Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2013, 19:02   #24
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
When you get angry, they tell you, count to five before you reply. Why should I count to five? It’s what happens before you count to five which makes life interesting.
~ David Hare

Plan dziewczyny wyrafinowaniem nie grzeszył, co w obecnych warunkach mogło wyjść nawet na plus. Zachodząc budynek z tylnej strony, szybko znalazła kontener na śmieci, po którym wspięła się na wejście przeciwpożarowe w postaci podwieszonej wyżej, srebrnej drabinki. Nawet na takim Teksańskim zadupiu jak to musieli przestrzegać przepisów BHP. Potem została już tylko kwestia wyszukania włazu, jak przy wszystkich budynkach z płaskim dachem. Fakt, że te były z reguły zamknięte na kłódki albo nawet przylutowane na głucho, chyba nie był postrzegany jako problem. Zakładając, że w ogóle o tym wiedziała. Lub, że ją to obchodziło. Ze swojego miejsca stojącego, Saber mógł obserwować tylko część tych mniej legalnych działań. Widział jak punkówa znika w wąskiej uliczce. Kilkanaście sekund później jej biały czub mignął mu z dachu, jak rzepa czekająca na wyrwanie. Fryzura i jej właścicielka zastygły tam chwilę dłużej, ale nie na tyle by ściągnąć na siebie uwagę gapiów. Przynajmniej nie takich, którzy jeszcze o nich nie wiedzieli. Widownia w postaci jednej osoby była wystarczająca. Po trzech, góra czterech ruchach, zniknęła, wskakując do środka Arms and Armor Depot.


Jack wpadł na wyjątkowo wredny, ale niekoniecznie śmiertelny dla panny pomysł. Wymagał on niestety natychmiastowej reakcji kilku osób, na co niestety nie miał wpływu. Ruszył szybko w kierunku najbliżej stojącego domu i zapukał do drzwi. Jego wewnętrzny złośliwy diabełek szalał sobie w najlepsze, starając się nie zacząć chichotać. Najbliższe okazało się w tym przypadku niewielkie (niektórzy powiedzieliby, że zaściankowe), studio tatuażu, a nie dom mieszkalny. Tych drugich zwyczajnie nie było na Oak Street. Na pukanie odpowiedział mężczyzna po czterdziestce, z siwą brodą sięgającą po koniec szyi. Miał na sobie tylko dżinsy, a golizna tułowia okazywała jedyny imponujący fragment jego sylwetki - ten ukształtowany przez nadmiar alkoholu i zakąsek. Na prawej piersi posiadał też jakiś nieudany eksperyment z początków swojego fachu. Przetarł zaspane oczy, chyba kilka godzin wcześniej wrócił ze spotkania artystycznego, gdzie dane mu było kultywować swoje największe hobby. Inne niż to, które pozwalało zarobić około dwustu dolarów na kwartał. Mrugnął raz i drugi, trzymając sztywno klamkę i patrząc na nowego klienta.
- Pan chcesz jakiś tatuaż? To może ustawmy się na jutro? Bo dzisiaj mi się trochę ręka chwieje...- na potwierdzenie i ostrzeżenie zarazem, uniósł deliryczne paluchy do słońca. Faktycznie, drgały jak u człowieka, który czym prędzej musi się napić.

McGee postanowił zignorować gościa i wypalić mu całą sprawę jasno - prosto z mostu.
- Przepraszam, ale jakaś małolata włamała się właśnie do sklepu z bronią. Mógłbym skorzystać z telefonu? Trzeba zawiadomić szeryfa - jeśli chodzi o tak małe miasteczka, to takie rzeczy z reguły tylko na filmach widać. Chciał sprowadzić na głowę młodej trochę problemów... w ramach resocjalizacji - niekoniecznie jednak zamierzał sam maczać w tym łapki. Po co, skoro miejscowa władza chętnie się nią zajmie? Przepite oczy i czerwona gęba odznaczały się teraz brakiem jakiejkolwiek spójnej myśli. Facet potrzebował dobrych kilkunastu sekund, żeby zębatki między jego wypalonymi komórkami mózgowymi na powrót zaczęły się obracać. Ale kiedy już ruszyły, wydawał się szczerze chętny do pomocy. Co więcej, zawierzył Saberowi od razu, jak jeden samiec drugiemu gdy okazuje się, że płeć piękna szykuje zamach na ich wspólne dobro. Gdzie dobrem w tym przypadku był dostęp do broni palnej.
- Jasne, się rozumie! Właź pan zaraz i dzwoń, telefon jest w drugim pokoju. Znaczy w moim studio - trudno było się nie uśmiechnąć, słysząc jak koślawie wypowiedział to ostatnie słowo. Najpewniej podłapał je przed telewizorem, skacząc po kanałach i natrafiając na program o wielkomiejskich “artystach”.


