Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2013, 22:33   #194
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Trzy Brody

Gospoda, o ile ów przybytek można było określić tym mianem, była podła. Zlokalizowana była nad jednym z kanałów uchodzących do Reiku, w dosyć dużym, piętrowym zaadaptowanym do celów użytkowych, magazynie. Śmiałków powitały wrogie spojrzenia, należące do różnej maści mętów. W rogu olbrzymiej izby stał ring, na którym po pyskach okładało się dwóch osiłków. Kilku gości głośno ich dopingowało, wymachując kuflami. W drugim rogu, smętnie zawodził obwiesiowaty bard, który raczej nie miał publiki innej niż śpiący na zarzyganych ławach pijacy. Cuchnęło moczem, rzygami, tanim piwskiem i gotowanym, raczej nieświeżym mięsem.

Można się było spodziewać rezultatów wypytywania o tajemniczą pracodawczynię zbirów. Towarzystwo nie było chętne do dzielenia się wiedzą. A może nikt jej nie kojarzył. Klienteli gospody słowo „poszukiwać” i jego pochodne kojarzyło się nad wyraz źle, co raczej nie powinno dziwić, skoro część z ludzi tu bywających była poszukiwana przez władze, a pytający być może szukali guza...


Gottri Młotoręki

Dom krasnoludzkiego łowcy czarownic sprawiał wrażenie twierdzy. I to oblężonej. Okna na parterze zostały zamurowane. Wrota wykuto z metalu i dodatkowo zabezpieczono masywną kratą. Okna znajdujące się na piętrze, bardziej przypominające otwory strzelnicze niż zwykłe okna, posiadały stalowe okiennice i parapety, na których zamontowano uchwyty na broń. Skraj dachu otoczony był ceglanymi blankami, a bystre oko mogło wypatrzyć za nimi przygotowane do podpalenia naczynia na smołę, kosze z kamieniami i wiadra z wodą. Najwyraźniej krasnolud spodziewał się kłopotów.

W wąskim wizjerze, jaki uchylił się gdy zapukali do drzwi, ukazał się najpierw wylot lufy pistoletu a potem wrogo patrzące oczy. Po kilku minutach wyjaśnień wrota rozwarto i awanturnicy stanęli naprzeciw dwóch ubranych w kolczugi, uzbrojonych w miecze i broń palną ochroniarzy.

Podwórzec domu zastawiony był beczkami, stosami broni i kamieni, a w rogu stała niewielka katapulta, oczywiście gotowa do użycia. W końcu zjawił się i sam gospodarz. Krasnolud o kasztanowych, krótko ściętych włosach i rozwichrzonej brodzie. Ubrany był w stalowy napierśnik, a w ręku trzymał niewielki toporek, którego ostrze lśniło wyrytymi na nim runami. Oczy łowcy czarownic płonęły niezdrowym ogniem. Poruszał się szybko, agresywnie, rozglądał na boki, rzucał spojrzenia we wszystkie strony.
- Nigdy nie wiesz, kiedy zza krzaków wyskoczy kultysta – popukał się w napierśnik, jakby wyjaśniając, po co ma go na sobie. W pobliżu nie było żadnych zarośli.

Rozmowa z krasnoludem była cokolwiek dziwna. Okazało się, że zna on Hrabiego Fredericka, którego szanował za działania przeciw Chaosowi, ale uważał go za zbyt łagodnego i niezbyt stanowczego. Znał oczywiście Wielebną Roban, która jak stwierdził z dumą „obdarzała go pełnym zaufaniem i poparciem”. Gottri sugerował, że wszędzie czają się kultyści i heretycy. Szczególnie wielu dostrzegał wśród magów Kolegium Światła, a na ich prowodyra wskazywał Messnera. Gdy zapytali o dowody, mętnie odpowiedział, że coś się znajdzie, ale on ma pewność! Poza tym kolekcjonowanie artefaktów Chaosu w kryptach Kolegium nie mogło być czymś normalnym.

- Oni je kolekcjonują, żeby przywoływać demony i same Niszczycielskie Potęgi. I to w samym sercu Imperium! Chcą to zrobić, by zwiększyć swoje wpływy, ot co!


Pod Czerwonym Kordelasem

Knajpa, do której zawitał Gaston cieszyła się uznaniem podróżników ze względu na niskie ceny i w miarę komfortowe pokoje, a szczególnie dlatego, że po sąsiedzku znajdował się burdel. Wszelkiej maści awanturnicy i poszukiwacze przygód spędzali tu miło czas i wydawali zarobioną gotówkę. Można tu też było znaleźć pracę, bo często pojawiali się tu poszukujący śmiałków pracodawcy. Jak chociażby ostatnio wysłannik hrabiego von Baterstat, który zwerbował trzynastu chętnych do wyprawy w Góry Szare. Świeciło pustkami, ale Gaston i tak wypytywał o grupę składającą się z czarodziejki i rannego elfa.

- Elf to rzadkość, egzotyka, nie? A ranny to jeszcze bardziej się w oczy rzuca. Byli tu tacy, nie? Piątka ich była. Elf, panna magiczka, nizioł bez zębów, co się Sygfryd kazał wołać, typek bez oka i ucha, cośmy przed nim wszystko chowali i muskularny bysior bez karku, Arnold Schwartz. Trzech z nich na tą wyprawę hrabiego von Baterstat wyruszyło. Elf, jak nie zmarł gdzie po drodze, to się za morze wybierał, na te swoje wyspy magiczne, nie? A czarodziejka to pewnie tu w stolicy została, nie? Mnie się widzi, że ona tego shmiysh używała koloru, nie?


Posiadłość Herr Frugela

Nic się nie działo, jak zwykle w posiadłości maga. Czas dłużył się na wyczekiwaniu i obserwacji. Nikt się nie pojawiał. Nie widać też było jakichkolwiek przygotowań na przyjęcie gości. W końcu jednak z domu wyszedł sam Magister i wolnym krokiem, rozglądając się na boki, ruszył przez ogród w stronę domku, zajmowanego przez swoich pracowników. Bez pukania wszedł do środka i zbaraniał, widząc siedzącego wewnątrz Markusa.

- Co tu robisz? – wrzasnął, a powietrze wokół zawirowało od gorąca. Oczy maga zajarzyły się złowieszczo. Trwało to ułamek sekundy. Magister uspokoił się. – Przecież mówiłem, że nie chcę aby ktokolwiek pozostał w posiadłości. Trudno to zrozumieć, co? Jutro rano chcę widzieć was wszystkich w kuchni!

Po tych słowach wyszedł, trzaskając drzwiami tak silnie, że te niemal wypadły z zawiasów.
 
xeper jest offline