Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2013, 14:50   #208
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Miejsce mieli przewyborne. Niczym w teatrze widzieli wszystko jak na dłoni. Różnica na tym tylko polegała, że aktorzy nie wiedzieli o ich obecności, lub też dowiadywali się o niej zbyt późno.
Z drugiej strony trudno by ich było nazwać widzami - zarówno Erich jak i Konrad z zapałem uczestniczyli w starciu, eliminując gobliny (Konrad) i co się nawinie (Erich).

- No zobacz, skończyło się - powiedział z pewnym żalem Konrad. Które to stwierdzenie dotyczyło nie bełtów (których kilka jeszcze mu zostało), ale goblinów. Te bowiem, które przeżyły krwawe starcie, miast polec ze swymi pobratymcami dały nogę i uciekły do lasu, całkiem słusznie sądząc, że nikt ich już nie będzie ścigać. Co gorsza, ostatni uciekł kulejąc, z Konradowym bełtem w zadku, co definitywnie skreślało szansę odzyskania wspomnianego bełtu.

Czasami tak bywa, że łatwiej wejść gdzieś, niż zejść. W przypadku drzewa, na którym Erich i Konrad zajęli najlepsze miejsce, tak nie było i znalezienie się na ziemi nie wymagało ani szczęścia, ani wielkich umiejętności wspinaczkowo-akrobatycznych.

Znalazłszy się u stóp drzewa Konrad zamienił kuszę na miecz i ruszył na pole walki, by odzyskać chociaż część bełtów. A na pobojowisku lepiej było mieć miecz w dłoni, bo nikt nie mógł być pewien, że każdy leżący na ziemi zielonoskórzec jest definitywnie utrupiony.

W sumie, jak się okazało, nie było aż tak źle. Tylko jednego goblina trzeba było posłać w otchłań śmierci, zanim można było wyciągnąć z niego bełt. Pozostałe były porządnie ustrzelone lub dobite przez innych uczestników starcia i trzymany przez Konrada miecz nie znalazł żadnego zastosowania.

Grissenwaldczyków padło sporo, a wśród nich - ostatecznie i definitywnie - duma i chwała miasta, główny rasista i wróg krasnoludów, Karel. Jako że wśród członków jego ekspedycji przeważali (tak przynajmniej sądził Konrad) ci, co reprezentowali takie same poglądy, zatem przynajmniej przez jakiś czas może zapanować pokój grissenwaldzko-krasnoludzki. A bez głównego wichrzyciela pani kapitan będzie miała trochę spokoju i wydusi resztki rebeliantów. W przenośni rzecz jasna wydusi...

Jedyną poważną stratą (jeśli tak można to było nazwać) było nagłe i niespodziewane zniknięcie Sylwii. Była i zniknęła, jak sen jakiś złoty.
Baba z wozu..., pomyślał Konrad, nie ujawniając jednak tej myśli. Z drugiej strony - wóz, którym przyjechał Szczur, bez trudu pomieściłby wszystkich, łącznie z Sylwią.
- Ona nad wyraz wody nie lubi - powiedział, próbując uspokoić Markusa Oppela. - Pewnie dlatego sobie poszła. Ale znajdzie się, nie ma obawy. Ona tak ma.
Złego diabli nie wezmą, dodał, również w myślach.

Baba z wozu...
Jedna zniknęła, druga za to się pojawiła. Dziewka, co za Erichem ganiała, że kijem by jej nie odpędzić. Na tyle doń przylgnęła, że z domu uciekła, by z ukochanym się złączyć na wieki. Co (takie przynajmniej Konrad miał wrażenie) nijak ukochanego owego nie uszczęśliwiło. Widać niektórym za grosz dogodzić nie można było.
- Albo ją do swojej kajuty weźmiesz, albo będzie z krasnoludami na pokładzie, jak wolisz - powiedział do Ericha. - No i jej wytłumacz, że nie jako pasażerka z nami płynie. Może chociaż gotować potrafi, to by się przydała.
- Córka piekarza, to i może umie
- wtrącił się Szczur, co z pola bitwy wrócił, z paroma trofeami. Konradowi trudno było rzec, czy wszystkie na goblinach tylko zebrane były, machnął jednak ręką.
- Jak nam ta, jak jej tam... - zaczął Konrad.
- Beate - podsunął usłużnie Szczur.
Konrad podziękował mu skinieniem głowy.
- ...Beate będzie życie zatruwać - kontynuował - to opuści pokład szybciej, niż weszła. Więc ją utemperuj, Erichu. Swarliwa kobita jest gorsza od goblina. Tego chociaż zatłuc można bezkarnie, a za babę po sądach ciągnąć będą.

***

- Julitko - Konrad zaprosił załogantkę do swej kajuty, podczas gdy Beate dyskurs z Erichem prowadziła. Zamknął drzwi. - Za kudły się masz z Beate nie brać, od kurew nie wyzywać.
- Ale ona zaczęła
- odpaliła Julita, która do wysłuchiwania kazań przyuczona nie była.
- Julitko... Na pokładzie spokój ma być. Tamtą pan Erich temperować będzie. A ona albo do roboty się weźmie, albo płacić będzie za przejazd.
- A jak ona zacznie?
- Julita nie zamierzała ustępować.
- To przy okazji, na lądzie, jej odpłacisz, jasne? Na pokładzie ma być spokój, albo utopię i jedną, i drugą.
- To niesprawiedliwe!
- Gdzieżeś ty, Julitko, sprawiedliwość widziała?
- zdumiał się Konrad. - Ale niech ci będzie. Ją utopię, a ciebie wysadzę na brzeg. Zgoda?
- A teraz na serio
- zmienił ton. - Dopóki Beate, czy jak jej tam, cię nie zaczepi, to jej nie tykaj. W razie czego ja się nią zajmę. Jasne?
- Jasne
- mruknęła Julita zaplatając palce.
- W razie czego dostaniesz dodatek za trudne warunki pracy.
Oblicze Julity rozjaśniło się.

***

- Beate... - Konrad cedził przez zęby. - Jeszcze jedno słowo i na własnej osobie sprawdzisz, czy mamy szczury w ładowni. Pojęłaś?
Harde spojrzenie dziewczyny w najmniejszym stopniu nie złagodniało.
- Julita i Szczur z przyjemnością pokażą ci drogę - dodał Konrad uprzejmie.


***

- Dokąd droga prowadzi? - Konrad powtórzył pytanie Oppela. - Ano tam, gdzie mapa pokazuje. Zaś co tam będzie... Tego to dokładnie nie wiemy. Ale dowiemy się. - Uśmiechnął się. - Musisz zaryzykować.
- Co do drugiego pytania... To już może niech Erich odpowie.
 
Kerm jest offline