Oczekiwanie na nowych znajomych dłużyło się. Anastazja ziewnęła przeciągle i kiedy zaczęła przeciągać się to w jedną, to drugą stronę, zamarła z rękoma splecionymi w górze. Mężczyźni, którzy zbliżali się do budynku, na pewno nie byli tymi, których oczekiwała. Chwyciła za swój karabin i zawołała Roberta, aby przyszedł czym prędzej. Gospodarz zareagował szybko, a kiedy wyszedł na powitanie przybyszom, nie miała już żadnych wątpliwości, kim oni są.
Znała ich i starała się omijać szerokim łukiem, choć sama za świętą uchodzić nie mogła. Harry i jego kompani posuwali się w kierunku czynów, których nawet ona – a może właśnie głównie ona – akceptować nie umiała. Nawet przez myśl nie przeszło jej, by wypuszczać broń z ręki lub choćby odrobinę stracić z gotowości. Pieski Rodrigueza byli obliczalni w swojej nieobliczalności, a sytuacja kreśliła się dość jasno. Robert nie miał zamiaru ich gościć, Carmen nie chciałaby ich już bliżej siebie, a wszyscy byli uzbrojeni. Świadomie czy nie, skrywała się częściowo za futryną drzwi i liczyła swoje szanse. Ich było sześcioro, szkolone psy do walk. O swoich umiejętnościach była przekonana, ale reszty sojuszników w akcji nie widziała, zresztą było ich – łącznie z Robertem – czworo, bo bachora i kryjącej się kobiety nie liczyła. Można było mieć nadzieję na powrót Johna i Cyrusa, ale ona nie pozwalała sobie na takie zgubne rozmyślania. Mało mówić, że nie czuła się komfortowo, kiedy nie mogła zająć stosunkowo bezpiecznej snajperskiej pozycji gdzieś poza obrębem zapowiadającej się – w co nie wątpiła – walki. Trudno, nie raz zdarzało się robić za strzelca wyborowego w samym środku wydarzeń. Jakkolwiek było to denerwujące, jednocześnie okazywało się mobilizujące i dziewczyna zaczęła oceniać, która broń okaże się przydatniejsza na tę odległość, gdzie wrogowie będą się w razie czego chować, od którego z nich należy zacząć eliminację i przeszukała okolicę spojrzeniem w poszukiwaniu ewentualnych skrytych przeciwników.
Gdzieś przez skrupulatną analizę przebijała myśl, czy powinna się odzywać, czy zostawić sprawy w rękach Roberta. Po pierwsze, wolała nie rzucać się w oczy. Po drugie, nie jej cyrk, nie jej małpy. Postanowiła póki co milczeć. Obejrzała się w poszukiwaniu Victora. Oby on i Angelika byli w pogotowiu. Sama trzymała uniesiony karabin i mogła strzelić prędzej, niż któremuś przez głowę przyszłoby w nią wycelować. Jednak amunicja była cenna i jeśli dawało się unikać ataku, należało to robić. Problem w tym, że pozostawienie tych mężczyzn przy życiu było jak proszenie się o kłopoty w późniejszym czasie.
__________________ "We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now |