Bagna, bagna, bagna. Na szczęście nie były nieskończone, chociaż Friedrichowi wydawało się, że lezą przez całą wieczność, mając tuż obok siebie bezkresne na pozór trzęsawiska.
Na szczęście (wbrew licznym opowieściom snutym przez bardów i ciemnowidzów) nic nie wylazło z tych bagien, by spróbować skonsumować jednego lub paru członków małej grupki. Oczywiście prócz latającego robactwa różnego kalibru, które usiłowało się dobrać do skóry i krwi nie tylko Friedricha, ale i pozostałych. Co, w gruncie rzeczy, było całkiem sprawiedliwe.
Chata, na jaką się szczęśliwie natknęli nim zapadła noc, w pierwszej chwili skojarzyła się Friedrichowi z myśliwską chatą, zamieszkałą przez truposza.
Na szczęście, jak się okazało, mieszkańcem był zwykły człowiek. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Jeśli pójdziemy tam wszyscy równocześnie - powiedział cicho Friedrich - to się może przestraszyć. |