Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2013, 19:03   #283
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Samotna droga
Nieoczekiwane spotkanie

Trudno byłoby Johnowi zgadnąć że zaraz po tym jak oddzieli się od pozostałych przyjdzie mu spotkać istotę, którą uważał za martwą. Czy raczej zważywszy na okoliczności na podwójnie martwą czy też ostatecznie martwą, jakkolwiek można by określić króla nieumarłych który teoretycznie ponownie przestał żyć. Anonima jednak ucieszyło to spotkanie, choć nie mógł sobie zdawać sprawy z jego potencjalnych następstw

- W rzeczy samej… jak się miewasz? –zapytał król nieumartych
- Całkiem dobrze, zważywszy na okoliczności - odpowiedział John z uśmiechem. Z jakiegoś powodu odczuwał sympatię względem Yartaka i cieszył się że nie zginął… A fakt że pojawił się właśnie przed nim pozwalał zgadywać, że może to mieć coś wspólnego z czarnym kamieniem który wciąż wisiał na szyi Anonima
- Widzę iż udało Ci się wydostać z piramid... to dobrze. Ponieważ ciągle żyjesz, mniema iż nie spotkałeś ucznia o którym Ci opowiadałem? -zapytał muskając długimi palcami podbródek.
- Zgadza się - odpowiedział John - Chociaż sądzę, że miałbym szansę przeżyć nawet gdybym go spotkał. Tak się składa, że całkiem dobrze uciekam
- A on całkiem dobrze szuka. -dodał przymykając oczy skryte pod maską. - Nie jest daleko… gdzieś tam. -dodał wskazując palcem w stronę z której John przybył, czyli w miejsce gdzie stał Lukroz.- Wyczuwam tam źródło jakiejś ohydnej magii. -zakomunikował.
- W takim razie chyba dobrze, że zmierzam w odwrotnym kierunku. Jakoś tak się złożyło że mam uczulenie na wszelkie ohydne typy magii. - odpowiedział na poły żartobliwie John - Ale chyba nie przybyłeś powiedzieć mi że powinienem zawrócić i stawić mu czoła by uratować świat, prawda…?
- Oczywiście że nie, to było by głupie. -prychnął Yartak, który widocznie podzielał zdanie Johna co do bezpieczeństwa własnego tyłka. - Jestem tu, bo jesteś jedną z dwóch osób, która może zapewnić mi dalszą egzystencję.- mówiąc to John, poczuł iż umarlak ma na myśli amulet który obijał się o jego pierś. - Przybyłem by Cie ostrzec i służyć radą. -wyjaśnił mag.
- Tak myślałem. Jeśli to nie jest nic bardzo niebezpiecznego to nie widzę powodu dla którego nie miałbym ci pomóc - odpowiedział Anonim - Zwłaszcza, jeśli pomożesz mi dostrzeć do Góry Tysiąca Pytań. Ostrzec natomiast chciałeś mnie przed tym co dzieje się w Lukrozie czy przed czymś jeszcze?
- Przed dwoma rzeczami. -wyjaśnił mag lekko przekrzywiając się w powietrzu. - Przede wszystkim, musisz uważać na pierwotnego umarłego. Jeżeli dowie się iż masz wisior, będzie chciał zdobyć jedyną rzecz, która może go unicestwić. -poinformował niezbyt optymistycznie czarny twór. - Po drugie… niedaleko czuje kolejne skupisko magii. Zaklęcia, które może okazać się niebezpieczne dla równowagi waszego świata, jeżeli nie zostanie powstrzymane.

John przekrzywił nieco głowę by pasowała do tego jak przekrzywiony był rozmówca. Powoli do głosu zaczynała dochodzić najpotężniejsza siła jaka istniała w tym świecie, przy której Gort czy Calamity wydawali się niczym proch; siła której nic nie było w stanie powstrzymać: paranoja Johna. Jak zwykle we wszystkim upatrując zagrożenia doszedł do wniosku że równie dobrze pojawienie się Yartaka który miał ponoć zakończyć swe istnienie może być sztuczką pierwszego nieumarłego który chciał go zwabić w swą pułapkę. Nie miał jednak w tej chwili żadnego sposobu by to potwierdzić lub pozbyć się swych wątpliwości, musiał więc zaczekać na lepszą okazję

- Nie wiem czy wiesz, ale nie jestem ani wielkim wojownikiem ani potężnym magiem.Nie nadaję się do heroicznych zadań czy ratowania świata, z trudem udawało mi się do tej pory ocalić własny tyłek
- Ale masz pewien inny talent… jesteś niewidzialny. -oznajmił Yartak, krążąc dookoła Johna w swym tureckim siadzie. - Siła i magia, zawsze były niczym w porównaniu do sprytu i kłamstw, co zresztą Mirro udowodnił, powodując moją śmierć. -wyjaśnił. - Ja mogę dać Ci narzędzia, a ty możesz sprawić by coś, nagle nie urwało Ci tyłka. -stwierdził, a John był pewny, że pod maską istota uśmiechnęła się.

