Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2013, 00:57   #97
katai
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Płomień w trzewiach rozlewał się przenikliwym mrowieniem do kończyn, nadając ruchom pospieszny charakter. Francesca walczyła z pragnieniem próbując zachować dostojność. Niespodziewany koniec audiencji wywołał cień ulgi na jej udręczonym obliczu. Szybkim, acz w miarę możliwości dystyngowanym krokiem, kobieta opuściła gabinet Morgana, zaciekle wpatrując się w drzwi wyjściowe. Przykładnie dzierżyła w dłoni połę sukni, unosząc nieco materiał znad ziemi. Druga dłoń nerwowo dociśnięta do brzucha nadawała dziewczynie nieco pompatycznego wyrazu. Mimo iż od 30 lat nie przebywała na dworze de Castelano, stare nawyki wychowania utkwiły nieodwracalnie w psychice odciskając się wyraźnie na aparycji. Mijając pozostałych, wysiliła się na uprzejme skinienie i lekki gest ręki. Płynnym, niemal lewitującym krokiem dotarła bezszelestnie do drzwi. Opuszczając budynek mogła sobie pozwolić na wyraz już kompletnie odmiennych uczuć. Zaciśnięte zęby błyszczały bielą spod wykrzywionych nieznacznie, drżących warg. Ogniki oczu odzwierciedlały wewnętrzny płomień trawiący wnętrzności..
Światła gościńca i pędzących “bezkonnych” powozów zlewały się w rozciągniętą mozaikę kolorów. Jasno żarzące się szyldy wszelakiej maści przybytków przyprawiały o zawrót głowy. Świat atakował nieszczęsną Francesce setkami bodźców na raz. Mimo późnej pory, wciąż mijała grupki hałaśliwych postaci, lub niepozornych, samotnych przechodniów łypiących podejrzliwie naokoło. Mijała kolejne wielkie jasno oświetlone okna eksponujące kolorowe pudła i przedmioty. W niektórych stały zastygnięte w groteskowych pozach kobiece i męskie sylwetki, blade i pozbawione twarzy. Przyodziane były w przedziwne i niekiedy nieprzyzwoicie skąpe szaty. Po pewnym czasie cały ten zgiełk i przepych nowego świata zobojętniał i ucichł w miarę jak Francesca przyzwyczajała się do otoczenia. Z otępienia wyrwały ją dźwięki muzyki i gwaru wydobywające się z właśnie gwałtownie otwartych drzwi budynku, sprawiającego wrażenie gospody. Z otworu wyskoczył podchmielony mężczyzna, szarpiący się z nieco wyższym i potężniejszym jegomościem. Zapewne gospodarz lub wynajęty wykidajło wyprowadził przewietrzyć niesfornego klienta. Mężczyzna, najwidoczniej niezbyt zadowolony z obrotu spraw wymierzył niecelny cios oraz kilka niewyszukanych uwag odnośnie drzewa genealogicznego ochroniarza, po czym klapnął na ziemie zwalony ciosem w nos przez wściekłego osiłka. Napastnik szykował się do poprawki jednak splunął jedynie pod nogi i kołyszącym krokiem wrócił do gospody zatrzaskując za sobą drzwi. Nieszczęśnik z rozbitą twarzą próbował silić się jeszcze na obelgi jednak szybko zamilkł stękając i pochrząkując. Nawet z tej odległości aromat świeżej krwi z rozbitego nosa, docierał do Francesci niebezpiecznie zbliżając ją do szału. Zdołała jednak przywołać siły i opanować szamoczącą się wewnątrz bestię. Mężczyzna sprawiał godne politowania wrażenie kwiląc cicho gniewne przekleństwa. Francesce wydał się jednak idealny. Niczym małe bezbronne dziecię w ciemnym lesie, nieświadome czyhającego wokół zagrożenia.

- Cóż za niegodziwość przytrafia się nieszczęsnym. Zacz pozwól Panie, podać sobie pomocną dłoń. - słowa przecięły noc przyprawiając siedzącego rozrabiakę o gęsią skórkę. Zwróconą pospiesznie twarz zdobiły ciemno szkarłatne smugi. Szeroko otwarte usta dyszały, na przemian przymykając się i otwierając. Mężczyzna całą uwagę skupił na wyciągniętej ku niemu smukłej błyszczącej bielą w świetle księżyca dłoni, przyozdobionej w długie paznokcie. Oczy Francesci błysnęły żarem wtórując przypływowi mentalnej dyscypliny. Mogła praktycznie wyczuć jak wdzierająca się w umysł ofiary, psychiczna nawałnica, poddaje próbie wolę, niczym chorągiewkę szarpaną wichrem. Moment przerażenia i zdumienia rozbłysł na jego obliczu by po chwili zgasnąć wraz z wszelakim oporem. Niespiesznie wsunął swoją dłoń w zimny uścisk kobiety. Stał potulnie z obojętnym wyrazem twarzy. Nieobecny wzrok nie rejestrował żadnych szczegółów, spoglądając na jakiś odległy, niewyraźny horyzont.

- Jak cię zwą Wać Panie?
- A... Alex - wymamrotał posłusznie.
- Alexander! Przepięknie. - zaszczebiotała, darząc go mesmeryzującym uśmiechem
- Ta... Tak - dodał uśmiechając się machinalnie.
- A zatem Alexandrze... daleko mieszkasz?
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."

Ostatnio edytowane przez katai : 19-08-2013 o 01:02.
katai jest offline