Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2013, 11:09   #25
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Wysyp żywych trupów z ich piwnicznego kąta jednak nie nastąpił. Mężczyzna nie wiedział, czy przyczyny należało szukać w zbytnim przywiązaniu nowych lokatorów do miejsca pobytu, czy też w jakimś pierwotnym instynkcie odradzającym ożywieńcom wychodzenia na światło dzienne, gdzie czekały na nie jeszcze gorsze niebezpieczeństwa niż szpic miecza. Nawet jeśli ten został wzmocniony pierwotną energią spajającą ze sobą wszelkie rzeczy. Tak więc między rezydentami trwała wojna pozycyjna, bo sam Tex też szczególnie nie wyrywał się aby ponownie zejść po schodach. Jeszcze nie zaschnięta szrama na głowie była bolącym przypomnieniem, że siły tkwiącej w tych chodzących truchłach nie można lekceważyć. Podobnie jak ich liczebności. Oczyściwszy prowizorycznie ranę postanowił wycofać się i przemyśleć sprawę. W końcu trupy nigdzie się nie wybierały i pewnie będą tu też jutro.

- Zaraz. Cholera jutro mają przyjść te dzieciaki. - Wahał się jedynie przez chwilę. Nie mógł dopuścić by jakiś bogu ducha winny śpiący wlazł nieopatrznie do piwnicy. Cóż, w takim razie musiał skończyć to co zaczął i wysprzątać dom, albo zabić na głucho drzwi prowadzące na dół. Druga opcja była łatwiejsza, ale miał ku temu opory. Sam był kiedyś młody i wiedział, że dzieciaki bywają wścibskie. Nie pozostało mu zatem nic innego jak zejść tam ponownie. W sumie i tak musiał odebrać im kapelusz. Nie to, że miał zamiar go zakładać ponownie, raczej wolał go spalić lecz zostawienie go tak by mógł go znaleźć Nekromanta nie było zbyt mądrym pomysłem. Podobnie jak powrót na dół. Zejście do piwnicy bez przygotowania równało się samobójstwu. Nie zamierzał popełniać takiego błędu więc nie pozostało mu nic innego jak zakrzątać się po obejściu i przygotować parę asów do rękawa. Znajomość terenu i motywacja sprzyjały szybkiej pracy. Z szopy na narzędzia pożyczył widziane wcześniej przedłużacze, a z całej chaty zebrał wszelkiego rodzaju źródła światła, które pozwalały się przenieść. Po kwadransie przy drzwiach do piwnicy kłębiła się bateria lamp, lampek i zapasowych żarówek. Sprawdziwszy całość instalacji wybrał najsilniejszą i spróbował wzmocnić jej światło swoim zaklęciem. Po chwili był już gotowy i nie znajdując żadnego powodu by dalej zwlekać przygotował broń. Otworzył drzwi gotów na atak.
Dobrze więc, że taki nie nastąpił, bo pozbawione obiektu zainteresowania, chodzące potworności wycofały się na powrót w mrok. Nowe źródło światła zaszczepiło w nich jednak ponownie agresję, więc teraz Przebudzony mógł zobaczyć całą plejadę uparcie ruchliwych zwłok. Paskuda z pod schodów, jak i łajdak, który strącił jego kapelusz. Dodatkowo dwójka innych, których wcześniej nie miał przyjemności poznać. Ciężko było powiedzieć, skąd pochodzą te ciała. Zgadywanie jak nekromanta zdobył do nich dostęp także zalatywało bezsensem. Ale mag doszedł do wniosku, że biwakowały tu sobie cholernie długo. Pewnie “wprowadziły się” zaraz po śmierci starego wojaka. Poprzykrywane płachtami przedmioty gospodarstwa domowego mogły zostać wykorzystane taktycznie, teraz kiedy w końcu widział więcej niż tylko czubek swojego nosa. Zakładając oczywiście, że te zgniłki nie powalą go na ziemię i nie zaleją masą. Śmierć przez rozszarpanie na kawałki nie była miłą perspektywą.
Zaradzić temu zamierzał przy pomocy swojej poczciwej pukawki. Dobyty rewolwer pozwalał na dystans względem oszalałych trupów, a maksyma o odstrzeliwaniu wściekłych psów sprawdzała się także względem tego ścierwa na dole. Uniósł broń, przymknął jedno oko i wypalił. Ogień trysnął z lufy, wypluwając ołowiany pocisk, który ugodził wcześniej już ranionego zombie w tors, wyrywając nim dziurę wielkości talerza. Trajektorię wylotową kuli ukazywały zgniłe trociny, które podążały za nią jak pierze z poduszki. Tyle, że nader obrzydliwe i śmierdzące. Trup zachwiał się i spojrzał na wyrwę. Ostatnie wiązania magii w końcu puściły, a worek kości i flaków padł na ziemię. Kompletnie nieruchomy, zgodnie z zaleceniami matki natury. Inni obserwatorzy nie byli pod wrażeniem umiejętności strzeleckich Texa, co postanowili mu wytknąć robiąc użytek ze swoich zropiałych szponów. Na schodach zmieściło się tylko dwóch, trzeci pokracznie włóczył kończynami za tymi bardziej rześkimi. Pierwszy próbował go ugryźć, ale tarcza energetyczna Teksańczyka zneutralizowała zagrożenie. Drugi zamachnął się w parodii sierpowego, chybiając o włos. Gdyby trafił, rewolwerowiec byłby w mało komfortowej sytuacji.
Okazało się, że urągające naturze ożywione truchła jednak wykrzesały z siebie trochę animuszu i pokonały schody szybciej niż Tex się tego spodziewał. Cóż, spróbował wyjąć gołą ręką ziemniaki z ogniska więc pozostało mu zgarnąć ich jak najwięcej zanim się oparzy. Skrócony dystans miał swoje wady, miał też zalety. Nie celując bo prawie opierał lufę o ich paskudne cielska wypalił, a potem cofnął się w kierunku wyjścia. Widział już jak powoli umierają i nie zamierzał zostać przez nich odcięty w ślepym korytarzu. Konieczność strzelania nieumarłym w głowę okazała się mitem, przynajmniej jeśli chodziło ożywieńców stworzonych przy pomocy sztuk mistycznych. Nie to żeby Tex katalogował spotkania tego typu. Do niedawna niezwykle straszny potwór z pod schodów stoczył się ze stopni i został rzucony na beton, bo kolejna wystrzelona salwa ołowiu zmieniła jego żołądek w mielone mięso, zahaczając na wylocie również o dolne partie kręgosłupa. Taki też był jego koniec, bo zamarł na dobre. Chociaż ich oddziały uszczuplono o połowę, dwóch zombie-biegaczy nadal kontynuowało natarcie. Bez troski o własne przetrwanie - liczyło się tylko rozdarcie intruza na kawałki jak nadgniłej szmaty. Pierwszy uderzył Texa w twarz, przedarł się przez zaklęcie i rozharatał mu prawy policzek, pozostawiając na nim cztery głębokie pręgi, sięgające od kości policzkowej aż po żuchwę. Drugi zamachnął się, stracił równowagę i rąbnął głową o drugi stopień od drzwi, smutno przy tym pojękując. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie zagrożenie życia.
Wszystko trwało zaledwie mgnienie oka, a zdawało się, że czas rozciągnął się do granic możliwości. Dziwne, ale celując w następnego truposza Tex zastanawiał się jak Arkanum Czasu wpływa na percepcję studiujących je magów. Może ktoś inny odczuwał by większe emocję, ale Tex po prostu sprzątał szkodniki ze swojej piwnicy. No, może cokolwiek przerośnięte i śmiertelnie niebezpieczne, ale dalej tylko szkodniki. W końcu to nie ich wina, że zalęgli się w jego Domostwie i pewnie dopiero skopanie tyłka Nekromancie sprawiło by, że Tex ożywił by się trochę bardziej. Nie był maszyną, wiedział, że może zaraz zginąć, ale nie czuł nienawiści do żywych trupów. Prawdziwym cierniem w dupie był koleś, który ich przywołał. Tex był gentelmanem i nie dopuszczał myśli, że Nekroamntką mogła być kobieta. Wszyscy Teksańczycy byli odrobinę seksistowscy. Odskoczył na bezpieczną odległość i strzelił.

- Kabum - odpowiedział rewolwer, a kula wybiła widowiskową dziurę we framudze o włos od brzydkiej facjaty zombiacza. Ten warknął, jego struny głosowe wydały dźwięk zbliżony do żużlu strzelającego z pod boksujących opon samochodu. Głęboki smród padliny spowodował, że do oczu mężczyzny zaczęły napływać łzy. Niezdara był mniej gadatliwy, pozwalał by to jego siła dostarczyła argumenty. Nie podnosząc stłuczonego łba namacał spodnie i zacisnął rękę na kostce kowboja, a ten otworzył szkliste oczy w zdziwieniu słysząc trzask gdzieś w pobliżu swojej kostki. Przebiegający po plecach wstrząs tępego bólu utwierdził go w tym, że mu się nie przesłyszało. Palce tego zdechłego parszywca były jak prasa hydrauliczna.
Niepotrzebnie zlekceważył leżącego przeciwnika skupiając się na ostatnim stojącym. Choć jego mentor wiele razy wbijał mu do głowy by nigdy tego nie robić. Czyżby to miała być jego ostatnia lekcja. Epitafium?!?

- Giń - Warknął i jednocześnie strzelił, a potem z zreflektowawszy się z kim ma do czynienia dodał - Znowu.

Z powodu odległości i położenia agresora, nie było nawet mowy o uniku. Pocisk przebił się przez tył czaszki, jej przód oraz deskę poniżej, która do tej pory robiła za stopień. Truchło podskoczyło kilkakrotnie w spazmach, kojarząc mu się z rybą wyrzuconą na brzeg. Co ciekawe, drugie bydle zatrzymało się w połowie kłapnięcia paszczęką obok jego ucha. Zbielałe patrzałki straciły poprzedni kolor, przyjmując barwę węgla. Trup stał teraz na baczność.

- Zostałeś ostrzeżony przez mojego sługę. A mimo to, wciąż wpychasz nos tam gdzie nie należy. Dlaczego?- gadać też zaczął, dosyć pompatycznie na dodatek. Ale Tex wiedział, że to nie jego słowa. Po prostu rozmawiał teraz przez cholernie niekonwencjonalny telefon.

Tex był weteranem wielu potyczek. Nie uważał się za wielkiego wojownika, raczej sądził, że do tej pory miał szczęście. Lub ktoś, tam na górze ma co do niego inne plany. A może jego godzina po prostu jeszcze nie wybiła. Wszystko zależało od tego, kto pytał i w jaki dzień tygodnia. Tak czy siak jego doświadczenie sprawiało, że mimo ekstremalnego położenia i odniesionych ran nie tracił koncentracji. Widział jak truposz zesztywniał jeszcze bardziej, gdy czyjaś wola wykorzystała go jako przekaźnik. Odnotował zmianę koloru oczu i pewnie gdy znajdzie chwile wszystkie elementy spróbuje jakoś poskładać. Teraz jednak zaczynała go boleć głowa. Policzek palił żywym ogniem, a zgruchotana kostka domagała się intensywnej uwagi.

“To zabawne, czytałem kiedyś, że mózg kolejkuje ból i zawsze czujemy tylko ten największy. Mój chyba tego nie wie bo boli mnie wszystko.”

- Wypierdalaj z mojego domu. - Miał nadzieję, że tym razem on przekazał jednoznaczną wiadomość i odłożył słuchawkę na widełki tego niekonwencjonalnego telefonu. Rewolwerem. Dwa razy.
 
malkawiasz jest offline