John mimo wszystko dalej nie wydawał się przekonany, chociaż zgadzał się ze słowami nieumarłego… chociaż jakoś nie wyobrażał sobie by jakikolwiek kłamca był w stanie zagrozić Jacobowi. Może dlatego, że jego moc pozwalała przejrzeć każdy fałsz i nieczystą intencję? Tak czy inaczej wyglądało na to, że będzie musiał się poświęcić i spróbować pomóc Yartakowi

- Co mam zatem zrobić?
- O tym za chwilę. -stwierdził Yartak, bacznie spoglądając na Johna. - Coś Cię trapi… wątpliwości są przekleństwem myśli. Cóż takiego się stało? -zapytał niczym dobry ojciec.
- Martwi mnie wiele rzeczy - odpowiedział John - Przede wszystkim martwię się o swoją rodzinę. Moja żona gdzieś wyjechała razem z naszym synem, nawet mój teść nie ma pojęcia gdzie i martwię się czy aby jest bezpieczna. Mógłbym się z nią skontaktować ale wtedy dowiedziałaby się gdzie dokładnie jestem i jeszcze zdecydowałaby że sobie nie poradzę i ruszy mi z odsieczą

John przez chwilę wyobrażał sobie jak jego żona rusza w drogę by go odnaleźć, zostawiając za sobą szlak zniszczenia godny Jacoba. Jako jego córka odziedziczyła trochę jego chorych zdolności, zwłaszcza pod względem stricte fizycznej siły

- Martwię się też czy po zakończeniu tej wyprawy, nawet jeśli uda się zaradzić szaleństwu to czy będę w stanie wrócić do dawnego życia.
- Rodzina to największa siła i słabość zarazem. -odparł duch. - Lecz na twoim miejscu bym się nie martwił o przyszłość, gdy to teraźniejszość jest niepewna. Ci którzy wybiegają myślami za daleko, najczęściej potykają się o kamień, który jest tuż przed nimi. - przedstawił swój punkt widzenia Yartak. - Ja nigdy nie zaznałem miłości. -dodał lekko smutnym głosem.
- Sądzisz, że w takim razie powinienem skontaktować się z żoną? Nie chcę jej martwić, ale z drugiej strony trudno mi się skoncentrować na celu gdy nie wiem czy jest bezpieczna. Poza tym… jeśli dowiem się, że coś jej grozi to nie będę mógł kontynuować misji. Mam gdzieś dobro kraju jeśli moja rodzina jest w niebezpieczeństwie
- Jeden mędrzec powie tak, inny powie nie. -odparł Yartak rozkładając dłonie niczym szale wagi. - Wszystko niesie ze sobą konsekwencję. Nie wiedza to dar, który czasem warto poświęcić by uspokoić duszę.
- Więc zrobię to - odpowiedział John po chwili zastanowienia - Chociaż przyznam szczerze, że naprawdę się boję. Zaczekasz zatem moment czy najpierw dokończymy rozmowę o tym jakąż to złowieszczą moc mam powstrzymać?
- Kończ to co zacząłeś, inaczej twoje myśli zawsze pozostaną sztormem. -odparł Yartak, a nad jego dłonią uformowało się zwierciadło. Takie samo, w jakim wcześniej pokazywał Johnowi kawałki swej przeszłości.- Niedaleko, jest dom, stara rezydencja. -wyjaśnił, zaś magiczny portal ukazał zniszczone domostwo… to do którego zmierzała Shiba i jej drużyna. - Wewnątrz, ktoś formuje potężne zaklęcie, magię która zmienia ciała i umysły. Boje się, iż to może przyciągnąć mego ucznia, który będzie chciał by to zaklęcie pękło i rozlało się po okolicy. -westchnął starożytny mag. - Chciałem, byś według moich instrukcji unieszkodliwił ten czar. -dokończył swoją foertę.
- Rozumiem… Jeśli będę w stanie to zrobię to, jednak skoro mówisz że może to przyciągnąć twojego ucznia to zdaje się być dość ryzykownym zadaniem. Jeśli pojawi się tam pierwszy to nie sądzę bym był w stanie go powstrzymać
- Póki co przebywa tam, gdzie wcześniej mówiłem. -odparł mag. - Ja tylko ostrzegam Cię, sam nie wiele mogę zdziałać w tej postaci. -westchnął bezradnie. - Można by powiedzieć, iż moja moc cofnęła się o kilkaset lat.
- W jaki sposób mam powstrzymać zaklęcie? I czy wiesz kto formuje tą magię? Poza tym jeśli jest tam sam to moja zdolność niewidzialności może nie zadziałać tak jak powinna
- Trzeba zatrzymać zegar, oraz odwrócić jego bieg. -odparł dość enigmatycznie zamaskowany. - Kiedy tam dotrzesz zrozumiesz, o czym mówię. Co do twórcy zaklęcia, niestety nie mam jeszcze pojęcia.
- Mówiłeś też coś o narzędziach, które będą mi potrzebne a którymi ty dysponujesz. Co miałeś na myśli?
- Wiedza jest narzędziem. -odparł mag, po czym w jego dłoni zmaterializował się monokl. - Oraz możliwość postrzegania prawdy. -dodał rzucając Johnowi przedmiot.
- Bardziej miałem nadzieję na berło unicestw-każdego-wroga-jednym-machnięciem deluxe - mruknął John przypominając sobie produkty oferowane przez firmę swojego teścia - Ale w sumie też może być. Jeśli to wszystko to trzymaj za mnie kciuki - dodał zakładając monokl, łańcuszek przypinając do garnituru.
- Będę Cie obserwował. -odparł ciepłym tonem, Yartak rozmywając się w ciemną chmurę, która wpłynęła do medalika Johna.
- Nie będzie ci tam trochę ciasno…? - w głosie Anonima dało się łatwo wychwycić niepewność. Westchnął ciężko przygotowując się psychicznie na to co miało nieuchronnie nadejść po czym przywołał swą moc, by skontaktować się z żoną
- Halo, kochanie?

Najpierw była cisza, niczym w telefonie którego słuchawki ktoś nie chce podnieść. Dopiero po dłuższej chwili, miły dla ucha kobiecy głos odpowiedział Johnowi. Wydawał się lekko zdezorientowany, jak gdyby dziewczyna nie rozumiała, czemu rozmawia z własnymi myślami.

- Halo, kto mówi?
- Jane, kochanie? To ja, John - odpowiedział Anonim pełen najgorszych przeczuć. Czy aby na pewno rozmawiał ze swoją żoną? A jeśli tak to skąd to pytanie?
- Jaki John? Skąd znasz moje imię i gdzie jesteś? -kobieta, była widocznie przerażona, formą w jakiej toczyła się rozmowa. - Jesteś duchem?
- Nie, nie jestem duchem, kontaktuję się z tobą za pomocą myśli. Jesteś Jane, prawda? Jane, córka Jacoba von der Zauberer?
- Jestem Jane… ale mój ojciec nie żyję już od dawna. -odparła, kobieta. - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz, ja nic nie zrobiłam. -dodała dalej niezbyt przekonana do tego typu rozmowy.
- Ale czy nazywał się Jacob von der Zauberer? Muszę wiedzieć, ponieważ równie dobrze to może być pomyłka
- Tak, mój tata sie tak nazywał. -odparła kobieta, zaś John dzięki swej intuicji miał pewność, że mówi prawdę.
- W takim razie dobrze trafiłem. Poproszono mnie bym się upewnił, że jesteś bezpieczna - odpowiedział John z trudem panując nad swoim głosem
- A czemu miałabym nie być bezpieczna? Jestem z mężem, nic mi nie grozi. -odparła kobieta, wracając do bardziej znanego Johnowi tonu.
John zastanawiał się przez chwilę nim odpowiedział
- W takim razie to wszystko

Gdy zakończył telepatyczny kontakt jego twarz przypominała bardziej pozbawioną emocji maskę. Ta chwila rozmowy dała mu bardzo dużo, upewnił się że żona jak na razie jest bezpieczna i że najprawdopodobniej dopadło ją szaleństwo. Zbyt duża dzieliła ich odległość by mógł jej teraz pomóc, musiał rozwiązać problem epidemii w pierwszej kolejności… a potem wrócić do domu i dokonać morderstwa. Nieusprawiedliwionego szlachetną misją, podjętego świadomie i z premedytacją morderstwa. Kimkolwiek był ten, którego Jane uważała w tej chwili za męża zostanie zabity przez Johna, nie przez jego brata ale osobiście przez niego. Dodatkową korzyścią z tej krótkiej rozmowy był fakt że teraz rzeczywiście wśród szaleńców będzie mógł się stać anonimowym, stan jego umysłu można było w tej chwili określić jako conajmniej niestabilny. Gdy odezwał się do Yartaka jego głos był jeden spokojny, podobnie jak pod koniec rozmowy ze swoim teściem

- W takim razie ruszam powstrzymać tego maga
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline