Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2013, 20:54   #71
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Tymczasem nieświadomy tego Netaniasz podszedł bliżej pełzającej kreatury, która z sykiem odwróciła się w jego stronę. Ujrzał długie włosy, brodatą twarz i koronę cierniową na ociekającym ciemną krwią czole.

- Witam - wysyczał wąż o obliczu Chrystusa.

Duża, zimna kropla potu spłynęła po obliczu kapłana, z głośnym pluskiem rozbryzgując się o kratownicę. Jego ręka zadrżała, powoli opuszczając lufę. W jednym momencie spróbował coś powiedzieć, jednak zaraz się zawiesił. Ani na chwilę nie odstawiał latarki, jakby nie wierząc w to, co widzi.
A wierzył?

Szybkie jak piorun spojrzenie rozgościło się po otoczeniu jego kapłańskiej duszy. I wszędzie tylko ziejący mrok. Jakby na całej Gehennie nie było nikogo i niczego innego, jak sługa Boży i uosobienie Wybawiciela. Jego Wybawiciela.

Ale jak? Przecież dosłownie przed chwilą towarzyszył dwójce współwięźniów. Dwójcie ludzi - a przynajmniej osób - z którymi dzielił swój byt.
Tam, na skrzyżowaniu, był nieobecny. Widział tylko trupy. Martwe ciała. Martwe dzieci Boga. Trzy. Jak trzy krzyże na Wzgórzu Czaszki. Już wtedy coś poczuł. Jakiś zimny dreszcz zapowiadający złe chwile. Może w ten sposób Bóg go ostrzegł? Przestrzegł przed czyhającym demonem.

Demonem, którego nie mógł ominąć.
Musiał się z nim zmierzyć.
Tu i teraz.

- K… Kim, lub czym jesteś, stworze? - zapytał niepewnie, przełykając ślinę i przestępując z nogi na nogę.

- Kim lub czym jessssteś człowieku małej wiary? - odsyknął wąż.

W jednej chwili z niewiadomego powodu Crucifix doznał szoku. Począł ciężko oddychać, a pot lać się jak z wodospadu. Z tych słabości upadł na jedno kolano, opierając skroń o drążącą dłoń.

Słowa podstępnego węża wpełzały do jego uszu i zatruwały jego umysł. Jego myśli, osąd i serce.

- J… j… jesteś tylko złudzeniem, prawda? Zwykłą, diabelską sztuczką - dopytywał przerywanym głosem, jakby słowa musiał wypluwać.

- Jessssteśśśś prawdziwy? A może jesssteś tylko zwykłą diablessską ssztuczką? - odpowiedział ponownie pytaniem na pytanie wąż.

- Nie… To nie może być możliwe. To nie może być prawdziwe. A jeśli, to jesteś tylko sługusem Szatana. Cz… czego ode mnie chcesz? Dlaczego istniejesz? - Dlaczego siły go opuszczały? Przecież robił to, do czego został stworzony. Powinien być silniejszy. Powinien... silniejszy...

- Niemoszliiweeee - zawodził wąż. - To nie może być prawdziwe. Czego ty ode mnie chceeessszzz? Dlaczego issstniejessssz?

Netaniasz zamilkł na chwilę, jakby zbierając poszarpane myśli i nad czymś się zastanawiając. Nagle, w jednym momencie zerwał się na równe nogi, chwycił mocno strzelbę i z krzykiem zawołał:

- Podaj mi jeden powód, dla którego nie miałbym rozwalić Twej plugawej czaszki, nędzny sługusie Piekła!

- Bo zabijeszzzz ssswojego boga? - nieśmiało i szyderczo zaproponował Wąż.

- Nie! - potrząsnął głową i zamrugał kilkakrotnie. Wydawało się, jakby tracił poczucie świadomości. Cały świat falował. Jego postawa się wahała, raz z drżącą ręką naprowadzał wylot lufy na głowę stworzenia, a raz skłaniał się do ponownego upadku na kolana.
I znowu to wspomnienie. Z rytuału przejścia. Próbował ponownie przyzwać do siebie pustkę. Pustkę, która pochłonęłaby jego myśli. I jego czyny. Pustkę, w której zawsze robił właściwe rzeczy.



***

Ta odwaga, ta cnota, ta siła i wiara jest w was, musicie tylko po nie sięgnąć.

A skąd mamy mieć pewność, że to prawda?

Macie Jego obietnicę.


...

Zostałeś wybrany. Twoim jedynym - prawdziwym - przeznaczeniem, jest służyć Bogu.

***



- Ty nie jesteś żadnym bogiem… Bóg jest tylko jeden. I przemawia przeze mnie! Gińńńńń! - Znak krzyża. Wdech. Ognia.

Huk strzału zadźwięczał w uszach. Kula zrykoszetowała o kratownicę, odbiła się niebezpiecznie blisko księdza, uderzyła o ścianę i kolejną. Po wężu nie pozostał nawet ślad.
Ale za swoimi plecami Nateniasz usłyszał syczący, nieprzyjemny śmiech.
Dużo wyżej niż wcześniej. Jakby dobywał się z twarzy kogoś wzrostu co najmniej dorównującego duchownemu.

Dopiero po czynie dokonanym Crucifix upadł na kolana. Poczuł się, jakby wszystkie siły go opuściły. Spróbował nawet zapłakać, jednak w tej chwili usłyszał to coś. Czyż nie pokonał właśnie podstępu Szatana? Cóż więc na niego czyha?
Z wysiłkiem obrócił głowę za siebie i ze zmęczonymi oczyma lustrował korytarz.

Za nim wznosił się, jak kobra, znany mu już wąż. Z otwartych ust Syna Bożego wystawały dwa jadowe kły. Oczy wpatrywały się w księdza z mieszaniną drwiny i złośliwości.

Ociężale, stękając przy tym jak przy największym wysiłku, obrócił się na drugą stronę, wciąż zajmując pozycję na kolanach. Jego wycieńczenie sięgało niemal zenitu. Musiał jednak walczyć. Bo przecież nie tylko jego życie było tu stawką.

- Jesteś tylko przeszkodą. Jesteś tu po to, by mnie sprawdzić. Już to rozumiem. Ale… nic mnie nie powstrzyma przed dostaniem się do szczepionki. Nic… - Strzelba jakby przybrała na wadze. Uniesienie jej i wymierzenie w głowę wymagało od księdza ogromnego nakładu sił.

Poczucie świadomości coraz bardziej popychało go do nieprzytomności. Nie mógł myśleć o niczym innym. W głowie miał tylko jedno słowo: walcz. I choć miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobi, będzie walczył. Nie ugnie się przed wolą złego.


- Odejdź w niepamięć, fałszywe oblicze Boga. - Kolejny wystrzał.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 22-08-2013, 22:46   #72
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


JONASZ, ORTEGA

Bieg poprzez ciemne korytarze. Kolejny raz przez ten, nie obawiajmy się słów, przez ten popierdolony sektor, gdzie człowiek znika w ciemnościach, jak sen po przebudzeniu. Łoskot butów o kratownice wybija dziki rytm spłoszonych serc, trwa taniec szaleństwa, które niczym kleszcze zaciskają się wokół dwójki więźniów. Coraz bardziej i bardziej. Obaj zdają sobie z tego sprawę lecz nie da się walczyć z wrogiem, którego nie można zobaczyć.

Gdzieś, z mroków sektora, słyszą dwa strzały. Najpierw jeden, a potem drugi – jakby dużo dalej.

Jonasz prowadzi. Mądrze. Rozsądnie. Mimo, że strach zalewa jego umysł, niczym trucizna, Wybieleniec potrafi wyprowadzić ich z tego gówna. A może właśnie dlatego, że strach zalewa jego umysł potrafi to zrobić?

I nagle słyszą inne tupoty. Inne buty. Zza zakrętu wybiegają ci, których Jonasz miał nadzieję zobaczyć. W świetle latarek obie grupy więźniów widzą się. Nikt spośród piątki twardzieli nie przyzna się do tego, ale pierwszy raz cieszą się z takiego spotkania.




BLONDAS, TORCH, PRAHA

Praha prowadzi, Blondas trzyma się blisko niego, a Torch – poparzony i obolały – biegnie za nimi zataczając się z bólu. Nim narkotyk zadziała potrzeba chwilki czasu.

Metaliczny zgrzyt rozdzieranego metalu goni ich, jak żywe stworzenie. Brzmi tak, jakby ktoś gigantycznym ostrzem pruł ściany kosmicznego więzienia, rozdzierał ją bez najmniejszego trudu!

Coraz bliżej i bliżej! Nieubłagane i bezduszne dźwięki zwiastujące ból, cierpienie i na koniec śmierć. Są tego pewni. Mieli już przedsmak tego, co może się stać na przykładzie Torcha.

I nagle, z bocznego korytarza widzą światło latarki. Najpierw w tamtym kierunku wędrują, w odruchu przetrwania. Ostrza i lufy broni. Ale szybko poznają charakterystyczną , bladą twarz Jonasza i potężną broń Ortegi. Księdza nigdzie nie widać, ale w sumie i tak się tym na razie nie przejmują.

Zgrzyt rozrywanej stali zbliża się.

- Biegnijmy w stronę wyjścia! – krzyczy ktoś.

I biegną.




BLONDAS, TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA


Może przez chwilę nawet się wahają, ale potężniejący z każdą sekundą jazgot rozdzieranej stali rozrywa im uszy na kawałki. Słyszą go wszyscy. Podobnie, jak słyszą odległy wrzask bólu. Urwany w połowie krzyku. Kwestia duchownego i potencjalnych rozterek moralnych – szukać go, czy uciekać – rozwiązuje się sama.

Biegną. Tym razem blisko siebie, nieustannie rozglądając za biegnącymi obok nich ludźmi. Szyk przestaje się liczyć. Nie da się go już utrzymać. Nie w sytuacji, kiedy śmierć jest tak blisko.

W końcu, nie zważając na nic, na pół szaleni ze strachu, orientują się … że znaleźli się u celu. Wejście na sektor A-0775. Ich cel. Wrota podniesione do połowy w górę. Rozwarte i chętne, niczym dziwka w starej spelunie. Wystarczy się schylić i przejść . Robią to, jeden po drugim, zachowując jednak ostrożność. Nie pchają się na ślepo.

Nic ich nie napadło, nie wpadli w żadną pułapkę. Znaleźli się w charakterystycznym łączniku. Ziemi niczyjej pomiędzy sektorami. Dwadzieścia metrów prostego korytarza. Ciemnego i cichego, wysmarowanego znakami trupich główek, czaszek i czegoś, co przypominało ludzką sylwetkę otoczoną ciemnymi płomieniami. Pod nią napis NIEBEZPIECZEŃSTWO i strzałka wskazująca na sektor, z którego przyszli.


* * *


Wejście do sektora A-0775 okazało się otworzone. Drogę zagradzała im prymitywna, niezbyt wysoka barykada, której sforsowanie nie wymagało większego wysiłku. Za nią znaleźli się na szerokim rozwidleniu korytarzy, tuż przy dokowni. Nigdzie nie było widać Odszczepieńców. Ale nie było w tym nic dziwnego. W końcu Zbieracze raczej nie tworzyli większych skupisk. Trzymali się w grupach po kilkanaście osób, zazwyczaj rozproszeni po sektorach, które traktowali jak swój dom. Czujni, ale bardziej nastawieni na defensywę i walkę podjazdową, niż bezpośrednią konfrontację. No i oczywiście istniało ryzyko, że coś ich przegoniło z sektora, lub zwyczajnie wymordowało. Blisko terytoriów Hien i Zakazanych Sektorów takie rzeczy zdarzały się dość często.

Praha znał tutejszą społeczność Zbieraczy. Wiedział, że jeśli chce się ich spotkać, trzeba zapuścić się w głąb sektora.

Nie musieli iść aż tak długo co ich nawet cieszyło, bo każdy z nich czuł się ostro zmęczony.

Ron – więzień numer 2234490 – czekał na nich w cieniu jednego z bocznych korytarzy, które odchodziły od głównej arterii . Zobaczyli go, jak zapalał papierosa.

- Stójcie, gdzie stoicie! – wycharczał gardłowo z zaułka.

Szczęknęła przeładowana broń.

Ron – przywódca Zbieraczy wyszedł z cienia. W świetle latarek ujrzeli jego pokiereszowaną, brzydką twarz.


- Przyniosło was z dość niespodziewanej strony.

Było jasne, że ich założenia spełniają się. Zbieracze, jak przewidział Praha i ci, którzy znali ten luźny gang, nastawieni byli raczej na dilerkę, niż napady. Ale na GEHENNIE niczego nie można było być pewnym na sto procent.

- Fatycznie przeszliście przez Brainblendera?




NETANIASZ

Netaniasz wystrzelił ponownie. Ale i tym razem – miał wrażenie – trafił tylko powietrze.

Śmiech Węża rozległ się znów za jego plecami. Ksiądz odwrócił się i tym razem ujrzał potworną, kobiecą twarz. Spękaną, zniszczoną i z trupimi oczami.

Ksiądz znów wystrzelił, z takim samym jak wcześniej skutkiem.

I wtedy ściany wokół niego zamknęły się z hukiem, jak w potężnej prasie. Zdążył jeszcze krzyknąć z przerażenia, ale ból miażdżonego ciała wtrącił go w otchłań.





CARLA

Carla ocknęła się czując, że zwisa głową w dół. Nogi w kostkach oplatał jej łańcuch, ale ręce miała wolne. Kiedy się ocknęła, zwisały bezwładnie, jakieś trzydzieści centymetrów od podłoża.

Poczuła obok siebie jakieś poruszenie i ujrzała, że kawałek dalej wisi kolejne ciało. A raczej mężczyzna, który – podobnie jak ona – odzyskiwał świadomość.

Rozejrzała się z trudem i zobaczyła kolejnego jeńca wiszącego po drugiej stronie. To była kobieta. Nie miała rąk, tylko dwa kikuty do ramion.

Pod Carlą stała woda. Chyba płytka, bo bez trudu wypatrzyła w niej kawałki kości, czaszki i przegniłe resztki więziennych kombinezonów.

- Spichlerz hien – wyszeptał mężczyzna koło niej.

Carla spojrzała w bok i ujrzała dość niesympatyczną twarz.



Nad nimi, w miejscu, gdzie znikały łańcuchy, usłyszeli ciężkie kroki i jakieś przytłumione wrzaski.

- Kłócą się – wyszeptał współwięzień w spiżarni. – Nie wiedzą, czy najpierw nas mają wpierdolić czy też wypierdolić.

Zarechotał szaleńczo, jakby rozbawiony swoim żartem.

- Jestem Krzywy, a ty? – przedstawił się nie przestając rechotać.

- Sięgniesz do mojego fiuta? – zapytał niespodziewanie. – Jak się rozbujasz?




NETANIASZ

Obudził się, czując, że leży na zimnej kratownicy, z twarzą wciśniętą w metal. Było mu zimno i czuł w ustach smak wymiocin. Jego mięśnie drżały, jak w febrze. Nie miał sił by wstać, podnieść się, zrobić cokolwiek.

I nagle usłyszał, że ktoś niedaleko niego coś nuci. Rozpoznał melodię bez trudu. Stara, prawie zapomniana na Terze kolęda śpiewana w Boże Narodzenie. „Bóg się rodzi, moc truchleje”.

To go zaskoczyło, bo był pewien, że teraz nikt ani nic nie poddaje jego zmysłów jakimś chorym próbom. Że po prostu leży, niczym worek mięsa, na ziemi.

Broń gdzieś znikła. Przynajmniej ta, którą trzymał w rękach gdy ściany sektora zmiażdżyły go w swoim morderczym uścisku.

- Wzgardzony okryty chwałą, Śmiertelny Król nad wiekami; A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami

Nateniasz usłyszał cichy, męski śpiew. Lekko chrapliwy, jakby ktoś dawno nie używał strun głosowych.

- A Słowo Ciałem się stało, i mieszkało między nami. – powtórzył nieznajomy, a potem zaśmiał się dziko, szaleńczo. Następnie, najprawdopodobniej z jego ust, wydobył się ów przeraźliwy, demoniczny wrzask, nico cichszy, niż wtedy, kiedy duchowny usłyszał go po raz pierwszy.

- I mieszkało między nami.

Głos ucichł. Gdzieś niedaleko ktoś jęczał cicho. Boleśnie.

- Kurwa. Jak ja lubię tą pieśń, a ty? – zapytał nieznajomy. - Lubisz tą pieśń?

Nim Nateniasz zdążył odpowiedzieć usłyszał, że ów człowiek odpowiada sobie.

- Jasne, kurwa, że lubię. To moja ulubiona.

- Moja też. Moja też, bracie.

Ksiądz poczuł nagle zimną gulę strachu w ustach.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-08-2013 o 22:48.
Armiel jest offline  
Stary 27-08-2013, 19:47   #73
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
„Żyję.” – to była pierwsza świadoma myśl. W głowie dudniło, całe ciało miała obolałe, jednak dzięki temu jeszcze pełniej czuła własne ocalenie. Trudno mówić jednak o radości z tego faktu, gdy nagle rozumie się, że człowieka może czekać coś gorszego od śmierci.

Akurat próbowała ogarnąć trwogę sytuacji, gdy mimowolny towarzysz niewoli zaczął ją zagadywać.

- Sięgniesz do mojego fiuta? – zapytał niespodziewanie. – Jak się rozbujasz?

Na ile umożliwiała jej to przyjęta pozycja, Carla spojrzała ponuro na wisielca obok.

- A dlaczego do kurwy nędzy miałabym to robić? Że tak uprzejmie spytam szanownego pana.

- Bo, do chuja, mam tam nóż
- zarechotał obleśnie. - Nieco mniejszy, niż to, co tam chowam, ale do przecięcia liny się nada. A mi, kurwy jebane, związały ręce za plecami. Za dużo ich pociąłem.

Kobieta uśmiechnęła się, przez co blizny na jej twarzy wydały się jeszcze bardziej szpetne. Ten facet mógł jej się przydać, ale... nie zamierzała go uwalniać, nie mając pewności, że faktycznie będzie pomocny.

- Nie za wielki ten sprzęt, skoro Hieny przeoczyły ukrytą zabawkę. -wysyczała jadowicie - Ja zresztą też powinnam mieć jeszcze swoją...


To rzekłszy, szarpnęła całym ciałem. Raz, drugi i trzeci żeby się rozhuśtać, po czym udało jej się zgiąć tułów na tyle mocno, by rękami mogła schwycić się pod kolanami i w ten sposób unieść głowę do pionu. Mimo bólu mięśni ta pozycja przyniosła ulgę. Napływająca przez ostatnie minuty krew do głowy powodowała coraz bardziej uciążliwe dudnienie skroni. Carla zagryzła wargi i jedną dłoń wsunęła pod cholewę buta, licząc na to, że znajdzie tam ukryty wcześniej więzienny nóż.
Niestety, noża nie było. Najwyraźniej Hieny wyłuskały go ze skrytki.

- Znaleźli, co? - zarechotał współwięzień. - I ja dlatego chowam sztylet przy fiucie. Tam nie macają. Szczególnie inni faceci.

Zarechotał raz jeszcze, dziko, na pół szalonym śmiechem.

- Wiesz. Kompleksy.


Carla powstrzymała się od komentarza, jako że wiązanka soczystych przekleństw, które cisnęły się jej na usta, mogłaby zwrócić uwagę Hien, które póki co całkowicie pochłonięte były własnym towarzystwem.

Wykorzystując pozycję, którą przyjęła, kobieta okręciła się lekko, by skierować głowę w stronę Krzywego i silnym ruchem ciała rzuciła w jego stronę. Udało jej się uchwycić materiału jego spodni za pierwszym razem, uśmiechnęła się więc zwycięsko. Choć oboje walczyli o życie, ba - walczyli o to, by nie zostać pożartym żywcem, Carla miała świadomość jak seksownie musi wyglądać w tej pozycji z kołyszącym się biustem i napiętymi pośladkami. Ta pozycja była warta wprowadzenia do oferty jej “gabinetu”... jeśli kiedyś do niego wróci.

- Masz szczęście - wyszeptała, przyciągając się do pasa mężczyzny i przeszukując dłońmi zawartość jego rozporka - Zwykle za takie akcje mi się płaci... i to słono, jednak takich przystojniaków jak Ty mogę od czasu do czasu obsłużyć za free.

Mrugnęła porozumiewawczo.

- Świetnie - udał westchniecie. - Ostrożnie, jak go będziesz wyciągała.

Nóż faktycznie tam był, sprytnie wciśnięty, niezbyt duży, ale diabelnie ostry.

- Niezły. - Carla skomplementowała nie wiadomo czy ostrze, czy przyrodzenie mężczyzny.

Stękając, jak podczas stosunku, wspięła się wyżej po ciele Krzywego, aż do jego kostek i zaczęła przecinać linę.

-Przygotuj się. - uprzedziła.