Jack zerknął przez wyrwę. Panna ciągle była na miejscu. Dobrze. Ruszył w kierunku aparatu niczym człowiek z misją ratowania świata. Wewnętrzne pokłady czystej ludzkiej złośliwości - znaczy chęci resocjalizacji nieletnich - miały się niemal świetnie. Zignorował tandetny wystrój pomieszczenia. Od razu chwycił za słuchawkę i wykręcił odpowiedni numer. Gdy po kilku sygnałach nawiązało się połączenie, nie czekał aż ktoś po drugiej stronie powie “dzień dobry” tylko od razu wypalił.
- Dzień dobry, chciałem zgłosić napad. Widziałem jak przed chwilą jakaś nastolatka włamała się do Arms and Armor Depot. Sklep jest zamknięty, ale weszła jakoś przez wyjście przeciwpożarowe. Jak szybko mogą państwo przyjechać?
Dyspozytorka, nieprzywykła do tego typu zgłoszeń w mieścinie gdzie popełnia się jedno poważniejsze przestępstwo na rok. Zająknęła się. Szybko jednak powołała się na swoje szkolenie i odzyskała zimną krew, która mogła okazać się teraz nader użyteczna.
- N-natychmiast wyślę patrol. Pańska godność? Skąd pan dzwoni?
- Jack McGee. Dzwonię z Velvet Needle. Proszę się pośpieszyć. - odłożył słuchawkę. Ruszył w kierunku wyjścia. Mijając tatuażystę tylko skinął mu głową. Nie był to jednak zwykły ruch makówką, tylko skinięcie na wskroś męskie, które potrafiło wyrazić więcej niż tysiąc słów. Stanął niedaleko sklepu, po czym zaczął patrzeć przez wyrwę.

Długo nie trwało nim na miejsce zawitała kawaleria. Oczywiście najpierw ją usłyszał, a dopiero potem zobaczył. Włączona syrena musiała być dla tych gliniarzy odpowiednikiem świątecznego poranka i otwierania prezentów z pod choinki. W pierwszej chwili zaniepokoił się, że dziewczyna z irokezem zwyczajnie czmychnie przed pogonią, zaalarmowana tym piekielnym harmidrem. Ale biały kukuryk nie zawitał ponownie na dachu, co kazało przypuszczać, że przestępczyni wciąż jest w środku. Czyżby jej agresywne zachowanie całkowicie przyćmiło instynkt samozachowawczy, o szacunku względem prawa i porządku nie wspominając? Radiowóz zaparkowano idealnie wzdłuż krawężnika, otworzyły się kanciaste drzwi i wyszedł przez nie atletycznie zbudowany mężczyzna, w mundurze koloru pustyni. Nauczyciel ni w ząb nie znał się na tutejszych odznaczeniach, ale pagony uświadomiły mu, że ma do czynienia z kimś więcej niż szarym posterunkowym, zapewne z zastępcą szeryfa. Funkcjonariusz stanął przed frontowym wejściem do sklepu i potrząsnął kratownicą, testując jej materialność.
- Faktycznie, zamknięte. Emmett Blackburn i Butch Evans. Pan McGee, tak? rozumiem, że to pan dzwonił w sprawie włamania? - facet przeszedł na tę samą stronę ulicy co Jack, wymienił z nim szybko uścisk dłoni i uznając uprzejmości za dopełnione, od razu zajął się sednem sprawy.
- Zgadza się. Smarkula weszła przez wejście przeciwpożarowe. Chyba jakaś przejezdna. Uczę w szkole, ale mogę przysiąść że nigdy jej tam nie widziałem - ostatnie zdanie dodał by potwierdzić swoją hipotezę. Stereotyp “obcy to zawsze kłopoty” wpasowywał się tutaj aż za dobrze. Zerknął przez wyrwę czasoprzestrzenną. Panna nadal była na miejscu. Kawaleria przyjechała. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko schłodzonego piwa i popcornu. Całe to zdarzenie było dla niego niczym powiew świeżości. Nigdy nie przypuszczał, że będzie działał w majestacie prawa. Blackburn kiwnął głową, na znak, że przyjął to wszystko do wiadomości.
- Rozumiem. Ale co kieruje tymi dzieciakami, tego nigdy nie pojmę. Może być pan spokojny, zajmiemy się tym. Butch, weź broń z bagażnika i chodź ze mną. Nastolatka czy nie, prawdopodobnie jest uzbrojona - odpowiedziało mu przytakniecie młodszego osobnika, który nie mógł poszczycić się równie wysokim stopniem. Funkcjonariusz Evans wyjął dwururkę z samochodu, po czym obaj ruszyli w stronę tylnej uliczki. Jako dobrze zbudowani ludzie w kwiecie wieku, nie mający nic wspólnego z pączkożernym stereotypem, pokonali drabinkę i kontener równie zwinnie co dziewczyna. Wzajemnie się ubezpieczając, wkroczyli do środka, na pierwsze piętro. Nie krzyczeli przez megafon, nie bawili się w cięcie krat, które zajęłoby im lepszą część dnia. Zamierzali rozwiązać sprawę szybko i pewnie liczyli na uniknięcie rozlewu krwi. Chociaż realia sytuacji przedstawiały takie oczekiwania w wątpliwym świetle.


Saber zachowywał dystans, ale nie był on na tyle duży by nie mógł w razie czego wkroczyć do akcji osobiście. Zabawa zabawą, jednak nie chciał by stróże prawa ginęli śmiercią nadaremną. Dziewczyna była “czymś”. Nie wiedział czym dokładnie, ale nie zwykłą śmiertelniczką. Cały plan opierał się na tym, że nie okaże się na tyle głupia by używać swoich zdolności przeciwko zwykłym ludziom. Tego jej koledzy - jak już zdążył zauważyć - raczej by nie pochwalili a ona liczyła się mniej lub bardziej z ich zdaniem. Zawsze trzeba było być jednak gotowym na wariant “rozpierdol totalny”. Ale póki co, obserwował. Jego magia wciąż znacznie mu to ułatwiała, widział nieletnią recydywistkę równie dokładnie jakby stał obok niej. Z magazynu na piętrze, mężczyźni zeszli po schodach, zastając swój cel na parterze, za ladą, przeglądający różne typy amunicji. Punkówa uważnie badała jedno z pudełeczek, wczytując się w sprawy techniczne. Z tego stanu wyrwał ją dopiero odgłos odciąganego do tyłu kurka rewolweru.
- Policja! Ręce do góry i nie ruszaj się! Żadnych gwałtownych ruchów, bo otworzymy ogień! - przekonująco wyrecytował pan Blackburn. Ona sprawiała wrażenie równie znudzonej, co mag kilkanaście minut wstecz. Chyba nie pierwszy raz spoglądała w lufę broni, toteż nie zawładnął nią paniczny strach jaki zwykle mącił ludziom w głowach kiedy dochodziło do potencjalnie brutalnych scen.

Otworzyła usta na pełną szerokość i ziewnęła krzywiąc się. Zlustrowała obydwu mężczyzn i uśmiechnęła się jak stara przyjaciółka do tego trzymającego dubeltówkę. Butch drgnął niespokojnie, ale nie opuścił broni, nadal trzymając włamywaczkę na celu.
- Och, szczeniaczek się mnie boi! Jakie to słodkie! Uspokój się maleństwo, nie zrobię ci krzywdy- zaśmiała mu się w twarz, co wywołało na jego licach obłoki czerwieni. A u niej jeszcze więcej złośliwej satysfakcji. Mimo to, powoli uniosła dłonie ku górze. Na ten moment czekał starszy stażem funkcjonariusz. Sięgnął do paska po srebrne obrączki, z zamiarem nałożenia ich czubatej. Obszedł dookoła ladę i stanął twarzą w twarz ze złodziejką. Ona, wciąż pogrywając w tylko sobie znaną grę, wyciągnęła grabki zachęcająco przed siebie. Ale nie poszło po jej myśli.
- Odwróć się! Ręce na stół, nogi w rozkroku, plecy pochylone - rzucił formułkę Blackburn. Zrobiła jak kazał, a on dokonał szybkiego przeszukania jej osoby. Kiedy dotarł rękoma do nieletnich pośladków, teatralnie pisnęła, odwracając głowę w kierunku starszego stopniem. Oczywiście drwiła i z niego.
- Ejże! Nie jestem zbyt pruderyjna, ale może najpierw postawiłbyś mi chociaż kolację, przystojniaku? No i jeszcze jedno...- zmęczony ciągłym pyszczeniem, Blackburn rzucił młodej spojrzenie, sugerujące żeby lepiej się zamknęła, jeśli wie co dla niej dobre. Ale ona kontynuowała mimo wszystko.
- Chyba nie robicie tego za często. Skoro szczeniaczek, który cię ubezpiecza, mierzy do nas obojga ze strzelby - podsumowała z uczynnością prawdziwej Pani Dobra Rada. Tym razem strach zagościł w oczach Blackburna, który za późno zrozumiał swój błąd.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline