Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2013, 16:59   #18
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Dziennik Franka Castle
11 października 1973 roku


Leżę na pryczy w szpitalu polowym. Castle pierdolony szczęściarz, jak ochrzczono mnie w jednostce. Nie każdy ma takiego farta jak się okazuje. W nocy zabrali mojego sąsiada, który narzekał na ból w piersi. Całował swój szczęśliwy amulet, opowiadał o synach i żonie. Przeżył postrzał w głowę, kula przeszła nie uszkadzając niczego poważnego. Szczęściarz? Nie do końca, dwa dni później dopadła i powaliła go wrodzona rana serca. Ironia losu prawda? Ja przeżyłem piekło by wrócić do świata żywych. Nie modliłem się od dzieciństwa, ale chyba powinien. Zanim rzecz jasna nie okaże się przypadkiem, że także mam nieuleczalną wadę serca.

Ale po kolei. Każda historia musi mieć swój początek. Jak się tu znalazłem? Pamiętam jak przez mgłę. Uczucie jakbym oglądał niewyraźny film w starym kinie, którego taśma zacina się w miejscu by za chwilę przewinąć z pominięciem istotnych dla fabuły faktów.

Prowadziłem nocny patrol. Nic niebezpiecznego, po prostu zwykły rutynowy obchód okolicy by utrzymać czujność - co przydaje się zwłaszcza w okresie kiedy nic specjalnego nie działo sie od wielu dni. Nie jestem wstanie stwierdzić jak dawno temu to było.. Tydzień? Miesiąc? Dłużej? Nie spałem od tej chwili zbyt dobrze a jeżeli już spałem to mój umysł nie rejestrował zbyt dokładnie czasu. Pamiętam, że Delano, Wilkins i Rosberg szli zaraz za mną oczekując, że w razie czego ostrzegę ich przed niebezpieczeństwem. Padnij - wrzasnąłem tylko kiedy długa seria z karabinu przerzedziła mój oddział. Nie było czasu. Głowa Rosberga równie dobrze mogła udawać połówkę melona. Wróg był z każdej strony, w wysokiej trawie, za drzewami, na drzewach, w zakamuflowanych dołach w ziemi. Jak mogłem poprowadzić tu swoich ludzi i nic nie zauważyć? Skąd tylu wrogów tak blisko terenów kontrolowanych przez naszą armię? Odpowiedź nasuwała się sama chociaż ciężko było w nią uwierzyć. Ktoś doniósł im gdzie i kiedy będziemy. Niedługo później miało się zresztą okazać kto. W pierwszej chwili poszliśmy w rozsypkę, zebrałem wokół siebie mały oddział, ale bez odpowiedniej osłony i wsparcia było tylko kwestią czasu zanim wystrzelają nas wszystkich jak kaczki. Pamiętam jak ktoś, chyba Harris rzucił broń i zaczął krzyczeć coś po wietnamsku. Strzały ustały a po napiętej chwili oczekiwania powoli zaczęły zmierzać ku nam postacie z długimi lufami karabinów skierowanymi w naszą stronę. Byli ubrani w czarne nie wyróżniające się stroje i stożkowate czapki z trzciny używane przez każdego farmera w Wietnamie. Celowo niewiele różnili się od ludności cywilnej po to by wprowadzać zamęt w szeregach naszej armii. Haniebna sztuczka, która zamieniła konflikt światowego mocarstwa z krajem trzeciego świata w piekło na ziemi. Czy mogę winić naszych chłopaków, że machinalnie odbezpieczali broń widząc każdego Azjatę? Nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Gniewny rozkazujący ton (wspomaganymi wymierzonymi w nas kałaszami) kogoś kto najwyraźniej był dowódcą zmusił nas do uklęknięcia i spoglądania tylko na ich buty. Ktoś z naszych próbował negocjacji. Zaraz usłyszałem pojedynczy strzał i odgłos ciała spadającego na ziemię. Kolejne strzały i kolejne ciała osób z mojego oddziału lądowały na ziemię aż w końcu poczułem zimny metal makarova na odwrocie swojej czaszki.

Tego nie - doszła mnie odpowiedź po angielsku. Ktoś przywalił mi solidnie w tył głowy bo obudziłem się dopiero po zachodzie słońca. Obudziłem się, ale koszmar miał się dopiero zacząć.

Rozebrano mnie do pasa i przywiązano do sufitu zardzewiałymi łańcuchami do belki na suficie. Pomieszczenie wypełniała całkowita ciemność za wyjątkiem gdy ktoś tak jak teraz otwierał ciężkie metalowe drzwi. Szybkie uderzania pejcza smagnęły mnie po twarzy przyspieszając powrót świadomości. Przyglądało mi się dwóch mężczyzn, jeden z nich był niski Wietnamczyk z chłodną obojętnością na twarzy i pejczem w dłoni, wyglądał na oficera. Drugim okazał się mój stary znajomy.

- Nasz książę w końcu się przebudził.

- Simpson. Oczywiście.

- Zaskoczony Frank?

- Śmierdzący zdrajca. Sprzedałeś swój kraj. Czemu? Dla głupiej zemsty?

Splunąłem na ziemię po czym niski mężczyzna warknął coś w obcym języku i ukarał mnie uderzeniem pejcza rozcinającym skórę jak masło.

- Xiao-Ping jest dość wrażliwy. Na twoim miejscu nie odzywałbym się nieproszony. Bolą mnie twoje słowa. Ten kraj - wskazał swoją twarz na której widniały wytatuowane znajome pasy i gwiazdy. Nigdy nie zrozumiem jak ktoś kto ma na twarzy flagę swojego kraju może się po prostu od niego odwrócić.

- Ja sprzedałem swój kraj? To ten kraj sprzedał nas wszystkich! Nie wiesz choćby połowę tego do czego zmuszano mnie i resztę 23-ej. Myślisz, że tego chciałem? Chciałem być tym kim jestem? - zbliżył się do mnie na taką odległość, że mogłem wyczuć jego śmierdzący oddech.
-Milczysz Frank? Spokojnie, mamy czas na to byś zrozu…

Uderzyłem go głową w twarz ucinając jego paplaninę zanim zdążył zareagować, następnie zarzuciłem mu nogi na szyję i zacząłem dusić. Do pomieszczenia wpadło kilku strażników i zaczęli okładać mnie bambusowymi kijami i pięściami.W końcu rozluźniłem chwyt a Simpson bezwładnie osunął się na ziemię. Nie dowiedziałem się czy przeżył a ja miałem gorzko pożałować swojej decyzji w nadchodzących dniach.

Zadawano mi nieustannie te same pytania, budząc w nocy i nad ranem: nazwisko, rok urodzenia, nazwę jednostki, stopień, moje zadania oraz pytano o nasze plany i kazano wymieniać dowódców. Przy tym bito, głodzono i torturowano na tak wymyślne sposoby, że ciężko uwierzyć, iż zrodziły się w ludzkiej głowie. Pająki chodzące po ciele, próbujące dostać się do mojego ciała uszami, nosem i ustami. Rozciąganie na siłę kończyn czy wyginanie ich pod niemożliwymi kątami. Raz wrzucono mi do celi rozkładające się zwłoki i zabrano dopiero następnego dnia. Terapia elektrowstrząsowa robiąca wodę z mózgu, wbijanie długich rozgrzanych igieł w ciało i inne o wiele gorsze rzeczy od których wzdrygam się na samo wspomnienie.

W pewnym momencie pogodziłem się już ze śmiercią. Muszę przyznać, że modliłem się o nią jak o zbawienie. Dla mnie pobyt w tej zapomnianej przez świat i Boga celi był jak jeden niekończący się dzień w piekle. Pewnego razu po prostu odczepiono mnie od sufitu i nałożono kaptur na głowę. Kazano iść, załadowano na ciężarówkę i wywieziono w nieznanym kierunku. W tej chwili nie miałem nawet cienia nadziei. Kiedy jednak zdjęto mi kaptur i okazało się, że Wietkong wymienia mnie za dziesięciu swoich… Jak się wtedy czułem?
Wolny, żywy... Uczucia tak zespolone z naszym codziennym życiem, że nie mamy pojęcia jak bardzo odczujemy ich brak kiedy już nastąpi.
Minęło trochę czasu od kiedy spoglądałem na słońce inaczej niż na bezlitosnego oprawcę, który bezlitośnie wysusza ostatnie krople wody z organizmu.
Ręka nie doszła jeszcze do pełnej sprawności. Pióro w dłoni leży jednak lepiej niż wojskowy nóż czy colt. Lekarze mówią, że potrzeba będzie kilku miesięcy rehabilitacji. Wysłali mnie do domu, zresztą podobno wojna zbliża się ku końcowi. Zamykam oczy i widzę jak stoję przed żoną w pełnej krasie,oficjalnym mundurze i ze wszystkim odznaczeniami. Nie czuję nieustannego napięcia jak podczas każdej minuty pobytu w dżungli. Nie czuję zapachu napalmu o poranku i swędu spalonych ciał. Nie czekam na rozkazy. Spoglądam na małego Franka śpiącego w ramionach Marii na Lisę, która przygląda mi się ostrożnie. Próbuję się uśmiechnąć, okazać radość, zapewnić ich tym małym gestem, że wszystko będzie dobrze. Udaje mi się nawet, ale może właśnie to mają do siebie sny.

Sierżant Frank Castle z 3-iego Batalionu 9 dywizji piechoty lądowej




 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 24-09-2013 o 21:01.
traveller jest offline