Co prawda w normalnych warunkach wpierw odcięłaby siebie, a dopiero potem pertraktowała z Krzywym na temat jego wolności, miała jednak nieprzyjemne wrażenie, że woda pod nimi mogła kryć jakieś nieprzyjemne niespodzianki. A żeby się upewnić że tak nie jest... potrzebowała króliczka doświadczanego, który pierwszy jej dotknie.

Mężczyzna wpadł do wody z lekkim chlupotem i jękiem, który przeszedł w charkotliwy śmiech.

- Kość, kurwa, kość wbiła mi się w dupę - chichotał jak opętany, na tyle cicho, by nie zwrócić jednak uwagi Hien na górze.


Ford nie zamierzała wisieć bezczynnie aż jej towarzysz się pozbiera. Znów rozhuśtała się, chcąc złapać własne kolana. Czuła, że mięśnie ramion i brzucha po tym wyczynie będą ja bolały co najmniej kilka dni, bowiem już teraz paliły żywym ogniem. Upór kobiety był jednak wielki. Jedną ręka schwyciła linę, a drugą, zaopatrzoną w nóż, zaczęła przepiłowywać węzeł wokół kostek. Dzięki temu, gdy powróz puścił, nie spadła jak mężczyzna, utrzymując się jeszcze chwilę na jednej ręce. Zeskoczyła z gracją akurat, gdy Krzywy dźwignął się ciężko z ziemi opierając plecami o oszlamioną ścianę.


- Podejdę teraz do ciebie a ty przetnij mi więzy na rękach, dobra? - wyszeptał nagle spokojnie spoglądając z niepokojem w górę, gdzie nadal słychać było kłócące się Hieny.


- Tylko żadnych numerów. Jesteśmy razem w tym gównie. - ostrzegła. Zrobiła to nie dlatego, żeby ona sama planowała grać fair, ale wiedziała jak działa na mężczyzn perspektywa opiekowania się kobietą. Od tego głupieli nawet najgorsi rzeźnicy. Ten póki co wydawał się spokojny, tylko trochę pokręcony.

“Pojebany jak cały ten statek” - pomyślała Carla, na wszelki wypadek jednak i odskakując od Krzywego, gdy więzy na jego dłoniach puściły. Kiedy on wyplątywał się z lin, Ford podeszła do drugiej kobiety, aby sprawdzić czy żyje. Na wszelki wypadek nóż trzymała w pogotowiu. Kobieta jednak była martwa.

- Jestem Carla. – odpowiedziała na dawno zadane pytanie Krzywego - Wiejmy stąd. Jeśli nas stąd wyciągniesz, spełnię Twoje najgorętsze fantazje.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-08-2013, 23:33   #74
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Z wszelkich sił, jakie jeszcze mu pozostały, spróbował skupić w sobie jak najwięcej świadomości, by następnie obrócić głowę i dostrzec źródło głosów.

To był mężczyzna. Niewysoki i chudy, zgarbiony jakby pod ciężarem niewidzialnego plecaka. Krążył w koło i rozmawiał najwyraźniej sam ze sobą.

Widok jakiegoś obłąkanego mężczyzny nie napawał go nadzieją. Mimo wszystko Netaniasz nie był skrępowany, więc nadzieja wciąż jakaś była. Z myślą o jej zwiększeniu upewnił się jeszcze, czy nadal ma przypasany nóż. I tym razem Bóg go nie opuścił.
Najpierw jednak trzeba rozwiązać to dyplomatycznie.

- Hej, ty! - zawołał ochrypłym głosem, przewracając się na bok. Postanowił jeszcze nie próbować swych sił w stawaniu. - Jak masz na imię?

Mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Wciągnął powietrze w płuca. Syknął.
Z ust wyrwał mu się doskonale znany duchownemu wrzask.

Ściany zafalowały, w oczach księdza pociemniało. Miał wrażenie, że krzyk rozdziera mu uszy na strzępy a już na pewno na strzępy rozdarł rzeczywistość wokół.

W jednej chwili drobny facecik stał prawie obok, w drugiej był już na końcu korytarza, który zwijał się, falował, drżał, jak przy gigantycznej temperaturze.

- Stop! Przestań! - krzyczał, chwytając się za głowę. Wspomnienie ostatnich nadprzyrodzonych wydarzeń jeszcze nie zatarło swoich blizn na umyśle Netaniasza. I ponownie, resztką sił próbował przywrócić się do porządku. Zamknął oczy i przytkał uszy, a następnie szarpiąc się w myślach powtarzał przerywanym i pełnym desperacji głosem słowa starej modlitwy, próbując zagłuszyć otaczający go świat.


“Panie Boże dodaj mi siły
i odwagi bym nie stracił równowagi duszy,
bo moje serce przez grzech się kruszy.

Wejrzyj w moje życie bym dobrze przez
nie kroczył, bym nikogo ze złej strony
nie zaskoczył. Boże daj mi odwagi i siły
bym dla bliźnich był miły, bym dawał innym
siebie, gdy będą w potrzebie.

Nad tym wszystkim niech czuwa
posłany przez Ciebie Anioł Stróż,
by moje serce nie przykrył
grzechu kurz.”


- Modlisz się? - nagle wszystko wróciło do normy. - Modlisz sie prawdziwie.
- Tak modli się prawdziwie.
- Kim jesteś?
- Tak, kim jesteś?


Nadal nie widział psionika, lecz efekty ingerencji w jego mózg zanikły.

Crucifix nie od razu dostrzegł, że wpływ tej dziwnej istoty nagle zanikł. Nie usłyszał również pytań tego indywiduum, poza ostatnim głosem.
Po chwili niepewności, kapłan otworzył oczy. Przełknął ślinę. Po stworzeniu nie było śladu, jednak wciąż wyczuwał jego obecność.
Przyjmując lepszą pozycję, Netaniasz zebrał siły, by usiąść.

- Na imię mi Netaniasz. A ty? Jak siebie… nazywacie?

- Jestem ... Salomon. Tak mnie nazywaj.


Kaszlnięcie gdzieś z daleka.

- Czy jesteś diabłem, Netaniaszu?

Usłyszał ksiądz niespodziewane pytanie, niczym szept przy uchu.

Crucifix wzdrygnął się słysząc niespodziewany szept, jednak udało mu się zachować spokój. Jeszcze raz rozejrzał się, próbując dostrzec rozmówcę, ale ostatecznie sobie odpuścił zbędnych wysiłków.

- Oczywiście, że nie jestem! - zawołał gniewnie, jednak prędko się opanował i powtórzył nieco spokojnie - Oczywiście, że nie. Jestem sługą Bożym. Jego dzieckiem. A ty, kim jesteś?

- Ja ... jestem... nim samym. Przemówił do mnie. Gosem grzmiącym niczym trąba Jerycha. Tak.
- Przemówił do nas.
- Do nas wszystkich.


Głosy przybliżały się i oddalały. Pływały przez przestrzeń bez wyraźnego schematu.

Kapłan wysłuchał istoty uważnie. W pewnym momencie chciał już naskoczyć na rozmówcę, kiedy to wspomniał o tym, że sam jest bogiem. Powstrzymał się jednak. Zrozumiał, że sprzeczanie się z tym czymś nie ma najmniejszego sensu. Nie, jeśli teraz gra o swoje życie.

- Wspomniałeś… Wspomnieliście o tym, że On przemówił do was. Co konkretnie wam przekazał?

- I oto ujrzałem Syna Człowieczego całego we krwi. Ujrzałem zmierzch Lewiatana, Smoka Straszliwego i jego upadek. Koniec jest bliski. Mkniemy ku zagładzie. Na zatracenie w ogniu kary.

Istota tych słów jeszcze na długo była kontemplowana w głowie duszpasterza. W tej chwili nie był jednak w stanie za wiele z tego wywnioskować, toteż przemilczał tę sprawę, uznając ją za posiadającą jakiś morał.

- W rzeczy samej zatrważające słowa otrzymałeś i w istocie zostaliście dotknięci przez samego Boga - mówił spokojnym, opanowanym głosem. - Sami chyba rozumiecie, z jakim te brzemię wiąże się obowiązkiem. W tym, co wam się przytrafiło, był ukryty cel. Pan Zbawiciel we wszystkim, co nas otacza, go ukrył. Waszym celem jest głoszenie jego chwały i objawionej wam prawdy. Nie widzicie tego? Ja jestem kapłanem. Sam Bóg obdarzył mnie powołaniem oraz Jego mądrością. Ja… Wy… My wszyscy jesteśmy armią Boga. Naszym celem jest niszczenie tego, co złe. Bo zło to słabość. Sami przecież dobrze o tym wiecie. Uwolnijcie mnie. Pomóżcie mi dotrzeć do moich towarzyszy. Moim celem jest odnalezienie szczepionki na diabelską zarazę panoszącą się w sektorze A-0677. Pomagając mi, spełniacie swój święty obowiązek. Czynicie boską wolę. Do tego zostaliście przeznaczeni - Nie przerywał aż do ostatniego zdania. Kimkolwiek… lub czymkolwiek to nie było, mógł się z tym porozumieć. A porozumienie to dopiero początek. Zachowując się odpowiednio, był w stanie zyskać przewagę. I w to prawdziwie wierzył.

Ta istota mamiła jego umysł. Na początku był słaby, zaskoczony. Dał się powalić na kolana. Ale umysł Netaniasza był równie silny. Wszystkie lekcje otrzymane od mentora, przygotowały jego rozum na najcięższe chwile. Wiara, którą pokładał w siebie i w tym, co czyni, była źródłem jego niewyczerpanej energii.

- Ja jej nie mogę ponieść w Gehennę - w głosie Salamona pojawiła się nutka smutku. - Ale ty... ty wędrujesz. Wyglądasz ... normalnie. W twoim sercu jest wiara. Wyczuwam to w twoich myślach. Bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem. Ale wierzysz, że zło trzeba niszczyć.

Gdzieś w ciemnościach Nateniasz usłyszał kroki.

- Odejdź i ponieś moje ostrzeżenie dalej. Przekaż je każdemu, kto zechce cię wysłuchać.
- Idź!
- Uciekaj!
- Nim wrócą natręci.
- Biegnij! Biegnij!


Korytarz znów stal się normalny. Przy sobie Netaniasz zobaczył własne rzeczy. Ułożone ledwie kilka kroków od niego.

Crucifix oparł się o kratownicę, potrzebował chwili wytchnienia. Nie trwało to jednak długo.
Udało mu się. A wystarczyła tylko odrobina wiary.
Znak krzyża - Oby i dla ciebie znalazło się miejsce w Jego planie, istoto.

Nie zwlekając już dłużej, podniósł swój ekwipunek i załadował strzelbę, a następnie sprawdził latarkę. Działała.

