Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2013, 23:33   #74
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Z wszelkich sił, jakie jeszcze mu pozostały, spróbował skupić w sobie jak najwięcej świadomości, by następnie obrócić głowę i dostrzec źródło głosów.

To był mężczyzna. Niewysoki i chudy, zgarbiony jakby pod ciężarem niewidzialnego plecaka. Krążył w koło i rozmawiał najwyraźniej sam ze sobą.

Widok jakiegoś obłąkanego mężczyzny nie napawał go nadzieją. Mimo wszystko Netaniasz nie był skrępowany, więc nadzieja wciąż jakaś była. Z myślą o jej zwiększeniu upewnił się jeszcze, czy nadal ma przypasany nóż. I tym razem Bóg go nie opuścił.
Najpierw jednak trzeba rozwiązać to dyplomatycznie.

- Hej, ty! - zawołał ochrypłym głosem, przewracając się na bok. Postanowił jeszcze nie próbować swych sił w stawaniu. - Jak masz na imię?

Mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Wciągnął powietrze w płuca. Syknął.
Z ust wyrwał mu się doskonale znany duchownemu wrzask.

Ściany zafalowały, w oczach księdza pociemniało. Miał wrażenie, że krzyk rozdziera mu uszy na strzępy a już na pewno na strzępy rozdarł rzeczywistość wokół.

W jednej chwili drobny facecik stał prawie obok, w drugiej był już na końcu korytarza, który zwijał się, falował, drżał, jak przy gigantycznej temperaturze.

- Stop! Przestań! - krzyczał, chwytając się za głowę. Wspomnienie ostatnich nadprzyrodzonych wydarzeń jeszcze nie zatarło swoich blizn na umyśle Netaniasza. I ponownie, resztką sił próbował przywrócić się do porządku. Zamknął oczy i przytkał uszy, a następnie szarpiąc się w myślach powtarzał przerywanym i pełnym desperacji głosem słowa starej modlitwy, próbując zagłuszyć otaczający go świat.


“Panie Boże dodaj mi siły
i odwagi bym nie stracił równowagi duszy,
bo moje serce przez grzech się kruszy.

Wejrzyj w moje życie bym dobrze przez
nie kroczył, bym nikogo ze złej strony
nie zaskoczył. Boże daj mi odwagi i siły
bym dla bliźnich był miły, bym dawał innym
siebie, gdy będą w potrzebie.

Nad tym wszystkim niech czuwa
posłany przez Ciebie Anioł Stróż,
by moje serce nie przykrył
grzechu kurz.”


- Modlisz się? - nagle wszystko wróciło do normy. - Modlisz sie prawdziwie.
- Tak modli się prawdziwie.
- Kim jesteś?
- Tak, kim jesteś?


Nadal nie widział psionika, lecz efekty ingerencji w jego mózg zanikły.

Crucifix nie od razu dostrzegł, że wpływ tej dziwnej istoty nagle zanikł. Nie usłyszał również pytań tego indywiduum, poza ostatnim głosem.
Po chwili niepewności, kapłan otworzył oczy. Przełknął ślinę. Po stworzeniu nie było śladu, jednak wciąż wyczuwał jego obecność.
Przyjmując lepszą pozycję, Netaniasz zebrał siły, by usiąść.

- Na imię mi Netaniasz. A ty? Jak siebie… nazywacie?

- Jestem ... Salomon. Tak mnie nazywaj.


Kaszlnięcie gdzieś z daleka.

- Czy jesteś diabłem, Netaniaszu?

Usłyszał ksiądz niespodziewane pytanie, niczym szept przy uchu.

Crucifix wzdrygnął się słysząc niespodziewany szept, jednak udało mu się zachować spokój. Jeszcze raz rozejrzał się, próbując dostrzec rozmówcę, ale ostatecznie sobie odpuścił zbędnych wysiłków.

- Oczywiście, że nie jestem! - zawołał gniewnie, jednak prędko się opanował i powtórzył nieco spokojnie - Oczywiście, że nie. Jestem sługą Bożym. Jego dzieckiem. A ty, kim jesteś?

- Ja ... jestem... nim samym. Przemówił do mnie. Gosem grzmiącym niczym trąba Jerycha. Tak.
- Przemówił do nas.
- Do nas wszystkich.


Głosy przybliżały się i oddalały. Pływały przez przestrzeń bez wyraźnego schematu.

