Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2013, 23:56   #209
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hZ4sDn89P04[/MEDIA]

To zwycięstwo nie ucieszyło Płomiennego Łba tak jak powinno… Natłukli wiele zielonego tałatajstwa, ale to oznaczało koniec pewnego etapu. Takiego, którego niekoniecznie by chciał. Dlatego z jednej strony dumny był z tego, że się udało i wygrali potyczkę. Pierwszą pod jego komendą… ale… Tak, w życiu każdego jest jakieś ale niepozwalające w pełni się cieszyć.

Odnalazł trupa Karela Strassdorfera i bez zbędnych ceregieli wyrwał mu z bebechów bełt. Coś co bardzo nie pasowało do gobliniej sztuki wojennej. Verenita miał sporo ran więc kolejna kłuta nie robiła różnicy… Natomiast w odczuciu brodacza bełt mógł rodzić niepotrzebne pytania. A tak był przywódca i nie ma przywódcy. Rozwalone trzewia psuły powietrze.

Później już mógł się zająć ważniejszymi sprawami takimi, jak ranni kompani czy pochówek poległych brodaczy. Dietrich mocno oberwał dość ważnym było go ulokować na wozie sprowadzonym przez Szura tak żeby szybko ktoś zajął się jego ranami. A tutaj ani kogoś takiego nie było ani warunków odpowiednich. Ot prowizoryczny opatrunek musiał wystarczyć.

Ludzi nie zaczepiał… nie gadał z nimi… nie pytał o nic… robił swoje mając w pamięci ich zdradę.

Sylwia oczywiście wyparowała. Brodacz powoli dostrzegał prawidłowość, kolejny raz dziewczyna znikła kiedy w powietrzu unosiło się wiele dusz wędrujących w poszukiwaniu spokojnego snu Morra. Oczywiście szukał jej, początkowo się martwił, że znajdzie ją wśród poległych… ale nie znalazł, a relacje uczestników zajść były uspokajające.

Nic innego nie pozostawało mu jak czekanie na jej powrót.

***

Markus Oppel ni to ubiegł ni to wywołał pewien dość problematyczny temat – Oldenbach i pasażer na gapę. Krasnolud był dość prostolinijnym jegomościem ale na tyle już światowym i bywałym żeby nie zdawać sobie sprawy z bardzo prostego faktu. Im dłuższy Erich będzie miał język tym szybciej będzie krótszy o głowę… i pozna oczyszczającą moc płomieni Sigmara. Miejsce wybrali na rozmowę takie, żeby nie narazić się zbytnio na niepożądane uszy… ale i tak, już sama rozmowa o tym niosła ze sobą zagrożenie. I wysyczał swoim zwyczajem – Słuchaj no wozaku nie wiem czyś ty się z Kusiem swoim na łby pozamieniał ale wiem, że jak tyle będziesz paplał to ci jaja w rozgrzanym żelazie ścisną. Babę zabrałeś… łapsko twoje widziała? Jeżeli tak to do miasta jej nie wieź bo kurwiszon jeden wypapla pierwszemu lepszemu jak kłótnia między wami będzie. A jak ty trafisz w łapska inkwizytorów to nic już ci nie pomoże… a ja próbować nie będę. Mam po co żyć i zrozum to wreszcie nie płynę tym śmierdzącym ściekiem tylko po to żeby uczyć cię rozumu… O nie! W dupie to mam… chcesz iść na stos to beze mnie. Chcesz mojej pomocy to na moich warunkach. Nie uniósł głosu ale widać było, że w złości mówił to bo cały na gębie czerwony się zrobił. A ci co go znali wiedzieli, że na wiatr słów nie rzucał. – Wysadź ją tutaj albo w następnej osadzie.

Potem zwrócił się do Markusa. – Posłuchaj mnie panie dość uważnie. Zastanów się czy chcesz się w to pakować. Jeżeli nie to pytań nie zadawaj… jeżeli chcesz to wiedz, że odpowiedzi ciążyć ci będą bo to nie przelewki tym które z nami przeszedłeś. To nie nienawistni wieśniacy czy też dziesiątki goblinów… to coś znacznie gorszego. A sama wiedza jest w stanie napsuć ci więcej krwi niż ten bełt coś się go przed chwilą pozbył.

Oppel przysłuchiwał się tyradzie krasnoluda i aż się zachłysnął, gdy Gomrund zwrócił się do niego. Do tej pory jakoś tak się działo, że wagabunda schodził z drogi khazadowi. Aż do tej chwili.

- Eee… Panie krasnoludzie. Jak by to odrzec, by nie skłamać. Ciekawy jestem Waszych celów i misji Waszej. Sam, to wiedzieć musicie, własnego celu nijak nie mam. W Waszej kompanii Czarne Szczyty zwiedziłem i powiem, że mi zaimponowaliście jako towarzysze niedoli. Co do Ericha zaś to sprawa nie jest prosta. Chłopak wydał mi się… czarnoksięski? W transie nie jest zwykłym człekiem. Ale ad rem, bo paplam za dużo, jak widzę po Waszej minie. Może później tego będę żałował, ale chcę byście mi co nieco wyjaśnili. Z mej strony też liczyć możecie na szczerość. Choć przeczuwam, że rzeczywiście mroczne tajemnice napotkaliście.

- W moich strona mawiają, że ciekawość to pierwszy krok do piekła… Oldenbach może ci coś na ten temat powiedzieć. Zatem prosisz nas o wycieczkę. Zatrzymał się w swoich wywodach, jakby sam chciał się upewnić że człowiek chce się pisać na to z własnej woli.

Markus skinął głową.
- Sami wiecie ile możecie mi powiedzieć, Panie Gomrundzie. Zatrzymać się możecie w swej konfidencji w każdej chwili.

- Na nieszczęście w Bogenchafen pokrzyżowaliśmy jakieś mroczne plany kultystom. Jednego demona ubiliśmy, innemu nie daliśmy okazji się zjawić z wizytą w mieście. Niestety Erich zapłacił za to wysoką cenę o czym poinformowały nas dobre siostry od Gołębicy. Coś w nim siedzi, a my szukamy sposobu aby to coś z niego wyciągnąć nie szkodząc mu tym samym. I to nie jest proste bo pomocy w tej kwestii szukać oficjalnie nie możemy. A jakby mało tego było nasz druh łudząco przypomina nieżyjącego już czciciela mrocznych bogów niejakiego Kastora. Wyłożył brodacz nie wdając się nadto w szczegóły. – Ot i cała tajemnice.

***

Po bitwie nie było jakoś okazji porozmawiać z Gudrun. Nie szukał takowej. Umieszczenie Hulfiego i Rumbusa na pokładzie Świtu też odbyło się bez jego udziału… czas mijał nieubłaganie i w końcu Gomrund musiał się przemóc. Musiał się zmierzyć z tym co nieuniknione. Bitwę i pył z zawału dokładnie z siebie spłukał już jakiś czas temu. Pancerz do wyczyszczenia zostawił Szczurowi sam zaś paradował w skórzni… minę miał nietęgą kiedy dotarł do chaty jaką szefowa klanu zdecydowała się tymczasowo zająć. Specjalnie nie zdziwiła go obecność Azaghala strzegącego jej bezpieczeństwa. A może tylko dostępu do niej. – Nie chce nikogo widzieć. Przywitał go oschle jak to miał w zwyczaju. – Przyjdź później, a najlepiej nie przychodź wcale. Twarz Gomrunda nabrała wyrazu.

- O ile mi wiadomo nie jesteś jeszcze wodzem klanu Wielkiego Młota… ani jej mężem. Odparł równie bojowo. – Wypływam, więc z łaski swojej posadź swój zad gdzie indziej i nie warcz na mnie jakby to mogło mnie przestrachać. Wiesz, że tam wejdę. Z twoim przyzwoleniem lub wbrew niemu

Mierzyli się wzrokiem. Długą chwilę… bardzo długą. Azaghal pewnie sobie przekalkulował, że jednak lepiej dla niego będzie jak Płomienny Łeb tam wejdzie i swoim zwyczajem napsuje językiem to czego orężem dowiódł. Odsunął się bez słowa.

Kułak uderzył w drzwi.
Cisza.
Raz jeszcze.
Raz jeszcze cisza.

Wszedł. W powietrzu unosił się zapach palonego drzewa. Chata była jednoizbowa więc nijak nie mógł jej przegapić. Stała przy piecu rozczesując swoje płomienne włosy. Znowu była bez zbroi. Znowu była kobietą. Nie wodzem klanu… kobietą. Nie odwróciła się. Wiedziała, że to on… ale się nie odwróciła. A Gomrund stał i patrzył jak kolejne pukle włosów poddają się kościanemu grzebieniowi. Nic nie powiedział. Zastanawiał się czy mógłby oglądać ten widok przez kolejne dekady…

Nie wytrzymała. Odezwała się… ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Nie przerwała tego co robiła. – Warczycie na siebie jak wygłodniałe basiory, tak że w całej wsi was słychać… Pewni, że kość się wam należy. A figa! Powiedziała głosem pełnym pretensji i żalu. – Powiedz co masz powiedzieć i wyjdź. Pożegnaj się i nie wracaj.

Gomrund nigdy nie był mocny w gębie. Przemowy nie były jego silną stroną więc nawet takie głupie „żegnaj” stanowiło kłopot. Milczał. Oparł się o drzwi.

- Zatem odejdź bez pożegnania. To nawet lepiej.


Powinien. Tak powinien zrobić. Ona stała na czele klanu, a on był dalej tym gołodupcem jaki zszedł na ląd w Marienburgu. Ona pochodziła z klanów Starego Świata… a on z Norski. Powinien… kurwa powinien.

Ale nie powiedział „żegnaj”… nic nie powiedział i nic nie robił. Stał.

A krzywą kusią robione smoki i inne trolle… pomyślał. Podszedł. Zdecydowanym krokiem przemierzył odległość jaka ich dzieliła. Ostatnim osłem bym był nie spróbowawszy. Odwrócił ją. Prawica objęła jej talię przyciągając do siebie. Sczeznę w męczarniach jak raz jeszcze nie zasmakuję tych ust. Lewa ręka złapała ją za włosy. Mocno. Tak by mu się nie wyrwała. Przywarł do niej. Czuł jej miękkość i zapach. Usta poczuły jej smak. A potem metaliczny posmak krwi. Użarła go w wargę! Otworzył oczy zdziwiony… mała cholera patrzyła na niego… to nie była klaczka którą się ujeżdża. To była amazonka… Przywarła do niego.

Czas się przestał liczyć. Na tę chwilę Gomrund utonął w tej dziewczynie. Bez reszty się zatracił… do czasu aż nie wrócił Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Błysnął kozik a w garści Gomrunda pozostał pukiel rudych włosów. Dostał w twarz. – Gwałtem tak sobie bierzesz Norsmenie?

- Dałem słowo. Muszę ruszyć.
Powiedział czując, że serce zostawia jej.

- Zatem żegnaj.

- Wolałbym do zobaczenia.


Nie odpowiedziała.

- Jesteś… podjął próbę… ale poległ. – Niech bogowie będą ci łaskawi.

- A w dupę sobie wsadź taką przychylność. Myślisz, że mi twoje do zobaczenia wystarczy?

Miał nadzieję, że nie… ale nie miał odwagi…

Sylwia ją dobrze oceniła. Takiej dziewczynie nie zależało na brodzie i sławnym starcu…

***

Siedział a rufie świtu i patrzył w oddalającą się wioskę. Coś tam zostawił. Coś w tym Imperium jednak odnalazł i z własnej woli to porzucił. W imię czegoś czym Gomrund Ghartsson był. Jego słowo było warte więcej niż złoto… nawet za cenę szczęścia…
 
baltazar jest offline