Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2013, 22:40   #34
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zapiski Marka Wickhama
Sukinsyn zawsze będzie sukinsynem.

Dalej Drake opowiadał jak to ranny musiał ukrywać się w kanałach Nowego Jorku. Szukali go, kilka razy cudem uniknął patroli. Niebieskie strefy bywają niebezpieczne, ale rzeźnie nie przechodzą w nich bez echa.

- Jak kundel wylizywałem swoje rany, taplałem się w brudach tego miasta, aż wreszcie wydostałem się na czerwony teren. W gazetach napisali, że za zbrodnią stał gang, o czym miało świadczyć kilka dowodów, mniejsza.

Miał racje, lokalna gazeta rozpisywała się później o udanej akcji połączonych sił Pierwszego i Drugiego Departamentu, wszystkich członków gangu osądzono i stracono. Cóż, propaganda w Nowym Jorku działała prężnie.

To był początek zemsty Logana, pierwsza ofiara mściciela, wciąż jednak nie wiedziałem co go spotkało. Musiał wyczuwać moją ciekawość, nie irytowała go jednak, choć z pewnością nie chciał żebym zadawał mu pytania, to była jego opowieść.

- Początek, co? Balowaliśmy z kumplem w barze na zadupiu gdzieś na obrzeżach Hegemonii, Dereka znałem ze Zwiadowczego, pod Gallup obaj straciliśmy wiele krwi, obaj też poszliśmy potem w tym samym kierunku. Dorwali nas przy dziesiątej kolejce, w barze nie było prawie nikogo, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z zagrożenia było za późno, kolba karabinu huknęła mi w tył głowy. Ktoś mnie przytrzymywał, siłą opierał moją głowę o ladę. Jak przez mgłę widziałem Dereka, tłuki go bo brzuchu, krzyczeli coś, w końcu osunął się i gdyby go nie trzymali pewnie zaliczyłby glebę. Ktoś darł mi się do ucha, powtarzał jakieś imię, ale gorzała i cios w łeb za mocno mnie odurzyły żebym to rozumiał. Uchwyt był tak silny, że nie miałem szans się wyrwać. Na ramieniu czułem czyjąś maczetę, cholerstwo było ostre. Ktoś przesuwał nią po mnie bardzo delikatnie, ale każdy dotyk zostawiał krwawe rany. Parę razy nacisnął mocniej, widziałem jak w końcu kładą moją dłoń na ladzie, jak przykładają do niej maczetę, jak biorą zamach. Nawet nie zamknąłem oczu, tylko biernie się gapiłem. Mordercy trafili na morderców, przyszła nasza kolej. Wtedy Derek ocknął się i pociągnął jednego z piąchy. Moja głowa stuknęła o blat. Dwa razy. Ciosy były naprawdę silne.

Wierzyłem mu na słowo, Drake nie jest człowiekiem, którego łatwo jest ogłuszyć, a tym bardziej przytrzymać. Przypomina swoją postawą wściekłego psa, który do ostatniego tchu będzie walczył o życie, zmuszał się do nadludzkich wysiłków.

- Rzucili Dereka na stół, był mniej schlany niż ja, ale nie dał im rady. Widziałem ich twarze, zwierzęce, śmiejące się. Przycisnęli go stołu, znów zobaczyłem zakrwawioną maczetę, ale tym razem nie była skierowana przeciwko mnie. Widziałem jak jej właściciel bierze zamach, jak ostrze z rozmachem wbija się w ciało Dereka. Zacząłem się szarpać.

Widziałem jak mięśnie Logana znów tężeją, wyglądał jakby sama myśl o tym wydarzeniu miała wywołać w nim szał. Wtedy też musiał wpaść w amok, aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek zdołał go w tym stanie utrzymać nieruchomo.

