Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2013, 00:47   #206
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uh3zt5PwrfY[/MEDIA]

Jatka trwała w najlepsze. Resztka grissenwaldzkiej milicji, przetrzebiona przez popuszczające na widok krwiożerczych zielonych gąb pęcherze, mężnie przyjęła atak wypadających z kopalni goblinów. Pałki, widły i miecze starły się z zakrzywionymi szablami i nożami. Gobliny ryczały, ludzie wrzeszczeli. Szybko jednak, dla usadowionych wygodnie na drzewie Ericha, Konrada i Hulfiego, stało się jasnym, że gobliny były bardziej doświadczonymi wojownikami. Nijak nie zorganizowana zbieranina nie utrzymując nawet najlichszego szyku, pozwoliła by zieleńce rozpleniły się między ludźmi tnąc po nogach, wskakując na plecy i wrażając ostrza gdzie popadnie. Przewaga liczebna ludzi zaczęła mieć tracić na znaczeniu i tylko przy Karelu Strassdorferze, Grissenwaldczycy zdawali się najskuteczniej dotrzymywać pola zielonej zarazie. Ów wysoki mężczyzna sam też nie wzbraniał się od walki. Choć i bynajmniej nie rzucał się w największy jej wir. Dużo natomiast krzyczał do otaczających go ludzi.
- Ciaśniej! Do mnie wszysycy! Do mnie! Bić ich! Bić kurestwo! Bić, bo jeszcze dziś was będą żywcem żreć! Biiiiiić!
A ludzie wokół niego, choćby i ci na bitce na ostre tyle się znający co nie przymierzając złodziejka Sylwia, wytrzymywali w miejscu. Cepy furkotały, przekleństwa i groźby padały co i rusz. Co więcej nie tylko bronili się, ale i siekali zieleństwo bardzo sprawnie.
- A zdychaj ty parchu!
- Gizdy niedodeptane!
- A masz sałato!
- Słodka Shalyo!!!
- Wstawaj i walcz durniu! -
nie przerywał nawoływania Strassdorfer
Dwie kusze miały jednak już wkrótce zmierzyć się z siłą jego głosu…

Odosobnieni od tej większej grupy ludzie znacznie częściej i łacniej padali ofiarami goblinich noży i zębów. Skupiając się w czwórki i piątki jakoś sobie radzili, ale gobliny i tak skutecznie udowadniały im kogo u podnóża Czarnych Szczytów należało się bać bardziej od krasnoludów.
- Sigmarze!!! - jęknął kłuty zakrzywionymi mieczami chłop padając na skraj hałdy. Dwa zieleńce, które go dorwały już pędziły po następny łup… Dwóch mieszczan uzbrojonych w pałki i dzierżącą groźnie wyglądającą kosę młodą kobietę. Już prawie do nich dopadali…

Gomrund nawet nie zauważył dokładnie co tratuje po drodze. Starczyło mu, że miało zielony łeb i cuchnęło gorzej niż on…

Krasnoludy z Khazid Slumbol biegiem ruszyły za Norsmenem.

- Idę im pomóc! - powiedział do Sylwii Rombus rzucając się nader niezgrabnie w dół zbocza.

- Idę im pomóc! - rzucił do Konrada Hulfi zeskakując z drzewa.

***

Dupa. Tylko to teraz zaprzątało jego myśli. Własna dupa i sposób w jaki mógłby ją całą wynieść z tej… bitwy?! No bitwy! Czegóżby innego?! Gobliny najwyraźniej wyrżnąwszy krasnoludy rzuciły się na jego ludzi. I dobrze nawet. Tyle dobrego, że żaden z tych obsrańców nie zobaczy jak on dał się wciągnąć w nie swoją walkę. Nie zobaczy i nie zaśmieje się szyderczo gdy, nie daj Morrze, któraś z tych zawszałych kreatur odgryzie mu gardło. O takich jak choćby ty parszywcu!
- Wybić zielonych! - wrzasnął mieczem rozłupiwszy zakapturzony łeb.
Mieli szanse… Goblinów nie było znowu aż tak dużo. Byle te durnie broni nie rzucały. I kto wie? Może jeszcze wróci do Grissenwaldu jako ten co wyplenił gobliństwo? Wtedy urząd sędziego byłby jego…
Coś syknęło w powietrzu, a jeden z goblinów doskakujących do niego padł na ziemię. Z bełtem wbitym w głowę?

***

- Ha! - mruknął dumny ze swojego strzału Konrad.

***

Strassdorfer uniósł zdziwiony głowę opuszczając na chwilę miecz. Kto tu strzelał z kuszy u licha??? I zobaczył. Dwóch mężczyzn na drzewie niedaleko. Jeden z nich celował w jego kierunku. Kim on u licha był???

Znów coś syknęło.

Karel Strassdorfer uklęknął na czarnej ziemi trzymając się za przebity bełtem brzuch. Potem uniósl głowę do góry i spojrzał w niebo.
Gobliny w mig go obskoczyły. Gulgocząc upadł na ziemię zaraz po tym jak jeden z nich dziabiąc go nożem pod żeba, odgryzł mu całą grdykę.

***

- Ha! - odparł Konradowi Erich.

***

- Luuuudzie!!! To koniec!!!! Uciekaaaaajcieeee!!! Raaaaatuuuujcieeeeeee sieeeeee!!!!
Kilka głów obejrzało się płochliwie po okolicy lustrując sytuację, ale większość dziarsko posłuchała rzuconej przez kogoś wniebogłosy sugestii. I pozbawiona jedynego wodza milicja to właśnie na swoje nieszczęście uczyniła. Pierzchła. Rzuciwszy broń na ziemię ruszyła w ślad za swoimi mniej dzielnymi kompanami, którym swoją dotychczasową walką kupiła trochę czasu. Gobliny wyczuwszy łatwy łup rzuciły się w pogoń. Na ich z kolei nieszczęście krasnoludy już dopadły do tyłów ich bandy i zaczęły srogie gromienie. Gromkie wrzaski zielonych zawezwały czoło rozochoconej dobijaniem ludzi bandy do sukursu.
- Na kudłaczy!!! - ryknęły gobliny
- AAAAAaaaaaargh!!!! - odpowiedzieli im przyboczni Azaghala.

Erich i Konrad nie przestawali ostrzału. Pozycja była dobra. Bezpieczna. A co więcej dawała doskonały wgląd na całościową sytuację. Usadowiwszy się wygodnie obaj Reiklandczycy mimowolnie urządzili więc zawody strzeleckie. Wygrywał Erich. Ale ilość oddanych strzałów nie do końca pozwalała stwierdzić, czy to dlatego, że lepiej strzelał, czy raczej dlatego, że do punktów zaliczał też ustrzelonych grissenwaldzkich samosędziów.

Dietrichowi coraz lepiej szło w krasnoludzkim szeregu. Ochroniarz miał już swoje lata i lubił… pewność. A w bójkach w altdorfskich spelunach na kim polegać nigdy nie było. Wpierw miałeś za swoimi plecami zgraję uzbrojonych kompanów z którymi niejedną baryłką zrobiłeś i niejedną baryłeczkę obskoczyłeś. A po chwili… ludzie umieli łatwo znikać w zakamarkach budynków…
Krasnoludy były inne. Stały obok Ciebie tak długo jak Ty stałeś obok nich. Walka przy nich nie musiała już być improwizacją, na którą z wiekiem popyt malał, a zaczynała być dostojnym fachem. Przyjemnością. Nie żałował drewnianej lagi, nawet gdy z jej drugiego końca został już tylko okrwawiony kikut, który i tak dzięki bogatemu odrzazgowaniu pięknie ciął skórę twarzy zalewając oczy goblinów krwią. Miecz dokańczał dzieła. Gorzałka gomrundowa buzowała w żyłach. Muzyka grała… Aż przestała.
Rozejrzał się. Pamiętał, że Sylwii fechtunek mimo jego najszczerszych chęci za nic nie wychodził. A gdzieś tu musiała być!
Nie znalazł… Za to dojrzał spadającego po zboczu krasnoluda. Tego grubasa, z którym się zamienił. Rombus, czy jak? Brodacz zdecydowanie nie był stworzony do hasania po górach. Rymsnął pod hałdę, aż pył węglowy wzbił się w powietrze. A poza Dietrichem zauważyła go też grupka goblinów wracająca z dożynania ludzi w lesie. Pięciu na oko. Ruszyli po łatwą krew. Ruszył i Dietrich. Biegiem. Po skraju hałdy. Kamienie pryskały mu spod butów… Dopadł pierwszy. Ale tych nadal była piątka. I bynajmniej nie zniechęcił ich pojedynczy obrońca. Zwiększyły odstęp między sobą i zaatakowały. Dwóch nie trafiło. Jednego uniknął. Jednego musiał przyjąć na tors licząc na wytrzymałość kolczugi. Kilka kółek strzeliło, a i chyba poczuł krew. Piąty… piąty nie wiadomo, czy by trafił, bo nie wiedzieć skąd wyrosła za nim Sylwia Sauerland. Goblin upadł. Sylwia poprawiła uchwyt sztyletu w dłoni. Ochroniarz nie czekał aż reszta szkarad zareaguje na nowego przeciwnika. Miecz ciął przez najbliższego. Pozostała z pochodni pała poszła w ślad za nim. Z zieleńca nie było co zbierać… Dwójka z pozostałych ucapiła Dietricha za nogi. Noże błysnęły. Spieler warknął boleśnie próbując kopniakami zepchnąć z siebie kłujące go po nogach potwory. Bezskutecznie. Trzeci z mieczykiem w dłoni pląsał przed Sylwią nie dając jej zbliżyć się do ochroniarza. Rombus jęczał coś o swoich kostkach. Jeden z goblinów puścił w końcu Dietricha uderzony lagą, ale drugi ucapił się jego kolczugi i z zapamiętaniem dźgał, gryzł i drapał tracącego grunt pod nogami ochroniarza. Ten skopany w mig ponowił wysiłki i rzucił się na Dietricha. I wtedy tej zwartej w walce trójce, niebo znów zwaliło się na głowy. A raczej nie niebo, a człowiek. Markus podniósłszy się, “tasakiem” ciął wstającego nadal na nogi goblina. Tego drugiego spotkało ostrze nowego dietrichowego miecza. Ostatni widząc co się stało z kompanami, poświęcił o jedną sekundę za dużo na decyzję co robić. Sztylet Sylwii ponownie odnalazł obmierzłe zielone serce.

Wygrali walkę.

Wygrali bitwę.

Wściekły na świat Gomrund, skąpany w błocie z sadzy i krwi, butem strząsnął z ciała Strassdorfera goblińskie ścierwo. Mężczyzna miał wybałuszone oczy. Zapewne od duszenia się własną krwią. Norsmen zebrał w usta ślinę i splunął siarczyście.

***

W bitwie poległ niemal cały klan Rozdziawionej Paszczy. Zginęły wszystkie wilki, ale kilka goblinów, zgodnie ze słowami Konrada i Ericha zdołało pierzchnąć gdzieś do lasu. Krasnoludy straciły dwóch kolejnych braci, a ponadto jeden z rannych również odszedł do Grungiego. Oznaczało to, że siedmiu khazadów oddało życie w walce o wyzwolenie kopalni z rąk zieleńców. Jeszcze dziś będą biesiadować ze swoim Ojcem…
Do tego należało doliczyć straty ludzi. Ponad trzydzieści ciał. Z czego większość dorwanych w lesie gdy zaczęli pierzchać. Znosić je zaczęła pod hałdy grupka kilkunastu ludzi, która mimo ucieczki pozostałych, a może nie za bardzo mając wybór, nie pierzchła i walczyła do końca. Przewodnictwo nad nimi wziął człowiek, w którym Sylwia rozpoznała funkcjonariusza straży grissenwaldzkiej. Nie kwapił się do rozmowy z Gudrun, ani z załogą Świtu.
Jakieś pół godziny po zakończeniu bitwy pod kopalnię zajechał potężny wóz drabiniasty wyładowany… całym jednym Szczurem.
- O ja pierdziu… - chłopak z otwartymi ustami podziwiał pole walki.
Ciągnięty przez przysadzistą kobyłę wóz, prowadził starszy mężczyzna w lnianych portkach i brudnej włosienicy.
- Miałeś chyba nie zostawiać Julity samej, czy mi się wydaję? - mruknął niechętnie na jego widok Dietrich.
- Aaaa gdzieżby tam panie Spieler. Sama nie jest. To pan Burnau - wskazał woźnicę - , przy którego przystani stanęliśmy. Na miastowych cięty to i dał przybić nie tylko nam, ale i krasnoludzkiej barce. A z nami cała załoga przecież. Wszyscy czekają i rozpytują kiedy wypływamy. Jest nawet więcej niż miało być, bo ta dziewczyna od pana Oldenbacha też jest. No i tu to by mi się pomoc przydała, bo obie się bez ustanku od kurew wyzywają i cały czas sobie mówią ile jedna drugiej może zrobić.

Konrad i Erich musieli postanowić co z zrobić z upartą pasażerką. Tym bardziej, że i miejsc już na Świcie nie było. Tym bardziej, że Gudrun poprosiła, by Świt zabrał ze sobą również Hulfiego i Rombusa, którzy mieliby poszukać zaginionych członków Wielkiego Młota i przekazać im nowe plany. Podkreśliła też ża żaden nie będzie margać, nawet jeśli przyjdzie im spać pod gołym niebem w kokpicie.

Miejsce jednak przynajmniej jedno szybko się zwolniło. Od momentu gdy bitwa dobiegła końca, nikt nie widział Sylwii...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline