Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2013, 18:06   #99
Smirrnov
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
- Nie ma za co. I przepraszam - odburknął skald uprzejmie otrzepując Nosfera. Co jak zwykle było o wiele za mocnym “klepnięciem” niż te do którego przeciętny “mieszczuch” przywykł. Z powodu oczekiwanego rozluźnienia sytuacji zatknął toporek za pas, a zmarszczki stresu, kły i lekko wysunięte szpony pochowały się. Cała postać odzyskała spokojny wygląd. No prawie.
Fenrirsulfr wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze długim wydechem. Co miało tylko formę przyzwyczajenia z poprzedniego życia, ale pozwalało mu uporządkować rozbiegane myśli.

-Jeśli można Cię prosić - zawiesił głos na krótką chwile - po tym wszystkim czego przyczyną się dziś stałem, to... - skald spojrzał na niezbyt urodziwego rozmówcę spokojnym, nieco sympatycznym wzrokiem - czy mógłbyś mi pokazać co i jak w tej cywilizacyjnej dżungli? A przede wszystkim jak stąd się wydostać? Niezbyt przepadam za miastami. Jakimikolwiek.

Mówił tonem jakby starszy brat prosił swojego młodszego o ukazanie mu tajemnic i trików w najprostszej zabawie, w którą grać starszemu “nie idzie”. Nie spodziewał się wybitnie przychylniej... przychylności. Lecz miał nadzieję że nie zostanie, jeszcze, wykopany na zbity pysk nim nie znajdzie w miaarę bezpiecznego schronienia. Od biedy zostałaby sterta śmieci w kanałach ale to wiązało się z “przyzwoleniem” trędowatych. Widział jak niektóre osoby wychodzą z pomieszczenia chcąc jak najszybciej się oddalić. On nie zamierzał nikogo więcej przepraszać. Najbardziej poszkodowanym już oddał wyrazy skruchy. A przynajmniej tym, którym się należało.
- A jeśli jednak nie, to chociaż podpowiedz jak zdobyć, hmmm, tutejsze odzienie. - dodał po chwili skald nim jeszcze Clive zdążył odpowiedzieć.

- W porządku - powiedział krótko Nosferatu. - Nie wątpię, że mogę przeznaczyć trochę czasu na krótki kurs przetrwania w straszliwej cywilizacji. Zasada numer jeden, póki niezbyt przesadnie nie rzucasz się w oczy, a zarazem groźnie wyglądasz, nawet pies z kulawą nogą cię nie zaczepi. - Zmierzył go wzrokiem. - Zbytnio rzucasz się w oczy, faktycznie musisz znaleźć sobie normalne ubranie. Zobaczymy, co da się… panie Steele? - Spojrzał niemal błagalnie na książęcego pomocnika.

Ten przywalająco skinął mu głową i machnął ręką w geście ,,a róbta, co chceta z tym przeklętym wampirem”.

Nosferatu naciągnął starannie kaptur na głowę.
- Znam jedno miejsce, w którym spokojnie zdołasz zaopatrzyć się w odpowiednią odzież. A potem… potem pokażę ci, którędy najlepiej opuścić miasto.


-Dzięki Ci. Może zacznijmy od odzienia, ale nie chciałbym rezygnować z całkowitej utraty tego - wskazał na ekwipunek - Kto wie czy przypadkiem nie zdołamy powrócić w nasze rodzinne strony. A wtemczas to - skald przesunął dłonią przed rozmówcą gestem “to wszystko cholerstwo co nosisz” - nie będzie jak najbardziej adekwatne do otoczenia.

Fenrirsulfr puścił przodem przewodnika. Reszta interesantów, powolnie ślimacząca się w hollu, została obdarzona przez niego wzrokiem wyraźnie dającym do zrozumienia, iż właściciel gałek ocznych nie zamierza za żadne skarby świata odpowiadać na najlichsze nawet pytania czy sugestie rozmowy. Gdy tylko pochłonęła ich cisza, przerywana z bardzo rzadka warczeniem pojazdu z dziwnym światłem i napisem “Taxi”, przypomniało się skaldowi o dziwnej nazwie wypowiedzianej jakąś chwilę, dwie temu w oprawie krzyków, warczeń i wszechobecnego rozgardiaszu.

