Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-08-2013, 00:19   #51
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
10 Karakzet, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Na powierzchni
8 drużyna, 5 pluton, 2 kompania Czarnego Sztandaru


"No i w pizdu. I cały misterny plan też w pizdu." Thorin tylko westchnął ciężko siadając ponownie na kamieniu.

- Jeszcze nie słyszałem o tym, aby szczury wypełzające z zalanych kanałów wspinały się na dachy domostw, bo tam wyżej...

Tak szybko jak przyszła mu ochota wykazać dobitnie błąd w rozumowaniu dowódcy i długofalowe konsekwencje jego czynu, tak szybko niemal mu przeszła. W oka mgnieniu zdał sobie sprawę, że w chwili obecnej do niczego już to nie mogło posłużyć, skaven nie żył i nic nie mogło tego zmienić. Szczury i tak będą uciekać z zalewanych podziemi, o ile w ogóle dotrze do nich woda... Przez skomplikowany system pomp i rur, Thorin nie miał takiej pewności, zresztą nie musiał mieć, wystarczyło, aby szczur był przekonany, że zalewane są kanały i odpowiednio nastraszył resztę. W tej chwili jednak były to próżne rozważania.

Thorin czuł jednocześnie ulgę i uścisk w dołku, z jednej strony zwolniono go z odpowiedzialności jaką niósł za sobą jego plan, z drugiej, miał przeczucie, że to Glandir zaciągnął poważną odpowiedzialność wobec przebywających w twierdzy khazaldów. Ile istnień miało zginąć przez złą decyzję? Nie zamierzał liczyć, ocenę faktów dokonanych pozostawił skrybom i historykom.

Ponieważ jednak sam podrzucił plan powiadomienia innych twierdz, czuł się zobowiązany przypomnieć przysięgę i rozkazy które każdy z oddziału na siebie przyjął. Była to zresztą jedna z nielicznych sytuacji, której nie zamierzał wykorzystywać, w której mogła nastąpić zmiana dowództwa wobec ewidentnego złamania rozkazu.

- Wiem, że nadarza się okazja, aby wymknąć się do innych twierdz z meldunkami o sytuacji w Karak Azul, sam na taka możliwość wskazywałem. Jednak rozkazy są inne, nie wykluczone, że gdy wrócimy do twierdzy zdając relację z wykonanych rozkazów, przydzielą nam misje gońców. Być może przetartym szlakiem wyślą gońców z prawdziwego zdarzenia... Chce zaznaczyć, że będzie to jednak decyzja dowództwa, nie nasza. Wyruszenie do innych twierdz, jakkolwiek wydawałoby się nam korzystne, będzie złamaniem rozkazu, pozostawieniem dowodzących Karak Azul w niepewności, albo wręcz w błędnym przekonaniu o naszej śmierci lub dezercji... Co więcej, nawet nie będą wiedzieć, że jest szansa na ocalenie poprzez dotarcie do innych twierdz. To na pewno nie ułatwi obrony ani nie podniesie morale.

Na szczęście na Thorinie nie ciążyła odpowiedzialność dowódcy oddziału. Jako kronikarz i konował, mógł zachować bezpieczne cieplutkie miejsce wrzoda na dupie dowodzących. Na ile czytał kroniki tak było zawsze. Żaden z dowódców nikt nie lubił jak mu się patrzyło przez ramię nie mówiąc już o gotowej w zanadrzu krytyce planów czy podsuwaniu własnych pomysłów. To zawsze wpędzało dowodzących w dyskomfort, skądinąd proste plany i działania, musiały nagle brać pod uwagę inne możliwości. Glandir poradził sobie z problemem nader szybko i łatwo, wystarczyło pociągnięcie palca na spuście kuszy. Thorin wiedział jednak, że ów ruch dłoni, może zaciążyć na sumieniu sierżanta na długie lata, być może nawet na całe życie. Taka zresztą była zawsze cena dowodzenia – im wyższe zaszczyty tym większa odpowiedzialność.

Z zabitego przez siebie szczura wyrwał siekacze, podobnie zamierzał uczynić z drugim cielskiem , jednak jedynie w przypadku gdyby nikt inny się tym nie zainteresował. Kroniki uzbrojone w materiał dowodowy, miały być przełomowym dziełem, perełka wśród kronik. Chodzącym dowodem wydarzeń, które każdy mógł dotknąć, posmakować, powąchać. Gdyby w opasłej księdze mógł pomieścić wszystko, niewątpliwie zbudowałby w niej muzeum...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 12-08-2013 o 00:21.
Eliasz jest offline  
Stary 13-08-2013, 03:17   #52
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
10 Karakzet, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Kompleks jaskiń pod twierdzą Karak Azul


Dorrin Zarkan był w tych dniach sobą, bawił się i walczył, srał i pierdział, kiedy mu się tylko chciało. Wielkolud kierował się instynktem, a nie rozumem. Bohater wiedział kiedy ciąć, kiedy ranić, kiedy zabić. Znał się też na geologii ziemi. Ta wiedza mu wystarczała, dzięki temu nie musiał troskać się o sprawy "trywialne". Proste, jego życie było bardzo proste. Nie zastanawiał się nazbyt, nie dedukował.
Potrzebował wtedy tylko więcej piwa, lecz do zwisu Grungniego, jak załatwić krasnoludzki browar pod ziemią, w labiryncie jaskiń, które były mu obce. Tak, jak obcy jest mu obyczaj i kultura imperialna.

***

Maszerowali godzinami. - No kurwa, zabije tego pachoła, który nas tu zostawił Zarkan był poirytowany tą całą sytuacją. Szczególnie tym, że nie mógł sobie podjeść odpowiednio, jak na krasnoluda o tych gabarytach przystało. Zamówiłby teraz kuropatwę, albo ze cztery, ale nie nasamwpierw te chędożone orki, teraz czarna straż w służbie... No właśnie w służbie kogo, a żarła brak. Całe szczęście wojownik przygotował sobie prowiant, skromny, bo skromny, ale zawsze.
- Nie no..., żreć mi się chce- powiedział niewyraźnie, wypluwając resztki miętolonego od godziny suszonego mięcha. Po odpowiednio długim czasie marszu, który spowodował poważny ból nóg u Dorrina dotarła drużyna 8 do wielkiej jaskini. Miejsca, w którym najprawdopodobniej jeszcze kilka dni temu ich bracia trzymały straż. Niestety skaveny zaskoczyły ich braci zabijając cały oddział. Szczurołaki dosłownie przygwoździli ich do ziemi. Dorrin przyglądał się wtedy swoim towarzyszom, wielu było mocno podkurwionych. Pierwszy dał temu znać Hargrin.
Cytat:
- Przeklęte skaveny. To ich sprawka. Ciekawe dlaczego i jak krasnoludy tu obozujące dały się im zaskoczyć? - zapytał retorycznie grupę, która nie znała przecież odpowiedzi na to pytanie - Skoro szczurze pomioty tu były, to pewnie będą i dalej.
Byli tam jeszcze przez chwilę wpatrując się w to, co zostało z drużyny krasnoludzkiej, później podążyli drogą wskazaną przez pojmanego. Jeszcze wiele godzi maszerowali tunelami, az wreszcie ich oczu pokazał się najpierw mały promyk, później coś większego, na końcu zaś zobaczyli duży prześwit światła słonecznego. Byli na powierzchni.
Cytat:
- Wygląda na to, że mamy szanse pójść po odsiecz dla twierdzy. Z tego co słyszałem wszyscy gońcy zginęli, być może jesteśmy jedyną szansą dla twierdzy na przyprowadzenie posiłków. Możemy udać się do mojej rodzinnej twierdzy Karak Azgal, lub do Karak Dron będzie tego kilka dni drogi na północ, albo i nieco dłużej … Stamtąd roześle się gońców do innych twierdz. Oczywiście najpierw zalejmy korytarze i …
- Nie wiem, jak chcesz to zrobić, przecież kilka dni temu straciliśmy Karak Azgal. Rzucił niechętnie Zarkan. Polubił Thorina, najprawdopodobniej dlatego, ze byli od siebie tak różni- ogień i woda. Razem mogli zdziałać wiele...
Wtedy w wejściu pojawiły się szczury. Pierwszy bardzo szybko padł rażony strzałem Thorina, drugi musiał wysłuchać wielu monologów zanim trafił do niewoli. Na szczęście drużyna miała naprawdę dobrego dowodzącego, który potrafił ugasić płomienie khazadzkie. Dorrinowi oczywiście wszystkie pomysły się podobały. Zrobiłby wszystko, by wreszcie się nawpierdalać, ale ten nigdy nie baczył na dobro innych liczył się tylko on i jego bebech.
Drużyna pochwyciła kolejnego jeńca.
- Ludzie, Azgal? Przecież tam nie wychędożę nawet obleśnej elfki, co najwyżej kulawego orka- narzekał niepocieszony. Myślał, że po tej akcji będzie mógł odpocząć. liczył na to, że Glandir zmieni swą decyzję. Nie czekając dłużej ruszył przodem, niczym tur, nie zatrzymując się ani na chwilę. Przewodził drużynie, przynajmniej chciał się tak czuć, a nietrudno było mu wmówić, że jest ważnym, najważniejszym ogniwem tej drużyny. Dumny, ze zwykłym dla siebie szyderczym uśmiechem szedł i podśpiewywał pieśń, której nauczył się w jednej z imperialnych karczm.

- Każde gniazdko dobre,
elfy nie mają gniazd ino dziuple w drzewach.
Przeto wymrą psubraty,
wymrą psubraty.
Wymrą siostry, matki i braty.
Elf śmierdzi i niebezpiecznie węszy,
elf nie chędoży,
on się nie mnoży.
Wymrą psubraty,
wymrą psubraty!


Liczył, że dołączą do niego inni. Przy drugim wersie począł dyrygować prawą ręką. Znów był zadowolony.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 13-08-2013 o 21:45.
Coen jest offline  
Stary 13-08-2013, 17:54   #53
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Ile dni stąd znajduje się Karak Azgal? - ciekawość wzięła nad nim górę, nie orientował się w rozmieszczeniu khazadzkich twierdz - no i co zrobimy ze Skallim - zapytał patrząc na rannego towarzysza.


Czy Karak Azgal czasem nie jest jedną z tych twierdz podbitych przez orków? Myślałem że Krasnoludy na zawsze utraciły Azgal na rzecz zielonoskórych...


- Ze Skallim nic nie trzeba robić, da rade, dojdzie... Choć jest to kolejny powód by wracać do twierdzy, powinien kurować się przez tydzień przynajmniej. - Stwierdził Thorin konował.

Po chwili do rozmowy wtrącił się sam Glandir spoglądając na Thorina, który chwilę wcześniej uznał, że próba pójścia po posiłki do innej twierdzy będzie zła, albowiem może zostać uznana za dezercję lub zdradę.
-Brałeś pod uwagę, że spisek, w który bez wątpienia ktoś nas wplątał może być większym niż się spodziewamy? Co jeśli doniesiemy o tajemnym przejściu a nasi zleceniodawcy i tak nikogo nie poślą z prośbą o pomoc? Albo poślą jednego lub dwóch gońców, wiedząc, że nie dadzą rady? Zastanowiłeś się nad tym? Do niedawna wierzyłem, że khazadzki honor jest twardy niczym skała z wnętrza ziemi, a teraz przejrzałem na oczy i zaczynam brać każdą ewentualność pod uwagę.- rzekł Glandir.

- I masz rację, zawsze trzeba inne ewentualności brać pod rozwagę. I masz rację że nie jest to takie pewne. Z drugiej zważ - jeśli spiskowcy sami są w twierdzy to w końcu gońców wyślą - by nie zostać w niej wyrżniętymi. To cięzka decyzja. Dziesięc dni drogi w obie strony, albo powrót...Nie wiemy co gorsze czy inne twierdze mają wolne armie. To nie nasi zleceniodawcy będa jednak podejmowac decyzje a dowództwo armii, której to podlegamy jako oddział wojskowy. A oni nie bedą ginąć dla cudzych interesów. Żołnierze mawiają zdaje się, złoto i stal, ich złoto, nasza stal. Przydzielono nas nagle pod władzę Kowali Run, nie są to zdrajcy, a jeśli są to jesteśmy wszyscy , a przez to rozumiem, twierdzę, nas, i rasę,zgubieni i tak. Tak więc, miedź przeciw złotu że wyślą z tą wiadomością jakiś oddział....zapewne nas, bo i tak jesteśmy na stracenie. Jeśli zaś zdrajcy przemówią - to wyslą nas, by znowu gońcu zgineli a nas jako świadków wywiało. Tak więc, albo możemy ruszyc teraz i oszczędzić czas ale ryzykowac honorem, a jeszcze bardziej naszym losem i morale twierdzy, albo ruszyć do twierdzy i zostać poslanymi z powrotem, ryzykujac zapewne życie i losem twierdzy, tracąc dzien czy dwa, o ile zostaniemy my właśnie posłani. Ten wybór już musisz podjąc ty. podsumował Roran, rozglądając się po skałach.

- Dokładnie - zgodził się z Roranem Thorin. - Poza tym ilu może być spiskowców na górze? Tuzin? Legion? Przecież nie wszyscy, bo do ataku w ogóle by nie doszło. Na razie możemy podejrzewać wyłącznie lorda Gervala … a i w tym przypadku jedynie podejrzewać. Poza tym jakoś jeszcze nie widzę, jak ewentualny spisek mający na celu porzucić nas na pewną śmierć w tunelach, miałby doprowadzić do upadku twierdzy? Chyba , że wiesz o czymś czego my nie wiemy... ?
Nie czekał długo na ewentualną odpowiedź, choć był gotów jej wysłuchać. Póki co prócz zleceniodawcy, żołnierze Czarnego Sztandaru nie dowiedzieli się wiele więcej o tym jak i dlaczego nastąpiła cała ta rekrutacja. Sami byli winni sobie i swojej chciwości, wizji niemałego pieniądza za służbę którą i tak by się pewnie podjęli. Thorinowi wciąż jednak kołatało po głowie to dziesięciolecie na które został skazany. Z drugiej strony, nie był to znowóż taki szmat czasu...
- Zresztą można zadbać o to, aby o tunelu dowiedziały się osoby o nieposzlakowanej opinii, mężnie i z narażeniem życia broniące twierdzy... kapłani najwyżsi, samem król nawet, jeśli ktoś zdoła do niego dotrzeć, lub chociaż pismo przekazać.