Kapłan wysłuchał istoty uważnie. W pewnym momencie chciał już naskoczyć na rozmówcę, kiedy to wspomniał o tym, że sam jest bogiem. Powstrzymał się jednak. Zrozumiał, że sprzeczanie się z tym czymś nie ma najmniejszego sensu. Nie, jeśli teraz gra o swoje życie.

- Wspomniałeś… Wspomnieliście o tym, że On przemówił do was. Co konkretnie wam przekazał?

- I oto ujrzałem Syna Człowieczego całego we krwi. Ujrzałem zmierzch Lewiatana, Smoka Straszliwego i jego upadek. Koniec jest bliski. Mkniemy ku zagładzie. Na zatracenie w ogniu kary.

Istota tych słów jeszcze na długo była kontemplowana w głowie duszpasterza. W tej chwili nie był jednak w stanie za wiele z tego wywnioskować, toteż przemilczał tę sprawę, uznając ją za posiadającą jakiś morał.

- W rzeczy samej zatrważające słowa otrzymałeś i w istocie zostaliście dotknięci przez samego Boga - mówił spokojnym, opanowanym głosem. - Sami chyba rozumiecie, z jakim te brzemię wiąże się obowiązkiem. W tym, co wam się przytrafiło, był ukryty cel. Pan Zbawiciel we wszystkim, co nas otacza, go ukrył. Waszym celem jest głoszenie jego chwały i objawionej wam prawdy. Nie widzicie tego? Ja jestem kapłanem. Sam Bóg obdarzył mnie powołaniem oraz Jego mądrością. Ja… Wy… My wszyscy jesteśmy armią Boga. Naszym celem jest niszczenie tego, co złe. Bo zło to słabość. Sami przecież dobrze o tym wiecie. Uwolnijcie mnie. Pomóżcie mi dotrzeć do moich towarzyszy. Moim celem jest odnalezienie szczepionki na diabelską zarazę panoszącą się w sektorze A-0677. Pomagając mi, spełniacie swój święty obowiązek. Czynicie boską wolę. Do tego zostaliście przeznaczeni - Nie przerywał aż do ostatniego zdania. Kimkolwiek… lub czymkolwiek to nie było, mógł się z tym porozumieć. A porozumienie to dopiero początek. Zachowując się odpowiednio, był w stanie zyskać przewagę. I w to prawdziwie wierzył.

Ta istota mamiła jego umysł. Na początku był słaby, zaskoczony. Dał się powalić na kolana. Ale umysł Netaniasza był równie silny. Wszystkie lekcje otrzymane od mentora, przygotowały jego rozum na najcięższe chwile. Wiara, którą pokładał w siebie i w tym, co czyni, była źródłem jego niewyczerpanej energii.

- Ja jej nie mogę ponieść w Gehennę - w głosie Salamona pojawiła się nutka smutku. - Ale ty... ty wędrujesz. Wyglądasz ... normalnie. W twoim sercu jest wiara. Wyczuwam to w twoich myślach. Bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem. Ale wierzysz, że zło trzeba niszczyć.

Gdzieś w ciemnościach Nateniasz usłyszał kroki.

- Odejdź i ponieś moje ostrzeżenie dalej. Przekaż je każdemu, kto zechce cię wysłuchać.
- Idź!
- Uciekaj!
- Nim wrócą natręci.
- Biegnij! Biegnij!


Korytarz znów stal się normalny. Przy sobie Netaniasz zobaczył własne rzeczy. Ułożone ledwie kilka kroków od niego.

Crucifix oparł się o kratownicę, potrzebował chwili wytchnienia. Nie trwało to jednak długo.
Udało mu się. A wystarczyła tylko odrobina wiary.
Znak krzyża - Oby i dla ciebie znalazło się miejsce w Jego planie, istoto.

Nie zwlekając już dłużej, podniósł swój ekwipunek i załadował strzelbę, a następnie sprawdził latarkę. Działała.

- Latarka… - Dopiero teraz sobie uświadomił, iż pozostawił Ortegę oraz Jonasza bez źródła światła. Miał nadzieję, że mu wybaczą.

Ostatnim problemem miało być odnalezienie drogi do reszty. Nie miał mapy. Nie miał wiedzy na temat tych sektorów. Miał tylko latarkę i dobre nastawienie.

- Pan poprowadzi me stopy do celu - Ruszył przed siebie.

I faktycznie. Prowadził go głos modlitwy. Najstarszej. Zapisanej w Biblii. Ojcze nasz. Z początku cichy, potem coraz bardziej słyszalny.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline