Markus siedział przy rannym bandycie i ćwiczonym ruchem wycierał mu pot z czoła. Nie żeby chłoptaś się pocił. Ot, tak dla zabicia czasu. - Nic się nie dzieje, jak w kiepskiej sztuce. A Ty gagatku się biedzisz tutaj ze mną - mruczał raz po raz do siebie cyrulik.
Wtem jak wicher z pustyni do izby wparował Frugel. "Aż mu się grzywa osmaliła z furii" - zacukał się Oppel.
Słowami prostymi, lecz wyrazistymi czarodziej wyjaśnił byłemu żakowi, by natychmiast wypierdalał. Przestraszony nie na żarty Oppel przełknął ślinę. Padłby na kolana, ale te nowe ciżmy. - Przepraszam, Panie magiku, ale ja tutaj... chorego pilnuję. Zaraz go wyniesę. Nie sądziłem, nie wiedziałem... Obowiązek medyka, wiecie. - bąkał Oppel. Podszedł do draba i jednym ruchem postawił na nogi. Łapę bandziora zarzucił na plecy i począł wynosić z posiadłości. - Ciężki jesteś bydlaku, niemożebnie - sapał Markus. - Nie dam rady Cię odprowadzić do domu. Chyba, że... - dostrzegł mały parol straży lustrujący okolicę. - Panowie właaadza! - zaryczał na głos ściągając uwagę strażników miejskich. - Chłopek nam się tu na posesję przyplątał. Poraniony i śmierdzi, ale żyw na szczęście. Mus Wam go wyprowadzić z kwartału. Jeszcze jaką ulicę tu zaszcza?
Pozbywszy się ciężaru bandziora w ponurym nastroju Markus wyruszył w miasto. Sprawdzał czy nie ma ogona, ale nic na to nie wskazywało.
Szedł na spotkanie chłopakom w "Trzech Brodach". |