Od potyczki Trygve nie miał zbyt wiele do roboty. Często pełnił warty, a od czasu do czasu skorzystano z jego siły. Trzymał się głównie z krasnoludami. Sparingi z Bomburem, oczywiście z wykorzystaniem drewnianych atrap, stały się właściwie nieodłącznym elementem dnia. Khazadzi dali mu też kilka wskazówek co do tego, jak wypatrywać wrogów.
- Po co rozglądać się po konarach? Co tam może siedzieć? Wiewiórki? - Pytał zdziwiony Trygve.
- Elfie komanda. Kto wie, czy nie bardziej upierdliwe niż zieleńce. - Odpowiadały krasnoludy.
Od czasu do czasu wojownik z północy lubił wdrapać się na skały. Po pierwszym razie Glandir ostro go zrugał za lekkomyślność. Jednak gdy dowódca krasnoludów przemyślał sprawę, kazał Norsmenowi znaleźć odpowiedni punkt widokowy i obserwować okolicę. Trygve nie lubił przedłużającej się samotności, więc chętnie przemycał ze sobą wysokoprocentową towarzyszkę w niewielkich bukłakach.
Bitwa z orkami była wygrana, ale większość osób w obozie wyglądała na bardziej zmartwionych niż przed konfrontacją. Trygve nie potrafił tego zrozumieć. Może to była ta melancholijna pogoda, a może te jakieś “złe przeczucia” o których gadali. On miał jedno przeczucie związane z najnowszym wykopaliskiem. I miało kolor złota. Szczerze liczył na to, że Kardel opchnie jakiemuś bufonowi znaleziska i wypłaci swoim odważnym obrońcom okrągłą premię. A wtedy Trygve będzie mógł wynająć statek… i dokończy to co zaczął. |