-Słuchaj, nie mam pojęcia co to ten cały Sabat ale to nie my. Ostatnia akcja na rzecz politycznych zagrywek jaką pamiętam to coś na temat ograniczeń żywieniowych właśnie w takich kłębowiskach cywilizacji. - skald niemal wypluł to słowo - A tak na dobrą sprawę to mam szczerze gdzieś większość wymyślnych praw, byleby egzystowało się w miarę normalnie i bez chaosu, zbyt dużego. No ale wracając do celu. Gdzie dokładnie idziemy? Tłumacz jak małemu dziecku. NIe wiem nic, ale chętnie się dowiem. - “Oraz wykorzystam do własnych spraw. A im więcej wiem, tym łatwiej ze strategią” pomyślał rozglądając się bardziej z powodu ciągłej różnorodności świateł niż z powodu “natłoku” bydła."

Noc zatraciła już swoją głębię. Co raz więcej widać było delikatnych kształtów chmur, ciemniejszych “owieczek” na granatowym (ale już nie czarnym) niebie. Dopiero teraz, z pozycji gruntu Nord dostrzegł że każdy budynek posiada drogocenne (a może już nie) szkło. W większych lub jeszcze większych ilościach. Pełno czegoś co przypominało papier wisiało na okolicznych, metalowych palach latarni. Wyciągnął rękę i zerwał świstek z wyszczerbionego grzebienia podobnych świstków.

“Sprzątanie dywanów. Tanio.”
“Kontakt 210-338-446”

Na następnym słupie wisiały identyczne “zęby” z identycznym… ogłoszeniem?
Najwyraźniej w tych czasach zamawia się służbę do sieni w nieznany (jeszcze) skaldowi sposób. Ciąg cyfr nic nie mówił wikingowi. Widział kiedyś takie w jednej z ksiąg w budynku który plądrowali za morzem na zachód, u mnichów. Podobno służyła im do nauki. Potrafili dzięki temu “rachować” ale co dokładnie to jest to skald już nie za bardzo wiedział. Liczenie, owszem to mniej więcej znał, ale coś tak dziwnego jak rachowanie. Gdzie z kilku pięści robiła się cała setka palcy… Niepojęte.

- Możesz powtórzyć? - Fenrir dostrzegł, że Clive od krótkiej chwili coś tłumaczy a on nie skupia się na nim, tylko na swych wspomnieniach.

- Zdziwiłbyś się, jak często zdarza się jakiś niezorientowany wampir, który chodzi po mieście w XVII-wiecznym fraku lub próbuje konno albo starą karetą przejechać przez plac - powiedział Nosferatu. - Mamy parę miejsc, w których w miarę szybko można delikwenta uświadomić i uwspółcześnić. Niedaleko jest taki stary lombard, na zapleczu mamy sporą kolekcję różnych ubrań na podobne okazje. W mieście jest duże zagęszczenie naszych, a w niczyim interesie nie leży ujawnienie kogokolwiek…
Kainita spokojnie ruszył ulicą, co jakiś czas obracał się, by sprawdzić, czy skald idzie za nim.

Nawet bez oglądania można było wyczuć niezbyt dokładnie, a raczej od kilku tygodni wcale, umyte ciało skalda. Tak samo jak jego pomrukiwanie odbijające się podmuchami powietrza na wyczulonej skórze karku.
-Lom.. bard - Fenrisulfr powtórzył nowe słowo. - U nas są takie ogromne targi gdzie można dostać dosłownie wszystko. Znaczy, w portach. Ciężko o kupca pośród leśnych gęstwin. Ale i tak bardziej opłacalny jest po prostu “viking”. Więcej łupów i to niemal za bezcen. Ot kilka kropel krwi i parę odciętych głów. Pech dla właścicieli.

Oczy skalda rozglądały się niemal po 360ciu stopniach chłonąc różnorodność zaułków. Zapamiętując trasę i punkty orientacji. Czy to budynek z neonem “H&M” oraz dziwnymi nieruchomymi, niekiedy nagimi postaciami (posągami?) za szkłem. Czy też dziwna wiata z różnym ciągiem cyfr. Stały takie po obu stronach, czarnej niczym smoła ulicy i każde miało identyczny ciąg cyfr. Zmienne często dla innych wiat, szop, czy jak to się tam “współcześnie” nazywa. Po niedługim spacerku, a raczej czymś krótszym od przechadzki jak na przyzwyczajenia skalda, jego wzrok dostrzegło nieduże drzwi w kolorze zgniłej czerni ( o istnieje taki kolor) a przyciemniona wystawka -standardowo- za szkłem, zwieńczona była gzymsem nad którym ktoś wypaćkał farbą schludny napis “LOMBARD”, chociaż A było lekko pofalowane. Jakby stołek w nieodpowiednim momencie zachwiał się pod malującym ową nazwę.