- Latarka… - Dopiero teraz sobie uświadomił, iż pozostawił Ortegę oraz Jonasza bez źródła światła. Miał nadzieję, że mu wybaczą.

Ostatnim problemem miało być odnalezienie drogi do reszty. Nie miał mapy. Nie miał wiedzy na temat tych sektorów. Miał tylko latarkę i dobre nastawienie.

- Pan poprowadzi me stopy do celu - Ruszył przed siebie.

I faktycznie. Prowadził go głos modlitwy. Najstarszej. Zapisanej w Biblii. Ojcze nasz. Z początku cichy, potem coraz bardziej słyszalny.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 30-08-2013, 05:34   #75
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Praha nie oglądał się za siebie. Znowu biegł. Uciekał jak najszybciej i jak najdalej. Strach go gonił. Ścigały go dźwięki, których nie mogły zagłuszyć gumowe zatyczki do uszu. I kiedy z trudem łapał powietrze, ciemne plamy dryfowały przed zalanymi potem oczami, do głowy mu przyszło w tym momencie całkiem głupio, że czemu mu kurwa nigdy do głowy nie przyszło, żeby sprawić se rolki lub chociaż BMXa! Najgorszy był lęk. Paraliżował rytmikę oddychania. Zatykał gardło. Ściskał serce a potem trząsł nim w piersi jak grzechotką ciśnieniem rozsadzając czachę, zmuszając do głębokiego łykania haustów powietrza jakby to miało pomóc. Wybijał z rytmu. Adrenalina jednak robiła swoje, tylko jak wiele można jej wyprodukować nim pęknie pikawa?

Jeden korytarz, drugi, zakręt, byle dalej. Ktoś pruł blachę jak stare prześcieradło. Huk wręcz ranił bębenki. Zgrzyt przeokropny, gorszy niż drapanie paznokciem po chropowatej żelastwie, bo sto razy głośniej. Nawet nie decybele były najgorsze lecz wyobraźnia. Obrazy,które stawały przed oczami. Alternatywne zwiastuny śmierci w objęciach metalicznego jazgotu.

Światło, choćby i za latarką schowało się stado hien, podziałało na Praha jak latarnia. Rzucił się jeszcze szybciej asekuracyjnie dodając sobie animuszu wyciągniętym do przodu ostrzem noża. Znalazły się zguby, ale nie było czasu, ani na radość, ani na zdziwienie, że nie ma wielebnego. Ot, musi Krzyżak doznał wniebowstąpienia. A hałas doganiał ich coraz bardziej, siedział na karku jak zaraz to ich ciała miały być rozdarte, rozorane, tępym ostrzem gigantycznej łapy a może jej zakrzywionym pazurem.

Ktoś krzyknął, a może to krzyknął on sam, był rozkojarzony:

- Biegnijmy w stronę wyjścia!

Jakby na ponaglenie lub start sędziego do biegu, przez decybele raniące bębenki przedarł się nieludzki wrzask człowieka. W pizdu! Chyba jednak zaciągają go do piekła! Praha jak oszalały parł do przodu gotów wspinać się po plecach, ciałach, głowach stojących mu na drodze. Nie widział jak długo biegł i gdzie biegł aż w końcu, kiedy był prawie pewny, że jak nic zostaną skoszeni niczym zboże kosą kostuchy, dopadli do wyjścia. Dobrze, że było ich dużo wokół Praha. Ochłapy dla Gehenny. Kolejny gryzie stal, pomyślał o Szpetnej Kurwie i Nawiedzonym. Nawet już nie pamiętaj ich imion. Nigdy nie starał się nawet zapamiętać. Wręcz nie chciał. Następny proszę?

Wymalowane znaki ostrzegawcze przypomniały mu, że to wszystko to ostra jazda na psychice. Kto wie, może nawet iluzja, omamy zbiorowe. Tylko ten urwany krzyk cierpienia był krwisto prawdziwy. Zbyt prawdziwy, żeby lekceważyć to co mieszkało w sektorze.

Kiedy tylko poczuł się w miarę bezpieczniej dogoniło go zmęczenie dając takiego kopa w dupę, że niemal nie zemdlał. We łbie kręciło się gorzej niż kiedy pierwszy raz wsadzili go do kręcioła w akademii. Wtedy zarzygał wszystko serdecznie dookoła. I teraz czuł się jak robak. Mały, słaby, kruchy i na dodatek ludzki w tym wrogim człowieczeństwu środowisku. Kolana jak z waty ugięły się pod nim kiedy dojrzał w zaułku korytarza Rona. Poznał go od razu. Podświadomie czy może dlatego, że spodziewał się go zobaczyć, nie wnikał. Ron tam stał a wokoło kitrały się uzbrojone po zęby wyrzutki sektorów. Outsiderzy. Odszczepieńcy. Enklawa prawdziwego podziemia Gehenny. Ludzie, którzy zbuntowali się nawet przeciwko anarchii wybierając wolność nie tylko od Strażnika ale i współwięźniów, żyjąc w szarej strefie między czyśćcem a piekłem bliżej hien i demonów niż ludzkich gangów. Ot kolejny paradoks tego pojebanego więzienia. Ogarnąć tego nie szło żadną miarą, a bynajmniej rozumu Praha. A mimo to szanował tych wyrzutków, prawdziwych szczurów bardziej niż innych. Ron. Król szczurów?

W ustach poczuł słodki smak krwi. Jucha ciekła z nosa Praha. Oparł się o ścianę i zjechał do kucek wycierając gębę w rękaw. Zmęczenie czy wirus? Przekona się przy oględzinach kupy.




***




W końcu doszli do wytargowanego powitania, do którego szczur tunelowy też wrzcił pięć groszy.

Potem po zwyczajowych uściskach dłoni brzydal Ron spojrzał na Praha.

- Możemy chwilę pogadać. Na osobności.

Wybieleniec przegiął się tylko w kierunku Szczura i powiedział coś do niego cicho. Jonasz łypnął na Rona, łypnął na Praha, przymrużył odbarwione oczy i zanim Szczur ruszył za Paskudem przegiął się w jego stronę jak stalowa nitka w kierunku magnesu.

- To dryfujące gówno da się zawrócić tylko na dwa WuKaPy, Praha - zasyczał miękko nie swoimi słowami. Przechylił głowę, żeby lepiej widzieć twarz przewodnika. - Nie handluj jednym z kluczy do wolności.

Praha spjrzał w bok zmęczonym wzrokiem, w którym jednak wciąż tlił się ogien determinacji. Drgnięcie kącika ust można było wziąć za grymas lub uśmieszek. Pewność spojrzenia przypieczętowało przymrużone lekko oko. A więc jednak. Haker złapał haczyk. Okazał się być tak dobrym jak szczur podejrzewał. Zaczaił szybko kim był a raczej do czego jest zdolny i do czego dąży. Chce się przyłączyć do Praha. Dumny z ryzykownej prowokacji po utracie gwizdka wiedział już, że Jonasz ma dostęp do całej mapy, jest lepszy od niego w cyberwalce i na dodatek zgłosił się na ochotnika. Mniej więcej plan realizował się zgodnie z założeniami. Zatrzymana obok przy jego twarzy facjata Bladego była jak wyrzeźbiona statua marmurowego posągu. Zimny, wykalkulowany twór, maszyna, cyborg, jak zwał tak zwał, ale właśnie taki potrzebny był do ucieczki. Bez bagażu emocji, sumienia o matematycznej moralności przetrwania.

- Yhym. - szczur ni to chrząknął, ni mruknięciem potwierdził logikę Dziwoląga.

Ron ruszył pierwszy. To w zasadzie nie było pytanie, więc i Praha odszedł z nim kilka kroków, ale opowiedział grzecznie, mimo wszystko:

- Jasne Ron.

- Słyszałem, że w waszym sektorze jakiś gnój panuje. Powiesz mi, co co kaman?

- Gnój? Chodzi ci o Parszywego Joe? - Praha uniósł brew i ciężko było powiedzieć czy mówi poważnie, czy na pół serio.

- Wiesz. Ludzie coś mówią o jakimś ataku. Chorobie. Czymś takim. - Ron bacznie obserwował Praha. Jakby szukał potwierdzenia w jego twarzy lub jego oczach. Czujny i groźny. Zapewne nastawiony na to, aby za wszelką cenę ochronić swoich ludzi.

- Też o tym słyszałem. Ale to ściema chyba. Bo widzisz to jest trochę pojebane. Z elyta naszego sektora poprztykali się konkurenci. Jakieś gówno sprzedali, puścili w obieg a że ludzie padali od tego jak muchy u nas, to kurwa mieli podkładkę, że to jakiś wirus czy coś takiego… Zaspawali sektor. Paranoja… Dlatego nie chcę ci teraz ani fajek, ani dragów ani żadnych fantów używkowych opylać, bo muszę najpierw sprawdzić czy są czyste. Jak szajs, to się przekręci klient, a ja tak nie handluję, nie?- Praha wzruszył ramionami.

Ron poklepał Praha po ramieniu. Uśmiechnął się. Wcisnął mu w dłoń dwa naboje, które dał mu Ortega.

- Oddaj facetowi - mruknął. - Porządna z was ekipa.

Po czym oczy rozjaśniły mu się wyraźnie.

- Bimberku? Mamy tu całkiem nowy, wydajny aparacik.

- Dobry samogon nie jest zły. - Praha nie krył zadowolenia chowając naboje do kieszeni. - Wydajny powiadasz? A na czym pędzicie? - zagadnął jak gdyby nigdy nic. - Nie żebym pojęcie miał na procesach. Po prawdzie, to ta cala fermentacja, destylacja i leżakowanie to dla mnie czarna magia w pizdu. Tyle com się osłuchał z terminami. Ot cipa ze mnie prawicza, nie chemik Ale jak dobry towar robicie, to się zrobi reklamę i znajdę hurtowników na sektorach. Czy już masz rynek zbytu ustawiony? Chyba nie pędzicie tylko dla siebie? Kasa w tym siedzi Ron. Można lody ukręcić na bimbrze jak konkurencję zrobi tym z agrodomowych kartofli i zboża. Wasz chyba nie z paliwa rakietowego, co?

- Blisko, blisko - zaśmiał się. - Ale dobry spec dba o swoje tajemnice. Powiem tylko tyle, że bazą jest biomasa. Ale mamy też oczywiście swój własny sekrecik. Zbierz swoich kumpli to nie wiadomo co i chodźcie się napić.

- Ron, wiesz jaki ja mam łeb do picia. Dzięki. Ale napijemy się jak będziemy wracać. Przyniesiemy zagrychę a nie tak na krzywy ryj. Czas nas ciśnie jak sraczka na odbyt i nie możemy popuszczać majtek. Przed nami jeszcze trochę zostało. Po tym blenderze to kurwa tylko odsapniemy i ruszamy dalej. - Praha odpowiedział spokojnie, pojednawczo jak najlepszemu koledze.

Zdziwił się. Praha autentycznie zdziwił się, że poczuł sympatię do losu jaki czeka Rona. Bo było mu go trochę szkoda. I wszystkich Odszczepieńców. Praha nie wierzył w kwarantannę. Że niby nagle po zaspawaniu sektora, dziadostwo przebrało się w ptaszka w klatce. Taki chuj jak słonia nos! Zanim wszyscy zajarzyli, że sraczka wpędza do grobu, to więźniowie łazili po okolicznych jak zwykle, jak zawsze, jak gdyby nigdy nic. Jeżeli to był wirus, to było już za późno. Wcześniej czy później zdechną i odcięci od „cywilizacji” ludzie Rona. Kto wie, może to oni właśnie przynieśli im przyspieszoną śmierć na gwizdku Praha?

Chuj im w dupę i kamieni kupę.
Praha ma już Jonasza.
Będzie miał szczepionę.
Ucieknie z Gehenny.
A reszta niech się buja jak chce.
Miał ich wszystkich serdecznie dogłębnie jak prawdziwy ziomal z Gehenny.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-08-2013, 20:16   #76
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Musieli kontynuować bez księdza. Brak wsparcia Stwórcy i jego ramienia każącego niewiernych ołowiem objawiało się u Ortegi wzmożeniem czujności, przyspieszeniem marszu i ograniczeniem kontaktu wzrokowego z resztą do minimum. Zapanowały odruchy wyszkolone w armii. Szybkie, sprawne przejścia. Kolba mocno przyciśnięta do ramienia. Nóż i obrzyn w gotowości. Ciągłe sprawdzanie czy haker nadal jest z nim. Ciemność, cisza przerywana głośnym tchnieniem bladego i dwoma budzącymi niepewność strzałami. Jeden po drugim. Gdzieś daleko.

Żołnierz szedł przodem zgodnie ze wskazówkami Jonasza. Gdy usłyszał odgłosy kroków innych ludzi zatrzymał się pokazując Jonaszowi aby stanął przy ścianie. W ciemnościach. Widać było, że blady się bał, ale Ortega nie mógł nic zostawić przypadkowi. Światła latarek, znajome twarze pojawiły się dwie sekundy po tym jak Rick celował w róg korytarza, w którym się pojawili. Opuścił broń tak szybko jak tylko mógł...

Uśmiech, który pojawił się na twarzy wojownika mówił sam za siebie, że cieszy się, że widzi właśnie ich. Torch, Praha i Blondas żyli. Mieli większe szanse niż księżulek i Carla - o ile ta dwójka nadal żyła. Po usłyszeniu okropnego wrzasku, który jeżył włosy na karku nawet Rick nie chciał szukać Netaniasza. Nawet on.

Biegli. Żołnierz biegł na końcu cały czas poganiając biegnącego przed sobą hakera. Nie po to niósł, chronił Jonasza aby ten teraz się gdzieś zapodział. Wejście do sektora A-0775 było wybawieniem. Gdy tak wchodzili Rick również poczekał aż każdy to zrobi. Sam przez do połowy uchylone wejście przeszedł ostatni. Aż dziw go brał, że wszyscy są, że są cali, że żyją. Sam nie dawał wiary, że aż tylu dotarło na miejsce. Nie docenił ich. Jego błąd.

***

- Faktycznie przeszliście przez Brainblendera? - zapytał Ron retorycznie.

- Faktycznie… - Praha wytarł rękawem nos kucając pod ścianą oddychając ciężko. - Chyba… - ujął głowę w dłoniach. - Pohandlujemy? - zmienił temat.

Spojrzał z pode łba na herszta Zbieraczy siląc się na uśmiech. Żołądek szczura skakał mu do gardła, dłonie drżały, po skroniach tak samo jak po całym ciele spływał śmierdzący pot.

- Czemu nie? Co macie i co chcecie?

Żołnierz postąpił dwa kroki naprzód zrównując się w rzędzie z szczurem tunelowym. On również nie wyglądał najlepiej. Dygotał i był siny jakby miał problemy ze złapaniem oddechu. Punisher jednak nie wymiękł…

- Mam dwa porządne noże. - powiedział ściągając plecak i wyciągając zdobyczny sprzęt. - Chciałbym za to medpaka.

- Za to to najwyżej Lydia może Ci porządnie obciągnąć. - wykrzywił się Ron. - Dwa noże warte są co najwyżej trzech, może czterech paczek z żywnością i kilku fajek. Ale dorzuć coś jeszcze to pomyślimy.

- Do tych noży dorzucę Ci dwa naboje karabinowe. Kaliber 7,62mm. - powiedział żołnierz po chwili namysłu.

- Nie mam takiej broni. Nikt tutaj prawie nie ma. Po co mi one. Masz lekarstwa? Alkohol? Narkotyki? - wyliczał Ron. - Zresztą. Nie musimy gadać na korytarzu. Idziemy do naszej dziupli, co wy na to? Wyglądacie, jakbyście widzieli duchy. - skrzywił się jeszcze paskudniej. - Za pięć fajek od łebka znajdzie się koc, woda i coś do żarcia. Będziecie mogli odpocząć, zjeść i wypić? Tylko pięć fajek. Z szacunku do tego szczura. - spojrzał na Prahę.

Punisher skinął głową aby po chwili wycofać się nieco. Schował noże i czekał na decyzję co do noclegu. Na jego twarzy malował się spokój mimo iż mięśnie nadal drgały, a oddech wciąż nie chciał być tak płynny jak wcześniej. Tymczasem Praha zerwał z szyi rzemień.

- Działa. - skinął głową na dyndający gwizdek. - Przekimamy i będziemy znowu na swojej drodze. - rzucił Ronowi fant. - Fajna broń, przyda Ci się. - westchnął ocierając pot z czoła. - Wracając dostaniesz szlugi, teraz nie ma. Ron, Lobosi dalej kampują przy przejściu? - zagadnął.

- Siedzą tam, jak cholerne szerszenie i zaczynają nas ostro wkurzać. Zmienił się im się im szef. Teraz rządzi Richardo “Smutny”. Parszywy chujek. O ile z Emmo jakoś dało się dogadać, to Smutny jest zwykłym przychlastem.

Ron spojrzał na gwizdek i uśmiechnął się chowając go do kieszeni. Skinął głową z szacunkiem w stronę Praha, a potem spojrzał na Jonasza.

- A to co to jest? - pytanie zadał idąc już w boczny korytarz, z którego się wyłonił.

- A to taki nasz pupil drużynowy. - wychrypiał Torch, uśmiechając się krzywo i klepiąc Jonasza po plecach. Haker spojrzał tylko na niego spod białych rzęs. - Przywiązani do niego jesteśmy, jego nie przehandlujemy. - odchrząknął. - Raczej.

- Ale może pomóc jak macie problem ze Strażnikiem, oprogramowaniem. Zdolna bestia. Możemy się potargować na miejscu, tak Jonasz? - Praha spojrzał na Bladego wzrokiem sugerując, ze jest okay powiedzieć okay.

- Możemy. - przytaknął powoli przerzeźbieniec. Zakołysał się na piętach, wciskając głębiej dłonie w kieszenie spodni. Znany już reszcie kruchy, chłodny uśmiech ciasno przylegał do jego twarzy. - I tak trzeba naładować baterie.

Szli za Ronem. Najpierw jeden boczny korytarz, potem kolejny, a ich grupka powiększała się o następnych Zbieraczy zaczajonych w opuszczonych celach. Wyglądali na ciekawą gromadkę odszczepieńców z rożnych gangów. Byli pośród nich i czarni i latynosi i biali, a nawet kilku skośnookich Azjatów.

W końcu znaleźli się przy jakiś drzwiach. Ron załomotał w nie i po chwili drzwi otworzyły się, a oni wkroczyli do dawnej stołówki. Sporej. Większej niż ich. A może to był spacerniak? Co któryś sektor miał takie udogodnienie. W każdym razie miejsca było sporo i całe zajmowały blisko siebie rozstawione namioty zrobione z byle czego. Przed nimi, w nich i obok nich kwitło bogate życie. Więźniowie pili, palili, kłócili się ze sobą, w jednym z namiotów jakaś chuda dziewczyna podskakiwała na zadowolonym, sapiącym, kudłatym facecie. Przed niektórymi Zbieracze wystawiali swój towar - głownie noże, szpikulce, kastety, tubki z jedzeniem, latarki, żarówki, kabelki i tym podobne rzeczy. Czasami trafiała się samorobna broń i amunicja do niej. Kilku wystawiało maski przeciwgazowe, a kilku jakieś elektroniczne gadżety - WKP, celowniki laserowe do broni czy skanery elektroniki. Towar był, na pierwszy rzut oka, dobrze pilnowany, a fakt, że Zbieraczy w tym pomieszczeniu było dobrze ponad setkę stanowiło samo w sobie bodziec odstraszający od prób kradzieży.

- Witam was w naszej małej enklawie wolności i swobody. - wykrzywił się Ron, gdy koło nich zebrała się gromadka uzbrojonych Zbieraczy. - A teraz poproszę o pięć fajek od każdego lub ekwiwalent. A potem możemy przejść do interesów.

Rick Ortega wydobył dwa naboje po czym wyciągnął z nimi rękę w stronę Rona. Jego mina była beznamiętna, a wzrok mówił, że grożenie mu nie jest dobrym pomysłem… Zapłacił, bo musiał wypocząć i wymienić kilka rzeczy na coś odpowiedniejszego.

- A reszta towarzystwa? - Ron spoglądał w stronę przybyszy z coraz paskudniejszym wyrazem krzywej gęby.

Haker przymarszczył brwi, wygiął wargi i popatrzył na Szczura, wyraźnie oczekując od niego decyzji. Praha sięgnął do ramienia. Odpalił program w WKP. Odpiął komputer osobisty.

- Masz Ron. Działa świetnie. Podrasowany. Czysty. - Praha wzruszył ramionami z uśmiechem. - Za resztę potrzebuję pancerz.

- A na co mi to badziewie? Co ja sobie z tym zrobię? W gierki, kurwa, pogram? Nie masz nic lepszego. Drugów, broni palnej, szokerów, sprzętu do przetrwania?

- Przyda ci się. Została tylko mapa na dysku. Pracowałem nad nią kilka lat. Na pewno nie chcesz? - ręka Praha zatrzymała się w połowie drogi do Rona. - Pomogła mi przetrwać wiele razy. Są sektory gdzie nie byłeś. Razem z twoimi ludźmi możecie ją rozwinąć. - uniósł brew.

- Praha, czekaj. - Jonasz jak jakaś personalna SI Szczura wychynął zza szerokich pleców Ortegi. - Poczekaj z tym targiem. - poprosił z tą swoją chłodną łagodnością, a gdy zwrócił się do Rona jego głos zawierał w sobie całe, nowe spektrum szacunku do tej paskudnej twarzy. - Szefie, zobaczyć czy myto da się zedrzeć dwa razy to mądra rzecz. Szczególnie od ludzi, których wytyrał Brainblender. Ale fant już dostałeś i opłatę przyjąłeś. I to znacznie więcej wartą niż nasza wejściówka. - ruchem podbródka wskazał gwizdek obronny dyndający na beczkowatej piersi Zbieracza. - Już jesteś do przodu i teraz już tylko gratisy zgarniasz. Fajki obiecane masz i jak będziemy wracać dostaniesz je. - Śmignął palcami po klawiaturze, odpalił swój dopieszczony model statku, uśmiechnął się lekko, prawie nieśmiało. - Mapy ci skopiujemy razem z softem tej aplikacji. Ja dodatkowo podrasuję ci oprogramowanie i sprzęt elektroniczny, a lepszego specjalisty nie znajdziesz. - stwierdził bez fałszywej skromności, wpatrzony w Rona żarłocznie jak w potencjalnego inwestora interesującego projektu. - Resztę targów dobijemy na spokojnie, jak odpoczniemy chwilę. Co ty na to? Starczy za wejściówkę, szefie? Dla wszystkich?

Ron wahał się. W końcu uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

- Witam w koczowisku. Żarcie, picie, wódka i spanie za darmo. Tyle czasu ile zechcecie. Niech będzie moja strata. - zaśmiał się rubasznie. - Możecie też handlować z moimi ludźmi. Ile wlezie.

Po zwyczajowych uściskach dłoni brzydal spojrzał na Praha.

- Możemy chwilę pogadać. Na osobności.

Wybieleniec przegiął się tylko w kierunku Szczura i powiedział coś do niego cicho. Kiedy tylko Praha i Ron oddalili się do pozostałych podeszli Zbieracze.

- Macie leki? Prochy? Fajki? - padały pytania.

- Mocne buty? Jakąś dłuższą broń białą? - wyliczał inny.

- Jedzenie?

- Amunicje do karabinu?

- Amunicje do samorobnej strzelby?

- Palnik plazmowy?

- Może sprany detektor ruchu?

- Baterie?

- Koc. Ciepły koc?

- Jesteś facet czy dziewczyna. A pierdolić to. Dasz się przelecieć?
- to ostatnie zwrócone było do Jonasza i wywołało falę rechotliwego śmiechu. Ale klient - niski, barczysty, zarośnięty Zbieracz mówił chyba serio.

- Pancerz ochronny?

- Noktowizor?


***

- Mam dwa dobrej jakości noże. - powiedział Ortega wyciągając zdobyczną broń. - Ktoś zainteresowany?


- Co za to chcesz? - jakiś brodacz wysunął się przed tłumek.

- Szukam sprawnej latarki z baterią. Oby świeciła dobrze. - odpowiedział Rick do brodacza.

- Nie ma sprawy. Za dwa noże sprawna latarka z dynamem. Kręcisz korbą i masz światło. Zgoda?


- Pewnie. - odparł Ortega. - Mam już nóż, a latarka się przyda. - dodał żołnierz akceptując wymianę.
 
Lechu jest offline  
Stary 31-08-2013, 09:34   #77
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


NETANIASZ

Trudno było w to uwierzyć, ale słowa modlitwy przeprowadziły go przez ciemności niebezpiecznego sektora. Chociaż w sumie taka była rola modlitwy. Prowadzić grzeszników do celu. Wskazywać im właściwą drogę pośród moralnej ciemności. Zatem, patrząc na to z tej właśnie strony, modlitwa okazała się dokładnie takim narzędziem, jakim być powinna.

Niezbadane są wyroki Najwyższego, jak powiada Pismo.

Wędrówkę Netaniasz pamiętał dość słabo, jak przez mgłę.

Szedł przed siebie, podpierając się ścian a jedynymi wspomnieniami był ich chłód pod dłonią oraz dziwne uczucie, że ktoś siedzi w jego głowie, mami mu zmysły i bawi nim, niczym marionetką.

Nawet nie wiedział, kiedy się potknął i szedł na czworakach.
Aż w końcu uczucie duszenie i otumanienia minęło i ksiądz mógł na chwilę zamknąć oczy, wyczerpany do cna. Położyć się na plecach, podziękować Bogu za ocalenie.

Tak też zrobił. Oddychając ciężko, niczym maratończyk na mecie.

Cis w głowę był dla niego totalnym zaskoczeniem. Nawet nie widział napastnika lub napastników, zapewne nadal oszołomiony przez to, co wydarzyło się w „nawiedzonym” sektorze.

Netaniasz stracił przytomność.





CARLA


Krzywy nic nie odpowiedział na propozycję Carli. Uśmiechnął się tylko krzywo, ale w oczach zamigotały pasje, jakich nie powstydziłby się żaden mężczyzna. Nad nimi kłótnia weszła w kolejną fazę. Kratownica nad ich głową dudniła od pospiesznych odskoków, a ryki i wrzaski większej ilości głosów podtrzymywały jedynie przypuszczenie, że Hieny walczą ze sobą. Czy to był pojedynek, bójka czy jeszcze poważniejsza sprawa nie miało dla Carli i Krzywego większego znaczenia. Najważniejsze było to, że stwarza im szansę na ucieczkę.

- Dobra – wyszeptał Krzywy. – Wszystkich ich nie zabijemy. Nie z tym, co mamy przy sobie.

Zaczął rozgarniać zalegającą na podłodze wodę rękami, ale chyba te starania przyniosły rozczarowanie.

- Nie ma tutaj żadnego odpływu – zawyrokował.

Głośniejszy krzyk i dziki aplauz na górze sugerowały, że jednak jest to pojedynek pomiędzy dwiema Hienami i że któraś z nich właśnie przejmuje wyraźną przewagę.

Krzywy podszedł do jednej ze ścian.

- Dobra. Tutaj jest przejście. Zastawili je kawałkiem blachy. Chodź. Pomożesz mi to przesunąć. Tylko uważaj na paluchy. Jest kurewsko ostra. Jak naćpana Córa Rzeźni.

Miał rację. Blacha była ostra, ale udało się wcisnąć paluchy i przesunąć ją w bok.

- Ja pierwszy – syknął Krzywy, kiedy przejście było już na tyle szerokie.
Nie przeszkadzało jej to. Jeśli po drugiej stronie były Hieny lub jakaś pułapka, to nawet pasowało jej bardziej.

- Chodź – usłyszała jego głos.

Nad ich głowami ktoś krzyknął z bólu, a potem Carla usłyszała rytmiczne uderzenia czymś o kratownicę, które przeszły z bardziej dźwięcznych w mlaszczące. Najwyraźniej czyjaś głowa została właśnie roztrzaskana o metalową podłogę.
Kiedy Carla znalazła się poza więzieniem tryumfalny ryk przerodził się w spontaniczne, wywrzaskiwany przez kilkanaście gardeł aplauz.

- Ruszaj się.

Krzywy nie czekał na nią. Był już w połowie ciemnego, wąskiego korytarza technicznego pod podłogą.

Nie musiał jej dwa razy tego powtarzać. Ruszyła za nim najszybciej, jak tylko była w stanie. Dogoniła go dość szybko.

Krzywy kucał przy okratowanym przejściu do jakiegoś pomieszczenia, chyba przepompowni lub czegoś podobnego, chociaż Carla nie znała się za dobrze na tych sprawach, i zaglądał przez kraty do środka. Palec na ustach dal znać Carli, że ma zachować ciszę. Ruch ręką, ledwie widoczny w mroku, że ma spojrzeć.

Spojrzała.

To była kuchnia. Lub przynajmniej rzeźnia.

Właśnie jedna z Hien ciągnęła do prowizorycznego stołu kolejną „porcję mięsa”.

- Dobra – szepnął jej Krzywy niemal do samego ucha. – Musimy tam wejść i go zajebać.

Carla rozumiała. Też widziała kolejne drzwi – zapewne ich szanse na wydostanie się z tego zaułka Hien.

- Spróbuj się do niego podkraść pierwsza, ja będę tuż za tobą.




TORCH, PRAHA, JONASZ, ORTEGA

Napięcie opadało z nich powoli, jak tylko dostali wody i jedzenie od Zbieraczy. Zmęczenie jednak trzymało w swoich kleszczach. Adrenalina rozpłynęła się po ciele pozostawiając ciemną, głodną dziurę.

Torch po proszkach przeciwbólowych odpłynął pierwszy. O dziwo, śladu po poparzeniach nie było! Chociaż przecież zarówno były kaskader, jak i reszta kumpli, gasiła ten ogień, czuła smród palącej się skóry, widział poparzenia to jednak teraz, poza strefę wpływów „blendera”, na ciele Torcha nie pozostał najmniejszy ślad tamtych wydarzeń. Jednak proszki, które zażył były jak najbardziej prawdziwe i mocno skopały mu dupsko. Torch siedział otępiały, nie bardzo wiedząc gdzie się znajduje.

Jonasz też siedział, ale jego palce biegały po wyświetlaczu jego WKP. Wybieleniec wyraźnie był w swoim żywiole. Czarował sprzęt, aż miło było popatrzeć. W końcu jednak i on musiał ustąpić. Zmęczenie wzięło górę nad pasją i oparty o ścianę haker przysnął na moment.

Ortega dokonał wymiany, zjadł co dali Zbieracze i teraz odpoczywał, jak o żołnierze mieli w zwyczaju, korzystając z każdej okazji, którą dawał los. Krwawienie z nosa ustało, co ucieszyło więźnia. Jakby potwierdzało jego przypuszczenia, że jest wynikiem tego, co mieszało im w mózgach na sektorze, a nie dajmy na to, choroby.

Praha dobił targu, wykorzystał też chwilę na to, by wybadać, co znajdą w tunelach przed nimi. Wiedział, że w zasadzie mają dwa wyjścia.

Pierwsze – przejść na sektor obok, opuszczony i nieco zatruty. Czasami też zapuszczały się tam maszyny STRAŻNIKA, gdzieś z daleka. Potem pozostawał trudniejszy wybór. W górę, do sektora opanowanego przez odłam latynoskich gangów, nazywających siebie Lobos, lub też dłuższa droga, przez kolejny sektor najeżdżany przez Hieny sektory.

Obie wyprowadzą ich w końcu na pusty sektor niczyi, miejsce w którym zamieszkali wyrzutkowie i samotnicy z różnych gangów lub ludzie bez gangów. A za tym pustym i w miarę bezpiecznym sektorem jest już Skrzyżowanie. Droga ku prawdziwemu celowi ich wyprawy. Do sektora A-0676., gdzie znajdą doktor Irminę Ratztan.

Praha miał inne zmartwienie. Krwawienie z nosa nie chciało ustać. Do tego zaczęło mu robić się gorąco i coś bulgotało mu we flakach. Jak przed sraczką. Teraz na dziewięćdziesiąt procent był pewny, że ma to, co zabijało więźniów z jego sektora. Że jest chory. Zainfekowany. Jeśli chciał przeżyć, nie miał czasu na czekanie i odpoczynek dłuższy, niż to potrzebne. Zaraza z pierwszej fazy w drugą przechodziła w kilka godzin. Chory dostawał wtedy lekkiej biegunki, którą był w stanie kontrolować. Trzecia faza – kiedy już and tym nie panował i zaczął także rzygać szybko tracąc siły, rozwijała się w kolejne kilkanaście godzin, czasami szybciej. Ostatnia faza – terminalna – to była kwestia trzech, czterech dni, przez które chory tylko leżał i odwadniał się zdychając od gorączki.

Kurwa.

Mimo galopady myśli Praha, podobnie jak reszta, przysnął na chwilę.

* * *

Obudziły ich jakieś krzyki.

- Zabiłeś go, skurwysynu!

Przez chwilę umysły wracały do ciał, próbowały przypomnieć sobie, gdzie się znajdują. Ułamki sekund.

Krzyków było coraz więcej, więc zdezorientowani poderwali się na nogi odruchowa sięgając po broń.

Huknął strzał!

I wtedy zorientowali się, co tak naprawdę się stało.

To był Lentz. Blondas musiał wdać się w jakąś bójkę i swoim kung – fu master skręcił karki dwóm osobom, czy coś w ten deseń. I ktoś nie wytrzymał i strzelił karatece w plecy.

Kiedy podbiegli na miejsce, Igor osuwał się już na ziemię, z dziurą w plecach, przez którą widać było drugą stronę.

Otaczali ich Zbieracze. Uzbrojeni po zęby. W tym Ron, z twarzą ponurą, jak grobowa maska.

Przywódca Zbieraczy przyjrzał się dwóm swoim martwym ludziom i kopiącemu ziemię Lentzowi.

- Kurwa – powiedział spokojnie, ale widać było, że w środku aż kipi. – Co się stało?

- Ten blondas chciał ukraść pistolet – wyjaśnił jakiś Zbieracz, ten sam, który załatwił Lentza strzałem w plecy. - Sam mu pojechał kurwami. Dingo naskoczył na facia z pałką. A facet, jak jakiś jebany klon mistrza karate, zajebał ich obu. Spanikowałem.

Ron przeniósł wzrok na Ortegę, Praha i Jonasza, który chcąc nie chcąc poszedł za nimi.

- Co jest, kurwa, z waszymi nosami? – wysyczał przywódca Zbieraczy patrząc na Praha i Ortegę.

Faktycznie. Obu leciała krew.
Ron zmrużył oczy. Widać było, że się wkurwił.

- Wypieprzajcie stąd, Praha – wysyczał, a słysząc swojego szefa, Zbieracze wymierzyli w nich broń. Sporo broni.

- Jak najszybciej.

Praha pokiwał głową. Wiedział, kiedy sytuacje są beznadziejne do pertraktacji, a taką właśnie była ta.

- Już odpoczęliśmy.

- To zajebiście – uśmiechnął się krzywo Ron. – Jego klamoty zostają, jako zadośćuczynienie.

Przywódca Zbieraczy wskazał lufą swojej samoróbki na ciało Blondasa. Wokół którego rozlewała się coraz większa plama krwi.

- Jasne.
- Moi ludzi odprowadzą was do wyjścia.

Praha pokiwał głową. Krew z nosa zabrudziła mu brodę, ale jej nie wycierał.
Spojrzał na przetrzebioną grupkę. Została ich czwórka. No, ale jak im się poszczęści, nie powinni stracić już nikogo więcej.

- Zbieramy się – ponaglił resztę, pod czujnym spojrzeniem Rona i jego ludzi.
Cud stał się przy wyjściu.

Kiedy oni wychodzili, wraz z towarzyszącą im, liczną i uzbrojoną eskortą Zbieraczy, do przerobionego spacerniaka, weszło dwóch ludzi ciągnąc … Nateniasza. Ksiądz jęknął boleśnie przytrzymywany przez dwóch Zbieraczy.

- Znaleźliśmy go przy wejściu na sekcję Mindblendera. Pomyśleliśmy, że jest z tymi, których tutaj przyjęliśmy.

- Oni już wychodzą. Ale jak chcą, mogą zabrać ze sobą kumpla.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-09-2013, 19:52   #78
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ortega czuł jak jego napięte mięśnie powoli się rozluźniają, a organizm zaczyna sobie zdawać sprawę jak bardzo jest zmęczony. Żołnierz z obojętnością obserwował odurzonego jakimiś prochami Torcha. Sam chciał zachować trzeźwość umysłu więc dobrze się napił, zjadł i postarał na chwilę położyć. Udało się i Rick po chwili odpłynął...

Krzyki, które go obudziły były tłem dla wspomnień. Punisher przypomniał sobie kumpla, który na kilka lat po Afganistanie nadal trzymał maczetę pod łóżkiem. Innego, który swoje dzieci odwoził do szkoły z karabinem w drugim dnie bagażnika. Ostatniego, który podarował żonie Rugera i dwa razy w tygodniu chodził z nią na strzelnicę...

Teraźniejszość uderzyła w niego jak młot w miedziany dzwon. Blondas powoli osuwał się na ziemię, a koło niego leżały dwa inne trupy. Goście mieli skręcone karki, a strzał w plecy obudził w Ricku dziki instynkt. Bez wahania żołnierz sięgnął po karabin wiedząc, że mimo iż nie miał szans zabiłby co najmniej kilka osób zanim by sobie z nim poradzili. Z wyjaśnień jednego ze Zbieraczy wynikało, że Lentz sam był sobie winien. Chciał coś ukraść i dał się złapać. Ortega stroniący od zgromadzenia opuścił lufę wiedząc, że gra jest nie warta świeczki. Jeszcze znajdzie powód aby umrzeć. Znacznie lepszy niż śmierć kompana, który postąpił bardzo głupio...

Słowa Rona sprawiły, że Punisher szybko sięgnął do swojego nosa. Leciała z niego posoka. Żołnierz wytarł go naprawdę dokładnie, ale to nie poprawiło humoru przywódcy stada Zbieraczy. Musieli się zwijać... Dobrze, że Rick zdołał chociaż trochę wypocząć. Nie czuł się o wiele lepiej, ale czuł, że posiłek i sen co nieco w organizmie mu poukładały. Wojownik lekko zbladł, gdy zdał sobie sprawę, że jest chory. On. Żołnierz, który hartem ducha i siłą swego ciała zawsze torował sobie drogę przez los. Teraz miał umrzeć... Czuł, że przed śmiercią jeszcze zdoła namieszać. Musi...

***

Kiedy Netaniasz się ocknął, był już na bezpiecznej odległości od opętanego sektora. Jemu samemu nic nie groziło, a przynajmniej nikt nie targał się na jego życie - póki co. Ktoś go taszczył i Crucifix nie miał sił, ani chęci, by z tym walczyć. Zamiast tego pozwolił sobie bezwładnie odpłynąć w stan półsnu. Był wycieńczony, nie jadł i nie pił od wielu godzin. Jeśli nadal chciał działać na najwyższych obrotach, musiał uzupełnić pokłady energii.

Natenczas nie wiele był w stanie zrobić. Marzył, by po prostu odpłynąć, jednak coś mu podpowiadało, że nie ma na to czasu. Na skraju świadomości zanotował wieść o jakiejś wyruszającej grupie. A innych ludzi, oprócz gromady z A-0677, nie spotkali po drodze.

Zamierzał ich wołać, podbiec do nich. Nie był nawet w stanie wyrwać się z ucisku. Zamiast tego powtarzał w myślach, wróćcie po mnie, wróćcie.

- Bierzmy go, Praha. - doradził Rick. - Księżulek radzi sobie o czym świadczy to, że żyje. Lepiej mu będzie z nami w sektorze pełnym Hien niż z tymi tutaj w bezpiecznej ostoi.

- Dobra. Weź go na plecy. - powiedział biorąc od ledwo żywego księdza strzelbę pump action. - Umiem to obsługiwać. Będę osłaniać. Masz. - podał dwa znajome naboje dla Ricka.

- Błąd. - sarknął zimno Blady na nagłe miłosierdzie Ortegi. Kucnął po drugiej stronie Netaniasza i przeszukał go szybko, wyłuskując z wewnętrznej kieszeni latarkę. - Już raz pokazał nam dupę i zostawił bez światła.

- Mam już latarkę, a poza tym, że nas zostawił wcześniej wiele pomógł. Przy mackach chociażby… - powiedział Rick sprawdzając jak ciężki jest księżulek.

Żołnierz nie był zadowolony z masy obiektu niesienia, ale ku jego uciesze Netaniasz po chwili zaczął dochodzić do siebie. Postanowił go więc nadal trzymając za ręce. Zupełnie jakby duchowny za dużo wypił i sam nie mógł ustać co po części było prawdą.

- Ogarnij się. - powiedział chłodno i z lekkim dystansem do księdza Ortega lekko nim wstrząsając.

Znajome głosy i liczne wstrząsy zarzuciły ostatnią kotwicę w świadomość Crucifixa. Wrócili po niego. Wszystko się ułożyło. Wciąż jednak był zbyt zmęczony, by samemu chodzić. Zamiast tego wywnioskował, że ktoś próbuje go nieść. Pewnie Rick. Jedynie na co mógł się porwać, to na otworzenie oczu. Widok znajomych mu twarzy, mimo, iż miał z nimi do czynienia dosłownie parę godzin, wielce go ucieszył.

Czuł, że go przeszukują. Może zależało im na latarce Ortegi? To by było logiczne. Sam na razie nie był w stanie się nią posługiwać. Wzięli też jego broń. Co za uczynne duszki, pomogą mu ponieść jego ekwipunek.

- Przed nami podtruty sektor. Zawiążcie sobie na gębach. - Praha podał wszystkim przygotowane wcześniej mokre szmaty z materiału przypominającego bawełnę. - Jonasz. Oświecaj drogę, którą mam kroczyć. - dodał szczur tunelowy, z przekąsem patrząc na jak zdjętego z krzyża duchownego.
 
Lechu jest offline  
Stary 06-09-2013, 21:05   #79
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Spróbuj się do niego podkraść pierwsza, ja będę tuż za tobą.

Carla spojrzała na Krzywego, licząc, że odczyta jej pesymizm mimo ogólnego mroku. Czy on naprawdę uważał, że jest na tyle głupia, żeby robić za mięso armatnie?

Dopiero po chwili przyszła właściwa ocena sytuacji: była bardziej giętka niż mężczyzna i co ważne - wciąż trzymała jego nóż - ich jedyną broń. Nie zamierzała zwracać ostrza, dlatego cóż jej pozostało? To ona była asem w tym rozdaniu.
Skinęła głową potakująco.

Oboje podnieśli ostrożnie kratę, po czym kobieta, zwinnie niby kocica, zeskoczyła na dół. Nie zamierzała tracić czasu. Ruszyła prosto na Hienę, celując w gardziel, aby przede wszystkim uszkodzić struny głosowe poczwary.

Hiena zauważył ją w ostatniej chwili. Zbyt późno, by uniknąć ciosu noża w gardło. Ostrze weszło głęboko, mimo że było dość krótkie. Trysnęła krew trafiając Carlę prosto w twarz.
Uśmiechnęła się a jej dusza zaczęła śpiewać mroczną pieśń pożądania.

"Jeszcze!"

Krzywy też nie tracił czasu. Popędził w stronę stołu, do którego Hiena ciągnął swoją zdobycz.

Potwór tymczasem odwrócił się w stronę Carli z dzikim wyrazem pokrzywionej gęby. Otworzył usta, z których wylała się krew. Ford cmoknęła z zachwytu. Hiena rozcapierzył łapska i ruszył w stronę Córy Rzeźni z morderstwem w oczach. Na to czekała, czując jak robi jej się wilgotno - bynajmniej nie od juchy.

Tymczasem mężczyzna zanurkował przy stole, szukając czegoś gorączkowo.

Mimo rosnącej ekstazy, kobieta zdawała się mieć łeb na karku. Nie panikowała. Odskoczyła, a potem, uzyskawszy swobodę manewru, znów zaatakowała. Tym razem po to by pchnąć nożem, a nie tylko ciąć. Chciała zabić gnidę.

Hiena była nadzwyczajnie silna, Jedno, drugie i nawet trzecie pchnięcie, które Carli udało się zadać potworowi w ważne organy, nie zatrzymały jej i dziewczyna z coraz większym trudem wymykała się potężnym łapskom rzeźnika. Może to była wina mutacji Hieny, a może zwyczajnie zbyt krótkiego ostrza, ale walka przedłużała się. Kolejne pchnięcie w oko i rozwścieczono Hiena rzuciła się dziko naprzód, zapędzając Carlę coraz bardziej pod ścianę. Kobieta dyszała, a jej serce biło jak szalone. Nie spodziewała się takiego oporu.
I nagle za plecami Hieny wyrósł jakiś kształt, coś świsnęło raz a potem drugi i odrąbana głowa potoczyła się w bok w strugach bryzgającej krwi.
To był Krzywy z mieczem w dłoni. Dawno nie ucieszyła się tak na widok faceta. I to ubranego.

- Tam są nasze klamoty - rzucił w stronę Carli. - Weź, co potrzeba i spieprzajmy z tego hienokurwidołka.

Nie musiał jej tego 2 razy powtarzać, szybko zebrała swoje rzeczy. Było tu tego więcej, jednak nie chciała spędzać w tym miejscu więcej czasu niż to konieczne. Krzywy chyba zgadzał się z nią w tej materii, bo ruszyli niezwłocznie.

[MEDIA]http://31.media.tumblr.com/b9540c4c79d7e16894853f28fa4c2029/tumblr_mklm61iecE1rqeevno5_250.gif[/MEDIA]

„Jak najdalej stąd” – taki plan założyli i wydawał się być on najlepszym planem wędrówki. Dopiero, gdy znajdą się daleko od Hien, Carla będzie myślała jak wznowić poszukiwania właściwego kierunku dla jej misji.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 06-09-2013 o 21:16.
Mira jest offline  
Stary 07-09-2013, 18:32   #80
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Praha czuł się tragicznie. Nie mógł nie myśleć, oszukiwać się, że nie jest zarażony. Prawdopodobnie byli tak perspektywa była jebana wisienką na kupie gówna jakie serwowała mu Genenna każdego dnia. Jedynym światełkiem w tunelu była nadzieja tej szczepionki. Teraz to już wyjścia nie było absolutnie żadnego. Chemik musiał być namierzony.

Ksiądz irytował go coraz bardziej, bo sprawiał w tym momencie wrażenie najsłabszego ogniwa stada. Nie mógł pozwolić sobie na litość, ani współczucie. Sentymenty kopały groby słabeuszom. Podobnie działał mu na nerwy niby najsilniejszy z grupy, którego być może łączyło coś więcej z wielebnym niż Praha dostrzegł wcześniej. Obaj faceci trzymali się blisko siebie a czy ksiądz nie za często spoufalał się z nim, poklepywał, może nawet kryły sie za tym podszczypnięcia? W dupie miałby normalnie czy są kochankami, ale kurwa, czy to nie mogło zaważyć na powodzeniu misji? Jeżeli to był druga słabość tego gościa, to mogli mieć przejebane, bo emocje takich związków są nieprzewidywalne w sytuacja ekstremalnych. A Nawiedzony już okazał się najsłabszym psychicznie. Praha podejrzewał, że łatwy dostęp psion miał do niego przez religię.

Podszedł do mizernie wyglądającego, jak po przemieleniu mózgu, przewieszonego przez ramię Punishera kaznodziei i szedł obok z głową na wysokości tyłka Krucyfiksa.

- Uszy do góry. Mindblender to Mindblender. Ale teraz już zostaw swego Boga tak jak On zostawił ciebie, bo nas kurwa wszystkich zgubisz. To twoja słabość. Stąpaj kurwa po kratownicy a nie po niebie, bo cię kurwa zgubię w sektorach. - powiedział tak spokojnie, że groźba zabrzmiała jak dobra rada.

Obrzucił Ricka obejmującego uda księdza przelotnym spojrzeniem z ukosa i ruszył na przód grupy.

Netaniasz znowu myślał, że traci przytomność. Po kilku minutach następnej podróży trzeźwość umysłu wtłoczyła się do jego głowy, niczym woda zalewająca okręt. Poklepał Ricka po ramieniu i powiedział:

- Dziękuję. Myślę, że dalej dam już sobie radę.

Następnie Krucyfiks stanął na równe nogi i dokładnie przyjrzał się jego kompanom. Nie wiedział dlaczego, ale spodziewał się zobaczyć tam Carlę. Zamiast tego brakowało mu kolejnej osoby.

- A gdzie… - zamilkł na chwilę, głowiąc się nad czymś - Igor?

Praha usłyszał pytanie zza pleców.

- Nie żyje. - powiedział zupełnie normalnym, pozbawionym emocji głosem, żołnierz. - Zabił dwóch gości, a jego kumple w rewanżu zabili jego… - wytłumaczył Punisher nie wdając się w szczegóły.

Szczur obrócił się przez ramię i zobaczył żegnającego się Krucyfiksa. Chwile potem pierwszym zdaniem zaczął pierdolić od kaznodziejskiej formułki. Praha splunął krwią.

- Pan zbiera wielkie żniwo - powiedział, jakby nieobecny. Zaraz jednak powrócił do świata żywych. - Jak wam się udało wydostać? Te… korytarze. Były takie mroczne. Tak zagubione...

- Jasne, że były - burknął pod nosem haker. - W końcu uciekłeś z jedyną latarką.

No i proszę, Praha pokręcił głową. Zostawił ich samych w ciemnej dupie.

- On wskazywał drogę. - pokazał na Jonasza żołnierz. - Ja tylko szedłem będąc gotowym na wszystko. Bynajmniej tak mi się wydawało aż do chwili, gdy spotkałem tych trzech kozaków. - Rick silił się na dziwny uśmiech, ale po chwili zdał sobie sprawę, że wspomniał o martwym już Blondasie.

Tak, karateka skończył szybciej niż szczur obstawiał. W zasadzie jego śmierć zaskoczyła go zupełnie, bo facet zdawał się być opanowanym bardziej niż inni. Ot, Gehenna. A to, że Richard nie powstrzymał siłą tamtego, kiedy spierdalał z latarką znaczyło, że mógł być w nim zakochany... Tak kurwa myślałem...

Praha kroczył czujnie w milczeniu skupiając się na sektorze. Już wiedział, że do ucieczki brał wielebnego nie będzie. A Punisher był zbyt cukierkowy aby być prawdziwym. Takim zazwyczaj świętoszkom najwięcej syfu siedziało pod paznokciami. Niby niewiniątka a jak przyjdzie co do czego to wychodzi całe skrywane skurwysyństwo. Musiał pogadać z Bladym o Dicku. Jeżeli będą potrzebowali trzeciego, a Praha wciąż zastanawiał się czy będą musieli, to chyba najlepszym wyborem byłby stary Torch.

Tymczasem zbieracze wyprowadzili ich z sektora zatrzymując się przed grodzią, którą otworzyli jednak bez zbędnej zwłoki. Po chwili cała grupka znalazła się w łączniku pomiędzy sekcjami.

Lśniące wilgocią ściany pokrywał jakiś zielonkawy nalot, a nad ziemią zdawał się unosić jakiś opar.

Na zamkniętej grodzi prowadzącej do wybranej przez nich sekcji ktoś namalował farbą uniwersalny znak trupiej czaszki i zaznaczył cyfrę 1. Oznaczało to niewielkie skażenie chemiczne.

Mechanizm grodzi okazał się być sprawny i po chwili ruszyli lekko zamglonym korytarzem.

Powietrze było zatęchłe, śmierdziało jakimiś chemikaliami i czymś, co kojarzyło się z rozkładającym ciałem. Dużą ilością gnijących ciał.

Dźwięk niósł się dziwnie. Stłumiony i zniekształcony.

Kiedy weszli do sektora wydawało im się, że słyszą coś w oddali, jakiś mechaniczny pogłos, jakby pracującej maszynerii. Dochodził gdzieś z lewej strony. Z bocznych korytarzy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172