- Nie dałem rady! – warknął przez zaciśnięte zęby – Jego krew spływała mi po twarzy, krzyk rozrywał uszu, a oni się śmiali. Dłoń Dereka leżała na ziemi, ale to nie był koniec. Wtedy dopiero się zaczęło, rąbali go jak rzeźnicy, jakby w ogóle się nie męczyli. Czułem krew Dereka w swoich ustach. Kawałki Dereka walały się po podłodze. Derek, Derek, Derek. Wszędzie Derek. Derek w moich ustach. Surowy kawałek mięsa, grzązł mi w przełyku i miałem wrażenie, że… Kurwa! Wtedy zajęli się mną kompletnie, tłukli mnie wszędzie gdzie popadło przez kilka długich minut. Oczy miałem zamknięte, potem poczułem ostrze na nadgarstku. Przerwali, ktoś wszedł do baru. Otworzyłem oczy, było ich trzech, dwóch w mundurze, widać było, że wyżsi rangą, bo zgraja im zasalutowała. Ostatni był inny, ubrany w elegancki, biały garnitur, miał kapelusz w tym samym kolorze i gładką, sympatyczną twarz, gdy nachylił się nade mną poczułem zapach perfum, uśmiechnął się. Usłyszałem jak mówi – Valentina, a potem odpłynąłem.

Przerwał i niespodziewanie rzucił butelką o ścianę, szkło rozbiło się na kilka małych kawałeczków, widziałem, że potrzebuje chwili na uspokojenie. Powiedziałem, że przyniosę następną i wyszedłem.



Pędzili jak na złamanie karku, maksymalnie skupieni na swoim celu, nie mogli popełnić błędu i tym razem się udało. Spoglądali na zniszczenie wywoływane przez wybuch. Pośród płomieni ginęły zapasy żywności, broń, schronienie dla wielu ludzi, pożar trawił wszystko, choć oni nie mogli tego widzieć. Nieliczny zbiór dawnej cywilizacji właśnie trafiał tam, gdzie zapewne było jego miejsce, do przeszłości. Oni wciąż byli w teraźniejszości, wciąż mieli przed sobą przyszłość, która jednak nie rysowała się optymistycznie. Stłamsili maszyny po raz kolejny pokazując, że ludzie wciąż stoją wyżej. Są słabsi, podatni na choroby, łatwi do zranienia, momentami żałośni, ale ci śmiertelnicy nawet upodleni potrafią walczyć o życie. Kiedy podziemny wybuch dochodził ich uszu i częściowo wzroku, Drake myślał już tylko o tym, że są w jeszcze gorszym położeniu niż wcześniej. Poważnie ranny Młody, wyłączony z gry James. Może faktycznie jakiś cholernie wredny indiański bóg zesłał na nich swoją karę. Pobliska Enklawa, w której stronę właśnie spoglądał, była ich jedynym ratunkiem.


Dla żołnierzy rwących się do boju nie ma nic gorszego niż uziemienie, ciężko sobie wyobrazić, że Ameryka wciąż może trwać w jakimś kryzysie. Wydawałoby się, że najgorsze już miało miejsce, a tymczasem rynek pracy wciąż nie powalał. Dla zaprawionych w boju twardzieli nie było w Enklawie żadnego zajęcia. Przez okrągły tydzień włóczyli się po mieście, Młody kurował się pod okiem lekarza, podobnie Cutler, Drake na szczęście miał tylko kilka ran i po jednej wizycie gotów był do działania. Stan ten jednak na nic mu się nie przydawał w obecnej sytuacji, za nocleg, żarcie, leczenie trzeba było płacić. Gdyby przywlekli ze sobą choćby parę rzeczy więcej ze schronu Alberta, teraz nie byłoby z tym problemu. Niestety, mogli o tym tylko marzyć. Wdychanie gównianego powietrza, spanie na zapyziałych łóżkach i przeglądanie na kiblu w kółko tego samego świerszczyka (co było opcją dużo tańszą i lepszą od lokalnych dziwek) było do zniesienia. Gorzej z bezczynnością. To się mogło bardzo źle skończyć, potrzebowali pieniędzy i kopa adrenaliny, chcieli się stąd wyrwać. Lepiej by nie szukali ujścia emocji barach albo ulicach Enklawy.

