Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2013, 20:42   #62
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
O świcie Helvgrim przebudził się. Dziwne. Czuł się znacznie lepiej, to nie było normalne po obrażeniach jakie zadał mu troll. To mogło oznaczać tylko magię lub dziwne, tajemnicze napary jakimi zwykł posługiwać się Tupik. Jedno i drugie było w niesmak krasnoludowi, ale trudno było nie dostrzec dobra jakie płynęło z umiejętności posługiwania się i efektów obu technik leczenia. Jednak Helv był zwolennikiem starego, dobrego felczerstwa... napar z kwiatu lipy, kora brzozy i liść dębu przyłożony do rany. To było przynajmniej coś co rozumiał, coś czego używała jego babka i matka... magiczne leczenie, w jakiej formie by ono nie było, było obce krasnoludom. Ale czuł się znacznie lepiej i to się liczyło na obecną chwilę. Mógł wrócić do swych zajęć strażnika.

Sierżant przydzielił Sverrissona do pilnowania jaskini, ze względu na rany jakich doznał brodaty wojownik, nie mógł uczestniczyć w patrolu wokół pieczary. Namawianie Glandira na zezwolenie by brać czynny udział w przeczesywaniu lasu, spełzło na niczym. Jak zwykle nieugiety syn Torrina, pokazał po raz kolejny że nie ma po co się z nim spierać skoro postanowił jak postanowił. Helvgrim choć pokazał swe niezadowolenie ze stacjonarnej służby to w pełni rozumiał decyzję dowódcy, wszak sam postąpiłby tak samo na miejscu Glandira.

Syn Sverriego zasiadł zatem przy wejściu do jaskini i obserwował pobliskie krzaki. Deszcz padał miarowo, powoli... o ile coś takiego jest możliwe. Rzec by można że był nawet przyjemny, to oczywiście dla kogoś kto siedział w zadaszonym miejscu, tak jak Helvgrim. Patrolujący pobliże jaskini strażnicy na pewno nie byli zachwyceni z aury panującej w tej części kraju tego dnia. Siedział tak i myślał, krasnolud bawił się sztyletem i strugał jakąś paskudną, pokraczną figurkę z drewna. Kiedy skończył spojrzał na nią i przeraził się odrobinę... była podobna do żabiego stwora którego widział wcześniej w swej odrażającej postaci zamkniętej w posążku z drogocennego kruszcu. Azkarhańczyk nie był pewien czemu właśnie taką figurkę wystrugał... było to wielce niepokojące, jakby moce jakieś nieczyste opanowały umysł khazada. Sverrisson wstał podszedł do ogniska i cisnął drewnianym idolem prosto w ogień. Kiedy tylko to zrobił, padł na kolana i zwymiotował krwią na własne, podpierające go dłonie. Potężna rana, zadana drewnianą maczugą przez trolla, odezwała się. Siniak musiał być ogromny bo ból dobiegał od strony żeber, jamy brzusznej i klatki piersiowej. Jednak nie sposób było zobaczyć ranę. Tupik szczelnie zabandażował khazada. Bo któż inny mógłby to zrobić jak nie halfiński wędrowiec, cyrulik, szlachcic i oddany przyjaciel Helvgrima, zresztą, widać było po stylu składania bandaży że to robota von Goldenzungena.

Drewniana figurka, krwawe wymioty, kłótnie w grupie, atak zielonoskórych, obecność elfów, przeklęte i tajemnicze znaleziska w jaskini... to był pierwszy raz od pięćdziesięciu lat kiedy to Sverrisson poczuł się źle pod ziemią. Ten jeden raz wolał być na powierzchni niż w pobliżu zakopanego skarbu spaczonych istot, bo tylko głupiec niedostrzegłby że tacy musieli być ci którzy kryli w tym miejscu swe sekrety.

~ Głupcy ci którzy grzebią w mrokach przeszłości. Proszą zgubę we własne progi. ~ Pomyślał krasnolud kiedy usłyszał słowa Kirka. Do tego owo podniecenie jakiego doświadczała większosć obozujących tu ludzi, elfów i krasnoludów. Wydawało się że nie pozostało wielu przy zdrowych zmysłach. Do tego fakt że uczone umysły były zawsze bardziej podatne na podszepty zła. Helv wiedział to... widział to... i zwalczał to. Choć dostrzegał głupotę w odkopywaniu tego co zostało ukryte, to musiał wytrwać i dopełnić danego Glandirowi słowa. To była khazadzka duma, oddanie i honor, a tego żaden potwór z czeluści ziemi nie był w stanie ni brudem demonów zbrukać ni z krasnoludzkiej krwi Helva wyplenić.

Norskański khazad zignorował znalezisko i zajął się ostrzeniem swej broni i przygotowywaniem pochodni. Było bardziej niż pewne że tylko kwestią czasu jest kiedy i jedno i drugie przyda się. Kiedy skończył z ekwipunkiem i bronią, ruszył na zewnątrz, do kapliczki którą zbudował własnoręcznie. Choć kapliczka to było może zbyt dużo powiedziane, te kilka kamieni ułożonych jeden na drugim i kilka prostych run znaczacych to miejsce jako dobre do modłów i ku temu przeznaczone. Deszcz się rozpadał i teraz kaskady niebiańskiej wody, obmywały ciało Helvgrima... przemoczony, usiadł przed kapliczką, zamknął oczy i począł się modlić. O powodzenie wyprawy, o ochronę dla Glandira i Tupika, o ich bezpieczny powrót do domu. Helv wiedział że musi podziękować medykowi i dowódcy za uratowanie życia... dobrego słowa też nie pominie pod adresem Wolfgrimma, zasłużył sobie na to... chociaż miał splamiony honor, to jednak był na dobrej drodze by go odkupić. To trzeba było mu przyznać.
 
VIX jest offline