Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2013, 02:02   #35
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
James złapał łapczywie oddech jakby wynurzył się z głębokich odmętów toni wodnej. Cutler chwilę dochodził do siebie przypominając sobie jak to się stało, że jest ranny, bo tego, że tak właśnie jest był całkowicie pewien. Ręce i nogi były całe, podobnie jak głowa. Najgorzej miały się u niego nadwyrężone do granic barki i plecy, które ciągnęły jakby ktoś go pionowo wpakował w imadło na całą noc. Cholerny ból...

Twarz, którą zobaczył jako pierwszą nie była znajoma. Gość wyglądał na obcokrajowca co potwierdziło się, gdy się odezwał. Lekarz - przywieziony zapewne przez towarzyszy najemnika - nawet nie starał się pocieszać Jamesa. Cutler mimo nikłych zdolności empatycznych wiedział, że nie jest dobrze. Wood i Carlsson - jak dobrze było ich widzieć zdrowymi - wpakowali go na pakę jakiegoś pickupa.




Enklawa była miejscem ciekawym i barwnym - jak na standardy Maczetorękiego. Rdzawo pomarańczowa siatka, drut kolczasty, wieżyczki wypełnione gotowymi do boju strażnikami... Tablica praw tego miejsca była raczej napisana zrozumiale. Cutler od razu załapał, że najważniejszymi miejscami w Enklawie są oczyszczalnia wody i farma. Tutejsi nie lubili ponadto gwałcicieli, złodziei i oszustów. James nie miał co się martwić, bo o zabójcach nie było nawet wzmianki. W końcu kto nigdy nie zabił bliźniego? No właśnie.


Następny dzień zaczął się dla olbrzyma nieprzyjemnie. Pojawił się u niego lekarz o imieniu Fadiej, który ponoć był bliskim przyjacielem ojca Młodego. Musiał sporo mu kiedyś zawdzięczać, bo opiekował się dzieciakiem niemal jak własnym. No właśnie. Młody. Jego stan nie był najlepszy, ale wyglądało na to, że ofiara Cutlera nie poszła na marne. Chłopak będzie żył. Wracając do nieprzyjemności dnia Cutler dowiedział się, że jest poważnie kontuzjowany. Jego kręgosłup musiał się uszkodzić podczas unoszenia hydraulicznych wrót w bunkrze. Doktor przeplatał słowa ze swojego ojczystego języka z angielskimi, ale James zrozumiał, że po bardzo wyczerpującej i długiej rehabilitacji będzie mógł niemal całkowicie wrócić do zdrowia. Cutler uznał temat za otwarty i postanowił go poruszyć za jakiś czas... Jak będzie widać postępy w tej całej rehabilitacji.


Tydzień Jamesa mijał bardzo powoli. Cutler męczył się ćwiczeniami, które nigdy nie sprawiały mu żadnych trudności. Co więcej część z tego James nawet nie uważał za ćwiczenia! Nic dziwnego, że dla komandosa schylenie się i wyprostowanie nigdy wcześniej nie stanowiło problemu. Dzień po zjebaniu kręgosłupa nawet to dla najemnika było wielkim wyzwaniem. James był zdołowany jak nigdy, ale nie poddawał się. Wierzył, że jest szansa odzyskać utraconą sprawność. Wystarczyło ciężko pracować...

Fadiej - mimo iż był przyjacielem Belga, o którym James słyszał niejednokrotnie - liczył sobie 3 pociski za posłanie na ziemi, ciepły posiłek, rehabilitację i gorset, który Cutlera w tej sytuacji wkurwiał najbardziej. Podczas pobytu w szpitalu wielkolud bez problemu spostrzegł, że Ukrainiec nie jest zwykłym lekarzem. Raz był wesoły, raz zły, raz mu wszystko wisiało... Zdawał się bardziej ożywać w towarzystwie Młodego. Czyżby chłopak przypominał mu zmarłego przyjaciela?




Wieczór picia z Fadiejem i Młodym zapadł Cutlerowi w pamięć. Wystarczył ten jeden raz, a James przypomniał sobie dlaczego nie pije. Powodów było oczywiście zdecydowanie więcej niż to, że alkohol jest drogi, niepewny i nie współgra z jego planem treningowym. Najemnik wypił tylko dlatego, bo nie chciał obrazić lekarza, który przy nim i Młodym wykonywał kawał, solidnej roboty. Irytujące ćwiczenia szlifowane dzień po dniu dawały olbrzymie rezultaty. James był pełen nadziei...

Kolejnego dnia pojawił się u Fadieja nowy pacjent. Gość był młodszy o kilka lat od Młodego, ale James wyraźnie zauważył, że małolat dba o tężyznę fizyczną. Mięśnie miał mniejsze od Cutlera, ale jak na tak młodego chłopaka zapowiadał się bardzo dobrze. Miał dwie spore blizny po ostrzu. Młody pomagał lekarzowi go połatać. Ze sprzętu typka uwagę najemnika przykuła klinga pośrednia między mieczem a maczetą. Coś na tyle długiego aby trzymać przeciwnika na pewien zasięg i na tyle lekkie aby nadal trzymać to w jednej ręce. Znaczy Cutler nie miałby z tym problemów...

Chłopak opowiadał bardzo żywo jak otrzymał opatrywaną ranę. Co więcej dodał, że jego brat jest łowcą mutantów. Zawód niby jak każdy inny - szczególnie po wojnie nuklearnej - ale najemnik szczególnie lubił tych czyszczących Stany z gówna i zarazy ludzi.

- Jak się czujesz, Młody? - zapytał Cutler z krzywą miną. - Ja nienawidzę narzekać, ale nie jest dobrze... Chyba zostałem kaleką. Będę trenował z całych sił aby odzyskać sprawność, ale... jest bardzo źle. Sam widziałeś. Niedawno podnosiłem 200kg na klatę, a teraz ledwo chodzę...

Młodzieniaszek uznał, ze to chyba do niego. Nic dziwnego sądząc po jego wieku.

- A dzięki koleżko. Nieźle. To tylko pies. Tak to jest, że dla najlepszego szermierza po tej stronie Missisipi dają zlecenie na psy. Nie martw się koleżko. Mego brata kiedyś napadł mutek. Jadowity skurwiel udziabał go w rękę. Jakiś szaman powiedział, że będzie trzeba uciąć rękę. No to Dave przywalił mu w zęby. Wcześniej wysączył jad, zalał wódą i rękę ma. Znaczy dwie ręce.

- Najlepszego szermierza po tej stronie rzeki? - zapytał James. - Myślę, że w pełni sił mógłbym się z Tobą sprawdzić, ale obecnie... Byle dzieciak znający się na walce by mnie oklepał. Kurwa. - Cutler wykrzywił twarz w grymasie bólu. - Nie za szybko dojdę do siebie o ile kiedyś to się stanie.

- Ej! Koleżko, może jestem młody, ale nie jakiś tam byle pierwszy lepszy. Sam mistrz von Ameo mnie uczył!

- Myślę, że nie ważne kto Ciebie uczył. Liczysz się wyłącznie ty. - powiedział pewnie Cutler. - Ja w wielu aspektach byłem samoukiem, a ilu “mistrzów” już pokroiłem jedynie sam Stwórca wie. Jak wyzdrowieję poćwiczymy razem i pokażę Ci czego uczą w moich stronach. Może ty też mnie czegoś nowego nauczysz...

Młodzieniaszek się poderwał. Cutler lubił ludzi z entuzjazmem, ale ten był jakiś niecodzienny.

- Ta... Mistrzów. Znam takich jak ty koleżko z przerostem mięśni i małym fiutkiem co uważali, że nikt od nich nie jest lepszy, a rąbali maczetą jak drewno. No zaraz...

Lekarz pchnął go na łóżku.

- Spokojnie chłopczik. To nie diskotieka. Siadaj.

Cutler wybuchnął gromkim śmiechem. Spojrzał z lekceważącym uśmiechem na młodzika kontynuując.

- Tak się składa, że nie uważam, że nikt nie jest ode mnie lepszy. Znam wielu, którzy by mnie pokroili w kilka sekund, ale uwierz... Ty do nich nie będziesz należał wcześniej jak za 10 lat. Ciężkiego, systematycznego treningu. A to, że jestem duży nie ma nic do rzeczy. To, że ty jesteś zbudowany jak przeciętny dzieciak też nie ma.

Dzieciak chciał coś odpowiedzieć, ale zobaczył twarz lekarza i zacisnął tylko pięści.

- Co jest? - zapytał James. - Rurka zmiękła? Jak chcesz to korzystaj póki jestem rozjebany jak kurwa po paradzie miłości. Normalnie nie miałbyś pewnie szans, ale obecnie dasz mi radę bez problemu... - powiedział wyzywająco hegemończyk.

Oczy dzieciaka zabłysły.

- Poczekam i zmierzymy się złamasie jak przestaniesz biadolić nad swoim kręgosłupem.

Fadiej skończył zawiązywać opatrunek i spojrzał smutnymi oczami na swoich pacjentów.

- Panowie spokój budi łaska.

- Jestem spokojny, Fadiej. - powiedział James. - Próbowałem być miły, ale wkurwia mnie jak patrzą na mnie przez ten pryzmat. Przerost mięśni, mały fiutek... Słyszałem to wiele razy. Młody pożyje jeszcze trochę, nazbiera doświadczenia, a potem będzie się wymądrzał. Póki co ja jestem złamasem i niestety nie jestem w stanie mu pokazać co umiem. Hmm... W sumie nawet mi się nie chce dzieciaku.

Szczeniak słysząc słowa Jamesa od razu się nakręcił.

- Biedny meks. Nie chce mu się, ludzie go po pozorach oceniają. - spojrzał na ukraińca. - A na mnie to jak patrzy? Ja tu jestem miły, zagaduje, pocieszam, a słyszę, że młody, że nic nie umiem i że on wielki mistrz wciągający wszystkich nosem jak tabakę. No po prostu nie mogę. Ale dobra, dobra nie zakłócam spokoju inwalidów.

Młody zarzucił na siebie skórzaną kurtkę, wyciągnął z kieszeni dwa naboje i pióro podając je lekarzowi.

- Dziękuję.

- Zdrowia chłopczik. - odparł Fadiej.

- Zabawny gość. Zaproponowałem się zmierzyć, a on od razu wymyślił sobie całą masę słów, których autorem rzekomo byłem. Zupełnie jakby mnie z kimś pomylił albo był chory psychicznie... - James zagwizdał po czym spojrzał na lekarza.

- Fadiej... Ile czasu będę musiał u Ciebie spędzić aby odzyskać sprawność? Będę ciężko trenował... - zapytał wojownik.

- James... To sprawa ciężka. Zależy. Już pewne widzę... prohres.

- Powiedz czy są jakieś szanse? Jak tak to ile może to zająć? Miesiąc? Dwa? - zapytał z nadzieją najemnik. - Fadiej całe moje życie szkoliłem u siebie wyłącznie sprawność fizyczną... Nie chce zmieniać mojego życia. Wózek inwalidzki, książki, ciepła kawa... To nie dla mnie, stary.

- Przykro mi James. Zawsze łamać Ciebie będzie i nie radzę się przeciążać. Ale sprawność odzyskać, strzelać myślę już można. Miesiąc, dwa i w mordę dasz komuś dać radę.

Lekarz dokonał niemożliwego nie wtrącając słów z ukraińskiego, ale po swojemu zmiękczał i przestawiał szyk.

- Łamać w jakich sytuacjach? Chce być na to gotowy. - powiedział James.

- No szpric i bil na zmianę pogody. Przy wysiłku. Ni mam aparatu.

- Rozumiem. - rzucił Cutler. - Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, aby zostać u Ciebie jak długo się da. Chcę wyzdrowieć...

Lekarz uśmiechnął się. Po poprzednim smutku, gdy jego pacjenci się kłócili nie było śladu. Poklepał pocieszająco Cultera po ramieniu.

- Fadiej... Stać mnie obecnie na dodatkowe 2 tygodnie. - powiedział James. - Sprzedałem ostatni nóż, klamkę, PM i wszystko co sprzedać mogłem. Nie mógłbyś mnie leczyć w zamian za przysługę czy cokolwiek co mógłbym dla Ciebie zrobić? Bez sprawnych pleców nie uciułam na 2 miechy leczenia. Nie ma szans...

- Zobaczymy. Na razie kolega twój zapłacił.

- Muszę mu podziękować. Młody się wykuruje? - zapytał nagle żywo James.

Fadiej skinął głową, a Młody - przysłuchujący się rozmowie z krzywym uśmiechem na gębie - odpowiedział.

- Pewnie gdybyśmy tu zastali jakiegoś prowincjonalnego konowała to nie wykpiłbym się tak tanim kosztem, o ile w ogóle bym przeżył. Powiedziałbym nawet, że jestem w lepszym stanie niż mój rycerz na białym koniu. Fadiej to prawdziwy spetsialist i obaj mamy cholernie dużo szczęścia że to on nas łatał.

Lekarz machnął ręką. O dziwo wyglądało na to, że skromność nie jest udawana.

- Batko nauczył mnie trochę, a Ty chłopczik szczęścia dużo masz.

- Cieszę się. - powiedział szczerze najemnik. - Tylko nie zaczepiaj, Młody, za dużych kozaków, bo przez miesiąc, dwa będę udawał spokojnego. - dodał ze śmiechem.


Po południu do szpitala wszedł nieznany Jamesowi mężczyzna. Niewysoki, ale nie chuchro. Widać było, że kolo dbał o siebie. Oczywiście do Cultera było mu daleko, ale od reszty chłopaków z QRS nie odstawał. Po tym jak odruchowo, ale uważnie lustrował pomieszczenie, nie oddalał ręki od broni i stawał tak by zawsze móc przyjąć walkę James poznał osobę nawykłą do broni. Pewna oszczędność ruchów kojarzyła się z wojskiem. Skinął obecnym głową.

- Witam.

Fadiej, który właśnie dokańczał jedzenie uśmiechnął się.

- A witam, witam. W czym mogę pomóc?

Po swojemu przeciągał i zmiękczał wyrazy.

- Chciałbym porozmawiać z pana pacjentem.

Lekarz milczał sekundkę.

- Zapraszam.

Mężczyzna podszedł do Jamesa. Różnica wzrostu i wagi nie peszyła go co nie było takie częste. Ludzie zwykle albo bali się Jamesa albo szukali zaczepki. Domniemany wojskowy wyciągnął rękę do Cultera.

- James Culter z QRS, prawda? Nazywam się Mark. Chciałbym zająć ci chwilę.

Kolo miał dziwny akcent, najemnik ni cholery nie potrafił go umiejscowić, a w zwiadowczym zetknął się z mieszkańcami prawie całych Zasranych Stanów.

- Prawda. - odparł James ściskając rękę rozmówcy. - Mów o co chodzi, Mark.

Mężczyzna od razu przeszedł do konkretów.

- Przysyła mnie pan Torrino, miejscowy handlarz. Prosił mnie abym ocenił twój stan zdrowia. Twoi towarzysze zasugerowali mu, że będziesz cennym nabytkiem podczas pewnej misji. Stąd mam parę pytań. Jak zostałeś ranny i jak poważnie?

- Pod wpływem adrenaliny uniosłem wrota ważące na oko pół tony i podczepione do mechanizmu, który próbował je zamknąć. Wydaje mi się, że rana jest bardzo poważna. Coś z kręgosłupem. Proszę zapytać Fadieja. - powiedział James. - Wcześniej byłem zdrów jak ryba i nigdy nie miałem tak poważnej kontuzji. No nie licząc kilku groźniejszych cięć i postrzałów.

Koleś patrzył chwilę na Cultera jakby ten go w konia robił. Przeniósł wzrok na Fadieja. Lekarz zabrał głos.

- W pełni sił to nie będzie on prędko. Hvyntivke jednak uniesie.

- Hvyntivke? - Mark powtórzył słowo z ukraińskiego w dość udany sposób co dla Jamesa wydawało się mało możliwe.

- No... Broń.

- Dziękuję. - żołnierz ponownie spojrzał na Cultera. - Może przejdziemy się po mieście i omówimy twój stan zdrowia i ewentualną współpracę?

- Chętnie. - powiedział James spoglądając na broń rozmówcy. - Możesz nie wierzyć, ale od ponad 10 lat nie było sytuacji abym spacerował gdziekolwiek bez oręża. - dodał z dziwnym grymasem. - Musiałem sprzedać aby było na leki, żarcie, rehabilitacje. Zdrowie ważniejsze.

- Wiem o co chodzi. - powiedział tamten skinąwszy głową. - Sam żyje z broni. - lekko odchylił połę kurtki ukazując rewolwer.

- Mogę? - zapytał James. - Rewolwer i jedną kulę. Muszę coś sprawdzić... Obiecuję nie celować w kierunku kogokolwiek z was.

Mark chwilę się wahał. W końcu jednak wyciągnął broń z kabury. Colt Python z 4-calową lufą. Oksydowany i wyraźnie zadbany. Wprawnym ruchem otworzył bębenek i wyjął pięć kul. Zamknął go i podał za lufę Culterowi.


- Dzięki. - powiedział James otwierając ponownie pralkę. - Wierzysz w Boga, Mark? - zapytał.

Mężczyzna spokojnie spojrzał na Cultera.

- Nie.

- Ja też nie. Pierwszy raz o nim pomyślałem od miesięcy... - powiedział. - Zakręć proszę.

- Co chcesz zrobić? - zapytał przybysz.

- Spokojnie Mark. Zakręć bębenkiem. - rzekł James. - Nic co może wam zaszkodzić.

W tym momencie odezwał się Fadiej.

- James... Nie rób niczego pospiszno...

Mark ciągle obserwował Cultera.

- Powiedz co chcesz zrobić. Zagrać w rosyjską ruletkę?

- Całe życie trenuje swoje ciało i sprawdzam swoje możliwości. Możliwe, że właśnie stałem się kaleką. Dlatego pytam... - James podniósł do góry głowę i zakręcił bębenkiem. - Wolisz abym żył i miał szanse na odzyskanie sił czy mam umrzeć? - niewierny Ctutler zamknął pralkę, odciągnął napinacz rewolweru i uniósł go do swojej głowy.

Fadiej coś mówił. Mark coś mówił. Do Jamesa jednak to nie dochodziło. Ściągnął spust. Iglica trafiła na pustą komorę. Pół sekundy później Culter poczuł ucisk na lufie i szarpnięcie za klamkę. James puścił rewolwer, który trafił z powrotem w ręce właściciela.

- Wybaczcie, że musieliście być tego świadkami. Nie miałem własnej broni. - powiedział James jakby właśnie skończył partię warcabów. - Nadal Twoja propozycja jest aktualna? - zapytał.

Mark potrząsnął głową.

- Nie masz broni. Chcesz się rozstać z życiem. Dlaczego miałbym Ciebie rekomendować dla Torrino?

- Jestem po najcięższej kontuzji w moim życiu. - powiedział James. - Nie wiem czy kiedyś odzyskam to co utraciłem. Nie mam prawa do chwili debilizmu? - zapytał. - Mark skoro tu przyszedłeś musiałeś usłyszeć o Jamesie Maczetorękim Cutlerze, który bez broni jest groźniejszy od waszych wycyckanych strażników z automatami. Albo też po prostu mam opiekuńczych kumpli. - dodał z uśmiechem. - Jedno z dwóch na bank.

- To drugie. Nie słyszałem o Tobie. Widać, że jesteś silny. Sądząc po towarzystwie potrafisz też walczyć. Fadiej jednak mówi, że w pełni sprawny nie jesteś. Sam też wolę strzelca od fightera. Jednak jak kropniesz się podczas akcji to siądzie na morale reszty. Ciągle nie widzę zbytnio plusów ewentualnej współpracy.

- Ja również póki co ich nie widzę. - powiedział krótko Cutler. - Najważniejsze jest dla mnie zdrowie więc mój konik czyli walka wręcz, na broń białą, na rzucanie nożami i siekierami odpada. Wchodzi broń palna, której nie posiadam. Gdybym pracował pewnie zyskałbym kasę na leczenie, ale z drugiej strony czy jest sens narażać się na dalsze kontuzje? - James poczekał chwilę. - Jest, bo James Cutler może jest chujem... Tępym, wielkim, głupim chujem, ale posiada jedną upierdliwą cechę... Za swoimi pójdę w ogień i nie wybaczę sobie jak pójdą tam beze mnie. Jak umrę najwyżej zaoszczędzicie na mojej pensji. To jak, Mark?

Mark chwilę milczał.

- Zobaczymy. Powiem dla Torrino, że jak skołujesz sobie klamkę to możesz się przydać. Niech on zadecyduje. - Europejczyk otworzył bębenek, uzupełnił naboje i schował broń do kabury.

- Zatem ze spaceru nici. - powiedział James. - Kasę mam wyłącznie na leki więc jak mam dla was pracować pożyczcie mi broń. Glock, Beretta, Walter, cokolwiek... Przecież słowami nie idzie przekazać jak się dobrze strzela. Powiem, że strzelam średnio, ale nie wiesz za kogo biorę sobie punkt odniesienia.

- Twoi kumple mają na pewno wolną klamkę. Z nimi gadaj. Albo z Torrinem jak dojdzie do podpisania kontraktu. Ja Ci swojej nie pożyczę drugi raz.

- Ciebie nawet rozumiem... - powiedział z uśmiechem Cutler. - Niezły Colt, ale zawsze wołałem Security Sixa. Kiedyś takim strzelałem. Co do współpracy wyliczę sobie czy wystarczy mi na broń i przejdę się do waszego rusznikarza. Jak będzie miał coś wartego uwagi kupię i się odezwę. Jak mówiłem nie dam im ruszyć beze mnie.

Mark spojrzał poważnym wzrokiem. Skinął głową.

- Zdrowia James.

Wychodząc skinął głową Fadiejowi.

- Do widzenia.


Heinrich, po sprawdzeniu co z robotą stwierdził, że czas w końcu wpaść do Silnorękiego. Blondyn wszedł do pomieszczenia, w którym odpoczywał kolega. Wyglądał tak jak każdy by wyglądał na jego miejscu. Niemiec kiwnął głową na powitanie i dodał:

- Guten morgen, kameraten. Dobrze Cię widzieć... i że żyjesz.

Z plecaka wytargał dwupoziomową menażkę i postawił przed olbrzymem. Z pustymi rękami głupio było przyjść, a jak sądził żarcia nigdy dość... W menażce była jakaś tania porcja obiadowa z pobliskiego pubu.


- Ważne, że coś ciepłego. A na wódę i tak kasy nie mam.

- Witaj, Heinrich. - powiedział James siadając. - Fajnie, że wpadłeś. I tak nie mogłem spać. Dzięki za żarcie. Przyda się, bo ostatnio czuję, że bieda mnie szybko nie opuści... - dodał z mniejszą werwą. - Co u Ciebie?

- Dziękuję. Wróciłem już do siebie. Broń naprawiona, nowe zadanie przede mną czyli jest fajnie. Ciekawi mnie to co sie z Tobą stało w bunkrze. Bez dwóch zdań coś zrobiłeś ze sobą. Co to było? Nie widziałem jeszcze tego.

- Nie widziałeś czegoś takiego tak samo jak około 99% ludzi na globie. - powiedział James. - Nie był to żaden zastrzyk, pigułka, syrop czy narkotyk. Było to coś innego, ale za słabo się znamy abym Ci mógł to wyjawić. - dodał Cutler. - Wybacz Heinrich. Wiesz coś o tej misji, która ma się odbyć za parę dni. Mark miał mi już o tym powiedzieć, ale zrezygnował wiedząc, że nie mam broni i takie tam...

- Okay, rozumiem. - nie po raz pierwszy Niemiec spotykał się z podobną sytuacją, gdy ktoś chciał zachować dla siebie swoje sekrety. - Odnośnie nowego zlecenia to o ile zdamy egzamin z ochrony budynku to będzie konwój. W sumie jakiś konkretów to 50 pestek 5,56 i wcale się nie chce targować. Pewnie się dowiemy coś więcej, gdy ktoś się wysypie. A powiedz cały czas tu musisz być czy idziesz do magazynu na akcję?

- Prawdę mówiąc o tej akcji wiem jedynie z opowieści. Ani Drake ani Lynx nic mi na ten temat nie mówili. Szef u mnie nawet nie był, ale pewnie ma teraz dość na głowie. - James spojrzał w bok. - 50 pocisków na głowę czy do podziału między wszystkich? - zapytał dla pewności.

- Od głowy i nawet leczenie dają za free. Nie to, że po każdej akcji będziesz tego wymagał. - blondyn się uśmiechnął przelotem zachowując odpowiedni dystans. - Szef? Czyli kto dowodzi QRS? Byłem pewien, że ty jesteś tu szyszką.

- Ja tylko najlepiej walczę wręcz, na broń białą, rzucam, mam najlepszą kondycję i... - James się uśmiechnął. - Jeszcze kilka rzeczy. Dowodzi obecnie Drake wybrany przez głosowanie demokratyczne. Wiem, bo sam prowadziłem jego kampanię wyborczą. - Cutler spojrzał na blondyna. - I uwierz mi, że bardzo rzadko bywam na akcji ranny. Częściej sam sobie robię krzywdę niż wyrządzają mi ją inni... Jak tym razem na przykład... A przechodząc do twojej osoby... Zamierzasz coś ciekawego po tym całym konwoju? - zapytał z ciekawości najemnik.

- No i o to chodzi, że chciałem trochę się powłóczyć nim wrócę do Longride Creek. W Apallachach nie ma dużo do zwiedzania chyba, że się zapiszesz na coroczną wyprawę po maszyny na wschodnie wybrzeże, ale to nie to samo. Tak więc myślałem że na razie się do Was przyczepię. Choć jest ciężko ponieważ jesteście dość hermetyczną grupą. Tak więc czeka mnie trochę pracy jeżeli chcę być wolontariuszem QRS.

- Jak dla mnie możesz być choćby od zaraz. - powiedział James. - Myślę, że ewentualną rekrutacją zajmie się Drake z pomocą Wooda. - dodał po chwili. - Jak coś ja jestem jak najbardziej za. Polubiłem Ciebie i tego polskiego degenerata... - zaśmiał się najemnik.


James szukał Młodego krótko, bo wiedział, że najłatwiej znaleźć go u Fadieja. W końcu obaj zdrowo oberwali chociaż Cutler czuł, że Młody szybciej dojdzie do pełnego zdrowia. Głupio było się przyznać będąc niemal 2 razy cięższym i wyższym o głowę...

- Yo Młody. - zagadnął wojownik. - O zdrowie już pytałem więc zapytam czy wiesz dokładnie jaką misję i na kiedy ma dla nas ten cały Torrino? - zapytał z zaciekawieniem najemnik.

- No hej. - Odpowiedział Młody, którego uwagę częściowo pochłaniały tajemnicze puszki ustawione na blacie rozkładanego stolika. Jednocześnie w drewnianej misce mieszał coś intensywnie śmierdzącego siarką. - Kiedy dokładnie to sam nie wiem. W sumie nawet detali misji nie znam, ale pieprzyć to.

Rusznikarz zajrzał jeszcze raz do miski upewniając się, że masa nabrała właściwej konsystencji i dopiero wtedy oderwał się od pracy. Wycierając ręce w wyjątkowo już brudną szmatę kontynuował.

- Wiem tylko, że muszą coś zabezpieczyć. Jakiś obiekt czy budynek. Ważniejsze jest to, że zamierzam pomóc wykorzystując to w czym jestem najlepszy. - Uśmiech Młodego był w tym momencie naprawdę psychopatyczny jak to się czasem zdarzało, gdy wpadało mu w łapy coś ciekawego. - Będę miał za zadanie sprawić, by intruzi wybuchali lub się palili czy umierali na inne, wymyślne sposoby. I cholernie mi się to podoba.

- Ja zawsze ludzi wysadzających innych na minach, za pomocą miotaczy i broni snajperskiej uważałem za swego rodzaju tchórzy... Z drugiej strony trzeba posiadać wysokie umiejętności aby w ten sposób zabijać. Nie to co posiekać kogoś maczetą czy skręcić mu kark... - rzekł uśmiechając się przy ostatnim zdaniu James. - Później nic się nie kroi? - dodał zapytanie najemnik.

- Hej. Jak ktoś jest wielki jak szafa i może urywać ludziom łby gołymi rękami czy przebijać się przez drzwi jak lokomotywa to może równie dobrze bawić się maczetami czy coś. Ja mam łeb na karku to i radzę sobie jak mogę, a jeśli dzięki temu mam oszczędzić komuś z naszych ryzyka zarobienia kulki to tym lepiej. Po cholerę się narażać skoro można zabijać jednocześnie siedząc w bezpiecznej odległości, sącząc drinka i obserwując jak noc rozświetlają eksplozje? Piękny widok swoją drogą. - Młody rozmarzył się przez chwilę. - A co potem... Lynx wspominał coś o konwoju, ale nie dopytałem się o detale.

- Przechodząc do konkretów mam robotę na oku. Miesiąc jako ochroniarz w barze. Obawiam się jednak, że ekipa zechce wcześniej wyruszyć, a ja na dziś dzień mam koniec kasy na żarcie. Za dwa dni skończy się mi opłata Bashara na leczenie. Muszę dorobić, a szef baru na kilka dni nie chce ochrony. Jak już to na miesiąc i dłużej... - Cutler się zastanowił. - Masz jakieś pomysły?

Młody zamyślił się na chwilę.

- Cholera, słuchaj stary, a dużo Ci potrzeba? Wyciągnąłeś mnie z tego pieprzonego bunkra. Może nie przelewa mi się w tej chwili zwłaszcza, że sporo pestek wydałem na uzupełnienie apteczki, ale może coś uda mi się sprzedać.

- Wystarczy mi trochę pestek na żarcie. - powiedział James skrępowany. - Leków ostatnio nie biorę. Nigdy tak nie robiłem, ale czas zacząć korzystać z wiedzy pozyskanej w Posterunku. Wiesz, że leczymy chorobę dopiero wtedy jak ta sama się odezwie...


Cutler ostatnimi czasy był całkiem zabiegany. Ciągle go ktoś odwiedzał albo ćwiczył z Fadiejem albo jadł albo spał... Bardzo miło zaskoczył go Lynx, który podarował mu hełm od pancerzu RIOT, który Cutler sprzedał. Cóż... Musiał mieć na wymianę, w wyniku której zdobył Security Sixa z 1986 roku. Jeden z lepszych modeli.


Mimo poszerzenia zerowego arsenału o takie cacko Cutler był dość roztrzepany - jeżeli chodzi o wydatki - i nie zostało mu nic na jedzenie na kolejne dni. Dzięki Basharowi miał jeszcze 2 dni leczenia, spania i żarcia u Fadieja, ale to było zdecydowanie za mało. Gdy oni pilnowali magazynu James nie chciał próżnować. I z propozycją pomocy przyszli nie tylko Młody, ale też nowo poznany Polak - Stanisław nazywany pieszczotliwie Staszkiem... Słysząc o możliwości współpracy James uniósł jedną brew i spojrzał się dziwnie na Europejczyka...

- Robota? We dwóch? - zapytał najemnik. - Właśnie tego mi było trzeba, stary! Mam wrażenie, że będziemy się świetnie dogadywać…
 
Lechu jest offline