Clive mruknął coś niezrozumiale, widać nie znajdując sensownej odpowiedzi.
- Szczerze mówiąc, kompletnie nie mam pojęcia, o czym mówisz - wyznał rozbrajająco, gdy już doszli do lombardu. - Zawsze myślałem, że wikingowie to tacy wielcy osiłkowie w rogatych hełmach, którzy pływają takimi wąskimi stateczkami z kwadratowym żaglem i smoczą głową z przodu, no i napadają tak po prostu na przybrzeżne wioseczki.
Pchnął drzwi umieszczone dokładnie pod napisem i wszedł do środka.
- Jesteśmy na miejscu.
Wnętrze przypominał trochę przykurzony, trochę zabałaganiony sklep z najrozmaitszymi przedmiotami, byle jak porozkładanymi na półkach. Atmosfera w środku kojarzyła się z czymś jak dawno zapomniany grobowiec, karczma od wieków pozbawiona gości. Drzwi poruszyły niewielkim dzwonkiem u sufitu. Rozległ się lekko zgrzytliwy, metaliczny dźwięk, który przywołał zza drzwi w głębi jakiegoś człowieka. Bardzo pasował do wnętrza lokalu, przygarbiony staruszek, który bez przerwy lekko pokaszliwał, jakby nie mogąc się pozbyć kurzu z głębi płuc.
- Witaj, Albercie - powiedział Nosferatu. - Zwykła sprawa od Neila. Tego z Carolina Street, pamiętasz?
Staruszek skinął głową, gestem zapraszając ich na zaplecze i ani na chwilę nie przestając kaszleć.


- Ludzie północy nie zajmują się wyłącznie wojaczką - odparł skald - Ja gwoli ścisłości głównie wychwalam czyny innych i przekazuję dawne dzieje potomnym. Nieprzychylni nazywają mnie śpiewakiem. Owszem, wyprawy wojenne czy łupieżcze są popularne i zyskowne, ale gdy częśc mężów wyruszy na wyprawę to dany rewir portowy przejmują kupcy. Życie jak w każdej osadzie, Po prostu nieco więcej powodów do układania sag. Ach…. - ostatnie słowa a raczej sylabę Fenrirsulfr wydał na widok tak bogatego i różnorodnego wnętrza przybytku.

Od razu zaczął przebierać w odzieniu ciesząc i dziwiąc się jak małe dziecko po raz pierwszy na targu. Powstrzymał się jednak od “sprawdzania” wytrzymałości materiału w sposób jednoznacznie destruktywny. Po bardzo długich oględzinach, w towarzystwie pomrukiwań i innych sylabicznych artykulacji, a także zwykłego odrzucania byle jak części niechcianej, skald wybrał co nieco dla siebie. Do gustu przypadła mu koszula dziwnego kroju i o nieznanym mu materiale z motywem upragnionej dla każdego wojownika Walkirii

Oczywiście, gdy tylko przywdział ją, okazało się że rozmiar jest nieco przyciasny, a całość opina się na porządnie zbudowanym mężu.

Do tego dobrał spodnie z mnóstwem przytroczonych na stałe sakw które wisiały smętnie na wieszaku a na dziwnej nici doczepiony był ich wizerunek na jakimś "tutejszym" podlotku


Na koniec zdjął z innego haka długi płaszcz doceniając jego przydatność w zgrabnym ukryciu jakiegokolwiek średniego oręża.



-Resztę zachowam - skomentował i podszedł do staruszka -Czy istnieje jakieś miejsce w tym przybytku gdzie zostawić będzie można własne, aktualnie nieprzydatne graty? Jestem do nich przywiązany i nie chciałbym ich nikomu oddawać nawet za całe królestwo - śpiewak zdjął z ramienia tarczę i puknął palcem w skórznię którą nosił.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline