„Pod Płonącym Stołem”
-
To doskonale, że się Pan zdecydował – oznajmił Mathias, zacierając ręce. Engelbert zauważył nowy element wyposażenia sali biesiadnej. Nad jednym z dwóch kominków, zawieszony był na solidnych gwoździach stół. I to dokładnie ten, przy którym walczyli przed kilkoma dniami z demonem, przysłanym w kopercie. Wyraźnie widać było szramy uczynione demonicznymi pazurami. Chyba zostały nieco pogłębione, aby spotęgować efekt. W poprzek stołu przytwierdzony był ciężki, dwuręczny miecz, na którego ostrzu pozostały jakieś brunatno-czarne ślady. Karczmarz zauważył gdzie Engelbert patrzy. Chrząknął. –
Piękna pamiątka bitwy jaką stoczyliście z demonem, prawda? Już krążą opowieści... A do tego ogłaszam przez chłopaczków, tych samych coście ich sobie do biznesu przysposobili, że to wy jesteście jednym z pogromców demona. Reklama dźwignią handlu, jak to mówimy tutaj w stolicy.
Petentów było coraz więcej. Sława Engelberta jako wróża rosła, a do tego cieszył się on opinią niezbyt drogiego specjalisty, co przysparzało klienteli. Mathias Taufel zacierał ręce, jemu obroty także wzrastały. Kolejny dzień Hoef zakończył z jedną koroną i siedmioma szylingami zysku, już po odliczeniu tego, co oddawał karczmarzowi.
Świątynia Sigmara
Nie było w tym nic dziwnego, że awanturnicy zostali poprowadzeni do gościnnego pokoju, w którym przyjęła ich stara znajoma Dietera – Wielebna Klara Roban. Najwidoczniej kapłanka pełniła taką funkcję i musiała użerać się z wiernymi, chętnymi tropić heretyckie kulty. O dziwo, wiedziała całkiem sporo na temat rannego elfa i jego towarzyszy.
-
Opatrywał tu rany ów elf, o którego pytacie. A co? Elf też człowiek i ma prawo zatrzymywać się w świątyni Młotodzierżcy, czyż nie? Opatrzony wojownik wybierał się w dalszą drogę, nie wiem gdzie, przykro mi. Ale towarzyszyła mu pewna kobieta, czarodziejka. Przyglądała się spod głębokiego kaptura i zasłaniających całe ciało szat. Chwilę rozmawiałyśmy, chciała na dłużej zatrzymać się w Altdorfie. Rezydencja Klemperera
Tym razem mag był w domu. Przyjął ich w tym samym gabinecie co ostatnio, nie wyrażając jakiegokolwiek zaskoczenia z powodu ich wizyty. Najpierw odezwał się do Gastona. –
Niestety nie było mnie wczoraj w domu, a pewnie chciałeś załatwić tą samą sprawę, co dzisiaj, prawda? Usiądźcie.
Wysłuchał z czym przychodzą, podrapał się po nosie, poprawił okulary w drucianej oprawie. –
Kolegium Ametystu. Postaram się wam ułatwić dostanie się do niego. Ale to wymaga czasu, sami rozumiecie. Myślę, że trzy dni powinny załatwić sprawę. Skontaktuję się z kim trzeba i dam wam znać przez umyślnego, co osiągnąłem. A tymczasem, skoro chcecie spotykać się z magami, poleciłem was komuś innemu. To Czcigodny Guilliame Deschamps, mistrz magii. To człowiek, który wciąż, mimo swego statusu podróżuje po świecie i walczy z mrocznymi siłami, które zakłócają porządek świata. Ma rezydencję w Altdorfie, w Westerham. Z pewnością znajdziecie, to taki rozsypujący się, porośnięty bluszczem budynek. W drodze powrotnej
Przestronny plac tętnił życiem, gdyż godzina była jeszcze młoda. Ludzie tłoczyli się wokół straganów, dzieci i psy pałętały się między nogami, handlarze zachwalali swoje towary, a wędrowna trupa cyrkowców zabawiała tłum swoimi sztuczkami.
Gdy Magnus Raufer upadł na bruk, wszyscy pomyśleli, że po prostu się potknął. Jednak przeczył temu jego jęk i wydobywająca się spod ciała struga krwi. Niemal natychmiast stało się jasnym, że ktoś go postrzelił. Pomiędzy łopatkami tkwił wbity głęboko bełt z kuszy.