Drake starał się jakoś zapełniać sobie czas, często zasiadał przy swoim sprzęcie i sprawdzał jak się trzyma, głównie jednak nudę zabijał uważnym studiowaniem dokumentów uzyskanych od Alberta. Starannie złożone kartki trafiły do notesu jego ojca, wszystko zawarte w nim informacje były na wagę złota. Tydzień to wiele czasu na przemyślenia, dość by przypomnieć sobie, że nazwisko Ranner kiedyś słyszał dość często. Jeszcze dawno temu, gdy służył pod komendą Fry Face. Dexter Ranner, pyskate chuchro, drobny cwaniaczek łatwo wpadający w kłopoty, o dziwo zawsze spadający na cztery łapy. Niepoprawny romantyk, niezły sanitariusz, kobieciarz. Był świadkiem jego rozmrożenia w Miami, walczył razem z nim pod Gallup, potem Valentina dała mu wolną rękę, udostępniła kilka swoich kontaktów i puściła swoje dziecko świat. Od tej pory nie miał o nim żadnych wieści. Drake był tak blisko Rannera, kolejne okruchy wiedzy o jego ojcu były na wyciągnięcie ręki. Pomyślał od razu, że musi pogadać z Dexterem o Ronaldzie i Showerze. Szybki, szpieg Valentiny w III Zwiadowczym, mógł wiedzieć gdzie go szukać, pomagał mu już parę razy. Dochrapał się stopnia porucznika, wiedział jak sobie radzić.

W Enklawie wędrowali głównie od baru do nory, w której mieszkali. Siedzieli, popijali, nudzili się. Kiedy wreszcie podszedł do nich dzieciak i powiedział, że jest robota, ani przez moment się nie wahali. Drake i reszta porzucili bez żalu swoje zamówienia, nastolatek wyglądał na wyraźnie rozczarowanego, pewnie liczył, że coś mu skapnie, źle jednak trafił.

Ulice były puste, o tej porze na nogach byli jedynie farmerzy, bezdomne kundle szlajały się śmiało po drodze, po drugiej stronie stała trójka porządkowych z patrolu. Widząc zgraję zabójców ich dłonie odruchowo sięgały po pistolety lub pałki. Sklep Torrino zbudowany był na modłę nowojorską, prostokątny budynek z blachy falistej mógłby stać pośrodku jednej ze stref będących pod jurysdykcją Stalowego Orła. Nie wywoływało to u Logana przyjemnych skojarzeń. Kiedyś już odwiedzili to miejsce, więc znali rozkład pomieszczenia. Na niskich regałach znaleźć można było wszystko, jedzenie, narzędzia, ubrania, na stojakach przywiązana łańcuchami stała broń długa. W szklanej gablocie były pistolety i różne akcesoria, nie trzeba było być znawcą by wiedzieć, że taki sprzęt wart jest fortunę. Bynajmniej nie małą. Czterech ochroniarzy wciąż pilnowało ich wzrokiem, starali się być dyskretni, ale ustawili się tak by mieć na wszystkich oko. Zostali powitani przez faceta w zużytym garniturze, ciemnych włosach tu i ówdzie już siwiejących.

- Witam panów serdecznie, pan Torrino zaprasza – oznajmił im uprzejmie i z uśmiechem, był nie tylko sprzedawcą, ale też kimś na pozór kamerdynera z przesadnie rozbudowaną etykietą.

Przeszli przez cały sklep, minęli ladę, poprowadził się do kolejnego pomieszczenia. Pokój był spory, zdobiący go lekki dywan, solidne biurko stojące naprzeciwko drzwi oraz przeszklona szafa wypełniona drogimi alkoholami, wszystko świadczyło o tym, że znajdowali się w biurze. Do tego jeszcze ozdobny Winchester i szabla kawaleryjska przypominająca te, którymi sieka się szlachta w Federacji Apallachów. Oba eksponaty zawieszone były na ścianie. Sam Torrino był grubawy i spocony, gdy zauważył gości wstał zza biurka i przywitał ich uśmiechem.


Jego śliska dłoń uścisnęła dłoń Logana, a następnie pozostałych gości. – Witam słynny QRS. I pana von Paulusie, dobrze widzieć. Proszę usiąść. Napiją się panowie czegoś? Może papieroska?

Jego słowa zawisły w powietrzu, Drake przyglądał się przez moment mężczyźnie, który siedział przed biurkiem Torrino. Również wstał na ich widok, miał na sobie długi, ciemny płaszcz podkreślający jego spory wzrost. Ich czujne spojrzenia łatwo wychwyciły ukryte pod ubraniem kabury. To jednak nie para pistoletów, a raczej jego zimne jak lód oczy oraz pozbawiona jakichkolwiek uczuć twarz przykuwały uwagę. Było w nim coś podobnego do Logana, pewne szaleństwo trudne do wyjaśnienia, ale też takie, z którym stanowczo należało się liczyć. Oczy mordercy.


Znali go, przynajmniej niektórzy z nim. Drake już kiedyś się z nim zetknął, nigdy jednak nie zamienili ani jednego słowa, wiele razy słyszał też, że jest to człowiek bardzo niebezpieczny. Oto stał przed nimi żołnierz pierwszej kompanii marines podległej FBI, James „Rączka” Dickson. Drake pamiętał, że włóczył się kiedyś z człowiekiem, którego nazywali Indiańcem czy jakoś tak. Jak dla niego mógłby się nawet nazywać Tańcząca Chmura, bardziej interesował go w tym czasie Dickson i powód jego obecności. Nie miał na sobie munduru, to znaczyło, że nie był tutaj oficjalnie. Przynajmniej tak sądził. Żaden z towarzyszy nie kwapił się do rozmowy, Logan wiedział, że zostawiają to jemu, dziwnie czuł się jako dowódca. Dawniej zawsze stał gdzieś z tyłu jako ten od brudnej roboty, nie od wydawania poleceń, nie od gadania.

- Ciebie też dobrze widzieć - odparł Drake, na twarzy miał serdeczny uśmiech, ale jego gruby głos i tak musiał budzić raczej mało przyjemne wrażenia. Obrócił krzesło i usiadł tak by widzieć nie tylko Torrino i Rączkę, ale również drzwi. - W czym możemy ci pomóc? – Zauważył, że Lynx zajął pozycję przy drzwiach, co pozwalało mu nie tylko pilnować wejścia, lecz także obserwować Rączkę, ręce miał skrzyżowane na piersi, a kabura od jego wiernego Vectora była odpięta. Dickson też tego nie przeoczył, był spokojny, ale gotowy do walki, obserwował zabójcę maszyn.

Torrino nie był zadowolony z pominięcia serdeczności i braku kultury jakie zaserwował mu Drake i najemnik bez trudu zdołał odczytać to z jego twarzy. Widocznie lubił grzeczność i wszelkie formy z nią związane, pech chciał, że akurat jego rozmówca wychowany był przez pustkowia, nie uniwerek Stalowego Orła ani rozpieszczonych maminsynków z Federacji. Mimo to zachował rezon, wyciągnął z szuflady papierośnicę i poczęstował wszystkich nim zabrał głos. Rączka odpalił swojego wciąż obserwując najemników. Wlepiał w nich swoje spojrzenie, a oni nie byli mu dłużni.

- Konkrety. To lubię. Potrzebuję ludzi, którzy potrafią zrobić użytego z broni. Twardych pistolero. Jednak nie do napadów, jestem porządnym kupcem. Do zabezpieczenia magazynu, jak się sprawdzicie - do ochrony konwoju. Obecny tu James polecił mi Was. Za magazyn płatne trzy naboje za dobę, posiłek gratis. Bonus w razie problemów. Amunicja 5,56, 7,62, 9mm, .45 lub .12. Pasuje?

- Nim przejdziemy do zapłaty, czy magazyn narażony jest na atak?
– zapytał Logan, Torrino najwyraźniej chciał już teraz tylko by niewychowani goście przyjęli warunki i sobie poszli - Jakieś konkretne niebezpieczeństwo czy to jedynie środki zapobiegawcze?

- Środki zapobiegawcze. Mam tam ładunek, który czeka na konwój. Niestety doszło do pewnej... niedyskrecji stąd ktoś może się na niego połakomić.


- Skoro James - skinął głową w kierunku Rączki - nas polecił, wie zatem, że nie odpuszczamy. Nie jesteśmy też tani, ale nie zdzieramy. Mamy kumpla, który potrzebuje rehabilitacji, a ta kosztuje. Częściowe pokrycie jej kosztów, byłoby bardzo pomocne - powiedział Drake - a zdrowy Cutler jest wart więcej niż kilku uzbrojonych drabów. - Zakończył czekając na reakcję Torrino.

- Drake... – Torrino zaciągnął się papierosem i po chwili wypuścił z ust chmarę dymu. - Nie interesuje mnie czy przeznaczycie wasze zarobki na rannego kumpla czy na dziwki. Inwestycja w Cutlera w tej chwili jest dla mnie nieopłacalna. A ja zajmuje się interesami. Jednak jeżeli faktycznie jest tak dobry wyślę do niego mojego konsultanta. Może w dalszej części zadania się przyda, wtedy rozważę pokrycie kosztów jego leczenia.

- Stawka nie powala, ale rozumiem że to oferta wyjściowa.
– Do tej pory siedzący cicho Heinrich zabrał głos. - Jeszcze wrócimy później do tego. Swoją drogą, masz jakieś nowe informacje z Jabłka, Detroit lub z Domu?

- Nic ciekawego nie licząc zmiany cen. Wzmożone zapotrzebowanie na broń i amunicje. Mówi się, że na południu szykuje się jakaś ruchawka. Pewnie Hegemonia znowu z burakami będzie się tłuc. I u buraków jest jakaś zaraza czy coś, ale nie wiele wiem. Co do ceny, nie jest to propozycja wyjściowa. Jest ona ostateczna. Jednak jak się spiszecie, za konwój na miejscu płacę pięćdziesiąt naboi 5,56. Od głowy. Plus koszty leczenia. Jak ktoś umrze, jego kumple nie dostają jego doli.

- W porządku -
rzekł Drake - jeżeli ktoś spróbuje się włamać, zatrzymamy go. Sprzęt wroga przechodzi też w nasze ręce. Raczej - zerknął na Rączkę - nie specjalizujemy się w braniu żywcem. Wszystko zależy jednak na kogo trafimy, o ile, rzecz jasna, trafimy na kogokolwiek.

- Sprzęt do podziału jak rozumiem na całą piątkę?
– tym razem odezwał się Nowojorczyk, po raz pierwszy dzisiejszego dnia, najwyraźniej poruszana kwestia zainteresowała go bardziej niż poprzedni tok rozmowy. Jego wzrok wbił się w Logana jeszcze mocniej.

- Oczywiście - zapewnił go dowódca, wystarczyło parę słów by potwierdziły się domysły Logana. Raczka ulepiony był z tej samej gliny co oni - w końcu nie tylko my nadstawiamy karku. - Zaciekawione spojrzenie spoczęło na Rączce. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego również będzie trzeba pilnować, nawet jeśli wątpił by marine planował wystąpić przeciwko nim.

Rączka odpowiedział jedynie skinieniem głowy, przez chwilę podtrzymywał jeszcze kontakt wzrokowy, niczym bokser, który sprawdza psychikę swojego rywala, po czym spojrzał na handlarza. Zachęcony Torrino uśmiechnął się i powiedział - To skoro mamy za sobą wstępne ustalenia to może przejdziemy do formalności?

Nim się obejrzeli wyciągnął z drugiej szuflady plik papierów, w arkuszach nabazgrał kilka rzeczy i podał po jednym egzemplarzu Loganowi i Heinrichowi. Jako, że ten drugi nie był członkiem QRS, jego umowa musiała zostać zawarta oddzielnie, obejmowała usługi ochraniarskie konkretnego celu, w tym wypadku w wolnym miejscu widniał wpis informujący jedynie o mieniu sklepikarza. Nie było żadnych informacji o tym, co dokładnie było zagrożonym obiektem. Drake też o to nie pytał, nie za to mieli im płacić. Dom umieszczony między Enklawą i farmami oraz jego zawartość, o nie mieli zadbać. Handlarz zobowiązał się do dostarczania trzech posiłków dziennie, zapłaty trzech naboi za dobę pracy oraz opieki medycznej, o ile ta nie przekroczy pewnych ustalonych kosztów. Torrino naprawdę wiedział jak zadbać o swoje interesy. Oczywiście nie zabrakło również adnotacji o najemnej grupie komorniczej Slug&Sons, która miała pociągnąć ich do odpowiedzialności w razie nie dopełnienia umowy. Zaczynali tego samego dnia w południe, obowiązywał ich zakaz otwierania skrzynki, a według miejscowego prawa nie ponosili także odpowiedzialności za jej zawartość. Ten standardowy zapis stanowił dla nich dobre zabezpieczenie.

- Panie Torrino – zaczął Baszar, który do tej pory wyglądał jak wykuty w skale Thunderhead Szalony Koń - Skoro formalności mamy już za sobą, mam dodatkową propozycję. Na czas ochrony na pewno zainstaluję parę dodatkowych zabezpieczeń. Po zakończeniu umowy mogę je pozostawić za niewielką opłatą. Cenę dogadamy po kontrakcie. W tej chwili nie znam obiektu, no i nie wiadomo czy któreś z nich nie zostanie aktywowane. Wstępnie, powiedzmy koszt materiałów plus robocizna. Ponieważ nie wspominał pan o żadnych pułapkach zakładam, że w tej chwili nic tam nie ma?

- Zgadzam się, jest to dobra propozycja. – Torrino szeroko się uśmiechnął, widać było że oferta Baszara bardzo przypadła mu do gustu, choć kto wie? Może sęk tkwił w tym jak grzecznie tytułował go tropiciel - Jeżeli mój szef ochrony po wszystkim wypowie się pozytywnie o tych zabezpieczeniach może będę miał dla pana dodatkowe zlecenie w postacie zabezpieczenia innych budynków.

- Jestem otwarty na propozycje i ewentualne modyfikacje, choć więcej będziemy mogli zdziałać, gdy mój młody przyjaciel wróci do formy. Jak pan doskonale wie, wszystko jest tylko kwestią ceny i umiejętności.

Torrino po raz kolejny skinął głową, negocjacje dobiegły końca, po kilku grzecznościowych zwrotach i dopięciu ostatnich formalności mogli opuścić sklep.

***

Minęły cztery godziny, o dwunastej jakiś chłopaczek doprowadził ich na miejsce. W prostym, jednorodzinnym domku wartę trzymało czterech niezbyt wygadanych drabów z automatami. Kiwnęli Loganowi głową, gdy zobaczyli najemników i szybko się zwinęli. Przez środek budynku ciągnął się długi korytarz, wejścia znajdowały się w salonie i ganku, w kuchni było zejście do piwniczki, gdzie ukryta była ochraniana skrzynia. W dwóch pokojach stały powojenne, sfatygowane meble obrastające kurzem, był jeszcze warsztat, ewidentnie należący do jakiegoś montera, pełen był różnego rodzaju narzędzi. Piętro było użytkowane przez obozowiczów, pustawe, o osmalonych przez pochodnie ścianach, za wentylacje służyły proste i niewielkie okienka. Wszędzie walały się też puste konserwy, gdzieś z boku leżał nóż o złamanym ostrzu. Samą zaś posesję otaczał murek wysokości mniej więcej półtora metra.

