Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2013, 00:31   #70
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację

Walka jaka rozegrała się na jeziorze niedaleko wsi Fauligmere, miała na długo pozostać w pamięci mieszkańców. W pamięci walczących postała już na zawsze. Nie tylko ze względu na odniesione zwycięstwo, o którym z czasem miały narosnąć niestworzone legendy, ale również z uwagi na ofiary jakie pociągnęła ta walka za sobą.

Do historii miał przejść halfling Tasselhof – najemnik którego udział w pokonaniu stwora został uwieczniony w Gońcu Marienburskim, ku nieszczęściu ścigających go osób. „Harty Imperium” jeszcze przez długie miesiące nawiedzali Fauligmere i otaczające wieś bagna licząc, że znajdą gdzieś halflinga i nie do końca wierząc w jego zgon, tym bardziej, że ciało nie było pochowane w pobliżu a wieści o tym, że ktoś zatroszczył się aby zabrano je do Krainy Zgromadzeń kładli między bajki. Sprawę komplikowała obecność innego halflinga który wrócił z bitwy... ponoć Tupik, ale kto go tam wiedział... Gildia zbyt długo i skutecznie była wodzona za nos przez Tassa by nabrać się na tanie sztuczki z podmianą osób... W każdym razie musieli to sprawdzić. O trudach związanych z przeczesywaniem bagien nawet nie śnili, nie mówiąc już o problemach, które przy okazji ściągnęli na własne barki. Po prawdzie Tupik rzadko kiedy o nich słyszał od przyjaciela, do tego stopnia iż czasami wątpił w ich istnienie, jednak przy jego zwłokach znalazł ich emblemat – złotą broszę z łbem harta, którą postanowił zatrzymać. Powoli szykował się z planem odpłacenia tym, którzy próbowali zaszczuć Tasselhofa. Rachunek krzywd daleki był od wyrównania a Goldenzungenowi nie brakowało pomysłów ani środków aby poważnie organizacji zaszkodzić. Wiedział, że nie może się spieszyć z zemstą, ani działać otwarcie, przynajmniej jeśli nie chciał uciekać jak jego towarzysz przez resztę życia...

Nawet łowca i przewodnik Jacco de Valk doczekał się pośmiertnej wzmianki w dzienniku. Sama zaś kwestia – nazwijmy rzecz po imieniu – krakena, została podniesiona do rangi niebezpieczeństwa zagrażającego całemu Marienburgowi. Tak przynajmniej wynikało z artykułu Monique Oleiniq , którą Tupik von Goldenzungen uratować miał od pewnej śmierci. Gdyby nie jego natychmiastowa pomoc po powrocie do wsi i wysłanie jej z dala od wioski, zapewne pozostała by w niej na zawsze.

W jej opowieści kraken miał w każdej chwili wypłynąć na szerokie wody i zatapiać zbliżające się do miasta statki, hamując tym samym handel rzeczny – jedną z podstaw utrzymania miasta i jej mieszkańców. Ludzie z wypiekami na twarzy czytali najnowszego Gońca , zwłaszcza że rozszedł się jak ciepłe bułeczki, być może ze względu na fakt iż był zupełnie darmowy. Był to pierwszy lecz z pewnością nie ostatni numer gratisowego Gońca którego koszt został pokryty z kasy Goldenzungena. Tupik jako jedna z niewielu osób, zdawała sobie sprawę z rosnącej siły i wpływu prasy.

Żywi także przeszli do najnowszej historii o nich też zrobiło się przez czas jakiś głośno, nie szczędzono pochwał organizatorowi wyprawy, którego nazwisko po raz pierwszy wypłynęło na szerokie wody. Historie o Tupiku von Goldenzungenie zataczały koła zarówno wśród arystokracji jak i pospólstwa. Od czasu wydania słynnego „Hobbita” pióra Johana von Tolkana ludzie nabrali nie gasnącego apetytu na powieści o halflingach, wśród pospólstwa zaś „Hobbita” spopularyzowały szczególnie podróżne teatrzyki kukiełkowe – bardziej dostępne dla mas niż jakiekolwiek księgi. Niezaprzeczalnym faktem było, iż szlachta zachodziła w łeb kim ów Goldenzungen herbu Grota jest, skąd pochodził, co robił w ich mieście i dlaczego nikt go jeszcze nie znał... Tupik był pewny , że po ostatnim Gońcu będzie jedną z najbardziej rozchwytywanych person w mieście, choćby dla zaspokojenia próżnej ciekawości osób szlacheckiego stanu.

Nie mniejszą sławę zdobył Helvgrim Torvaldur Sverrisson, z Azkarhańskiego Domu Gromrilowego Kowadła. Wieści o wspinaczce na stworze i walce do upadłego, wreszcie o zadaniu ostatecznego ciosu który wykończył poczwarę, przyniosły honor jego domowi, wysoko stawiając poprzeczkę przed innymi khazaldami pragnącymi dokonać heroicznych czynów. Nawet krasnoludki czytając lub słuchając opowieści o jego wyczynach rumieniły się na twarzy zastanawiając się jak ów mężny wojak wygląda. Opis wyglądu który każdemu bohaterowi zafundowała Oleiniq nie potrafił ugasić rozpalonych wyobraźni. Nie minął miesiąc nim ktoś życzliwy dostarczył egzemplarz Gońca do Karak Azgal gdzie wywołał on nie małe poruszenie i docenienie nieobecnego khazalda. Gdyby nie misja, którą przyjął i musiał wykonać zapewne mógłby już wracać z honorami do domu.

Także do Alexa uśmiechnęła się fortuna. Od tej pory łowca miał przebierać w zamówieniach, przynajmniej tych z wyższej półki, wśród osób które ceniły profesjonalizm i potrafiły zań zapłacić. Jego strzały w oczy krakena nie zostały niezauważone zarówno przez znawców tematu jak i samego krakena... W Marienburgu nie brakowało osobistości poszukujących „wolnych strzelców” którzy nie bali się ryzyka i nie pierzchli na pojawienie się pierwszych kłopotów.

Faktem było iż te zostały nieco przez Monique wyolbrzymione, ale nie do rozmiarów w które trudno byłoby uwierzyć. Po prawdzie niewielu mogłoby uwierzyć w sam fakt wielkości ośmiornicy, jednak spory kawał macki, dostarczony wprost do świątyni Mannana jako votum , było wiarygodnym dowodem któremu można było się przyjrzeć na własne oczy. Po prawdzie umieszczenie owej macki w świątyni spowodowało nie gasnące zainteresowanie licznych „pielgrzymek” , przypominających bardziej zgrupowania turystów niż osób pragnących oddać cześć Mannanowi, jednak standardowe opłaty „co łaska”, wynagradzały kapłanom wzmożony ruch. Faktycznie też przysparzały świątyni splendoru i otoczki sukcesu, do której świątynia ta przyczyniła się w stopniu znanym jedynie bohaterom całej wyprawy...

Vilis, Siegfried i Andrea nie chcieli rozgłosu, ten jednak ich nie minął. Załączone w gazecie opisy wszystkich bohaterów należały do jednych z lepszych jakie kiedykolwiek widzieli. Monique może i była wredna, nachalna i często nieprzyjemna, nie można jej było jednak odmówić talentu do opisania zdarzeń i osób biorących w niej udział. Zdobyła nawet ich imiona i nazwiska – przynajmniej takie jakimi podpisali się na umowie z halflingiem. Rozgłos, sława, rozpoznawalność … były jednak problemem z którym dopiero mieli się mierzyć. Znacznie bardziej frapowały ich niedokończone interesy w wiosce niż przyszłe problemy i korzyści w mieście.

Goniec nie pominął też rewelacji o zmarłej baronowej, która powróciła z grobu, aby szerzyć klątwy i polować na uczciwych mieszkańców. Monique bez żadnych zahamowań powiązała ją i oskarżyła o wywołanie stwora na jeziora, sugerując, że w każdej chwili może przywołać do życia kolejne straszydło, tym razem bliżej samego Marienburga. Nie trudno było sobie wyobrazić przerażenie wśród mieszkańców, niepokoje w mieście i ogólny stan paniki, którym Straż Miejska z ledwością dawała sobie radę. Ich opóźniona reakcja w postaci konfiskaty gazet których nie zdążono rozdać, spowodowała tylko wzrost paniki, wśród tłumu dopatrującego się w tym geście potwierdzenia informacji z Gońca. Niektórzy szykowali się na wyjazd z miasta pragnąc uciec aż sytuacja się uspokoi, inni przeciwnie zamierzali sprawę zbadać z bliska mając w tym bliższy lub dalszy interes. Na odezwę odpowiednich osób i kolejne wyprawy mające uratować miasto nie trzeba było długo czekać...




***


Tymczasem bohaterowie wracali do wioski, zmęczeni, wykończeni, bagienne owady jak gdyby kierowane jakimś odgórnym nakazem nie odpuszczały nikomu, atakując coraz wścieklej i coraz większą masą... Nawet elf niemiłosiernie pokąsany przyznał, że w grę wchodzi magia z którą nie potrafi nic zrobić. - Baronowa … - rzekł krótko i pochmurnie, wskazując jednoznacznie przyczynę, która stoi za atakującymi ich owadami. Niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli baronowa stała za przywołaniem ośmiornicy oraz atakami owadów to być może stoją przed znacznie poważniejszym problemem niż ten z którym przyszło im dopiero co walczyć.

Czy był to jednak wciąż ich problem? Mina Tupika sugerowała że tak, przynajmniej tak długo jak mają chęć zarobić coś więcej. Po prawdzie sam musiał jeszcze podzielić, spakować i sprzedać to co udało mu się zdobyć – a było tego mniej niż przewidywał, głównie z powodu problemów transportowych. Przy wydatkach jakie miał ponieść ani myślał o udostępnieniu najętych przez siebie tragarzy, zresztą nie zostało ich wiele. Z sześciu ostało się czterech, a z tych dwaj zajmowali się zwłokami halflinga. Najbardziej niepocieszony zdawał się elf który zwyczajnie nie był w stanie zebrać tego na co się umówił, a co halfling skwitował krótko i zwięźle. - Umawialiśmy się że dostaniesz swoje części, proszę bardzo, masz i bierz. W umowie nie ma słowa o tym abym miał ci je dostarczać do Marienburga, czy chociażby do wsi... Mogę jednak odstąpić ci część swoich łupów jeśli pomożesz z baronową... Reszta ekipy nie miało co liczyć na lepsze potraktowanie, halfling pragnący uniknąć niedomówień każdemu "przyzwolił" na zebranie utargowanych profitów z ośmiornicy.

Lilawander przez resztę podróży milczał, pozostawiając odpowiedź na czas w którym będzie już do niej zmuszony. W chwili obecnej zebrał co mógł, podobnie jak tragarze a dyskusje nad stygnącymi zwłokami zwyczajnie nie miały sensu. Tragarze jak i reszta drużyny i tak nieśli co się dało...

Pomimo wysiłku, ataków owadów, zmęczenia szli dalej, nie wyzbywając się tak ciężko zdobytych łupów. Nie trzeba było wielkiego intelektu by zdać sobie sprawę, że większość cielska krakena zwyczajnie pozostanie na miejscu gnijąc i marnując się. Nawet i bez zajętych tragarzy nie dałoby się zabrać wszystkiego. Sprawy nie ułatwiały grasujące chmary owadów, czyniąc powrót po zwłoki niemal niemożliwym.

Owady pod koniec podróży powrotnej przybierały postać rojów, poraniły dotkliwie niemal każdego, chyba tylko Helvgrimowi udało się uniknąć ukąszeń, które w jego stanie mogłyby się okazać śmiertelne. Z pewnością zawdzięczał to czujności towarzyszy a być może jego własnego bóstwa. Pod znakiem zapytania leżała możliwość powrotu na bagna – jedyna nadzieja pozostawała w dotkliwie pokąsanym elfie, dając mu jako takie pole do negocjacji z halflingiem. Zupełnie inną kwestią, nie mniej pilącą było to co działo się we dworku, a że działo się źle o tym jeden tylko chowaniec wiedział.

Nim elf udał się na dłuższy spoczynek oznajmił Vilis, iż obecna baronowa schodziła do piwnicy i coś tam wyczyniała. Pomimo pytań łowczyni nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co konkretnie wyczyniała, ale samo wejście do zakazanych pomieszczeń świadczyło ewidentnie przeciwko niej.



Jej zabiegi mogły tłumaczyć pogarszający się stan Monique, flirtującej przecież z jej mężem. Dziennikarka po wysłuchaniu relacji i dłuższej konwersacji z Tupikiem przy której nie obyło się bez zabiegów leczniczych, opuściła wieś w stanie kiepskim. Także Andrea odczuwała dziwny dyskomfort zdając sobie sprawę, że nie leczy się jak dawniej. Na ta chwile jeszcze nie wiedziała, że gdyby nie jej dar, zapewne byłaby w stanie zbliżonym do Monique, albo jeszcze gorszym biorąc pod uwagę rany jakich nabawiła się w walce z owadami. Sama Vilis nie czuła się specjalnie na siłach mierzyć się z potencjalnym niebezpieczeństwem ze strony baronów, zwłaszcza, że jej ochroniarz pozostawał ledwo żywy. Mieli jeszcze eliksiry, ale pamięć o nie zakończonej misji chwilowo powstrzymywała ją przed ich użyciem. Powoli czuła że ogarnia ją wściekłość i gdyby nie fakt, że zwyczajnie nie miała na nią siły już dawno by się jej poddała.



Epilog


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M0-JebF08-k[/MEDIA]

Mieszkańcy wioski powitali wszystkich radośnie, wielką wrzawą, śpiewami, wiwatami... Przynajmniej dopóki nie zdali sobie sprawy z chmary owadów krążących w niebezpiecznie bliskiej odległości od wsi. Widmo tak bliskiego niebezpieczeństwa chyba ostatecznie przybiło mieszkańców, z dwojga złego woleli już oddaloną i siedzącą w jeziorze ośmiornicę. Na szczęście po jakimś czasie owady odeszły, poprawiając tym samym nastroje jej mieszkańców. Być może starej baronowej zbrakło mocy lub determinacji. Co dziwne owady nie podążyły do samej wioski. Być może tajemnica kryła się w pomieszczeniu przy piwniczce które należało zbadać. Pytanie kiedy i jakimi siłami pozostawało wciąż otwarte, tak jak wiele innych spraw krążących nad Fauligmere... Zachód słońca który zawitał nad wsią był tego dnia jakiś inny, bardziej przyjazny, być może niosący nadzieje dla udręczonych mieszkańców. Wielu z nich po raz pierwszy od dłuższego czasu miało zasnąć z myślą, że ktoś wreszcie się nimi zajmie, zaopiekuje, rozwiąże problemy...Czy były to marzenia, prawda czy zjawa, zadecydować mieli sami bohaterowie spod Fauligmere. Nikt jeszcze nie wiedział o tym, że do zakola rzeki przy wiosce zaczęły napływać pierwsze ryby...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-08-2013 o 01:43.
Eliasz jest offline