Wreszcie ozwał się i Dorrin Zarkan. Dawno tego nie robił, bardzo dawno, ale teraz był już bardzo rozsierdzony i głodny. - Krasnoludy, jak możecie pozwolić na to by ktokolwiek odważył się chociażby podważyć dobre imię naszej drużyny. Dorrin nie był typem myśliciela, dlatego jego rozumowanie było bardzo ograniczone. Nie mógł pozwolić na to, by ktoś pomyślał, że wojownik tak wspaniały, jak on pohańbił się zdradą. - Przecież Oni muszą nam uwierzyć, a Lorda Gervala to sam nabiję na pal jeżeli nie powie nam o co tu chodzi. Wracamy! Złorzeczenie i pohańbienie się może i by przeżył, ale strasznie chciało mu się jebać, a do najbliższego miasta na pewno było dalej niż do twierdzy, z której właśnie wyszli...

- Muszą? Młodyś Dorrinie odrpał tylko niezbyt głosno Roran.
-[i] Problem w tym młodzieńcze, że prawda jest okrutna. Jesteśmy honorowi, uczciwi i posiadamy wszelkie krasnoludzkie cnoty... a potem ci przeklęci i niecni z którymi krzyżują się twoje drogi wykorzystają to wszystko przeciw nam. Jesteśmy w takiej sytuacji i zostaliśmy tak wymanewrowani, że musimy zdać się w pełni na nasze rozumy. Też bym wolał powrócić do miasta i chociażby Mistrza Run zawiadomić o tym co się tutaj stało... lecz wiem też że niepostrzeżenie do twierdzy nie powrócimy. Zatrzymają nas i wezmą na spytki, a jeżeli będziemy mieli pecha akurat trafimy na kogoś od Gervala. Tutaj nawet szlachetne urodzenie Glandira czy moja profesja mogą niewiele pomóc.
- Dorin, wracaj do jasnej cholery wydarł się za odchodzacym krasnoludem kapral -Nie będziesz się tu sam od oddziału odłaczał więc rusz dupe i wracaj, zanim sam sie po ciebie kopsnę. To nie niziołcza impreza gdzie każdy robi co chce. Dorrin był sympatyczny...ale chyba kurwa zapominał że to oddział wojskowy. Nawet w bandzie zbójców nie ma że róbta co chceta do kurwy nędzy.
- Dobra, już dobra... Podniósłszy dolną wargę ponad górną, opuścił zatroskaną twarz ku dołowi zaczął pojękiwać i mamrotać. Co tam mówił, nie dowiedzą się towarzysze Dorrina nigdy.
-Spokojnie, zabijesz sobie troche zielonych to ci będzie lepiej pocieszył go stary kapral.

- A kto by miał nas zatrzymać? - zastanawiał się głośno Thorin. - Musieliby przynajmniej równy nam oddział wysłać, a i to by pewnie nie wystarczyło - rozejrzał się dumnie po towarzyszach wspominając dokonania grupki w mieście. Czas szybko mijał a pamięć o czynach zacierała się, lecz nie u tego który wszystko spisywał, spamiętywał i szeregował. - Nie mówiąc już o tym, że byłoby to co najmniej dziwne i nie mogłoby pozostać niezauważone. Zostaliśmy wysłani na misję i wracamy z niej, jak oddział Cervila. - Tajemnicą wciąż pozostawał mało komu znany fakt, iz oddział ten stracił dowódcę podczas walk w mieście. - Być może przewodnik odłączył się od nas ze strachu, obawiając się o własne życie w niższych tunelach, co jak widać po oddziale Łamaczy Żelaza nie byłoby całkiem bezzasadnym przypuszczeniem... Albo został zdjęty przez ogoniastych, kiedy sam buszował po korytarzach... Czy możni tego świata wtajemniczaliby jakiegoś przewodnika w arkana spisku, czy też zwyczajnie pozwolili mu zginąć wraz z nami? - zadał pytanie retoryczne nie oczekując od nikogo odpowiedzi. Te zresztą mogły być różne, o czym i sam kronikarz dobrze wiedział. Coraz bardziej wątpił, aby ktoś zamierzał wymordować krasnoludów z tego oddziału. Cóż znaczyła bowiem garstka różnorodnych khazaldów. Gdyby pochodzili choć z jednego klanu, gdyby wspólnie wcześniej nabroili, motywem mogła być zemsta. Jedynym spiskiem jakiego się obecnie dopatrywał, było podmienienie ich za szczeniaków których rodzice nie chcieli puścić na wojaczkę. - Wracajmy wypełnić rozkazy, a wszelkimi zmartwieniami, które nam wlezą na łby, zajmiemy się po kolei. Jak to czyniliśmy do tej pory. - stwierdził dalej buchając dym z fajki, korzystając z okazji której nie będzie miał raczej przez najbliższe godziny. Roran pokiwał głową.
- Mówże po krasnoludzku, od tych run bełkoczesz, jak jaki hrabia, albo inny kiep. Nic nie rozumiem- mówił całkiem poważnie Dorrin.
Thorin jedynie wzruszył ramionami pykając dalej fajkę, nie zamierzał się powtarzać.
- Thorinie mozesz zapisać w tych swoich karteluszkach, ze pochodze z Karak Norn...

Ysassa zagladała w tunel, obok niej stali Hargin i Detlef, a pod ścianą siedział Skalli i coś chciał powiedzieć ale opatrunki nie pozwalały mu na to.
- Galebie. Jeśli zalejemy tunele... utoniemy w tej jaskini, prawda? Jest też sprawa południowego fortu, o którym stało w liście do tego najemnika, może tam byśmy ruszyli? - Zastanawiała się khazadzka wojowniczka głośno.
- Nie utoniemy, jeśli żwawo ruszymy na górę. A póxniej zboczem i do twierdzy rzekł (ponownie ) zmęczony tą dyskusją Roran.

- Z zewnątrz droga do twierdzy zamknięta, przez morze orczych pomiotów. Nie mamy szans się przedrzeć przez wszystkie. 200 osobowy oddział Cervila wrócił przepołowiony, w strasznym stanie i bez dowódcy. A było to tydzień temu, gdy orki jeszcze w pełni nie rozpanoszyły się po mieście. - stwierdził Thorin mając nadzieje, że nikt nie wybierze drogi do twierdzy z zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 14-08-2013 o 08:54.
vanadu jest offline  
Stary 14-08-2013, 16:07   #54
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
10 Karakzet, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Wejście do tunelu prowadzącego pod Karak Azul


Dwaj skaveńscy skauci zbeszcześcili prastare ściany Stalowego Szczytu swą przeklętą krwią. Jeden został wessany przez domenę Rogatego Szczura w błyskawicznym tempie, pchnął go tam bełt Thorina, khazada po którym można było się takiego strzału spodziewać najmniej... a jednak. Głupcem ten kto zlekceważył by zdolności tego krasnoludzkiego kronikarza. Drugi skaven został rażony pociskiem i spojrzeniem bezbłędnego oka Hargina. Bełt w ramię odrzucił stwora na skały a śniego wokół niego szybko zmienił barwę na wspaniały ciemny szkarłat. Kapral Roran dopełnił dzieła i pochwycił rannego, który nawet gdyby nie był ranny, nie mógłby oprzeć się potężnej sile krasnoluda. Rozpoczęto przesłuchanie, ale tak jak kronikarz podejrzewał, niewiele dało wyciągnąć się ze szczurzego jeńca, choć i tak więcej niż można by przypuszczać biorąc pod uwagę brak zrozumienia werbalnego po obu stronach, a opierając się jedynie na nowatorskiej metodzie komunikacji Thorina. Po uzyskaniu szczątkowych informacji, rozpoczęła się dyskusja nad kolejnymi krokami drużyny.

Jeden Detlef tylko był nie do końca przekonany co do planów zalania tuneli. Czuł że oddział nie powinien pokładać wiary w chaotycznej naturze skavena i możliwości na to że wedle planu Thorina, skaven wróci do gniazda i zaniesie informacje o zalaniu tuneli co miałoby pchnąć szczuroludzi do starcia z Uruk'azi. Detlef mógł mieć wiele racji, to prawda. Jednak z połączonych sił kronikarza i kaprala Rorana oraz krytycznego spojrzenia kowla run Galeba, powstał plan który został zatwierdzony przez sierżanta Glandira. Na razie tylko w jego myślach, wciąż wsłuchiwał się w to co mieli do powiedzenia kompanii, a kronikarz i kapral naciskali na szybkie podjęcie decyzji... Glandir wiedział że mają rację, że być może nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Los drużyny ponownie leżał w rękach sierżanta, dowodzienie nie było łatwe, a najgorsze było to że jedyną drogą do jego pojęcią była droga przez błędy i śmierć towarzyszy broni.

Pomysłów co robić było mnogo, prawie każdy miał coś do powiedzenia... no może poza Harginem i Detlefem którzy wciąż dumnie trzymali straż jak należało i nie pozwolili podejść nikomu pod były obóz najemników, a teraz może i obóz khazadzkiej 8 drużyny. Zresztą, Detlef powiedział już swoje i niezadowolony z konwersacji z odwiecznym wrogiem wolał skupić się na pilnowaniu tunelu. Również Skalli siedział cicho pod skalną ścianą. Tego że czuł się lepiej powiedzieć nie można było, ogólnie pwiedzieć nie dało się nic, szczególnie z przestrzelonym językiem i przekłutą szyją tak jak to wyglądało w tamtej chwili u Skalliego. Khazad postanowił zatem że odpocznie sobie trochę, jego próby włączenia się do rozmowy nic nie dały, więc przymknął powieki i siedział tak aż nie poczuł jak odpływa w słodki sen. Obok niego siedziała Ysassa, teraz czując pewną dozę bezpieczeństwa, mogła zrzucić z siebie toboły i napić się wody, napoiła też Skalliego, choć ten wybudzony ze snu, był markotny i odmawiał płynu. Ysassa jednak wiedziała jak sobie radzić z opornymi, złapała Skalliego za włosy i szarpnęła nim odrobinę. Chwilę później Skalli pił już potulnie wodę, a prawą ręką przyciskał swój opatrunek na szyi, widać nawet przełykanie musiało sprawiać mu ogromny ból. Kiedy krasnoludzka zwiadowczyni skończyła, podeszła do ciała orka i obszukała je dokładnie, niczego przy nim nie było poza starym spleśniałym serem i kompletem zagrzybiałej, skórzanej odzieży. Splunęła i odeszła sprawdzać ślady pozostawione przez ludzkich najemników Irvina, bo musiały to być właśnie ich ślady, te pozostawione w tymczasowym obozie.

Baldrik był bardzo zainteresowany samym skavenem, gdyby inni nie byli tak zajęci dywagacjami, to pomyśleć by mogli że jeszcze chciał znaleźć sobie pupilka. Ciekawość wzięła jednak górę nad obyczajem. Młody krasnolud przyglądał się i studiował każdą część ciała szczuroczłeka, to mogła być przydatna wiedza na przyszłość. Skaven choć uzbrojony w pokaźne i brudne pazury to posługiwał się jednak prymitywną bronią do walki wręcz. Oba skaveny nie nosiły właściwie żadnych ubrań, poza przepaskami biodrowymi które zasłaniały ich słabiznę, nie wiedzieć w sumie czemu, bo patrząc na martwego szczuroczłeka, zauważyć się dało że przyrodzenie miały niewielkie i raczej ukryte w czymś w rodzaju futrzastej torby. Thaggoraki - tak zwały się skaveny w khazalidzie. Baldrik zastanawiał się dlaczego właśnie tak, dlaczego słowo to pochodziło od połączenia słów zdrajca i szczur. Oczywiście samo szczur, to było jasne, ale dlaczego zdrajca? To prawda, nie tak sobie Baldrik wyobrażał Thaggoraki, postarch khazadzkich tuneli. Te skaveny wyglądały na słabe i niedożywione, żebra wystawały im przez napiętą skórę, ich broń była słaba i pordzewiałą, wyglądąła na taką którą można było złamać na kolanie. Te całe skaveny to była jakaś kpina.

Dorrin zadowolony nie był... to znaczy był, bo Dorrin był zawsze właściwie zadowolony, ale robił się nerwowy przez to jak długo trwało podejmowanie decyzji przez sierżanta i kaprali oraz ich doradców. Zniecierpliwiony przejrzał ciała skavenów i nic przy nich nie znalazł. Kopał śnieg i zagryzał soplem by zwilżyć sobie usta. Był głodny jak dzik zatem sięgnął do swych tajemnych zapasów i pochłonął ich ogromną część. W końcu włączył się do rozmowy i pokazał że to wszystko mu sie nie podoba zbytnio i ma to głęboko w dupie. Dopiero ostry głos Rorana przywrócił masywnego khazada do pionu... Dorrin wysłuchał kaprala i uśmiechnął się. Widać było że Roran ma dobry wpływ na dzikiego Dorrina, tym bardziej że kapral przyobiecał Zarkanowi jakąś bitkę i talerz orków na deser.

Glandir wciąż słuchał, dyskusja zamieniała się prawie że w kłótnię... a on wciąż nic nie mówił, myślał. Podszedł do Skalliego i sprawdził jak ten się czuje, zadowolony ze stanu zdrowia zwiadowcy oraz doskonałej roboty cyrulika Thorina, wstał, podjął decyzję i zbliżył się do środka obozu. Glandir wziął kuszę i naciągnął ją. Błyskawiczny i celny strzał z kuszy przekłuł serce skavena. Thorin i Galeb byli trochę zaskoczeni... Hargin nie spojrzał nawet, Ysassa również... Detlef z uśmiechem na twarzy splunął na ziemię... Roran wyszarpnął tylko bełt ze skaveniego serca, nie było co marnować dobrego pocisku, a nad martwym skavenem stary kapral nie uroniłby nawet łzy, jeśli w ogóle potrafił płakać. Za to Dorrin zaśmiał się glośno jak zwykle, tak głośno że na Hargina posypał się aż śnieg sponad wejścia do tunelu.

Glandir rzucił komendę i stanęło na zalaniu tuneli i wielodniowej wyprawie do Karak Azgal po posiłki. Kronikarz był niezadowolony, jego misterny plan nie powiódł się, nie do końca... być może istaniała jeszcze szansa na to że skaveny wyczują niebezpieczeństwo zalaniem i zrobią to jak zamyślił sobie Thorin, kto to mógł wiedzieć? Pewnie tylko Grimnir i Rogaty Szczur. Konsekwencje takich działań kłębiły się w głowie cyrulika, ale że nie mógł zrobić teraz wiele to zajął się usuwaniem zębów skavenom. Kronikarz dał się już poznać jako kolekcjoner, dlatego też nikt mu się nie dziwił. Wciąż jednak myślał o tym że droga po powierzchni będzie bardziej niebezpieczna niż inni przypuszczali. Tym bardzie że Roran rozmawiał teraz cicho z sierżantem i wkrótce okazało się że 8 drużyna zawraca do Azul, jednak tak jak obawaiał się tego Thorin... mieli iść przez przełęcz, a nie tunelami.

Roran zgłosił się na ochotnika by iść w głąb góry i zalać tunele. Wkrótce był gotowy. Rozebrał się prawie całkiem, zostawił sobie spodnie i buty oraz hełm i już chwilę później ruszył w ciemność. Z nikim się nie pożegnał, nie czekał wiwatów ni słów otuchy, robił swoje i nie opierdzielał się. Drużyna czekała... nie wiedzieli jak długo powinni pozostać na tej pozycji i czy Roran w ogóle wróci. Jednak coś podpowiadało że jeśli kapralowi się uda, to dowiedzą się tak czy inaczej. Jeńcem, związanym Walgramem Acco, zajął się w ten czas Dorrin.


Godzinę później, Stalowy Szczyt zadrżał, a z urwiska zauważyć się dało jak na niższych poziomach woda wystrzeliła spomiędzy skalnych szczelin. Roranowi musiało się udać. Jednak samego kaprala nie było ani śladu. Wielu myślało że zginął i tak prawie było... a Roran mógł to opowiedzieć przy najbliższej wieczerzy, jako że jakiś czas później, syn Roganalda, wyszedł spomiędzy drzew, cały zakrwawiony i z nienaturalnie wygiętym prawym barkiem. Udało się. Woda wypełniła najniższe tunele Azul, a kapral wydostał się nieznanym im korytarzem, miał ogromne szczęście, bogowie nad nim czuwali tego dnia. Najbliższą noc grupa spędziła w obozie, musieli odpocząć i posilić się. Szczególnie Skalli i Roran.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tymczasowy obóz - zejście na niskie góry


Noc minęła spokojnie, ale rano khazadzcy wojownicy odkryli coś niepokojącego... Acco, jeniec Rorana, zbiegł. Na śniegu dało dostrzec się ślady jego stóp. Ruszył on w kierunku w którym zamierzał iść oddział Glandira zatem pościg stał się o tyle właśnie prostszy, jeśli w ogóle krasnoludy miały zamiar podążać śladami Walgrama.

Wkrótce byli gotowi do drogi. Poczęli schodzić w dół skalnymi estakadami. Było to zajęcie bardzo niebezpieczne biorąc pod uwagę śnieg i lód na ich trakcie. Szczęściem temperatura nie była bardzo niska... noc byłaby znacznie gorsza gdyby nie osłona jaką dawał tunel... kolejna noc mogła być zabójcza w skutkach, szczególnie dla rannych. Teraz jednak Ysassa zajęła swa pozycję na szpicy, Hargin i Detlef zamykali pochód. Droga w dół była męcząca. Tym bardziej że wiele przesmyków było niemożliwymi do pokonania bez odpowieniego sprzętu do wspinaczki... nogi wciąż zapadały się w głęboki śnieg, jedynie khazadzki upór kazał maszerować dalej. Okazało się że oddział musi zejść na niższe góry, prawie że na porośnięty niskimi sosnami płaskowyż. Innego wyjścia nie było, droga na północ była zamknięta dla nich, a już w ogóle była nie do przejścia z rannymi.

W głowach wielu z krasnoludów z oddziału błąkać poczęła się myśl, czy zdołają przedrzeć się do ukrytego tunelu przy bramie lub choćby wspiąć się do półek obronnych, jak kilka dni temu zrobił to Dorrin. Jeden Thorin wierzył że to niemożliwe... i miał rację tym razem. Gdy drużyna znalazła się na wzniesieniu i mogła spojrzeć ponad czubkami drzew, dostrzegła rozległą równinę i Khazid Izor spalone do gołej ziemi miasto. Góry drżały... a masy wroga można było obserwować na wiele mil od Izor, z miejsca gdzie była teraz 8 drużyna. Byli już pewni że droga do bramy jest zamknięta... byli odcięci, ponownie. Mogli ruszyć gdzie właściwie chcieli, poza dwiema drogami; nie było powrotu w tunele pod wschodnim Azul oraz nie było szans przejścia przez przedpole warowni Stalowego Szczytu, teraz wypełnione dziesiątkami tysięcy orczego i gobliniego wojska. Postanowiono zatem zejść na niższe partie gór i wejść między drzewa na płaskowyzu by skryć się jakoś. Od strony szczytu była groźba że skaveny wyleją się rzeką w ucieczce przez wypełniającymi się wodą tunelami... a skąd indziej mogły nadciągnąć wrogie oddziały zwiadowcze. Drużyna Glandira potrzebowała kryjówki, drzewa wydawały się doskonałym pomysłem.


Wszystko szło całkiem nieźle, poza brakiem możliwości powortu do twierdzy oczywiście. Jednak po chwili metaliczny odgłos, niczym młot w stalową ścianę, rozerwał ciszę pokrytego śniegiem i iglastymi drzewami płaskowyżu. Dźwięk ten był dziwny i zwiastował kłopoty, krasnoludy nie myliły się i choć być może chęć byłaby iść w inną stronę to czuli że muszą choć spojrzeć cóż takiego dzieje się w pobliskim lesie. Ysassa prowadziła i czekać długo nie musieli kiedy kobieta uniosła dłoń i nakazała by stać i oczekiwać. Kiedy rozeznała się w sytuacji, zawołał gestem dłoni swych towarzyszy. Wszyscy spojrzeli z ukrycia i dostrzegli spory ruch między drzewami. Wartowników nie widać było wcale, było to bardzo dziwne. Z tej odległości trudno było ocenić kim są osobnicy którzy skryli się pod osłoną drzew. Glandir nakazał zwiad i już wkrótce Ysassa i Baldrik ruszyli by to zbadać. Wrócili szybciej niż Glandir mógł się spodziewać. Wieści były niepokojące tak jak i dziwne ryki dobiegające od strony lasu.

Baldrik zdał raport Glandirowi. W lesie były ogry, więcej niż pięć drużyn licząć po khazadzku. Artyleria. Baldrik i Ysassa naliczyli w sumie siedemnaście ciężkich dział, około czterdziestu hufnic, działo wielolufowe i około piętnastki dział kazamatowych. Wszystkie nosiły khazadzkie oznaczenia. Do tego ogromny ładunek prochu i nieskończona ilość kul armatnich. Co dziwne, nie zauważono lawet... nawet ci którzy na artylerii się nie znali, wiedzieli że aramata musi mieć koła lub łoże... te jednak nie miały, były po porstu żelaznymi działami, złożonymi na wozach jak bale drewna. Ogry zbierały się wokół ogromnego ogniska, było tam też kilka potężnych namiotów i skład drewna dzięki któremu zasilić by można piece w małym zamku na całą zimę. Od strony obozu wroga wciąż słychać było jęki, ryki, krzyki i pracę drwali. Ocenić zwiadowcom się nie udało czemu oddział ogrów stoi w miejscu, jednak byli na tyle bezczelni i pewni siebie że nie wystawili wart, choć patrząc na taki oddział trudno było się temu dziwić.


Glandir miał trudny orzech do zgryzienia. Grupa mogła spróbować wyminąć artylerię ogrów lub wrócić w góry, oczywistym było że nie mogą wdać się w walkę z takim oddziałem ogrów... ciężko byłoby położyć trzech... a tu musiało być ich więcej niż sześćdziesięciu.
 
VIX jest offline  
Stary 15-08-2013, 19:34   #55
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Po krótkiej walce ze skavenami przyszedł czas na długi marsz. Dorrin nie był wcale z tego powodu zadowolony. Zarkan był już bardzo zmęczony wędrówką, chciał usiąść i zjeść, cokolwiek gorącego i tłustego. Zapić to później czymś zimnym i alkoholowym. Nic mu nie mogło poprawić humoru, no może za wyjątkiem dobrej bitki, ale na taką się nie zapowiadało. Szli przez góry i lasy oddalając się od twierdzy.
Wreszcie stanęli oko w oko z przeciwnikiem, którego Dorrin miał okazję zobaczyć pierwszy raz w swoim życiu i tak się ucieszył, że omal nie wykrzyczał na głos swej radości. To były wielkie i potężne ogry!

***

- Dobra, chowamy się do nocy. Wtedy jedna drużyna podkłada ogien pod wozy, druga wysadza prochownie i spierdalamy do twierdzy, czy gdzie tam, nie gadać, chować się i liczyc co mamy palnego, dobrze mówie Glandirze? rzucił szybko i cicho kapral, dając dłońmi znak by się cofać.
- O! rzekł mało odkrywczo Dorrin, jego facjata pozwalała jednak myśleć, że plan Rorana bardzo mu się spodobał. Stanął bardzo dumnie prężąc swe ciało. Był pewien, że do tak szaleńczego zadania wybiorą właśnie jego.
- Mam zapałki i oliwę - dodał z uśmiechem Thorin, któremu plan wysadzenia armat wyraźnie przypadł do gustu.
- Nie rozpędzajcie się moi mali piromani... - rzucił Galeb - Ogry są tępe jak widać skoro nawet nie zabezpieczyły obozowiska, ale nadal musimy się zastanowić dobrze co ma być naszym celem. Działa nie wybuchną same z siebie
- Najpierw się cofamy, gadamy dalej warknął kapral - Są głupie, nie głuche
-Racja.- potwierdził stanowczo Glandir. Kiedy kompani już się przenieśli w bezpieczne miejsce, rudobrody khazad zawiesił ręce na piersi -Ysasso, pilnuj proszę czy ktoś się nie zbliża. Kiedy nadejdzie czas podejmowania decyzji, zawołam Cię, by Cię to nie minęło.- rzekł do kobiety -Plan podpalenia prochu podoba mi się. Co do wozów... Te tępe skurwysyny są równie silne co głupie. Jeśli wozy podpalimy, wezmą działa na plecy. Tak myślę...- wzruszył ramionami.
- Rzucę w snieg by gasić...bo głupie-a wtedy moga spękać, ot o mi chodzi wyjasnił roran -Nagrzane i polane lodowaą wodą lub obsypane sniegieem, moga łatwo ulec pięknięciom i wybuchna gdy spróbuja ich uzyć....no i będą zajeci ratowaniem ich
-Słuszne spostrzeżenia.- przytaknął Glandir -Ale przede wszystkim skupiamy się na prochu. Samymi działami, mogą co najwyżej postukać po murach twierdzy...- rzekł ze spokojem oczekując komentarzy reszty kamratów.
- Mam cztery butle łatwo sie fajczacej gorzały, Thorin naftę, kto co ma jeszczę?zapytał kapral -No i co dalej, proponuje cofnąć się dopiero po rwakcji zastanowic co dalej. Jak roześlą pościg to marsz gdzies dalej to porażka, trza przeczekać, jak nie to można iść w inne twierdze albo kąsać ich i spróbować sie przekraść do bram wypadowych
- Mam 4 pochodnie i łatwopalny koc, który można wykorzystać dla zwiększenia natężenia ognia- powiedział wreszcie coś mądrego, chciałoby się rzec.
- Dobre, masz racje Dorinie, to bardzo sprytne. NAsączone gorzałka i naftą koce, dobrze rozpalą wozy jak trzeba...bardzo dobry pomysł pochwalił kapral.
- Jeżeli chodzi o działa to słyszałem kiedy o jakimś krasnoludzie, który odważył się na fortel zapchania naładowanych prochem dział. Udało mu się i kilku chwilach zniszczył kilka dział..., bo jak mawiał. Działa same z siebie nie wybuchną, ale kiedy je zatknąć wtedy sypią się, jak suche drewno na drzazgi zaproponował Zarkan.
- AAA, legendarny Kmicicson, słyszałem rzekł tylko Roran.
- Idealną sprawą było by przenieść choć beczułkę prochu pod największe działo , ale nie o tym chciałem - drapiąc się po brodzie Thorin rzekł - trzeba będzie dywersję zaplanować, uderzyć z innej strony, na choćby śpiące ogry, wyrżnąć, zabić ile się da, podpalić nawet, byle tylko na tym ataku się skupiły i jego za nasz cel przyjęły. Wówczas łatwiej będzie drugiej grupie do dział i prochu się przedostać i swoje zrobić. Rzecz jasna ogry łatwo wyrzynać się nie dadzą i szybko pozbierają się do boju, wówczas trasa powrotu, silnie najeżona pułapkami by się zdała. Mamy czas i wolny teren, możemy to dowolnie niemal zaplanować.
- Ja bym stawiał raczej na szok, doskok i ucieczkę, im więcej robić będziemy tym większa szansa że coś nie pójdzie, a sześć dziesiątek ogrów atakować, to nie koniecznie dobry pomysł jest. Ryzyko duże, zwłaszcza że rannego mamy a nie wiemy gdzie inne oddziały stoją. odparł Roran - Lepiej prosto zadziałać
- Mi walka zawsze się podoba, tylko ich jest tylu, ze ja nawet do takiej ilości liczyć nie umiem... Toć na pewno się coś posypie. Szybko działać trza. Skwitował młodzik Zarkan.
- Nie namawiam do wybicia całego oddziału ogrów przecież... nie da się zwyczajnie, ale mieć uszykowaną dywersję, a już na pewno drogę odwrotu najeżoną pułapkami to już inna sprawa. Bo to że w pościg za nami pójdą to rzecz pewna. - dodał Thorin
- Pułapką będziemy my, pozostali. Będziemy czekać z kuszami i bronią na trasie ucieczki, zniechęcimy pierwszych kilku i damy nam czas na ucieczkę - to najprostsza forma, zresztą zwykła w ramach napadów zbój.. .znaczy sie prowadzenia działanń wojennych zapewnił kapral - Silny ostrzał i kontrcios w punkcie szpicy pościgu zahamuje ich na parę godzin, nie będą pewni naszej siły
- To mogłoby podziałać na orki, nawet na wielką ich ilość, ale ogry? W takiej liczbie … nawet jeśli kilku z nich tylko się rzuci, to przyszpilimy co najwyżej jednego. Czemu reszta miałaby się zatrzymać? Nogi mają długie, więc i biec będą szybko. Można by z lin choćby potykacze zrobić, sidła, gałęzi nazbierać, naostrzyć i na trasie ucieczki porozstawiać... W śniegu nie będą widoczne, a nasi będą wracać po własnej ścieżce. Zieloni zapewne nie uwierzą, że jakiś mały oddziałek ośmielił się ich zaatakować, będą się spodziewać co najmniej przyczułka armii, wojsk zaczepnych, można by te przypuszczenia podsycić, ognisk kilka na znak na górze rozpalić już po dokonaniu zamachu. Niech tam biegną wabieni światłem... Być może zaczną się zbierać w większą grupę, przypuszczając, że jakie wojsko nadeszło. Tym lepiej nawet jak puste miejsce zastaną, czas i energie stracą, a następnym razem, kiedy prawdziwe wojsko nadejdzie, być może je zlekceważą, wietrząc kolejny podstęp. Dobre zmyłki i fortele to połowa zwycięstwa, tym właśnie nasi bracia nie tylko wielkie zwycięstwa przez wieki odnosili, ale i bez strat własnych uchodzili. - Rzekł Thorin nieco pogrążając się w zadumie, czytał o wielu bitwach i fortelach stosowanych. Tworzenie iluzji wielkiej armii gdy faktycznie była mała było jednym z nich, podobnie jak próby zatarcia faktycznej ilości wojska gdy było go sporo, co by wróg tym łacniej wpadł w pułapkę a nie przed bitwą uciekał. W tej chwili była ich garstka, ale przeciwnika nie trudno byłoby po nocy zmylić co do faktycznej ilości khazadów na tyłach oddziałów.
- Gdyby tak w nocy, po ataku, rozpalić choćby z tuzin ognisk, albo dwa tuziny... na całej linii wzgórza... odpowiednio je wcześniej przygotowawszy - tak aby w biegu starczyło pochodnie przytknąć i biec dalej do kolejnego. Zieloni dzień nawet cały mogli stracić, szykując się i upewniając, że wojsk jakichś za plecami nie ma. Nawet najgłupszy strateg wojenny nie pozostawiałby nie zabezpieczonych pleców w takiej sytuacji. A jeśli wojsko podzielą, osłaniać będą tyły armii, to i ataki na twierdzę będą osłabione. - Thorin wiedział, że taki nocny atak na artylerię i amunicję będzie ciosem dla armii, jednak nie skorzystać przy tej okazji aby zadać dodatkowe ciosy, bez zbędnego ryzyka, byłoby niepomierną stratą.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 15-08-2013, 20:15   #56
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Długo go nie ma... Za długo...- Glandir nerwowo kroczył z miejsca na miejsce, nerwowo pykając fajkę. Roran był zbyt mocnym i przydatnym ogniwem Ósemki, by ktokolwiek brał pod uwage fakt iż nie da rady. Był starym capem ale Glandir z tego czerpał mądrość. Każde słowo i każda rada Rorana czegoś uczyła. Glandir z wielką przyjemnością słuchał opowiastek kompana i pewnie nie przebolałby, gdyby Roran nie wrócił z wyprawy. Góra zadrżała dawno temu, od spuszczonej za sprawą Roranowych ramion wody, a on wciąż nie wracał. Czekanie przedłużało się niemiłosiernie i mimo tego iż kompani uspokajali sierżanta, on lękał się już o najgorsze...
-Skurwysyn... Twardszy od granitu...- burknął kiedy jego oczom ukazał się w końcu widok pokiereszowanego krasnoluda. Glandir z entuzjazmem wyszedł kompanowi na przeciw i uśmiechnął się szeroko na jego widok.
-Długoś kazał na siebie czekać, he?- syknął poważnie po czym na jego gębie wykwitnął szeroki uśmiech.
-Świetna robota. Chodź. Trza Cię opatrzyć i zrobić coś z tym barkiem.- dodał kręcąc głową z niedowierzania.

~***~

Podczas wieczornego odpoczynku, Glandir co chwila doglądał Rorana i Skalliego. Oto była cena za poświęcenie, jakie okazywała dwójka mężów. Z drugiej strony nikt nie zakładał, że będzie łatwo i przyjemnie, o nie. Sierżant od samego początku wiedział, że będzie ciężko. Ale z drugiej strony tylko w ten sposób mógł zbudować własną legendę, dać powód do domy Torinowi i Jorunnowi.
-Uciekł psisyn...- słowa Ysassy tylko potwierdziły, to co każdy się domyślił. Ich jeniec zbiegł nocą. Glandir zrugał się w duchu, że mógł przyłożyć do jego strzeżenia większą uwagę. Lecz teraz było za późno na rozmyślania.
-Nie ma sensu go ścigać. Powiedział nam wystarczająco wiele. Teraz już by nie był taki przydatny. Pewnie wpadnie pod topór orków niebawem albo zdechnie od chłodu nocą.- rzekł rudobrody.

~***~

-Trzymasz się?- Glandir nie wstydził się, okazywać troski. Traktował swoich kompanów niedoli niczym braci, którzy to nazajutrz mogli się jego zdrowiem opiekować, kto to wie. Zejście na płaskowyż było jedyną możliwością. Drużyna musiała skryć się między drzewami, by pozostać niezauważonymi. Glandir z każdym kolejnym dniem stawał się bardziej zatwardziały. Powoli przestawał czuć lęk o kolejny dzień. Zwyczajnie o tym nie myślał, skupiał się raczej na tym by dożyć wieczora aktualnego dnia. To na pewno było zdrowsze podejście do sytuacji, mniej stresogenne. A każda odrobina stresu mniej liczyła się znacznie, w czasie wojny kiedy stres był na porządku dziennym.
-Co to było?...- spytał sierżant, gdy dziwny odgłos niósł się echem po okolicy.
-Pójdę to sprawdzić.- rzuciła Ysassa. Glandir skinął głową i wejrzał na Baldrika
-Idź z nią. Dla bezpieczeństwa.- dodał poklepując kompana po ramieniu.

Niedługo potem dwójka zwiadowców wróciła z bardzo niepokojącymi informacjami. Ogry. Jeśli Glandir lękał się spotkania z trollami, co miał rzec teraz kiedy realnym zagrożeniem, na wyciągnięcie ręki były ogry? Na pewno mądrzejsze od trolli, silniejsze niż jakakolwiek inna jednostka na usługach orków. Przeciwnik, którego najlepszym pozbyciem się byłoby unicestwienie na odległość, artylerią, bądź czymś w ten deseń. Glandir pogładził się po brodzie i zarządził przeniesienie obozu na bezpieczną odległość by mogli na spokojnie porozmawiać i obmyślić plan działania. Wiedział, że podpalenie prochu będzie sztyletem w plecy armii zielonoskórych i dzięki temu mury Karak Azul przetrwają trochę dłużej. Każdy dzień się liczył dla twierdzy zatem Glandir nawet nie przyjmował opcji obejścia ogrów bez zaszkodzenia im. Z drugiej jednak strony te zadanie było bardziej niebezpieczne niż jakiekolwiek inne. Nawet zalanie tuneli nie wiązało się z takim ryzykiem dla całej grupy, jak te z zaszkodzeniem ogrom...

~***~

- [i] Mnie się ten pomysł nie podoba, to nie są żadne gobliny tylko ogry... [i] - wyraził swoje obawy Baldrik - [i] Ale nie ja tu jestem dowódcą i nie mam tu zbyt wiele do powiedzenia, więc w razie czego zgłaszam się na ochotnika do grupy, sabotażowej, jestem z was najmniejszy i najzwinniejszy... takiego olbrzyma Rorana ogry zobaczą z daleka... [i] - Baldrik mimo złego przeczucia co do tej akcji, zgłosił się na ochotnika... z własnej woli został częścią tego oddziału i wreszcie trzeba było pokazać całej drużynie, że do czegoś się nadaje... przeczuwał, że wszyscy maja go tu za żóltodzioba... najwyższy czas było to zmienić...
- Baldrik ma rację. To nie gobliny, a ogry. Są dużo silniejsze, twardsze... nie przejmują się pierdołami takimi jak przebite stopy i są dosyć tępe, skore do chlania i żarcia. Ich szef jest z pewnością mądrzejszy od większości z nich... Hmm... to po prostu najemnicy. Musimy o tym pamiętać. Sądzę że rzucenie pochodni na te ich namioty, aby się zaczęły fajczyć zrobi dostatecznie dużo paniki - rzekł Galeb gładząc się po brodzie.

- To ma większe szanse niż pułapki. Jeden wysadzi proch, jeden rzuci płonące koce na wozy, dwóch podpala namioty i chodu. Glandir, Thorin, Dorrin, Baldrik, tak? Thorin jako najmądrzejszy załatwi proch by jego nie zabił, Glandir podpala wozy, Dorrin i Baldrik podpalają namioty...i co tam sie da. Spierdalacie jak najszybciej do punktu wyjścia, a później wszyscy chodu. Przygotowujemy koce, palne płyny, pochodnie. Jakieś uwagi do planu? zapytał Roran.
- Mi pasuje, powiedzta, co zniszczyć, a na pewno to zrobię! Powiedział z dużym animuszem Zarkan.
-To w istocie dobry plan, ale nie podoba mi się ta ucieczka przed ogrami. Żadne nasze pułapki ich nie zatrzymają, a tylko odrobinę spowolnią. To może skończyć się tragedią...- Glandir nie chował obaw -Powinniśmy unikać wszelkiego rodzaju konfrontacji i pozostawać niezauważonymi.- dodał po krótkiej chwili.

- Ogry zrobią z nas przekąski, jeśli tylko zaczniemy się z nimi bić - wtrącił się Detlef. - One wszystko wpierdalają. Najlepiej byłoby podrzucić im coś do żarcia z trucizną w środku. Zeżrą i padną. Z drugiej strony mocna trucizna musi być, bo bestie mają żołądki niczym trolle - nawet kamienie trawią sukinkoty. Podpalanie namiotów nic nie da - to nie bojaźliwe gobliny i nie będą panikować, tylko poszukają natrętów. Najlepiej skupić się na prochu. Wejść po cichu do obozu, może ufne w swoją siłę nie wystawią wart, albo wartownicy zasną. Proch pewnie trzymają w jednym miejscu. Ścieżka prochowa powinna dać czas na ewakuację, a jak już ktoś powiedział bez prochu nie postrzelają. Ostawmy te działa, tylko sobie biedy napytamy chcąc je niszczyć. Zapas prochu eliminuje ten problem dla twierdzy. Jest nas za mało, żeby robić coś więcej. - Zakończył, wyciągając fajkę z woreczka. Nie zapalał jej jednak, tylko wsadził do ust. Na palenie będzie czas w spokojniejszym miejscu.

- A więc dobrze, żadnych kombinacji, idziecie czwórką, Thorin wywala proch, reszta osłania, tak? Ostateczna wersja planu? Bo nie ma co stać i gadać, Glandirze, tak lecimy? mówiąc Roran rozejrzał się wokoło.
- Kto idzie? - spytał Detlef.
- Ehh, przecież była już mowa. Glandir, Thorin, Dorrin, Baldrik. Skończmy w końcu kurwa ten klub dyskusyjny - kapral westchnął.
-Ryzyko, że nas dopadną zbyt wielkie. Po cichu, zakradamy się, w takim składzie jaki wymienił Roran. Reszta osłania nam tyły. Podpalamy proch i znikamy.- rzekł po namyśleniu -Działa mogą tu zostać. Szlag ich nie trafi a może gdyby była sposobność nasi bracia kiedyś je odzyskają i zyskają kolejny atut w tej bitwie. Może...- wzruszył ramionami.
- Tak jest! Niemal podskoczył z radości, kiedy dowiedział się, że będzie brał udział w -wydarzeniu.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 15-08-2013, 20:38   #57
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran powoli zdejmował z siebie zbroję i resztę gratów. Ciężar mógł go w tych tunelach zabić. Sam się zgłosił. Może nie od razu ale młodsi nie wykazywali chęci by ruszyć ku zaworom. Cóż począć, jak mus to mus. Krasnolud powoli ruszył ku tunelom.

********

Roran ruszył w czerń tunelu z odwagą w sercu. Wiedział że ma nikłe szanse by wrócić i połączyć siły z 8 drużyną Czarnego Sztandaru. Zadanie które stało przed sędziwym khazadem było włąściwie drogą w jedną stronę. Roran jednak nie lękał się, musiał stanąć na wysokości zadania, nikt inny nie mógł tego dokonać, nie teraz, nie w tej chwili... a zadecydowano że tak się właśnie stanie. Tym bardziej że Roran obstawał przy zalaniu tuneli równie mocno jak Thorin, i nie byłoby to honorowe by kto inny miał dostąpić tego honoru i miejsca w kronikach. Wtedy Roran nie wiedział jeszcze że ktoś, gdzieś, kiedyś będzie chwalił jego czyny, a młodzi khazadzi słuchać będą opowieści o synu Ronagalda, krasnoludzie który w pojednynkę zatopił wschodnie tunele pod Karak Azul.