Rączka zaczekał na moment, gdy Logan oddzieli się od pozostałych, okazja nadarzyła się, gdy najemnik sprawdzał wyjście w salonie. – Ciekawy rewolwer, rzadko spotykany.

Drake obdarzył Rączkę penetrującym spojrzeniem, zwykle gdy ktoś chwalił jego Betty, potem próbował ją sobie przywłaszczyć. Marine nie należał jednak do tego typu ludzi, przynajmniej zdaniem najemnika. - Bystre oko - skomentował uwagę Drake po czym usiadł na fotelu, obok którego stał blaszany stół i kilka krzeseł - To unikat, raczej nie wiele ich na świecie - dodał jakby przez grzeczność.

- 5,56, prawda? – Ton głosu zradzał pewne zainteresowanie, co z pewnością nie było częstą cechą głosu Rączki. - Spotkałem taki tylko raz – wyjaśnił - ciekawi mnie czy to ten sam model, kupiłeś go w NY w przeciągu ostatniego roku?

- Nie, mam go od lat.
– Poklepał się po kaburze, mimowolnie przed oczami stanął mu jego ojciec - Kim był człowiek, który go nosił? - spytał odpychając od siebie wspomnienia.

Rączka przez chwilę nie odpowiadał, wyglądało na to, że pytanie mimo uszu lub też długo zastanawiał się jak myśli ubrać w słowa. - Moim dowódcą. Byłym marines, agentem FBI. Nie wiem od kogo go zdobył. W Detroit albo w Findlay.

- Masz ciekawe znajomości
- stwierdził Drake - a jednak jesteś tutaj, bez dowódcy, bez munduru ze stalowym orzełkiem, pracujesz z najemnikami. To wiele mówi.

- Ciebie też daleko zaniosło od Gallup. Nie masz nad sobą wielkiego patrona najeżonego hi-techem.
– Rączka znał się na odbijaniu piłeczki w konwersacji, nie wiele też dało się wyczytać z jego twarzy, potrafił panować nad emocjami - Twoja przeszłość, twoja sprawa. Podobnie z moją. Zresztą, to z twoim kumplem prędzej miałbym konflikt.

-Sporo wiesz -
rzekł Logan, na twarzy miał delikatny uśmiech, ale jego oczy... Dwa punkciki przyklejone do Rączki, skanujące go bez przerwy. To jednak nie było nic niezwykłego, bardziej uderzał ich zimny blask i szalona nuta. Wzrok marine był do niego zadziwiająco podobny. - Niebezpieczna wiedza. Nie szukam konfliktów, o którym kumplu mówisz?

- Ja też nie. Nie jestem fanatykiem Collinsa. Lynx służył przecież w trzecim, prawda? A z trzecim mordowała się pierwsza. Mimo to, jakbym chciał walczyć z każdym, kto strzelał do pierwszej, nie robiłbym nic innego, więc możecie mnie przestać świdrować wzrokiem jakbym miał wpakować wam kulkę w plecy. Zerwałem z Zgniłym Jabłkiem, tak jak wy z Posterunkiem.


- Przeszłość - skomentował krótko Drake - różne rzeczy robiliśmy. Jesteś jednak w błędzie, nie chodzi o to czy byłeś marine, czy waliłeś do ludzi w imię stalowego. Chodzi o to kim jesteś, a jesteś podobny do nas. Wyglądasz na zabójcę, to jest powód.

Nowojorczyk roześmiał się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej papierośnicę, którą zręcznie obrócił między palcami niczym szuler z Vegas. Nawet bystre oko nie zdołałoby wychwycić jak w tym samym momencie pojawiła się w nich również zapalniczka, płomień zatańczył dla nich obu. Podsunął papierosy najemnikowi. - Bo jesteśmy zabójcami Logan. Nic innego nie potrafimy, ale w mordowaniu jesteśmy najlepsi. – Jego prawa dłoń nie była już tak zręczna, palce jakoś ciężko się zginały i nie wszystkie były wyprostowane, to jednak nie przeszkadzało mu zapewne w używaniu dwóch Tavorów. Już wcześniej najemnik zauważył również, że Nowojorczyk lekko kulał.

- Co za czasy. - Tym razem to Drake się zaśmiał, skinął głową w podziękowaniu i przyjął papierosa. - Przynajmniej jest to zawód, na który zawsze jest popyt. – Nowojorczyk odpalił mu fajkę, Logan się zaciągnął, były dobre, teksańskie.

- Szkoda, że marna emerytura. – Milczał przez moment, który wykorzystał na odpalenie swojego papierosa i włożenie go do ust. - Uznaj to za wyciągnięcie ręki. Collins ponad rok temu po cichu dał swoim służbom przykaz nie mordowania Visotronicki mimo umowy z Nestugowem. Jednak twoi dwaj kumple nie są zbyt bezpieczni w NY.

- Żaden z nas nie jest, to nie miejsce dla nas. O ile nie chcemy wysłać Młodego na uniwerek. -
Znów się zaśmiał. - Wiesz, pamiętam cię. Ciebie i takiego wielkiego Indiańca. - Zaciągnął się papierosem. - Co z nim?

I tym razem Logan nie zdołał niczego wyczytać z twarzy Rączki, była zimna i nieprzenikniona. – Zginął – odparł po chwili.

- Rozumiem. Nasi też odpadli, obecny QRS to cień dawnej ekipy. Więc poleciłeś nas Torrino - ni stwierdził ni zapytał zmieniając temat.

- Jesteście nieźli. Wolę pracować z zawodowcami.

- Mam tylko nadzieję, że Torrino wszystko nam powiedział. Do pilnowania byle magazynu mógł wziąć swoich ludzi, a nie najemnych morderców. Ładunek musi być cenny.

- Na pewno coś zataił. Chce was wypróbować i nająć potem do ochrony konwoju. Wydał na niego sporo kasy. Wynajął Marka. To najemnik, dość znany w tej okolicy. Wolny strzelec. Do tego jakąś kurierkę, też ponoć dobrą. Trzy samochody... To nie przelewki.

- I dobrze, chętnie się stąd wyrwę, siedzenie na tyłkach nie jest w naszym zwyczaju. Dobrze by było gdyby konwój kierował się w stronę przeciwną do NJ.

- Niestety. Ale potem możecie odbić w stronę Detroit, będziemy poruszać się tylko po obrzeżach Zgniłego Jabłka.

- Nie czas żeby wybrzydzać
- stwierdził Drake, choć nie wyglądał na zadowolonego - Trzeba wziąć się do roboty i zarobić te parę naboi.

Rączka jedynie skinął głową ze zrozumieniem, tymczasem Drake postanowił przekazać pozostałym jak mają wyglądać warty. Za radą Lynxa zdecydował, że za dnia na nogach będą wszyscy, zaś po zmroku pozostanie tylko trzech, dwóch będzie spało. Zmiany co dwie godziny. Obstawić należało przede wszystkim oba wejścia, na piętrze jeden z nich miał wypatrywać ewentualnego zagrożenia. Na nogach też zawsze miało być przynajmniej dwóch członków QRS. Może i Heinrich oraz Rączka też byli najęci do tej roboty, ale swoim, tym których znał od lat, ufał najbardziej.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 06-09-2013 o 00:17.
Bebop jest offline