Administrator | Miejsce mieli przewyborne. Niczym w teatrze widzieli wszystko jak na dłoni. Różnica na tym tylko polegała, że aktorzy nie wiedzieli o ich obecności, lub też dowiadywali się o niej zbyt późno.
Z drugiej strony trudno by ich było nazwać widzami - zarówno Erich jak i Konrad z zapałem uczestniczyli w starciu, eliminując gobliny (Konrad) i co się nawinie (Erich).
- No zobacz, skończyło się - powiedział z pewnym żalem Konrad. Które to stwierdzenie dotyczyło nie bełtów (których kilka jeszcze mu zostało), ale goblinów. Te bowiem, które przeżyły krwawe starcie, miast polec ze swymi pobratymcami dały nogę i uciekły do lasu, całkiem słusznie sądząc, że nikt ich już nie będzie ścigać. Co gorsza, ostatni uciekł kulejąc, z Konradowym bełtem w zadku, co definitywnie skreślało szansę odzyskania wspomnianego bełtu.
Czasami tak bywa, że łatwiej wejść gdzieś, niż zejść. W przypadku drzewa, na którym Erich i Konrad zajęli najlepsze miejsce, tak nie było i znalezienie się na ziemi nie wymagało ani szczęścia, ani wielkich umiejętności wspinaczkowo-akrobatycznych.
Znalazłszy się u stóp drzewa Konrad zamienił kuszę na miecz i ruszył na pole walki, by odzyskać chociaż część bełtów. A na pobojowisku lepiej było mieć miecz w dłoni, bo nikt nie mógł być pewien, że każdy leżący na ziemi zielonoskórzec jest definitywnie utrupiony.
W sumie, jak się okazało, nie było aż tak źle. Tylko jednego goblina trzeba było posłać w otchłań śmierci, zanim można było wyciągnąć z niego bełt. Pozostałe były porządnie ustrzelone lub dobite przez innych uczestników starcia i trzymany przez Konrada miecz nie znalazł żadnego zastosowania.
Grissenwaldczyków padło sporo, a wśród nich - ostatecznie i definitywnie - duma i chwała miasta, główny rasista i wróg krasnoludów, Karel. Jako że wśród członków jego ekspedycji przeważali (tak przynajmniej sądził Konrad) ci, co reprezentowali takie same poglądy, zatem przynajmniej przez jakiś czas może zapanować pokój grissenwaldzko-krasnoludzki. A bez głównego wichrzyciela pani kapitan będzie miała trochę spokoju i wydusi resztki rebeliantów. W przenośni rzecz jasna wydusi...
Jedyną poważną stratą (jeśli tak można to było nazwać) było nagłe i niespodziewane zniknięcie Sylwii. Była i zniknęła, jak sen jakiś złoty.
Baba z wozu..., pomyślał Konrad, nie ujawniając jednak tej myśli. Z drugiej strony - wóz, którym przyjechał Szczur, bez trudu pomieściłby wszystkich, łącznie z Sylwią.
- Ona nad wyraz wody nie lubi - powiedział, próbując uspokoić Markusa Oppela. - Pewnie dlatego sobie poszła. Ale znajdzie się, nie ma obawy. Ona tak ma.
Złego diabli nie wezmą, dodał, również w myślach.
Baba z wozu...
Jedna zniknęła, druga za to się pojawiła. Dziewka, co za Erichem ganiała, że kijem by jej nie odpędzić. Na tyle doń przylgnęła, że z domu uciekła, by z ukochanym się złączyć na wieki. Co (takie przynajmniej Konrad miał wrażenie) nijak ukochanego owego nie uszczęśliwiło. Widać niektórym za grosz dogodzić nie można było.
- Albo ją do swojej kajuty weźmiesz, albo będzie z krasnoludami na pokładzie, jak wolisz - powiedział do Ericha. - No i jej wytłumacz, że nie jako pasażerka z nami płynie. Może chociaż gotować potrafi, to by się przydała.
- Córka piekarza, to i może umie - wtrącił się Szczur, co z pola bitwy wrócił, z paroma trofeami. Konradowi trudno było rzec, czy wszystkie na goblinach tylko zebrane były, machnął jednak ręką.
- Jak nam ta, jak jej tam... - zaczął Konrad.
- Beate - podsunął usłużnie Szczur.
Konrad podziękował mu skinieniem głowy.
- ...Beate będzie życie zatruwać - kontynuował - to opuści pokład szybciej, niż weszła. Więc ją utemperuj, Erichu. Swarliwa kobita jest gorsza od goblina. Tego chociaż zatłuc można bezkarnie, a za babę po sądach ciągnąć będą.
***
- Julitko - Konrad zaprosił załogantkę do swej kajuty, podczas gdy Beate dyskurs z Erichem prowadziła. Zamknął drzwi. - Za kudły się masz z Beate nie brać, od kurew nie wyzywać.
- Ale ona zaczęła - odpaliła Julita, która do wysłuchiwania kazań przyuczona nie była.
- Julitko... Na pokładzie spokój ma być. Tamtą pan Erich temperować będzie. A ona albo do roboty się weźmie, albo płacić będzie za przejazd.
- A jak ona zacznie? - Julita nie zamierzała ustępować.
- To przy okazji, na lądzie, jej odpłacisz, jasne? Na pokładzie ma być spokój, albo utopię i jedną, i drugą.
- To niesprawiedliwe!
- Gdzieżeś ty, Julitko, sprawiedliwość widziała? - zdumiał się Konrad. - Ale niech ci będzie. Ją utopię, a ciebie wysadzę na brzeg. Zgoda?
- A teraz na serio - zmienił ton. - Dopóki Beate, czy jak jej tam, cię nie zaczepi, to jej nie tykaj. W razie czego ja się nią zajmę. Jasne?
- Jasne - mruknęła Julita zaplatając palce.
- W razie czego dostaniesz dodatek za trudne warunki pracy.
Oblicze Julity rozjaśniło się.
***
- Beate... - Konrad cedził przez zęby. - Jeszcze jedno słowo i na własnej osobie sprawdzisz, czy mamy szczury w ładowni. Pojęłaś?
Harde spojrzenie dziewczyny w najmniejszym stopniu nie złagodniało.
- Julita i Szczur z przyjemnością pokażą ci drogę - dodał Konrad uprzejmie.
***
- Dokąd droga prowadzi? - Konrad powtórzył pytanie Oppela. - Ano tam, gdzie mapa pokazuje. Zaś co tam będzie... Tego to dokładnie nie wiemy. Ale dowiemy się. - Uśmiechnął się. - Musisz zaryzykować.
- Co do drugiego pytania... To już może niech Erich odpowie. |