Dopiero gdy wszystko było gotowe, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, Młody odpoczął
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline