Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2013, 15:45   #29
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Półelf ponuro spojrzał w ślad za nią. O co na demony chodziło z tym jego nicponiowatym ojcem? I co ma znaczyć to że “mają ocalić Pięć Miast”? W co ten fircykowaty elf się wpakował? A może to ci “oni” się wpakują??

A niech to sarna osra!

Powlókł się z powrotem w stronę dworu.
- “Służyć”! Pewnie jeszcze tyłki podcierać... - warknął, ale czuł też niepokój. O co też wodnemu dziwu chodziło? Nie spowiadał się z powodu dla którego znalazł się w Królestwie, a ono wiedziało...

Podczas podróży za Aesdilem zorientował się że coś jest we fragmentach informacji jakie Drzewo Wiadomości mu czasami sprezentowało. Radosny, niewinny bard wcale taki do końca bezbronny i niewinny nie był, i Nethadil parę razy natknął się na pozostałości po działaniu jego magii. Śmiertelnie groźnej magii... Czy pod tą fasadą mogło się kryć coś więcej i bardziej mrocznego niż radosny brzdękajło? Jego, Nethadila, matkę uwiodła ta łajza, by daleko nie szukać.


Z tej złości omal nie przegapił pierwszych szczątków. Dopiero gdy kość trzasnęła mu pod stopą zatrzymał się i zreflektował. Mniej lub bardziej kompletne szkielety zaściełały ziemię wokoło. Nethadil westchnął i sięgnął do plecaka po płótno.

Spędził pełną wysiłku godzinę ostrożnie snując się po lesie, dworze i podziemiach, paląc pędy na ile się dało, zbierając kości, nosząc je i zbierając w wykrocie, jaki jedno z wielu martwych, zwalonych drzew wyrwało w poszyciu. Kości ludzi, elfów, driad, chowańców czy czego tam jeszcze… nawet zetlały szkielet Sse’stal, choć ten osobno pogrzebał w mniejszej dziurze. Stękając z bólu zakrył obie mogiły wyschniętymi na wiór gałęziami, wdzięczny choć za to że ciężkie nie były, tak jak i pozostałości nieszczęśników. Pomodlił się raz jeszcze za dusze.
- Odpoczywajcie w pokoju - wyszeptał i spojrzał na grób Sse’stal.
Nie przeklął jej, nawet westchnął z żalem. On najmniej jeszcze ucierpiał ze zwabionych tutaj i nie do niego należało jej osądzanie. Nie przed nim będzie się tłumaczyła.
- Nie wracaj tutaj - rzucił w kierunku mogiły. Jego oddech był zbyt krótki i wysilony, a ból w piersi zdecydowanie zbyt przenikliwy by stać go było na inne epitafium dla driady.

Powlókł się do wieży Z’triela. Przykro mu było szperać wśród własności elfiego czarodzieja i ograniczył się do zabrania magicznych pergaminów; księgi zaś i zapiski zebrał razem i na ile mógł zabezpieczył przed zniszczeniem w szafach i kufrach, z dala od okien. Może komuś posłużą w dobrym celu?
- Wybacz Z’trielu - powiedział na głos, bowiem czuł się jak złodziej. Ale czuł też że pieniądze będą mu bardzo potrzebne. Nie podobało mu się to co Elena powiedziała o ludziach którzy mieli “uratować Pięć Miast”. Coraz bardziej mu się nie podobało...

Na końcu zaś, mimo że nogi mu się trzęsły jak paralitykowi i uginały ze zmęczenia, wszedł do mniejszej, zniszczonej wieży, dawniej mieszkania Sse’stal. Inne księgi podobnie zabezpieczył, ale te o nekromancji zniszczył, wydzierając strony i rozrzucając je na wiatr przez wybite okna. Wilgoć załatwi sprawę, miał nadzieję. Nie chciał dać komuś innemu “klucza do potęgi”, której upadła driada tak bardzo pożądała...

Tu również długo spoglądał na zniszczoną ślubną suknię. Pierwotnie myślał że to mąż driady ją pociął w gniewie; teraz jednak wiedział że to Sse’stal ją poszarpała gdy miłość zamieniła się w obłąkanie i nienawiść. Jakich szczęśliwych chwil była świadkiem i jakiego gniewu?

Pozostawił trzepoczącą na wietrze suknię, tak samo jak część jego przekonań miała pozostać na Polanie już na zawsze, zniszczona i zbrukana.

Jeszcze tylko raz się zatrzymał. Puzderko z pięknym wisiorem przykuło jego uwagę i Nethadil sięgnął po nie jak przyciągany magnesem. Nie mógł tego pozostawić. Po prostu nie mógł!



Przez chwilę bawił się wyobrażeniem tego jak pięknie Alariele będzie wyglądała przyozdobiona kunsztownie wykonanym cackiem i nie wahał się już - zamknął szkatułkę i wsadził ją za pazuchę.

Dar jego matki uratował mu życie ze trzy razy. Jeśli za to że chciał jej wręczyć tak piękny wisior miał być nazwany złodziejem - to niech tak będzie. A wspomnienie Alariele i istot wśród których się wychował przesłało tak dotkliwą falę tęsknoty za Lasem że gdyby tylko miał możliwość, na skrzydłach wiatru pofrunąłby na południe...





Nethadil powrócił nad staw w sam raz by zobaczyć, jak znika w nim jeden z żywiołaków, który przyleciał z północnej strony lasu. Po chwili spomiędzy drzew wyłoniła się również potężna niedźwiedzica, biegnąc leniwym kłusem. Wokół pyska i oczu srebrzyła się siwa sierść, lecz futro nadal miała błyszczące i mocne.



Zwierze dotarło do sadzawki i uniosło się na tylnych nogach. Jego ciało zafalowało i po chwili w tym samym miejscu stała szczupła elfia kobieta ubrana w proste lniane odzienie. Była niska - Nethadilowi nie sięgnęłaby nawet ramienia - lecz cała jej postać emanowała siłą; zarówno wewnętrzną, jak i fizyczną. Młodzieniec nawet na Evermeet nie widział wielu aż tak starych elfów - osiągając sędziwy wiek większość z nich dobrowolnie udawała się do Arvandoru. Spojrzenie druidki - mądre, głębokie i nieprzeniknione - lustrowało otoczenie. W jej szarych oczach - a może zielonych? niebieskich? ciężko było określić barwę - wydawała się mieścić cała mądrość świata.
- A więc nadszedł czas zapłaty - rzekła elfka. Dziwo, które właśnie wyłoniło się z głębiny, skinęło głową.
- Z korzyścią dla nas wszystkich - odparło i odwróciło się do Nethadila. - Poznaj Nethadila, Lamariee. Przeniesiesz go w pobliże stolicy i twój dług zostanie spłacony.
- Idzie zima; drzewa układają się do snu. Nie mają sił na długie podróże - skrzywiła się druidka.
- Nie szkodzi. Dotrze gdy dotrze - powiedziało dziwo i spojrzało na młodzieńca. - Czas się rozstać. Niech bogowie mają w swojej opiece ciebie i tych, którym przyrzekłeś służyć. Doskonale wiedzą, że bardzo będzie wam potrzebna.

Spocony, obolały i wyczerpany, kaszlący krwią Nethadil miał tylko tyle siły by skłonić głowę przed Lamariee. W innych okolicznościach pewnie by zapytał dlaczego dopiero teraz Sse’stal została unieszkodliwiona, duchy driad uwolnione a z Polany przekleństwo cofnęło się. Teraz jednak tylko lekko pokręcił głową. Wolał nie dopytywać.
- Żegnaj Eleno - wychrypiał. - Niech łaska Sehanine Moonbow spocznie na tobie w podzięce za pomoc tym duszom - wskazał za siebie, na dwór. Odkaszlnął flegmę i krew zalepiającą mu gardło i spojrzał na druidkę. Po doświadczeniach z miejscową magią nie spodziewał się niczego przyjemnego.
Elena skinęła mu na pożegnanie i zniknęła w odmętach sadzawki, która z bulgotem zaczęła wsiąkać w ziemię. Po chwili w ziemi zostało tylko niewielkie wgłębienie.
- Chodź - Lamariee machnęła na niego ręką i poprowadziła w las. Na szczęście dla półelfa wędrówka skończyła się kilkadziesiąt kroków dalej, przy wiekowym dębie. - Że też Elle’mai’le ci pomogła, no, no... Dziwa rzadko ingerują same z siebie... Połóż tu dłoń - wskazała na pień.
- To w ramach długu - wyjaśnił Nethadil - Podobno jej pomogłem.
Nie tyle położył palce na pniu co oparł się o niego, bowiem wysiłek zgromadzenia kości w jednym miejscu i pogrzebania ich kompletnie go wyczerpał. Spojrzał jeszcze raz na dwór, ze smutkiem i radością jednocześnie. Smutkiem, bowiem w tym miejscu część jego świata i pewników w jego życiu runęła w gruzy na widok zdrady Sse’stal, a radością - że w jakiś sposób przyczynił się do uwolnienia krewniaczek i zakończenia ich wielowiekowej niewoli. Przeniósł spojrzenie na druidkę.
- Elle’mai’le? - zapytał - Szkoda że nie przedstawiła się prawdziwym imieniem.
- To nie jest jej “prawdziwe” imię. Tyle większość elfów potrafi wymówić - wzruszyła ramionami Lamariee. - Gotowy?
Skinął głową i zamknął oczy. Nie chciał już komentować słów druidki. Po prostu miał nadzieję że zostawi Polanę za sobą jako zamknięty rozdział. Po chwili poczuł, że traci oparcie i poleciał do przodu. Nie upadł jednak - objął go przyjemny chłód, zapach wilgotnej kory, nagrzanej ziemi, wody i liści. Otworzył oczy, lecz ujrzał tylko ciemność. A potem zapadł w sen.


***


Obudził się nagle, tak samo nagle jak zmorzył go sen. Wokół była ciemność; ciało miał skrępowane - ręce przyciśnięte do ciała, nogi złożone. W plecy wbijał mu się łuk i zawartość plecaka, a z boku gniotła broń do walki wręcz. Otępiały długim letargiem umysł odmawiał współpracy. Nethadil nie pamiętał gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Przerażony szarpnął się raz i drugi... i wypadł na zalany słońcem plac, śmiertelnie przerażając bawiące się na nim berbecie.

Podniósł się i rozejrzał. Stał na placu w środku ludnego miasta, pod rozłożystym dębem. Słońce przygrzewało mocno; o wiele mocniej niż w Wilczym Lesie. Nieliczna zieleń była bardziej soczysta; na okolicznych straganach leżały poziomki, truskawki, porzeczki, borówki i maliny; inne tonęły w powodzi kwiatów. Półelf zmarszczył brwi. Coś mu się nie zgadzało, a z doświadczenia wiedział, że najlepszym sposobem by dowiedzieć się co i jak jest zajrzeć do gospody.

Takoż uczynił, lecz im dłużej rozmawiał z karczmarzem, im więcej się dowiadywał, tym bardziej miał ochotę kląć. Stracił niemal rok, ROK życia uśpiony w drzewie, nim dostał się do miasta, do którego wysłało go dziwo. Na domiar złego sytuacja w okolicy wcale nie wyglądała dobrze. Podróżując do Królestwa nie spodziewał się, że wpakuje się w sam środek wojny! Obietnica złożona dziwu okazała się naraz bardziej poważna niż się spodziewał. Zgrzytając zębami ruszył sprzedać znaleziska z wieży i z pełnym mieszkiem powrócił do gospody. Kilka miesięcy niejedzenia odbijało się głośnym burczeniem w pustym brzuchu. Potem wynajął pokój i zamówił kąpiel; miał zamiar zostać w mieście kilka dni i rozeznać się w obecnych wydarzeniach, a to miejsce było dobre jak każde inne. Zresztą i tak nie wiedział dokąd się udać by spotkać “swoich” bohaterów.

Po kilku dniach z łatwością rozpoznawał już stałych bywalców i przyjezdnych; uciekinierów z innych części kraju i najemników walczących w armii; ochroniarzy i zwykłych rzezimieszków. Miał swój stolik w bezpiecznej części sali, skąd mógł obserwować całe pomieszczenie i - gdy nie wędrował po mieście - to zwykle robił. Toteż gdy któregoś popołudnia wrócił na obiad z łatwością wyłowił z tłumu nowe twarze. Spora grupa zajęła cały stolik, jedząc i pijąc jakby od tygodni nie mieli w ustach porządnego posiłku. Dziwaczna mieszanina ras i płci dość jednoznacznie wskazywała najemników - a raczej niezależnych awanturników, jakich wielu przemierzało teraz szlaki. Kilka młodych dam, nieco starszych mężczyzn, półelfy, ludzie, krasnolud, niziołka... Nethadilowi zdawało się, że znad blatu stołu wystaje łeb kobolda. A może to był pies... Wszyscy uzbrojeni po zęby nawet w czasie obiadu. O zwierzyńcu kręcącym się nad i pod nogami nie wspominając. Zachowywali się jednak przyzwoicie, więc tropiciel zaprzestał obserwacji; spozierał jednak od czasu do czasu w ich stronę, zwłaszcza że kobiety były całkiem ładne. W czasie jednego z takich “zerków” zauważył, że do ich stołu zbliża się jakiś mężczyzna. Nie wyróżniał się niczym specjalnym - ot, nijaki parobek, jakich wielu, w znoszonym ubraniu i szerokim, podróżnym płaszczu. Może tylko chód miał nieco sztywny i zamglone spojrzenie. Powiedział coś do biesiadników; jedna z kobiet odpowiedziała... a wtedy “parobek” wyciągnął przed siebie rękę i z miniaturowej kuszy strzelił jej prosto w serce.


 
Sayane jest offline