Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2013, 13:48   #60
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Ożre się jak wieprz, jeśli to przeżyjemy psia kość...- syknął Glandir sunąc przez śnieżne zaspy w stronę obozu ogrów. Z każdym kolejnym, pokonanym metrem czuł jak serce wali mu coraz mocniej i szybciej a zdrowy rozsądek podpowiada że to zły pomysł, że idzie w paszczę lwa i już z niej nie wróci. Rodowód jednak zobowiązywał. Nie pozwoliłby aby ktokolwiek nazwał jego przodków, przodkami tchórza. Nie mógłby przynieść ojcowi i dziadowi takiego wstydu. W uszach aż mu szumiało a po chwili przyłapał się na tym, że z nerwów tak mocno ściska szczękę, że aż go żuchwa bolała.
-Spokojnie. Wszystko będzie w porządku.- szepnął sam do siebie gdy tylko zatrzymał się na chwilę by pozostać niezauważonym nieopodal obozu ogrów -Podpalimy wozy, podpalimy proch i uciekniemy. Przecież to nie jakaś filozofia mając przed sobą tak tępe stworzenia jak ogry...- przez chwilę milczał zastanawiając się nad sensem swoich słów, lecz w końcu z nerwów zapomniał początku tego monologu i wzruszył ramionami, po czym ruszył dalej ku wozom.

~***~

-Na bogów! Zapłoń!- syknął Glandir gdy kolejna już iskra gasła na jego oczach a ogień nie chciał się zapruszyć pod przygotowanym do podpalenia wozem. Rudobrody, nazywany tytułem sierżanta wziął głęboki wdech. Krzesanie iskier było dość głośne by zdradzić jego pozycję, lecz był za daleko by się poddać, czy zrezygnować. Ba, nawet opóźnianie tego mijało się z celem, gdyż to wszystko miało potrwać jak najszybciej. Udało się. Iskra zatańczyła wesoło, jakby chcąc dodać Glandirowi otuchy i już po chwili nasączony naftą koc płonął dymiąc na czarno i robiąc kupę smrodu. Khazad już dłużej się nie zastanawiał, nawet nie podziwiał destrukcyjnego tańca płomieni. Błyskawicznie oddalił się od wozów i ruszył pędem przed siebie, by nie zwrócić uwagi ogrzej kompanii.
-Thorin?- burknął pod nosem widząc biegnącego na oślep kompana, tuż po tym jak huk eksplozji prochu wstrząsnął całą okolicą. Przez chwilę myślał, czy ruszyć tam gdzie czekać miał Roran z Skallim i Yassą ale ostatecznie zdecydował, że pobiegnie po Thoriny, który być może od huku eksplozji stracił chwilowo orientację w terenie.

Biegł ile sił w nogach, kiedy po chwili dotarło do niego, że ślad, którym podąża należy do ogra, a może i kilku. To wróżyło ogromne tarapaty, lecz nie było innego wyjścia. Wydeptana ścieżka ułatwiała mu bieg przez śnieg. A ślady krwi? Oby nie Thorinowe...
Po kilku chwilach w końcu dostrzegł oponentów. Dwójka ogrów, była dość wygórowaną przeszkodą na drodze do Thorina, lecz nie było innego wyjścia. Każda chwila zwłoki zbliżała masywnych wojowników do drużynowego kronikarza i bohatera zarazem, który to wysadził w powietrze zapas ogrzego prochu.
-Gdybyś tylko mógł to zobaczyć ojcze...- syknął pod nosem, po czym uniósł topór i tarczę i z bojowym okrzykiem ruszył w stronę bliżej stojącego ogra. Oba wielkoludy odwróciły się nieco zaskoczone atakiem krasnoludzkiego szaleńca. Glandir biegł w skupieniu lecz dostrzegł kilka szczegółów takich jak stan zdrowia bliżej stojącego ogra, oraz stan zdrowia Thorina.

Glandir natarł na ciężko rannego ogra. Chcąc nie chcąc olbrzym musiał puścić ręką srogą ranę na brzuchu, szkodząc sobie tym samym. Osobnik złapał oburącz swój potężny miecz, lecz był zdecydowanie za wolny. Glandir wycelował centralnie, w otwartą ranę brzucha i potężnym zamachem wbił swój topór w zakrwawione wnętrzności ogra. Ten zawył żałośnie z bólu a Glandir z całej siły wyszarpał toporek rozpruwając bebechy niczym hiena. Ogr wypuścił z rąk miecz i upadł na kolana brocząc krwią z ust. Jego gniewny wzrok wbił się w sierżanta, lecz krasnolud wcale się tym nie zlęknął. Splunął stworowi siarczyście na twarz i raz jeszcze uderzył toporem. Głowica broni wbiła się w skroń ogra niczym w drewniany pieniek a ciepła i lepka krew trysnęła rudobrodemu na twarz. Khazad wyszarpnął broń z drżącego w pośmiertnych spazmach ciała swoją broń po czym ponownie uniósł sfatygowaną tarczę, gotując się na potyczkę z drugim z przeciwników.

Ten ogr był zdrowy a do tego wszystkiego z pewnością wkurwiony, widokiem zamordowanego kamrata, przez reprezentanta znienawidzonej rasy krasnoludów.
-No chodź tu, zaraz Ci wskażę drogę do swojego ziomka...- syknął plując w stronę leżącego obok truchła zabitego wielkoluda. Drugi z ogrów walczył swego rodzaju buławą, dość prostej konstrukcji. Konar, do którego końcowego fragmentu przywiązano kilka większych kamieni. Obuch był to zacny i z pewnością śmiertelnie niebezpieczny dla każdego w zasięgu ramion ogra. Kolos podbiegł i od razu wyprowadził zamach zza głowy. Glandir odskoczył w bok i cudem uniknął zmiażdżenia, wszak gdyby nawet się tarczą zasłonił, pewnie nie uchroniłoby go to od pokiereszowania kości.
Ogrza maczuga uderzyła w ziemię, pokrytą śniegiem i po chwili błyskawicznie wystrzeliła w bok w stronę sierżanta. Syn Torina już nie potrafił tego uniknąć bo było za późno. Na szczęście cios wiele stracił na sile i uderzenie w ramię i bark choć wstrząsnęło Glandirem nie wyrządziło mu o dziwo większej krzywdy.

Glandir odskoczył i stanął na równe nogi ponownie unosząc topór i tarczę w postawę bojową. Na twarzy ogra pojawił się szyderczy uśmiech, który krasnolud skwitował tylko uniesieniem brwi.
Nie czekając na ruch oponenta, brodacz wystrzelił do przodu niczym z katapulty. Masywny przeciwnik, chyba nie spodziewał się takiej zuchwałości krasnoluda gdyż był totalnie zaskoczony atakiem, co poskutkowało srogą raną na udzie. Kolos warknął złowrogo coś w swoim języku i nie czekając zbyt długo oddał brodaczowi. A przynajmniej próbował, gdyż przygotowany na to Glandir uniósł na czas tarczę parując dość słaby cios buławy. Krasnolud wykorzystał ten moment i zamachnął się na kolano ogra, ten zdołał cofnąć nogę, lecz obnażył brzuch, co Glandir skrzętnie wykorzystał. Rana nie była obszerna, lecz głowica topora głęboko weszła w ciało oponenta i krasnolud usłyszał ten paskudny mlask miażdżonych wnętrzności. Ogr zawył głośno. To go musiało zaboleć i to już nie na żarty. Rozjuszony odepchnął Glandira z łatwością dobre sześć stóp od siebie. Khazad o mało co nie stracił równowagi i nie przewrócił się na zasypaną śniegiem glebę.

Ogr zmarszczył czoło i ruszył do ataku. Grad ciosów maczugi nie zmęczył zarówno Glandira jak i jego rosłego przeciwnika, lecz to Glandir wyszedł na tym korzystniej. Większość z potężnych ciosów ogra chybiało celu, zaś sierżant skrzętnie wyczekiwał odpowiednich momentów do zadania kąśliwych ran toporkiem. Może nie były to zamaszyste i spektakularne ciosy, lecz kilka broczących krwią ran na ciele ogra zweryfikowało taktyki dwójki przeciwników. Ciężko dyszący ogr miał jednak więcej szczęścia niż rozumu i jedno z jego potężnych trafień dosięgło Glandira rozbijając jego defensywę w pył. Tarcza na której skupiła się cała siła ciosu roztrzaskała się w drobne kawałki. A Glandir padł bez ruchu nieprzytomny na plecy. Ogr zaśmiał się złowieszczo i uderzył kilka razy pięściami w pierś podkreślając wspaniałe zwycięstwo nad krasnoludem. Olbrzym cisnął maczugą w śnieg i dobył zakrzywionego noża służącego pewnie na codzień do przygotowywania do skórowania zwierząt. Kto wie, być może chciał zrobić sobie z członków krasnoludzkiego truchła jakieś ozdoby.

Ogr stanął nad nieruchomym ciałem Glandira i z uśmiechem na twarzy pochylił się, sięgając swoim ostrzem w kierunku szyi brodacza. Nie mógł dostrzec krasnoludzkiej dłoni zaciskającej się na ostro zakończonym kawałku drewna, które kilka chwil wcześniej stanowiło jeszcze fundament khazadzkiej defensywy w postaci tarczy. Ogr był zwyczajnie za głupi by spodziewać się tego rodzaju fortelu. Khazadzka dłoń wystrzeliła niczym piorun i tylko szczęście sprawiło że Glandir w ciągu sekundy zdołał wycelować prowizoryczną bronią prosto w oko ogra. Pęknięta deska wbiła się w oczodół stwora, który momentalnie wypuścił z rąk swój sztylet i złapał się za twarz. Pech chciał że ten skrytobójczy atak kompletnie wytrącił go z równowagi i ogr zwyczajnie runął na Glandira wijąc się przy tym niemiłosiernie i piszcząc jak zarżynana świnia. Glandir aż posiniał na twarzy, gdy cielsko ogra zwaliło się na niego, lecz miał wolną prawicę i to był gwóźdź do trumny wielkoluda. Ostatkiem sił zdołał złapać ogrzy sztylet w garść i bez krzty zawahania zatopił zakrzywione, ząbkowane ostrze w szyi ogra po samą rękojeść.

Stwór zabulgotał od ogromu krwi dostającej się do jego gardła, a Glandir złapał za szyję wielkoluda i przyciągnął ją nieco do siebie.
-Opowiedz wszystkim czortom w otchłani, że to Glandir Torrinsson Cię do nich posłał. Opowiedz, że niebawem piekielne czeluści wypełnią się od takich pomiotów jak ty...- warknął ogrowi na ucho a ten chwilę później skonał w męczarniach. Glandir z trudem wydostał się z pod ciężkiego cielska zabitego przeciwnika. Był cały obolały, stracił tarczę, ale zwyciężył. Prędko schował ogrzy nóż za pas, by dać go kiedyś Thorinowi jako dowód bitwy z ogrami do jego opasłego tomiszcza. Następnie chwycił na prędce swój toporek i ruszył chwiejnym krokiem do nieprzytomnego kronikarza. Mąż leżał twarzą w śniegu. Sierżant najdelikatniej jak tylko mógł obrócił kompana na plecy i widok, który ujrzał przeraził go bardziej niż kilka chwil temu dwójka ogrów, z którymi miał stoczyć walkę na śmierć i życie.
Poparzenia, który doznał Thorrin przeraziły Glandira nie na żarty.

-Na bogów...- syknął przełykając ślinę. Chciał cokolwiek zrobić, lecz w oddali dało się usłyszeć okrzyki ogrów. Rudobrody rozejrzał się po okolicy i chwycił kronikarza pod pachy, wcześniej zarzucając sobie na szyję torbę z medykamentami i ruszył tyłem ciągnąc za sobą Thorina w las, między drzewa. Ślady na śniegu mogły ich zgubić, lecz zawsze istniała szansa, że ogry ich nie dostrzegą.
Bogowie zlitowali się nad krasnoludami, gdyż Glandir po kilku chwilach ciągania za sobą nieprzytomnego Thorina dostrzegł jaskinię w mrokach nocy. Prędko schował się w niej, kładąc kompana kilka metrów od wejścia, by pozostał niezauważonym w razie czego. Khazad zrzucił z szyi torbę z medykamentami i otworzył mając nadzieję, że towarzysz będzie miał jakiś napar leczenia ran, lub cokolwiek, co mogłoby mu pomóc w udzieleniu pomocy...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 25-08-2013 o 15:27.
Nefarius jest offline