Z takimi myślami Roran wędrował przez mroki jaskiń, schodził co raz to niżej i niżej, lecz droga do Sali Akwenu była dość prosta i to nie możliwość zagubienia drogi przerażała khazada najbardziej. Myślał o tym co będzie jak otworzy już zawory i woda pocznie lać się z sekretnych otworów, a skomplikowane khazadzkie pompy będą pchały wodę pod górę, a ta z kolei wypełni korytarze pod sam sufit. Roran musiał przyznać że trwożyło to jego serce.

Zejście do sali trwało krótko, jak zwykle podróż w dół była szybka. Krasnolud rozglądał się za potencjalnym wrogiem, ale nikogo nie spotkał w tunelu a ni w samej sali. Ciała najemników lezały tam gdzie drużyna Glandira je zostawiła. Teraz ograbione z własności, na wpół nagie. Tym się brodacz nie przejął wcale, nie było mu tez zimno nawet choć był rozebrany od pasa w górę. Kilka chwil później Roran odnalazł kołowroty i zaczał nimi kręcić, nie zastanawiał się dłużej, wiedział ze dogłębna próba planowani drogi ucieczki nie ma wielkich szans powodzenia. Khazad zaczął godzić się już ze swym straconym losem.

Wodę dało się słyszeć jak wędrowała niewidocznymi tunelami. Ściany poczęły drżeć, a poziom wody w podziemnym akwenie gwałtownie spadł. Roran wiedział że już czas na niego... po odkręceniu wszystkich trzech zaworów, ruszył biegiem do wyjścia. Jak na razie wyglądało na to że woda nie wypełnia korytarza którym biegł, jednak mylił się. Tajemna wiedza krasnoludzkich inżynierów pozwoliła by tunele ewakuacyjne zostały zalane jako ostatnie, tak by zalewający mieli szanse uciec. Jednak taki wyczyn mógł nie być na miarę i wiek Rorana, nie miał nóg szybkich niczym khazadzcy gońcy, teraz i tak dawał z siebie wszystko. Biegł.

W pewnym momencie szum wody stał się ogłuszający, zupełnie jakby woda podróżowała w ścianach równolegle do kierunku biegu starego rozbójnika jakim był Roran. Szybki rzut oka za siebie i przerażenie zagościło w myślach i sercu biegacza. Woda była kilkanaście kroków za nim. W ciągu kolejnych chwil, poziom wody podniósł się na tyle że pochłonął Ronagaldsona. Niesiony z potężnym prądem, khazad uderzał swym ciałem o skalne występy... pierwsza fala wybiła mu prawy bark... ciśnienie rzuciło nim na skalny sufit który pociał mu twarz i klatkę piersiową. Krew szybko zmieszała się z wodą i Roran poczuł jak traci oddech... a chwilę później przytomność. Woda niosła go jak chciała.

Kiedy otworzył oczy, pierwsze co zobaczył to lód na swych dłoniach. Cały pokryty był lodem. Roran uniósł się lekko i choć krwawił z dziesiątków ran a jego prawe ramie było sparaliżowane, to zrozumiał że woda wypchnęła go przez jedną ze szczelin w zboczu ogromnej skały Azul. Krasnolud nie wiedział jak długo lezał bez przytomności, ale pewnie długo skoro woda która wypłyneła z podziemi zdążyła już zamarznąć na jego ciele. Roran był skrajnie wyczerpany, skostaniały z zimna... nie miał nawet koszuli na grzbiecie, jedynie spodnie, pełne wody buty i pokryty lodem hełm, który pewnie uratował mu życie, sądząc po tym jak bardzo był uszkodzony.

Khazad nie wiedział ze wygląda teraz jak sto nieszczęść, dostrzegał że jest ranny i zakrawaiony, ale być może to właśnie niska temperatura uratowała mu życie... jednak to nie było rozwiązanie które mogło sprawić by udało mu się odnaleźć przyjaznych sobie żołnierzy z oddziału. Ruszył zatem przed siebie, kierował się pod górę, wiedział że pozycja na której się znajduje jest znacznie niżej niż ta na której wszedł pod ziemię, logicznym zatem było by iść w stronę zbocza. Tak też zrobił i wkrótce osiągnął cel jakim był tymczasowy obóz na zboczy Stalowego Szczytu.

Roran nie pokazywał tego po sobie, ale był bardzo szczęśliwy że odnalazł towarzyszy. Ten fakt uratował mu życie.

************

Bark bolał. Ale żył. Roran wyrwał się ze wspomnień, spoglądając na kompanów ruszających ku magazynom prochu. Ot, myśli niech zostaną w teraźniejszości, mogą się przydać... Zobaczymy co to będzie. A póxniej Azgal.
 
vanadu jest offline  
Stary 15-08-2013, 23:56   #58
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
-To ma większe szanse niż pułapki. Jeden wysadzi proch, jeden rzuci płonące koce na wozy, dwóch podpala namioty i chodu. Glandir, Thorin, Dorrin, Baldrik, tak? Thorin jako najmądrzejszy załatwi proch by jego nie zabił (…)

No i Thorin konował, niedoszły wielki kronikarz, genialny planotwórca i zwyczajny wrzód na dupsku wszelkich dowodzących, zwyczajnie się doigrał. Stracił swą szansę, aby siedzieć cicho, stracił szanse aby niezauważonym przetrwać jakoś pobyt w szambie do którego ich wrzucono. Zwyczajnie, niektórzy zamierzali go w nim zatopić po uszy.

Nie pokazał po sobie gdy ślina niczym wielkie jabłko przesuwała mu się w gardle. Gdyby nie niska temperatura z pewnością pot zrosiłby jego czoło. Robiło mu się jednak na przemian to zimno to gorąco z powodu planu w jaki go władowano. Nie wiedział tylko czy pochwała jaką mu przy okazji udzielono była szczera i wpakowała go z kałuży do kanału, czy też stanowiła li tylko wymówkę aby to zrobić. Jeśli pochwała była szczera to jakoś nie widział jej odzwierciedlenia w konkretnych czynach realizujących zamysły „najmądrzejszego” … musiała być to więc wymówka, choć akurat Rorana ciężko mu było podejrzewać o plany pozbycia się kronikarza... Co innego gdyby plan ten wysunął Glandir, wówczas kronikarz byłby pewny, że sierżant chce się go zwyczajnie pozbyć. Nie znał się przecież na prochu, na jakichkolwiek właściwie materiałach wybuchowych, nie miał pojęcia jak długa ścieżkę prochu musi usypać, ani jak gruba, a nawet jak otworzy beczułkę by nie hałasować, nie praktykował nigdy skradania... Zresztą nie mógł otworzyć beczułki i wycofywać się z nią, był na tyle bystry, że wiedział, że proch na otwartej przestrzeni po prostu się wypali. Ogień musiał się odstać do zamkniętego, ściśniętego prochu aby wybuchł, to wymagało utworzenia ognistej ścieżki z pomocą nafty.

Czuł się jak skazaniec, jednak nie zamierzał okazywać strachu czy tym bardziej wycofywać się z powierzonego mu zadania. Miał okazję stać się tym który wysadzi zgromadzone zapasy prochu wrogom. Tym który uratuje Karak Azul, tym … który jeśli nie dokona natychmiast wzmianki w podręcznych notatkach, mających stać się w przyszłości kronikami, najpewniej nie zostanie nawet zapamiętany, jako ten który poświęcił swe życie, aby uratować twierdzę. Mógł mieć tylko nadzieję, że po jego śmierci spowodowanej rozerwaniem na kawałki, ktoś z oddziału Czarnego Sztandaru przeżyje i przekaże je skrybom, niezależnie jednak od pamięci o jego czynach wśród żyjących, mógł być pewny , że jego przodkowie będą z niego dumni...

Galeb Galvinson uchodził za eksperta od prochu, Thorin spisując kroniki z ich pierwszej wyprawy doskonale zdawał sobie sprawę, że jego zasługą był szereg pułapek zastawionych na przeciwnika, w tym jedna wybuchowa. Jego przed misją zamierzał wypytać o szczegóły, zwłaszcza o o to jak długa musi być ścieżka z nafty, czy należy oblać beczki czy przedziurawić jedną z nich ( po prawdzie zamierzał zastosować kombinacje obu tych elementów) , a także o wszelkie rady i pomysły jak zabrać się do sprawy porządnie. Thorin mógł pogodzić się ze śmiercią w akcie poświęcenia, nie mógłby jednak pogodzić się z faktem, że przez własną nieudolność nie udałoby się wykorzystać okazji jaką los przed nimi postawił. Okazji która nie mogła się już więcej nadarzyć, zwłaszcza przy nieudanej i wykrytej akcji sabotażu.

Pozostawało mu także ściągnąć kaftan kolczy. Stanowił i tak mizerne zabezpieczenie przed ogrami, spowalniał ruchy, lecz przede wszystkim nadmiernie hałasował. Zamierzał tez upewnić się, że i reszta sabotażystów na akcję nie zabierze niczego co by brzęczało przy każdym kroku. Pozostawała jeszcze kwestia zamaskowania, w czym pomocny miał się okazać węgiel, którego użyczył i innym kamratom. Twarze i ręce wysmarowane czarnym węglem, na tle nocy wyraźnie utrudniały wykrycie krasnoludów. Pozostało mu już tylko napisać choć krótki list pożegnalny do rodziców i wznieść modły za powodzenie misji.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 15-08-2013 o 23:59.
Eliasz jest offline  
Stary 24-08-2013, 07:13   #59
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Pół mili od obozu artylerii. Kierunek północ - zachód


Zatem stanęło na tym iż drużyna Glandira, choć niejednogłośnie, postara się dokonać sabotażu na oddziale ogrzej artylerii. Zadanie to było ciężke do zrealizowania, wręcz z założenia niemożliwe i jakże samobójcze. Jednak jeśli by się udało, wszyscy zostaliby bohaterami, a wroga armia byłaby słabsza o blisko szesćdziesiąt sztuk broni artyleryjskiej. Było to i tak jedynie kroplą w morzu uzbrojenia i hufców wroga, którego armia musiała liczyć kilka dziesiątków tysiecy dzikich wojowników. Ukryć nie można było jednak faktu że każda lufa, topór czy miecz mniej, przyczyniała się do tego że gdzieś tam, jakiś khazad wróci do domu, ojciec do żony, a syn do matki... to było najważniejsze. Taki cel właśnie przyświecał Thorinowi, który stał się osią planu i akcji sabotażu. Do niego należało zadanie najniebezpieczniejsze, miał podłożyć ogień pod skład prochu. Thorin nie lękał się, był gotów by oddać życie za twierdzę i jej bezpieczeństwo, dlatego zgłosił się bez zastanowienia by dokonać bohaterskiego czynu.

Dobre miejsce obserwacyjne, zwiad Ysassy oraz bezmyślana postawa ogrów, ich butność i zuchwałość, ułatwiały całe zadanie odrobinę. Czujne oczy khazadki dostrzegły brak wart, ogólny chaos w obozie, kilka bójek wszczętych o jadło... ale i doborową kompanię zakutych w stal ogrów pilnujących dział i prochu strzelniczego. Ci ostatni nie ruszali się ze swego miejsca prawie wcale, nie dyskutowali też między sobą co było raczej dziwne. Ustalić nie dało sie również czemu oddział brutalnych ogrów, zatrzymał się właśnie w owym lesie. To jednak traciło na znaczeniu w obliczu planowanego zamachu. Powstał plan działania, i już wkrótce, po północy, oddział Glandira zaczął wprowadzać go w życie.

Ysassa pozostała na czatach, nikt nie miał oczu tak czujnych jak khazadzka zwiadowczyni, no, może Skalli mógł jej dorównać, ale obecnie był ranny, nie mógł mówić i nie widział na jedno oko... zatem w nadchodzącej akcji mógł jedynie pilnować końca drogi ucieczki. Ysassa natomiast zabezpieczyła jej początek. Z kuszą w rękach i młotem gotowym do pracy w razie potrzeby. Harginowi i Detlefowi natomiast przypadły działania dywersyjne. Zgodnie z założeniami kronikarza Thorina, przygotowano kilka sporych ognisk w zasięgu wzroku obozujących ogrów, ale na tyle daleko by droga do nich potrwać musiała sporo, wszyscy mieli nadzieję że właśnie tyle by dać szansę reszcie sabotażystów do ucieczki. Owe ogniska miał podpalić właśnie Hargin i Detlef. Ten ostatni rwał się w duchu do wejścia do obozu wroga i wzięciu poważniejszego udziału w akcji, ale tylko Detlef i Hargin byli szybcy jak burza, w khazadzkim sensie tego wyrażenia i na tyle doświadczeni że w razie wpadki mogli sobię poradzić zimą, w nocy, w wysokich górach... i wyjść z tego żywi. Stary tarczownik Hargin przyjął swą służbę w ciszy, jak zwykle... i ze spokojem, zupełnie nie tak jak Detlef, któremu przydzielona funkcja nie podobała się jakoś specjalnie i pod nosem mruczał kaskadami przekleństw. Tym bardziej że on jeden był przeciwny zbytnim komplikacjom. Obawiał się przeciwnika i miał rację... wtedy jeszcze nie wiedział jak wielką, ale odpowiedź nadchodziła wielkimi, ogrzymi krokami.

Kapral Ronagaldson, chwycił kuszę i obrał sobie już z daleka, miejsce gdzie miał się zaczaić i obserwować całe zdarzenie, a przy okazji kupić cenne sekundy życia towarzyszom, eliminując wrogów lub raniąc ich z odległości. Wciąż bolało go ramię które nadwyrężył podczas przeprawy przez mroczne tunele, później zalane... ale nie istaniał ból który mógł nakazać mu odpoczynek i brak pomocy kamratom. Jego wkład w planowanie sabotażu był potężny, ale on sam oraz jego koledzy, wiedzieli że Roran nie nadaje się na skrytobójcę, tym bardziej lekko nawet ranny.

Kowal run, Galeb, ten tłumaczył Thorinowi uważnie jak ma zabrać się do, teoretycznie, przygotowania lontu. Kowal uczulił odważnego kronikarza na to jakie może napotkać niebezpieczeństwa i trudności z odszpuntowaniem beczki prochu. Zalecał też kilka rzeczy jeśli doszłoby do sabotażu dział. Oczywiście Galeb Galvinson nie był inżynierem czy artylerzystą, ale jego rzemieślnicza wiedza była najbliższa wspomnianym profesjom. Posiadał poglądowe pojęcie i rozumiał na czym polega fenomen czarnego prochu oraz wszelkie związane z nim możliwe potknięcia, które groziły przyspieszonym spotkaniem z Grungnim. Thorin wsłuchał się w słowa Runkiego, nie miał zamiaru zignorować nawet jednego słowa słusznych rad. Po wykładzie, Galeb, chcwycił swą kuszę i również zajął pozycję na trasie drogi ewakuacyjnej, tak jak Roran, Ysassa i Skalli. Ta czwórka miała zapewnić pokrycie śmiercionośnymi bełtami i osłaniać drogę ucieczki. Po akcie dywersyjnym, Hargin i Detlef, mieli połaczyć się z grupą osłonową, w miarę możliwości.

W skład drużyny uderzeniowej weszło czterech odważnych. Dorrin, Baldirk, Thorin i sierżant Glandir, który nie mógł pozostawić dziarskich dewastatorów samym sobie. Zadania z grubsza wyglądały na proste... sierżant miał podpalić wozy które stały zbite w jedną, wielką i chaotyczną kolumnę. Na wozach leżały złożone działa i hufnice, a także pewnie mnóstwo innych dóbr tak potrzebnych w wojennym rzemiośle. Racje żywnościowe, skrzynie z nieokreśloną zawartości, beczki pełne niezidentyfikowanych przez zwiad płynów. Tak czy siak, zadaniem Glandira było rozpalić piekło pod tą stertą drewna, tak by działa upiekły się na krucho z pomocą śniegu, teorii Galeba, doświadczenia Rorana i dajcie bogowie, cudu metalurgii i jej wroga... różnicy temperatur.

Jednego Glandir nie był pewien do ostatniej chwili. Tego czy rozsądnym jest przydzielić zadanie Dorrinowi i Baldrikowi bez żadnego ich nadzoru? Dwóch młodzików, jeden choć zwinny i szybki, do walki skory i o wielkim sercu pełnym honoru, to o doświadczeniu raczej marnym na wojennym polu, a o misji tego rodzaju wspominać już chyba co nie było. Jeśli by się spisał to byłby to wielki dzień dla Baldrika. Zyskał by honor i chwałę, nikt by do niego nie zwrócił się już bez szacunku... kto wie, może Roran nie mówiłby już na niego ''Cycu''. Takie dokonanie ze strony Baldrika byłoby tego może warte, ale czy nawet jeśli udane, to pewności nie było czy ktoś kidykolwiek usłyszy o jego dokonaniach lub co gorsza, czy ktoś w nie uwierzy?

Podobnie sprawa miała się z Dorrinem, jednak o tyle był on khazadem nieokiełazanym i niepewnym że jego dzika natura mogła wziąć w nim górę w każdej chwili. Za zadanie miał się skradać i z ukrycia dokonać podpalenia namiotów ogrzej gwardii, ale czy był w stanie zrobić coś cicho, bez wyzywania wroga i gromkiego śmiechu przed zamaszystym cięciem jego ciężkiego jak trollowa maczuga topora? Dorrin był dziką kartą oddziału. Tej nocy lepiej by potrafił się jednak uciszyć i zagrać rolę jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie odgrywał. Miał zostać cichym jak szept zabójcą i sabotażystą. Glandir gdy sunął przez zaspy śniegu, czołgał się i ukrywał pod osłoną drzew, z każdą chwilą zbliżając się do obozu wroga, myślał tylko o Dorrinie, o tym by Zarkan nie wydał ich wszystkich i nie zepchnął w otchłań przegranej jeszcze przed pierwszą eksplozją.

Koniec końców, na kronikarzu spoczywało zadanie nie tyle najtrudniejsze w porówaniu do zadań Dorrina, Baldrika i Glandira, co niebezpieczne od początku aż do jego ostatnej chwili. Niepowodzenie oznaczało że Thorin wpadnie w ręce wrogich, opancerzonych ogrów... powodzenie zaś, zwiasotowało że skład prochy wybuchnie i być może ciało odważnego cyrulika spłonie razem z prochem strzelniczym. Tak czy inaczej, pozycja Thorina była bardzo daleka od pozazdroszczenia. Zgodnie ze swym założeniem, Thorin poczernił twarz sadzą z ogniska i zalecił też to reszcie towarzyszy. Ostrza mieczy i toporów pokryto również czarnym pyłem i razem ze skórzanym, czernionym barwnikami opancerzeniem, stworzyło to oddział czarnych duchów... a ktoś kto kiedyś napisał w traktacie o duchach że te tylko występują w białej formie, na pewno nie spotkał się z 8 drużyną Czarnego Sztandaru... z Duchami Glandira.

Thorin gotowy do wypełnienia zadania, do którego zgłosił się z własnej woli, począł modlić się do krasnoludzkich bogów o przychylność i powodzenie misji. Po krótkiej modlitwie ruszył przed siebie. Glandir dał znak. Zaczęło się.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
12 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Obóz artyleryjski wroga - misja sabotażowa


Ruszyli. Hargin i Detlef na zachód, tam gdzie czekały na nich przygotowane stosy gotowe do popalenia. Dywersja i wzbudzene strachu we wrogu oraz złamanie jego morale, na ile było to możliwe. Takie było ich zadanie. Skalli, Ysassa, Galeb i Roran, zeszli niżej, na sam płaskowyż i zajeli pozycje w gęstym zagajniku, grubo poktytym śniegiem na obrzeżach. Z bronią dystansową, gotowi by nieść pomoc kamratom w każdej chwili. Grupa uderzeniowa ruszyła na końcu, prowadzona przez Glandira, zakradała się w wysokich śnieżnych zaspach. Co prawda ułatwiało to ciche zbliżenie się i ewentualne, niektóre, manewry ewazyjne, to jednak pozostawiało też pokaźnych rozmiarów ślady na białej skorupie która teraz pokrywała południowe Góry Krańca Świata. Zanosiło się jednak na to że bogowie spoglądali przychylnym okiem na grupę odważnych krasnoludów, a może to modlitwa Thorina zdziałała cuda... zaczął padać śnieg, więcej śniegu, dużo więcej. Opad ten wkrótce zamienił się śnieżną burzę wypełnioną mocnymi podmuchami wiatru i ograniczającą widoczność. To było coś więcej niż szczęście, to był cud.


Galeb marzł skryty pos pokaźną sosną, śnieg zakrywał go aż pod sam podbródek, a nad nim niebo zasłaniały rozłożyste gałęzie drzewa. Kiedy burza wchodziła w swe właściwe stadium, a to znaczyło nie mniej niż lodowe piekło, kowal run wyczuł dziwną obecność. Od razu rozpoznał ten byt jako coś o naturze magicznej, to było bezsprzeczne bo choć był dopiero czeladnikiem wśród runiarzy, to zmysły miał wyczulone tak bardzo jak tylko khazad może być otwarty na magiczne zawirowania wiatrów mocy. Kowal rozejrzał się, ale dostrzegł jedynie Rorana zakopanego w śniegu niczym borsuk, gotowego do ataku jak zwykle... gdzieś z tyłu majaczyła sylwetka Skalliego, który przecierał oczy raz po raz, niewiadomo czy przez fakt że był ranny i naszpikowany medykamentami Thorina czy może burza śnieżna doskwierała mu tak bardzo. Ysassy nie było widać wcale. Galvinson przeczuwał że potężne moce są w czyimś władaniu i wygramolił się ze swej kryjówki by spojrzeć na nocne niebo. Księżyców nie było widać wcale, ale dziwne meandry poczęły swój bieg po dostrzeżeniu wielobarwnej łuny ponad górami. Burza zasłoniała sporą część tego widowiska, ale Galeb wiedział że kolory magii zostały ukształtowane i uwolnione przez kogoś o niesamowitych zdolnościach. Kiedy kowal zakopał się w swej kryjówce na powrót i zaczął uważną obserwację przedpola zagajnika w którym kryła się grupa osłonowa, mógłby przysiąc że w głośnych, wietrznych podmuchach górskiego wiatru, dało się usłyszczeć czyjś głos. To był krzyk... nie szept czy zwykła mowa, ale niesłyszalny dla nikogo innego kto nie posiadał magicznych zdolności krzyk. Choć słowa były niezrozumiałe to budziły lęk. Jak ręką odjął, Galebowi przestało być zimno a po plecach spłyneła mu struga potu.


Duet odwodowy. Hargin i Detlef, tylna straż oddziału. Stali na mrozie, w samym sercu burzy, nie chronieni z żadnej strony przez drzewa czy skalne ściany. Wzniesienie na którym znaleźli się było odsłonięte i wydawać się mogło że dwójka wojowników jest widoczna jak na dłoni, gdyby nie burza może i tak by właśnie było. Hargin z zaciętą miną, rozglądał się uważnie i lustrował teren wokół ognisk dywersyjnych. W dołku który wykopał, ukrył zapaloną latarnię i starał złapać się choć trochę ciepła od niej nogami. Podobnie było z Detlefem, tyle tylko że on był dość zły na zaistniała sytuację. Czuł że cała grupa wpycha się pod ogrzy topór. Bez dokładnego zwiadu, zasobów, wiedzy, przygotowania i drogi ucieczki. Wszystko opierało się na efekcie zaskoczenia i szczęściu. To było za mało dla tego weterana wielu potyczek. Detlef lubił wyrazić swoje zdanie i często miał rację, a życie szanował ponad wszystko... nie chciał rzucać go na szalę rządnych sławy straceńców, a tak właśnie czuł się tej nocy. Czuł że jego los jest w rękach ogrów. Tracił kontrolę nad tym co się działo, a posłusznie na rzeź nie pozwolił się nigdy prowadzić. Te uczucia wywoływały u niego coś co można było nazwać jedynie strachem... paskudne uczucie. Obaj dywersanci czekali sygnału by podpalić ogniska i przy odrobinie szczęścia, dołączyć do braci w lesie, przy drodze odwrótu. Sygnał miał być prosty...ot, po prostu eksplozja lub pożar we wrogim obozie.

Dorrin i Baldrik odłączyli się od Glandira i ruszyli w stronę namiotów. Sierżant pożegnał ich smutnym spojrzenim i sam zaczął zbliżać się w stronę kolumny wozów. Drogę miał najprostszą. Ogry nie używały zwierząt zaprzęgowych, które mogłyby wydać obecność khazadzkiego sierżanta wrogim żołnierzom. Co wiecej od strony wozów, Glandir nie był w stanie zobaczyć nawet jednej ogrzej sylwetki. Cicho i niepostrzeżenie dostał się w pobliże kawalkady i chwilę później był już pod wozami. Kiedy łapał oddech, zorientował się że zaraz za nim przemaszerowały dwa ogry które ze sobą rozmawiały... z sercem w gardle, Glandir obserwował jak ogry rozdeptały ślady które mogły zdradzić obecność krasnoluda. Torrinsson odetchnął z ulgą i ruszył pod wozami. Jeden od drugiego stał w odległości nie większej niż sześć stóp, dlatego przekradanie się między nimi było dziecinną igraszką. Śnieg był mocno zadeptany i Glandir pojął w mig że to oznacza iż jego ślady pozostaną niewykryte, ale i to że ogry kręcą się między wozami od czasu do czasu. Glandir poczuł że zadanie miał naprawdę proste, zaczął szykować koc nasączony naftą i upychać go pod deskami wozu z ładunkiem oleju, który udało mu się zidentyfikować chwilę wcześniej. Krzesanie iskry było dosyć głośnym zajęciem... szczęściem po szóstej próbie ogień zatańczył na wełnianym kocu, nasączonym łatwopalnym płynem. Glandir zrobił swoje i z nadzieją w sercu ruszył na skraj obozu wroga. Kiedy wpadł w zaspy widział za sobą jak wóz łapie ogień... więcej się nie oglądał. Biegł.


Baldrik sunął w zaspach śnieżnych niczym pies myśliwski. Nos nisko i jedynie oczy ponad poziomem białej pierzyny. Za nim, niczym odyniec, wędrował Dorrin, a jego wysmarowana sadzą twarz mogła by wystraszyć niejednego dorosłego krasnoluda, a co dopiero mówić można było o dzieciach. Wyglądało na to że większość ogrów jest w namiotach lub przebywa w środku obozu, ale od najbliższej ściany namiotu dzielił ich strażnik. Baldrik zauważył go i chciał dać sygnał Dorrinowi, ale ten drugi musiał dostrzec niebezpieczeństwo wcześniej bo chwycił młodego górala i pociągnął go wgłąb śnieżnego nasypu. Zakuty w ciężką zbroję ogr, stał jak gdyby nigdy nic i spoglądał w śniegową nawałnicę. Pewnym było że nie dostrzegł dwójki podpalaczy. Wartownik stał się trudnym orzechem do zgryzienia. Innej drogi do namiotów nie było, jedyna prowadziła przez strażnika. Dorrin i Baldrik mogli podpalić namiot z oddali, ale to byłoby skazane na porażkę, jeden namiot szybko zostałby ugaszony pewnie. Inna droga teoretycznie prowadziła na około... przez część obozu która była odsłonięta. Dorrin podjął szybką decyzję o zlikwidowaniu wartownika, i choć Baldrik nie był pewien tego do końca to przystał na to... nie mogli zawieść sierżanta. Wydarzenia potoczyły się szybko. Baldrik zakasłał, po czym zaczął pogwizdywać cicho, a później co raz to głośniej. Strażnik przyciągnięty odgłosem podeszdł w miejsce gdzie skryci byli dwaj khazadzi. Oczywiście plan taki nie miał szansy powodzenia przy bardziej inteligentnej istocie, ale ogr do takich nie należał, nie wezwał też posiłków.

Baldrik wyskoczył z zaspy i wystrzelił z kuszy prosto w korpus ogra. Bełt uderzył w stal i zrykoszetował nie czyniąc żadnej szkody wrogowi. Młody khazad przeraził się i cofnął o mały krok, na tyle na ile pozwalały hałdy śniegu. Ogr nie wrzeszczał, w ciszy ruszył w stronę Baldrika, niczym krasnoludzki czołg parowy, śnieg nie sprawiał mu żadnych trudności. Wtedy Dorrin wynurzył się ze swego ukrycia i wskoczył na grzbiet ogra. Zadał cios długim sztyletem pod hełm ogra i uczepił się napierśnika kolosa. Ogr wciąż walczył w całkowitej ciszy. To było dziwne. Baldrik przebudził się ze swej stagnacji i ruszył na oponenta. Wiedział że nie może uderzać młotem w stalowy pancerz bo to tylko wzbudzi czujność innych strażników którzy musieli być w pobliżu. Dopadł zatem ogra trzymając bełt w dłoni i raz po raz dźgał pod kolana i łaczenie kirysu i napierśnika... ale tam tkwiła gruba kolcza zbroja i bełt nie miał szansy jej spenetrować z taką siłą. Dorrinowi szło lepiej. Wbił sztylet po raz drugi, a ogr zaczął wierzgać i powarkiwać jakby, broczył obficie krwią i atakował Baldrika który uniknął obu potężnych zamachów opancerzonych pięści. Dorrin wypuścił sztyelt i złapał za hełm ogra, chciał go zerwać ale nie dawał rady więc chwycił za zasłonę i nadkhazadzkim wysiłkiem odgiął zasłonę twarzy. Baldrik ruszył taranem na wroga i uderzył go w obie nogi swymi barkami. Ogr upadł, a Zarkan wbił mu palce w oczodoły. Gałki oczne wypłynęły natychmiast. Oślepiony ogr stękał i jęczał, ale wciąż nie krzyczał pomocy. Upadł w śnieg i zaczął broczyć krwią jak zarzynana świnia. Wstawał i upadał... a po jednym z takich upadków Dorrin dopadł go, usiadł mu na plecach i chwycił za głowę próbując skręcić kark. Jednak potworna siła okaleczonego ogra nie pozwalała na to. Z pomocą przyszedł Baldrik. Wyszarpnął sztylet Dorrina z rany w szyi ogra i poderżnął gardło bezimiennemu wartownikowi kiedy Zarkan odchylał głowę ogromnego pancernika. Obaj khazadzi byli zszokowani. Ogry były potężne i niewielka była szansa pokonać ogra w walce jeden na jednego. Mieli niesamowite szczęście że kolos nie zaczął krzyczeć. Szybkie oględziny martwego ogra ujawniły że ogr ten nie miał języka w gębie... został on precyzyjnie wycięty.

Chwilę później, po przysypaniu śniegiem ciała ogra, obaj krasnoludzcy podpalacze byli już w namicie, był pusty. Oczywiście jeśli nie liczyć kilku posłań rosianych pod pałatkami, małego koksownika i resztek jedzenia. Z tej pozycji Baldrik i Dorrin mogli podpalić aż trzy pokaźne namioty, tak też postanowili zrobić, a później ruszyć w północnym kierunku i zejściem na wschód, a później południe, połączyć się z pododdziałem Rorana. Wyciągneli z plecaków butelki z ogorzałką i sowicie spryskali nią płócienne ściany trzech namiotów, które nosiły symbole imperialnej i tileańskiej szlachty. Wspaniała robota ludzkich tkaczy i krawców w rękach ogrzych najemników, miała spłonąć w krasnoludzkim ogniu. Dłużej nie czekali... jęzory ognia zaczęły lizać namioty. Krasnoludzcy sabotażyści w tym czasie biegli już przez zaspy... niezauważeni przez nikogo.

***

Ysassa miała doskonały wgląd na sytuację w obozie wroga. Siedziała na drzewie z naładowanym garłaczem i zdobyczną kuszą. Widziała jak od strony namiotów zauważyć dało się łunę ognia i biegnących a tamtą stronę strażników. Mniejszy, ale niewiele mniej niebezpieczny wydawał się płomień zajmujący wozy i towar na nich złożony. Ogry zaczęły wpadać w chaotyczne zachowania. Ktoś kto nimi dowodził, najpierw skierował grupę w lewo, później w prawo...a na koniec rozdzielił ją na trzy mniejsze. Słyszeć nie dało się nic... burza przybierała na sile i wiatr dął jak opętany, drzewa odpowiadały szumem... krajobraz począł wyglądać niczym jak z opiewanych w legendach Dni Końca Świata.


Thorin przedzierał się przez hałdy śniegu, skrywał się w cieniach skał wystających ponad gruby biały puch, nurkował pod gałęziami sosen i pocił się okrutnie. Czekał na odpowiedni moment by zbliżyć się do składu prochu... skrzyń i beczek złożonych w trzech sporych stosach w odpowiedniej odległości od siebie. Nawet ogry nie były na tyle głupie by trzymać cały zapas wybuchowej substancji w jednym miejscu. Tylko Thorin miał okazję by przyjrzeć się z bliska ogrzemu oddziałowi. Część opancerzona jak Młociarze króla Thorgrima, od stóp do głów w stali... inni nawet rozebrani od pasa w górę. Wymalowani farbą w czerwone i białe pasy. Straszliwie umięśnieni, rośli na dziewięć, nawet dziesięć stóp, uzbrojeni w ogromne miecze, topory, maczety i buławy, a nawet pistolety, te mieli zatknięte za szerokie skórzane pasy. Ten ogrzy oddział stanowił wielką siłę mogąca przynieść ogrom śmierci na mury Karak Azul. Thorin nie miał już drogi odwrotu.


Ogień na zachodniej i północnej ścianie obozu odwrócił pokaźną ilość żołnierzy wroga, wystarczająco dużo by jeden odziany na czarno khazad, z poczernioną twarzą i pod osłoną nocy i śnieżnej burzy mógł się wślizgnąć w pobliże składu prochu. Przez myśł kronikarza przeszło że gdyby ogry wiedziały żedokonuje się sabotażu na ich stanicy to na pewno nie opuściliby posterunku przy prochu... miał mało czasu. Wkrótce ogry pojmą że ogień nie jest dziełem przypadku, tym bardziej że i wóz z beczakmi, podpalony przez Glandira, płonął już wesoło. W obozie powstał zgiełk... i tak Thorin zbliżył się do beczki z prochem. Otworzył ją i spojrzał na czarny, sypki niosący śmierć pył. Wtedy też usłyszał głośny, przbijający się nad odgłosy zamieszania i burzy krzyk - Khart garat! -, a po nim sygnał rogu. Ogry spostrzegły go. Thorin długo nie myślał... cały plan diabli wzięli. Krasnolud kopnął beczkę, proch rozsypał się. Thorin odpalił zapłakę, zamknął oczy i rzucił ją prosto w czarny proch. Zapałka jednak zgasła.


Kronikarz nie mógł w to uwierzyć. Odpalił drugą i tym razem, patrząc już, przyłożył ją do prochu. Eksplozja wstrząsnęła obozem. Po niej nadeszły inne, jedna za drugą, beczki eksplodowały, ale Thorin już tego nie widział ani nie słyszał. W obozie ogrzej artylerii powstało piekło. Gaszące namioty i wozy ogry przerwały swą pracę i chwyciły za broń. Wszystko stanęło w ogniu. Płonące beczki spadły na wozy. Najbliżej stojące ogry zasypane zostały kawałkami drewna, stali, ołowianych kul i szczątków tych kilku hufnic które również były w pobliżu głównej eksplozji. Ogromni i łysi wojownicy z ogrzego plemienia nie podołali z gaszeniem pożaru. Ranni leżeli i pluli krwią, kilku tkwiło na glebie bez życia. Wszyscy krzyczeli i znalazło się więcej dowódców niż to było w oryginalnym składzie formacji.

Ysassa widziała wszystko. To jak prochownia strzela w niebiosa potężnym słupem ognia, to jak odłamki zasypują wrogów, to jak cały obóz staje w ogniu, to jak dowódca ogrów zabija swą potężną buławą jednego ze strażników... oraz to jak Thorin przed tym wszystkim, podłożył ogień po tym kiedy go dostrzeżono i wylatuje w powietrze i podmuch rzuca nim o ziemię dziesięć metrów dalej. Khazadka zdążyła również spostrzec jak Thorin wstaje i biegnie. Jak? Jakim cudem? Pytania mnożyły się w głowie kobiety. Odpowiedzi nie było... był za to kronikarz biegnący na południe, w jedynym kierunku którego obrać nie mieli zamiaru, w kierunku który prowadził wgłąb mroźnych gór, a zarazem w jedym kierunku gdzie nie było ogrów. Dlatego pewnie kierunek ów wybrał Thorin. Zwiadowczyni zeskoczyła z drzewa i rzuciła krótko.

- Posrało się. Thorin podąża na południe, w góry. Ogry depczą mu po piętach. Reszty naszych nie widziałam. -

Roran spojrzał krytycznie i nakazał drogę na południe. Ysassa ruszyła bez słowa, ranny Skalli również. Galeb zamykał pochód. Czuł że burza wkrótce ustanie. Jednak nie wiedział dlaczego sam tak uważa, to nie było normalne uczucie. Po drodze natrafili na Dorrina i Baldrika. Po sierżancie nie było za to śladu. Wszyscy domyślali się najgorszego. Kapral Ronagaldson zadecydował że pójdą śladem Thorina, ale w bezpiecznej odległości. Czekać nie można było. Miał nadzieję że Hargin i Detlef sobie poradzą. Spojrzał na wyższe partie gór, tam gdzie przez zaspy, nocą przedzierała się dwójka gwardzistów z tylnej straży.

- Trzymajcie się. Wytrwajcie. - Rzucił jakby w stronę Detlefa i Hargina.

- O dupę potłuc cały plan, a miało być Azgal, w zamian będą zimne góry.
Jebać to. Za mną! -
Zakomenderował i ruszył. Reszta ruszyła za nim biegiem.

***

Hargin i Detlef otrzymali swój długo wyczekiwany sygnał. Wybuch, płomienie, to było to. Po chwili kilka ognisk na wzgórzu zapłonęlo żywym płomieniem, a obaj dywersanci zaczeli biec w kierunku który wcześniej zaplanowali. Ogrzy gwardziści ruszyli w stronę wyższych gór. Tego już Detlef i Hargin nie wiedzieli, byli zbyt zajęci długim i żmudnym biegiem. Sprawy też sobie nie zdawali że stało się najgorsze. Plan powiódł się tylko częściowo i szans na połączenie z resztą oddziału nie mieli prawie wcale. Byli sami, zgodnie z czarnym scenariuszem, ale tylko takie pisał los dla Czarnego Sztandaru.

Thorin otworzył oczy, piekły go. Wstał i zaczął biec, nie wiedział gdzie, biegł przed siebie, byle dalej od płomieni. Wysokie śniegowe hałdy nie usprawniały tego biegu, ciężko rannemu krasnoludowi. Ledwie widział na oczy... ale był w ruchu. Dopadł do pierwszego drzewa i oparł się o nie. Złapał kilka oddechów lecz wznowić musiał drogę gdy ułsyszał krzyk.

- Kegre! Kegre! Uver' gathr! Kegre! - Kronikarz nie wiedział co znaczą te słowa, ale domyślał się że niczego dobrego nie wróżą. Dlatego zaczął biec dalej. Sam nie wiedział jak długo przedzierał się przez głęboki śnieg, ale zauważył że burza jakby odpuściła i wiatr nie dął już jak oszalały.

***

Glandir Torrinsson wycofywał się z obozu powoli, po cichu i jak wojenne rzemiosło nakazywało, robił to tak by być gotowym ruszyć do boju jeśli wróg by go zauważył. Kiedy nastąpiła eksplozja, namioty i wozy stały po chwili w ogniu, a na wzgórzach zapłonęły ogniska Hargina i Detlefa, Glandir stał się świadkiem dwóch zdarzeń oraz tknęła go jedna myśl. Thorin biegnący w las, na oślep... oddział ogrów, uzbrojony po zęby biegnący w stronę ogniska na wzgórzach... oraz fakt że Glandir miał zadanie najbardziej oddalone, a przynajamniej z najtrudniejszą drogą odwrotu, w pobliże oddziału osłonowego. Sposobu nie miał by ruszyć teraz, kiedy w obozie wrzało, w stronę Galeba, Skalliego, Rorana i Ysassy. Biegnąc w stronę ognisk popełniłby samobójstwo. Mógł ruszyć jedynie w las... w stronę w którą pobiegł Thorin. Sierżant nie dziwił się wcale że Thorin przeżył, wszak nie wiedział eksplozji i wyczynu cyrulika, za to dziwł go kierunek jaki krasnolud spisujący dzieje drużyny, obrał na drogę ucieczki. Bez innego wyjścia ruszył za Thorinem, miał nadzieję że uda mu się go dogonić i obejść las od połudnowego wschodu by połączyć się z Roranem, i dali bogowie, z Harginem i Detlefem.


Sierżant wapdł na mocno zaoraną buciorami scieżkę i ruszył nią. Coś było jednak nie tak. To nie były ślady Thorina a ogrzych wojowników. Śnieg był spryskany krwią tak mocno że nawet nocą, khazadzki wzrok pozwolił dostrzec taki trop. Wkrótce przed sobą zobaczył dwie postacie. Dwóch ogrów napierało prze śnieg i mówiło do siebie w gniewnym i gardłowym języku. Po chwili jeden zaczął biec, drugi pozostał z tyłu. Glandir nie miał ochoty na spotkanie z dwoma ogrami, nawet jeśli byli bez stalowych pancerzy. Miał zamiar ukryć się i obserwować ich, ale sytuacja uległa zmianie kiedy sierżant dostrzegł sylwetkę zataczającego się khazada, nie dalej jak dziewięćdziesiąt stóp przed sobą... i tylko jakieś pięćdziesiąt stóp przed ogrami. To był Thorin.

Glandir nie miał wyjścia. Uniósł broń i rzucił się z krzykiem na wroga. Oba ogry odwórciły się. Oba też zaczęły zbliżać się do nowego wroga jakim teraz stał się dla nich Glandir. Im bliżej był Torrinsson tym więcej szczegółów dostrzegał. Ogr który był bliżej był ciężko ranny w brzuch. Jedną łapą trzymał flaki w jamie brzusznej a drugą podpierał się swym ogromnym mieczem niczym laską. Drugi był tylko lekko ranny można by sądzić. Uzbrojony w maczugę i pistolet w drugiej dłoni, pędził teraz na syna Torrina. Sierżant chwilę poświęcił też Thorinowi i pożałował tego. Kronikarz był chodzącym trupem. Spalona twarz, brak brody i wąsów, poparzone ręce i Glandir mógłby przysiąc że zauważył oderwane palce. Widok ten zmroził krew w żyłach dowódcy 8 drużyny. Glandri szarżował. Ogry atakowały. Thorin bez sił... padł twarzą w śnieg.



 

Ostatnio edytowane przez VIX : 24-08-2013 o 07:17.
VIX jest offline  
Stary 25-08-2013, 13:48   #60
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Ożre się jak wieprz, jeśli to przeżyjemy psia kość...- syknął Glandir sunąc przez śnieżne zaspy w stronę obozu ogrów. Z każdym kolejnym, pokonanym metrem czuł jak serce wali mu coraz mocniej i szybciej a zdrowy rozsądek podpowiada że to zły pomysł, że idzie w paszczę lwa i już z niej nie wróci. Rodowód jednak zobowiązywał. Nie pozwoliłby aby ktokolwiek nazwał jego przodków, przodkami tchórza. Nie mógłby przynieść ojcowi i dziadowi takiego wstydu. W uszach aż mu szumiało a po chwili przyłapał się na tym, że z nerwów tak mocno ściska szczękę, że aż go żuchwa bolała.
-Spokojnie. Wszystko będzie w porządku.- szepnął sam do siebie gdy tylko zatrzymał się na chwilę by pozostać niezauważonym nieopodal obozu ogrów -Podpalimy wozy, podpalimy proch i uciekniemy. Przecież to nie jakaś filozofia mając przed sobą tak tępe stworzenia jak ogry...- przez chwilę milczał zastanawiając się nad sensem swoich słów, lecz w końcu z nerwów zapomniał początku tego monologu i wzruszył ramionami, po czym ruszył dalej ku wozom.

~***~

-Na bogów! Zapłoń!- syknął Glandir gdy kolejna już iskra gasła na jego oczach a ogień nie chciał się zapruszyć pod przygotowanym do podpalenia wozem. Rudobrody, nazywany tytułem sierżanta wziął głęboki wdech. Krzesanie iskier było dość głośne by zdradzić jego pozycję, lecz był za daleko by się poddać, czy zrezygnować. Ba, nawet opóźnianie tego mijało się z celem, gdyż to wszystko miało potrwać jak najszybciej. Udało się. Iskra zatańczyła wesoło, jakby chcąc dodać Glandirowi otuchy i już po chwili nasączony naftą koc płonął dymiąc na czarno i robiąc kupę smrodu. Khazad już dłużej się nie zastanawiał, nawet nie podziwiał destrukcyjnego tańca płomieni. Błyskawicznie oddalił się od wozów i ruszył pędem przed siebie, by nie zwrócić uwagi ogrzej kompanii.
-Thorin?- burknął pod nosem widząc biegnącego na oślep kompana, tuż po tym jak huk eksplozji prochu wstrząsnął całą okolicą. Przez chwilę myślał, czy ruszyć tam gdzie czekać miał Roran z Skallim i Yassą ale ostatecznie zdecydował, że pobiegnie po Thoriny, który być może od huku eksplozji stracił chwilowo orientację w terenie.

Biegł ile sił w nogach, kiedy po chwili dotarło do niego, że ślad, którym podąża należy do ogra, a może i kilku. To wróżyło ogromne tarapaty, lecz nie było innego wyjścia. Wydeptana ścieżka ułatwiała mu bieg przez śnieg. A ślady krwi? Oby nie Thorinowe...
Po kilku chwilach w końcu dostrzegł oponentów. Dwójka ogrów, była dość wygórowaną przeszkodą na drodze do Thorina, lecz nie było innego wyjścia. Każda chwila zwłoki zbliżała masywnych wojowników do drużynowego kronikarza i bohatera zarazem, który to wysadził w powietrze zapas ogrzego prochu.
-Gdybyś tylko mógł to zobaczyć ojcze...- syknął pod nosem, po czym uniósł topór i tarczę i z bojowym okrzykiem ruszył w stronę bliżej stojącego ogra. Oba wielkoludy odwróciły się nieco zaskoczone atakiem krasnoludzkiego szaleńca. Glandir biegł w skupieniu lecz dostrzegł kilka szczegółów takich jak stan zdrowia bliżej stojącego ogra, oraz stan zdrowia Thorina.

Glandir natarł na ciężko rannego ogra. Chcąc nie chcąc olbrzym musiał puścić ręką srogą ranę na brzuchu, szkodząc sobie tym samym. Osobnik złapał oburącz swój potężny miecz, lecz był zdecydowanie za wolny. Glandir wycelował centralnie, w otwartą ranę brzucha i potężnym zamachem wbił swój topór w zakrwawione wnętrzności ogra. Ten zawył żałośnie z bólu a Glandir z całej siły wyszarpał toporek rozpruwając bebechy niczym hiena. Ogr wypuścił z rąk miecz i upadł na kolana brocząc krwią z ust. Jego gniewny wzrok wbił się w sierżanta, lecz krasnolud wcale się tym nie zlęknął. Splunął stworowi siarczyście na twarz i raz jeszcze uderzył toporem. Głowica broni wbiła się w skroń ogra niczym w drewniany pieniek a ciepła i lepka krew trysnęła rudobrodemu na twarz. Khazad wyszarpnął broń z drżącego w pośmiertnych spazmach ciała swoją broń po czym ponownie uniósł sfatygowaną tarczę, gotując się na potyczkę z drugim z przeciwników.

Ten ogr był zdrowy a do tego wszystkiego z pewnością wkurwiony, widokiem zamordowanego kamrata, przez reprezentanta znienawidzonej rasy krasnoludów.
-No chodź tu, zaraz Ci wskażę drogę do swojego ziomka...- syknął plując w stronę leżącego obok truchła zabitego wielkoluda. Drugi z ogrów walczył swego rodzaju buławą, dość prostej konstrukcji. Konar, do którego końcowego fragmentu przywiązano kilka większych kamieni. Obuch był to zacny i z pewnością śmiertelnie niebezpieczny dla każdego w zasięgu ramion ogra. Kolos podbiegł i od razu wyprowadził zamach zza głowy. Glandir odskoczył w bok i cudem uniknął zmiażdżenia, wszak gdyby nawet się tarczą zasłonił, pewnie nie uchroniłoby go to od pokiereszowania kości.
Ogrza maczuga uderzyła w ziemię, pokrytą śniegiem i po chwili błyskawicznie wystrzeliła w bok w stronę sierżanta. Syn Torina już nie potrafił tego uniknąć bo było za późno. Na szczęście cios wiele stracił na sile i uderzenie w ramię i bark choć wstrząsnęło Glandirem nie wyrządziło mu o dziwo większej krzywdy.

Glandir odskoczył i stanął na równe nogi ponownie unosząc topór i tarczę w postawę bojową. Na twarzy ogra pojawił się szyderczy uśmiech, który krasnolud skwitował tylko uniesieniem brwi.
Nie czekając na ruch oponenta, brodacz wystrzelił do przodu niczym z katapulty. Masywny przeciwnik, chyba nie spodziewał się takiej zuchwałości krasnoluda gdyż był totalnie zaskoczony atakiem, co poskutkowało srogą raną na udzie. Kolos warknął złowrogo coś w swoim języku i nie czekając zbyt długo oddał brodaczowi. A przynajmniej próbował, gdyż przygotowany na to Glandir uniósł na czas tarczę parując dość słaby cios buławy. Krasnolud wykorzystał ten moment i zamachnął się na kolano ogra, ten zdołał cofnąć nogę, lecz obnażył brzuch, co Glandir skrzętnie wykorzystał. Rana nie była obszerna, lecz głowica topora głęboko weszła w ciało oponenta i krasnolud usłyszał ten paskudny mlask miażdżonych wnętrzności. Ogr zawył głośno. To go musiało zaboleć i to już nie na żarty. Rozjuszony odepchnął Glandira z łatwością dobre sześć stóp od siebie. Khazad o mało co nie stracił równowagi i nie przewrócił się na zasypaną śniegiem glebę.

Ogr zmarszczył czoło i ruszył do ataku. Grad ciosów maczugi nie zmęczył zarówno Glandira jak i jego rosłego przeciwnika, lecz to Glandir wyszedł na tym korzystniej. Większość z potężnych ciosów ogra chybiało celu, zaś sierżant skrzętnie wyczekiwał odpowiednich momentów do zadania kąśliwych ran toporkiem. Może nie były to zamaszyste i spektakularne ciosy, lecz kilka broczących krwią ran na ciele ogra zweryfikowało taktyki dwójki przeciwników. Ciężko dyszący ogr miał jednak więcej szczęścia niż rozumu i jedno z jego potężnych trafień dosięgło Glandira rozbijając jego defensywę w pył. Tarcza na której skupiła się cała siła ciosu roztrzaskała się w drobne kawałki. A Glandir padł bez ruchu nieprzytomny na plecy. Ogr zaśmiał się złowieszczo i uderzył kilka razy pięściami w pierś podkreślając wspaniałe zwycięstwo nad krasnoludem. Olbrzym cisnął maczugą w śnieg i dobył zakrzywionego noża służącego pewnie na codzień do przygotowywania do skórowania zwierząt. Kto wie, być może chciał zrobić sobie z członków krasnoludzkiego truchła jakieś ozdoby.

Ogr stanął nad nieruchomym ciałem Glandira i z uśmiechem na twarzy pochylił się, sięgając swoim ostrzem w kierunku szyi brodacza. Nie mógł dostrzec krasnoludzkiej dłoni zaciskającej się na ostro zakończonym kawałku drewna, które kilka chwil wcześniej stanowiło jeszcze fundament khazadzkiej defensywy w postaci tarczy. Ogr był zwyczajnie za głupi by spodziewać się tego rodzaju fortelu. Khazadzka dłoń wystrzeliła niczym piorun i tylko szczęście sprawiło że Glandir w ciągu sekundy zdołał wycelować prowizoryczną bronią prosto w oko ogra. Pęknięta deska wbiła się w oczodół stwora, który momentalnie wypuścił z rąk swój sztylet i złapał się za twarz. Pech chciał że ten skrytobójczy atak kompletnie wytrącił go z równowagi i ogr zwyczajnie runął na Glandira wijąc się przy tym niemiłosiernie i piszcząc jak zarżynana świnia. Glandir aż posiniał na twarzy, gdy cielsko ogra zwaliło się na niego, lecz miał wolną prawicę i to był gwóźdź do trumny wielkoluda. Ostatkiem sił zdołał złapać ogrzy sztylet w garść i bez krzty zawahania zatopił zakrzywione, ząbkowane ostrze w szyi ogra po samą rękojeść.

Stwór zabulgotał od ogromu krwi dostającej się do jego gardła, a Glandir złapał za szyję wielkoluda i przyciągnął ją nieco do siebie.
-Opowiedz wszystkim czortom w otchłani, że to Glandir Torrinsson Cię do nich posłał. Opowiedz, że niebawem piekielne czeluści wypełnią się od takich pomiotów jak ty...- warknął ogrowi na ucho a ten chwilę później skonał w męczarniach. Glandir z trudem wydostał się z pod ciężkiego cielska zabitego przeciwnika. Był cały obolały, stracił tarczę, ale zwyciężył. Prędko schował ogrzy nóż za pas, by dać go kiedyś Thorinowi jako dowód bitwy z ogrami do jego opasłego tomiszcza. Następnie chwycił na prędce swój toporek i ruszył chwiejnym krokiem do nieprzytomnego kronikarza. Mąż leżał twarzą w śniegu. Sierżant najdelikatniej jak tylko mógł obrócił kompana na plecy i widok, który ujrzał przeraził go bardziej niż kilka chwil temu dwójka ogrów, z którymi miał stoczyć walkę na śmierć i życie.
Poparzenia, który doznał Thorrin przeraziły Glandira nie na żarty.

-Na bogów...- syknął przełykając ślinę. Chciał cokolwiek zrobić, lecz w oddali dało się usłyszeć okrzyki ogrów. Rudobrody rozejrzał się po okolicy i chwycił kronikarza pod pachy, wcześniej zarzucając sobie na szyję torbę z medykamentami i ruszył tyłem ciągnąc za sobą Thorina w las, między drzewa. Ślady na śniegu mogły ich zgubić, lecz zawsze istniała szansa, że ogry ich nie dostrzegą.
Bogowie zlitowali się nad krasnoludami, gdyż Glandir po kilku chwilach ciągania za sobą nieprzytomnego Thorina dostrzegł jaskinię w mrokach nocy. Prędko schował się w niej, kładąc kompana kilka metrów od wejścia, by pozostał niezauważonym w razie czego. Khazad zrzucił z szyi torbę z medykamentami i otworzył mając nadzieję, że towarzysz będzie miał jakiś napar leczenia ran, lub cokolwiek, co mogłoby mu pomóc w udzieleniu pomocy...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 25-08-2013 o 15:27.
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172