Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2013, 18:39   #281
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Never trust a guy with ponytail


Przydupas powoli wsadził dłoń pod kurtkę i grzebał w niej przez chwilę, szukając czegoś co mogłoby im pomóc w wyjściu z tej sytuacji. W końcu jego palce zacisnęły się rękojeści nietypowej broni, którą zdobył od zwiadowcy Shuu i uśmiechnął się pod nosem.
- Na mój znak skacz w bok - szepnął do Katou, gdy jego ręka powoli wysunęła się, a w dłoni zabłysło stalowe ostrze. - Teraz!
Jednooki cisnął dwa wybuchowe noże w część muru nad magazynem, który miał eksplodować i pogrzebać pod gruzami szóstkę strażników. Było to co prawda ryzykowne zagranie, gdyż wiedział że huk niebawem ściągnie na dziedziniec większą liczbę gwardzistów, jednak oznaczało to mniejszą ilość straży w samym zamku, więc jeśli przedtem uda im się stąd ulotnić, to mieli szanse na prześlizgnięcie się do lochów i odnalezienie Gorta nim kapłan przerobi ich na święconkę.
Sztylety pofrunęły w stronę kamiennego muru, a dwójka mężczyzn odskoczyła na boki. Huk poniósł się po zamku, zaś ogień starł się ze skała i piaskiem. Potężna eksplozja, oderwała kilka potężnych kamieni od całej konstrukcji, które opadły z paskudnym łoskotem na strażników. Dźwięk łamanych kości i krzyki bólu, jednak nie docierały do uszu Katou i Przydupasa, który już pędzili by uciec od Mardoka. Kapłan wystawił otwartą dłoń, celując w plecy jednookiego, by wystrzelić w niego strumień gorącego światła. Jednak ku zdziwieniu wszystkich atak, minął ciało Gortowego kompana o milimetry, mimo że cały czas leciał idealnie w stronę jego serca. Widać szczęście nie opuszczało mężczyzny w opasce na oku.
- Gdzie lecimy? -krzyknął Katou zrównując się z mężczyzną w czapeczce.
- Najpierw musimy zgubić tego gościa - jednooki wskazał kciukiem na swe plecy, drugą ręką chwytając za swój pięciolufowy pistolet, po czym nawet na moment się nie zatrzymując wycelował.w kapłana i wystrzelił, licząc że uda mu się go chociaż spowolnić. - Znasz tu może jakieś kryjówki albo tajne przejścia? Później moglibyśmy załatwić dwóch strażników i podpieprzyć im zbroje żeby nikt nas nie rozpoznał.
Jednooki oddał strzał niemal na oślep… ale po raz kolejny jego szczęście musiało się szeroko uśmiechnąć. Zaskoczony kapłan nie zdążył, bowiem stworzyć ochronnego zaklęcia, a dwa pociski ugodziły go w pierś. Przeszyły ukryta pod szatą skórznię, sprawiając że krew zaczęła barwić szaty klechy.
- Wy… ignornaci…!- zawył, przepełnionym bólem głosem, a jego palce wykonały skomplikowany gest. - Demon Sumoning.- wymruczał inkantację.
Niedaleko Przydupasa i Katou, na drodze prowadzącej do zamku, w stronę której się kierowali, otworzył się nagle portal. Był on podobny do tego używanego przez Samantę, z tą różnicą iż buchał z niego ogień i dym. Przejście między wymiarami szybko jednak zniknęło, a na jego miejscu pojawił się sługa Mordoka.



Wychudzone stworzenie, o ziemistej skórze i długich kłach. Kostne wypustki na karku, parowały jeszcze od piekielnych ognisk, zaś zamiast brzucha stwór miał druga wypełniona paszczami gębę. Stwór zaskrzeczał, ruszając w stronę dwójki mężczyzn na swych długich odnóżach, ciągnąc po ziemi długi jęzor wystający z brzucha.
- Musimy się przez niego przebić! -ryknął Katou nie zwalniając nawet na chwilę.
- Albo go ominąć! - odkrzyknął Przydupas, po czym zbliżył się do Katou, obejmując go ramieniem w pasie. - Trzymaj się mocno, moja królewno!
Jednooki uniósł do góry prawą dłoń i wycelował w zamek. Żądło skorpiona zasyczało gdy pocisk na metalowym sznurze poszybował w kierunku jednego z okien, by ze szczękiem wbić się w kamień i zabrać dwójkę śmiałków z dala od wychudzonego stwora.
Dwóch mężczyzn wylądowało w zamkowym korytarzu, w deszczu szklanych odłamków. - Niezła sztuczka. - oznajmił szmugler, otrzepując swój strój. - Ale nie ma się co rozluźniać. -oznajmił, zerkając za okno. Demoniczny sługa Mordoka, wspinał się bowiem po murach, pazurami wyżerając w nich kwasowe otwory, które ułatwiały mu podróż. Sam kapłan szeptał zaś inkantację, której wynikiem był jasny blask otaczający jego rany. Widać klecha postanowił zadbać o własne zdrowie.
- Uparty skurwysyn - zaklął jednooki, wyglądając za okno przez które wystawił dwie strzelby. - Idź poszukać jakiejś kryjówki! Ja spróbuję go trochę zająć!
Przydupas wycelował w stwora i nacisnął spust obu broni. Modlił się by chociaż jeden pocisk dosięgnął celu i zrzucił potwora na ziemię, co powinno im dać dość czasu na zgubienie pościgu.
Modlitwy mężczyzny zostały wysłuchane, bowiem jeden z pocisków uderzył w wątła pierś demonicznego pomiotu. Co ciekawe ta okazała się niesamowicie, mało odporna na nowoczesne wynalazki, bowiem pocisk rozerwał ja niemal na strzęp. Z głośnym rykiem, stwór oderwał się od muru, z głośnym plaskiem rozsmarowując się na ziemi, pod nim.
- Tędy kowboju! -krzyknął Katous, który na jednej ze ścian odkrył ukryty przycisk, który otworzył ukryte za dużym obrazem przejście.
Kiedy jednooki biegł w jego stronę, po całym zamku rozległ się wzmocniony magią głos kapłana.
- Niewierni wkroczyli do zamku! Zwiastun przewidziany przez proroka, spłynął na nasza twierdzę. Macie ich złapać!
- Wygląda na to że jesteśmy w centrum zainteresowania - stwierdził Przydupas, wkraczając do tajnego przejścia. - Na szczęścia tamta paskuda nie będzie nam już sprawiać problemów. Więc teraz twoja kolei żeby ocalić nam skórę, he? Lepiej jak nie będziemy rzucać się w oczy przez jakiś czas. Czy dasz radę zaprowadzić nas prosto do lochów?
- Nie często bywałem na zamku. -mruknął Katou, zamykając za nimi tajny korytarz. - Ale prędzej, czy później tam dotrę, to przejście na szczęście jest bezpieczne. -stwierdził i uśmiechnął się kwaśno. - Dla tego, nie mam wyrzutów sumienia za to. -dodał, a jego dłoń uderzyła mocno w kark Przydupasa. Jednooki poczuł jak jego ciało, przeszywa paraliżujący ból, a jego mózg dość szybko odpłynął w krainę nieświadomości.
Szmugler westchnął i chwycił, pomocnika Gorta pod ramiona i przeciągnął go do ściany.
- To sobie wezmę. -stwierdził chwytając rękawice o skorpionim ogonie, a po chwili namysłu też szkatułkę ze skarbami. - A teraz po starego znajomego. -stwierdził sam do siebie, kierując się w stronę lochów.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 30-08-2013, 18:42   #282
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"And his name, was LEGION"


- Taki mam zamiar - Elathorn odpowiedział kotkowi lodowato zimnym głosem, gdy tylko skończył ocierać usta wierzchem swego płaszcza. - Trzeba zdławić to szaleństwo w zarodku.
Czarodziej wyciągnął przed siebie ręce, szepcząc pod nosem magiczne inkantacje. Wpierw musieli zatrzymać olbrzymy, Elathorn zaś uznał że najprostszym sposobem będzie oszukanie ich zmysłów. Energia magiczna zaczęła wnikać do umysłów trzech ogrów, sprawiając że każdy z nich przybrał w oczach swych pobratymców postać irytującego czarnoskórego pirata, rzucającego wyzwiskami i zachęcającego pozostałych do obicia mu mordy.
- Ja się nimi zajmę - oświadczył lodowy mag, zwracając się do swej towarzyszki. - Ty uwolnij kobiety i zabierz je w bezpieczne miejsce. Byłoby idealnie gdybyś mogła otworzyć tutaj jeden ze swoich portali.
- Bariera antymagiczna nie pozwoli mi przejść portalami. -zakomunikowała Samanta.
W tym czasie tak jak oczekiwał mag ogry rzuciły się na siebie… a dokładniej dwa z nich. Trzeci który zobaczył iż dwóch murzynów walczy ze sobą, stwierdził że lepiej będzie zając się intruzami. Dla tego też z rykiem ruszył w stronę Samanty, która w niebieskich sferach zgnaitała kłódki od klatek.
Elathorn zaś spodziewając się tego czekał na odpowiedni moment gdy ogr rozpędzi się na tyle, że nie będzie w stanie się zatrzymać, po czym kilkoma gestami zamroził całą posadzkę na jego drodze do czarodziejki.
- Za tobą Samanto, bariera! - krzyknął do kobiety, mając nadzieję że ślizgający się olbrzym wyrżnie łbem w magiczną osłonę, co chociaż na chwilę powinno go zamroczyć, a to z kolei dałoby magowi czas na przygotowanie następnego zaklęcia którym miała być piątka lodowych pocisków szybujących jeden po drugim prosto na łeb stwora, by zamienić go w szaszłyki na zimno.
Samanta jednak nie była w nastroju do pokojowych rozwiązań. Gdy tylko usłyszała zawołanie Elathorna, odwróciła się z oczyma płonącymi od gniewu, a z jej dłoni wystrzeliła niebieska ściana najeżona kolcami. Ogr Rozpędzony masa własnego ciała i wytrącony z równowagi lodowym torem, wpadł na barierę, na która nadział się z głośnym plaskiem. Kolce powbijały się w jego grube cielsko, dziurawiąc je niczym, tłum wygłodniałych widelców.
Samanta prychnęła i wróciła do otwierania klatek… jednak po chwili przestała się tym zajmować. Z niekrytym przerażeniem i zdziwieniem, odwróciła się w stronę podziurawionego ogra, na którego opadały teraz z sufitu małe demony. Oblegały go niczym muchy, pożerając ciało, niebieskiego stwora, ich zęby bez problemu rozrywały jego ciało. Gdy kobieta zerknęła w górę, by zobaczyć nagle iż wszystkie potworki powoli odrywają się od sufitu. Niektóre wydawały się jednak za cel, obrać sobie Samanę i Elathorna, bo to w ich stronę się zbliżały.
- To nie wygląda za dobrze - mruknął sam do siebie Elathorn. - Musimy szybko pozbyć się tych abominacji.
Czarodziej jednym ruchem zrzucił z siebie płaszcz, a jego dłonie zaczęły w niezwykle szybkim formować znaki, zaś po chwili temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła, a wypowiadane przez maga inkantacje tworzyły przed jego twarzą gęste kłęby pary.
- Seal of the Frozen Wasteland: Release!
Gdy tylko Elathorn wypowiedział ostatnią formułę, jego ciało pokryło się szronem, a od jego stóp rozchodziła się gruba warstwa magicznego lodu, rozchodząc się dalej po ścianach i suficie. Lód dotykał już zarówno portale, jak i glejowatą substancję, próbując je zmrozić, a każdy ze stworów który dotknął swoimi odnóżami ziemi natychmiast zostawał do niej przymrożony.
- Zabierz kobiety poza obszar bariery i teleportuj je stąd! - zakrzyknął lodowy mag, którego oczy zaciśnięte były w skupieniu gdy formował kolejne zaklęcia.
Z lodu prędko zaczęły wyrastać białe jak śnieg włócznie, które przebijały po kolei wszystkie stwory, poczynając od tych najbliżej klatek. Mroziły one natychmiast ich wnętrzności, zadając szybką i bezbolesną śmierć.
Lód zaczął rozchodzić się po sali, co wywołało skowyt i pisk, malutkich demonów. Cała ich chmara zaczęła odrywać się od sklepienia, niczym krople w wielkiej ulewie. Duża ich ilość, była przebijana przez śnieżne włócznie, które od razu odbierały życie malutkim abominacją. Jednak zatrważająca ilość, demonów przerastała nawet możliwości tworzenia Elathorna. Ponadto jego potężny czar miał jedną wadę - mag był unieruchomiony gdy go używał. Malutkie stwory natomiast, opadały tez na niego, mimo że dookoła maga latały lodowe sople, dwóm demoną udało się wylądować na jego ciele. Ostre kły wbiły się w szaty jak i ciało, paląc je kwasem oraz odrywając spore kawały mięsa z ramienia, lodowego maga. Co prawda mistrz sztuki lodu, szybko zamroził szkarady, ale kolejne już leciały z góry w jego stronę.
Samanta w tym zasie otworzyła ostatnią z klatek, wypuszczając spanikowane kobiety, które niemal od razu ruszyły do wyjścia tratując się nawzajem.
- Spokój, nie pch arggg! -zaczęła Samanta, jednak okrzyk bólu przerwał jej wydawanie rozkazów. Kilka stworów, które zostały przymrożone do ziemi, otworzyły paszcze, z których zaczęły strzelać stróżki kwasu. Jeden z takich strumieni, uderzył w zgrabną nóżkę kobiety, paląc jej skórę, niemal do kości. Błękitna dama opadła na lodowate podłoże, a niebieska sfera, szybko otoczyła ranna kończynę, by zapobiec uszkodzeniom kości.
Co gorsza, małe stworki zobaczywszy tłum kobiet, zaczęły rzucać się i na nie, tworząc przed wyjściem z sali prawdziwa rzeź niewiniątek.
W tym czasie portale walczyły z lodem, jednak nie szło im to najlepiej. Macki mimo iż rozcinały magiczną skorupę, powoli były wypierane do środka, zaś niektóre ze starych run pokrywały się powoli szronem.
- Przeklęte stwory - Elathorn syknął z bólu, zrzucając z siebie przebite na wylot cielska piekielnych potworów. - Ten kto za to odpowiada musi ponieść srogą karę.
Wzmocniony magicznie lód utworzył dookoła maga szklistą sferę, która na jakiś czas powinna go ochronić, zaś następne lodowe włócznie zaczęły przebijać stwory atakujące kobiety, gdy jednocześnie dookoła nich wyrósł lodowy tunel prowadzący prosto do wyjścia. Po tych przygotowaniach zaś Elathorn kontynuował masakrowanie kolejnych demonów, licząc że Samanta zdoła sobie sama poradzić.
- Zajmij się kobietami i uciekaj stąd! Dam sobie radę z resztą tych potworów! - zakrzyknął mag do czarodziejki.
Lodowa nawałnica zaczęła oczyszczać kobiety z pomiotów szaleństwa, jednak nie zmniejszyła ich strachu. Z utworzonej śnieżnej tuby, dalej słychać było wrzaski i jęki tratowanych rannych. Lodowy mag nie miał jednak czasu by uspokajać niewiasty, bowiem jego lodowa osłona, była wręcz oblepiona przez plugastwa, których kwasowa ślina, szybko penetrowała obronę. Mimo iż, lodowe truchła zaścielały niemal całą salę, Elathorn poczuł zdecydowanie za szybko, ugryzienie na swej łydce. Kolejny kawał mięsa, został wyrwany z jego ciała, a przez dziurę w barierze, wpadały coraz to nowe stwory.
- Byłabym wdzięczna gdybyś przestał się rządzić. -krzyknęła Samanta, która mimo wszystko starała się zachować klasę. Dookoła jej ciała, zaczęły krążyć niebieskie owalne tarze, które odbijały kwasowe pociski, a jej palce tańczyły w powietrzu, rysując w nim coraz to nowe klatki. Niebieskie kwadraty najeżone od środka kolcami, łapały grupy demonów, by następnie zgnieść je w brutalny sposób.
Jednak nie był to koniec problemów, cieniste portale zaczęły bowiem stawiać czynny opór, odpierając lodową energię. Natomiast jeden z martwych ogrów… powstał. Mag z Witlover, szybko dostrzegł, odnóża jednego z demonów w jego czaszce…widać stwór przejął kontrole nad umarlakiem.
- Wybacz, ale robię wszystko co jestem w stanie by ograniczyć straty w ludziach - odpowiedział zirytowanym głosem Elathorn. - Jeśli przynajmniej jedno z nas nie wyjdzie z tego żywe, to równie dobrze mogliśmy zostawić te kobiety w klatkach.
Czarodziej czym prędzej posłał w głowę ogra pół tuzina zamrażających pocisków, po czym wrócił do masakrowania pomniejszych demonów, jednakże tym razem przeznaczył więcej skupienia na odnowę lodowej bariery, która utrzymywała go przy życiu. Portalami natomiast mogli zająć się później, gdy nie będą już w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Lodowa kopuła otoczyła Elathorna po raz kolejny, silniejsza i grubsza niż poprzednio. Co prawda zmniejszyło to jego moc ofensywną, ale bezpieczeństwo było teraz ponad wszystko. Olbrzymi demon, kierowany przez swego mniejszego kuzyna, gdy dostrzegł pędzące oszczepy, uniósł swe wielkie łapska. Lodowe pociski powbijały się w mięsiste kończyny, ale głowy nie tknęły. Piąchy olbrzyma zaczęły uderzać o skorupę z lodu, która zaczęła pękać pod naporem jego druzgoczącej siły. Co prawda, nie udało mu się przebić, ale skupił na sobie niemal całą uwagę, mistrza magii z Witlover.
Samanta w tym czasie, kontynuowała zgniatanie robactwa. Jednak nagły strzał kwasu, od ukrytego w ciemnym rogu sali, stwora przerwał jej zaklęcie. Wiązka kwaśnej cieczy, uderzyła bowiem prosto w twarz dziewczyny, która krzyknęła głośno z bólu. Niebieska dama, złapała się za poparzoną facjatę, opadając na zmrożoną posadzkę. Stwory widząc okazję do działania, ruszyły w jej stronę, mimo iż zostało ich już tylko kilka, wciąż w kilka chwil mogły rozerwać kobietę.
Elathorn z głośnym chrupnięcem wyrwał stopy z magicznego lodu, przerywając tym samym zaklęcie Lodowego Pustkowia. Teraz gdy walka zbliżała się ku końcowi, ich priorytetem było ujście z życiem. Mag co prawda nie mógł wniknąć do umysłów tylu stworów jednocześnie, jednak dużo łatwiej było oszukać ich zmysły za pomocą gry świateł.
Lodowa bariera za jego plecami utworzyła przejście przez które wydostał się na zewnątrz, pozwalając ogrowi dalej walić w pustą skorupę. Zaś sama postać mistrza magii zniknęła z pola widzenia, podobnie jak jego towarzyszki, którzy chwilę później pojawili się z powrotem niedaleko portali, wykonując gesty do rzucania kolejnych zaklęć. Natomiast prawdziwy Elathorn znajdujący się pod osłoną niewidzialności przygotował pocisk z lodu tak przezroczystego że w półmroku panującym w pomieszczeniu był niemal niemożliwy do zauważenia, a następnie po raz kolejny wystrzelił go prosto w głowę demonicznego olbrzyma. Był też gotowy utworzyć wokół Samanty lodową barierę w razie gdyby mniejsze stwory nie dały się nabrać na jego sztuczkę z niewidzialnością.
Sztuczka podziałała… a przynajmniej na ogra. Gdy lodowe pociski, rozbiły jego głowę, a pozostałe wybijały pozostałe przy życiu demony, zdawać by się mogło, że to już koniec walki. Jednak Elathorn nie przewidział jednego… co jeżeli demony nie będą widziały Samanty ale jego? Kobieta bowiem nie krwawiła… on zaś dość obficie, a to przyciągało łase na wyżerkę potwory. Jeden z ostatnich malutkich potworków, opadł na kark lodowego czarodzieja, wgryzając się weń z mlaskiem. Mag ryknął z bólu, gdy malutki demon, niemal nie odgryzł mu całej głowy. Jednak, nim zdołał dokończyć dzieła, niebieska klatka chwyciła go i zgniotła na miazgę.
- Jesteśmy kwita… -wysapała zmęczona bóle i czarami kobieta. Jej twarz była czerwona od kwasu… ale na szczęście demony nie zdołały zbytnio uszkodzić jej pięknej buzi. Teraz po za setkami zamrożonych zwłok, pozostały już jedynie buzujące czernią portale.
- W rzeczy samej - przytaknął mag, który stękając z bólu zbliżył się do portali i uniósł ręce, wykonując kolejne magiczne gesty. - Teraz pora to zakończyć - wydyszał, po czym wypowiadane przez niego niezrozumiałe słowa zaczęły skuwać mrozem wystające macki. Liczył że ma w sobie jeszcze dość mocy magicznej by zapieczętować portale. W tym celu po tworzonym przez niego magicznym lodzie co jakiś czas przesuwały się zaklęte runy emanujące jasnym błękitnym światłem.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 30-08-2013, 19:03   #283
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Samotna droga
Nieoczekiwane spotkanie

Trudno byłoby Johnowi zgadnąć że zaraz po tym jak oddzieli się od pozostałych przyjdzie mu spotkać istotę, którą uważał za martwą. Czy raczej zważywszy na okoliczności na podwójnie martwą czy też ostatecznie martwą, jakkolwiek można by określić króla nieumarłych który teoretycznie ponownie przestał żyć. Anonima jednak ucieszyło to spotkanie, choć nie mógł sobie zdawać sprawy z jego potencjalnych następstw

- W rzeczy samej… jak się miewasz? –zapytał król nieumartych
- Całkiem dobrze, zważywszy na okoliczności - odpowiedział John z uśmiechem. Z jakiegoś powodu odczuwał sympatię względem Yartaka i cieszył się że nie zginął… A fakt że pojawił się właśnie przed nim pozwalał zgadywać, że może to mieć coś wspólnego z czarnym kamieniem który wciąż wisiał na szyi Anonima
- Widzę iż udało Ci się wydostać z piramid... to dobrze. Ponieważ ciągle żyjesz, mniema iż nie spotkałeś ucznia o którym Ci opowiadałem? -zapytał muskając długimi palcami podbródek.
- Zgadza się - odpowiedział John - Chociaż sądzę, że miałbym szansę przeżyć nawet gdybym go spotkał. Tak się składa, że całkiem dobrze uciekam
- A on całkiem dobrze szuka. -dodał przymykając oczy skryte pod maską. - Nie jest daleko… gdzieś tam. -dodał wskazując palcem w stronę z której John przybył, czyli w miejsce gdzie stał Lukroz.- Wyczuwam tam źródło jakiejś ohydnej magii. -zakomunikował.
- W takim razie chyba dobrze, że zmierzam w odwrotnym kierunku. Jakoś tak się złożyło że mam uczulenie na wszelkie ohydne typy magii. - odpowiedział na poły żartobliwie John - Ale chyba nie przybyłeś powiedzieć mi że powinienem zawrócić i stawić mu czoła by uratować świat, prawda…?
- Oczywiście że nie, to było by głupie. -prychnął Yartak, który widocznie podzielał zdanie Johna co do bezpieczeństwa własnego tyłka. - Jestem tu, bo jesteś jedną z dwóch osób, która może zapewnić mi dalszą egzystencję.- mówiąc to John, poczuł iż umarlak ma na myśli amulet który obijał się o jego pierś. - Przybyłem by Cie ostrzec i służyć radą. -wyjaśnił mag.
- Tak myślałem. Jeśli to nie jest nic bardzo niebezpiecznego to nie widzę powodu dla którego nie miałbym ci pomóc - odpowiedział Anonim - Zwłaszcza, jeśli pomożesz mi dostrzeć do Góry Tysiąca Pytań. Ostrzec natomiast chciałeś mnie przed tym co dzieje się w Lukrozie czy przed czymś jeszcze?
- Przed dwoma rzeczami. -wyjaśnił mag lekko przekrzywiając się w powietrzu. - Przede wszystkim, musisz uważać na pierwotnego umarłego. Jeżeli dowie się iż masz wisior, będzie chciał zdobyć jedyną rzecz, która może go unicestwić. -poinformował niezbyt optymistycznie czarny twór. - Po drugie… niedaleko czuje kolejne skupisko magii. Zaklęcia, które może okazać się niebezpieczne dla równowagi waszego świata, jeżeli nie zostanie powstrzymane.

John przekrzywił nieco głowę by pasowała do tego jak przekrzywiony był rozmówca. Powoli do głosu zaczynała dochodzić najpotężniejsza siła jaka istniała w tym świecie, przy której Gort czy Calamity wydawali się niczym proch; siła której nic nie było w stanie powstrzymać: paranoja Johna. Jak zwykle we wszystkim upatrując zagrożenia doszedł do wniosku że równie dobrze pojawienie się Yartaka który miał ponoć zakończyć swe istnienie może być sztuczką pierwszego nieumarłego który chciał go zwabić w swą pułapkę. Nie miał jednak w tej chwili żadnego sposobu by to potwierdzić lub pozbyć się swych wątpliwości, musiał więc zaczekać na lepszą okazję

- Nie wiem czy wiesz, ale nie jestem ani wielkim wojownikiem ani potężnym magiem.Nie nadaję się do heroicznych zadań czy ratowania świata, z trudem udawało mi się do tej pory ocalić własny tyłek
- Ale masz pewien inny talent… jesteś niewidzialny. -oznajmił Yartak, krążąc dookoła Johna w swym tureckim siadzie. - Siła i magia, zawsze były niczym w porównaniu do sprytu i kłamstw, co zresztą Mirro udowodnił, powodując moją śmierć. -wyjaśnił. - Ja mogę dać Ci narzędzia, a ty możesz sprawić by coś, nagle nie urwało Ci tyłka. -stwierdził, a John był pewny, że pod maską istota uśmiechnęła się.

John mimo wszystko dalej nie wydawał się przekonany, chociaż zgadzał się ze słowami nieumarłego… chociaż jakoś nie wyobrażał sobie by jakikolwiek kłamca był w stanie zagrozić Jacobowi. Może dlatego, że jego moc pozwalała przejrzeć każdy fałsz i nieczystą intencję? Tak czy inaczej wyglądało na to, że będzie musiał się poświęcić i spróbować pomóc Yartakowi

- Co mam zatem zrobić?
- O tym za chwilę. -stwierdził Yartak, bacznie spoglądając na Johna. - Coś Cię trapi… wątpliwości są przekleństwem myśli. Cóż takiego się stało? -zapytał niczym dobry ojciec.
- Martwi mnie wiele rzeczy - odpowiedział John - Przede wszystkim martwię się o swoją rodzinę. Moja żona gdzieś wyjechała razem z naszym synem, nawet mój teść nie ma pojęcia gdzie i martwię się czy aby jest bezpieczna. Mógłbym się z nią skontaktować ale wtedy dowiedziałaby się gdzie dokładnie jestem i jeszcze zdecydowałaby że sobie nie poradzę i ruszy mi z odsieczą

John przez chwilę wyobrażał sobie jak jego żona rusza w drogę by go odnaleźć, zostawiając za sobą szlak zniszczenia godny Jacoba. Jako jego córka odziedziczyła trochę jego chorych zdolności, zwłaszcza pod względem stricte fizycznej siły

- Martwię się też czy po zakończeniu tej wyprawy, nawet jeśli uda się zaradzić szaleństwu to czy będę w stanie wrócić do dawnego życia.
- Rodzina to największa siła i słabość zarazem. -odparł duch. - Lecz na twoim miejscu bym się nie martwił o przyszłość, gdy to teraźniejszość jest niepewna. Ci którzy wybiegają myślami za daleko, najczęściej potykają się o kamień, który jest tuż przed nimi. - przedstawił swój punkt widzenia Yartak. - Ja nigdy nie zaznałem miłości. -dodał lekko smutnym głosem.
- Sądzisz, że w takim razie powinienem skontaktować się z żoną? Nie chcę jej martwić, ale z drugiej strony trudno mi się skoncentrować na celu gdy nie wiem czy jest bezpieczna. Poza tym… jeśli dowiem się, że coś jej grozi to nie będę mógł kontynuować misji. Mam gdzieś dobro kraju jeśli moja rodzina jest w niebezpieczeństwie
- Jeden mędrzec powie tak, inny powie nie. -odparł Yartak rozkładając dłonie niczym szale wagi. - Wszystko niesie ze sobą konsekwencję. Nie wiedza to dar, który czasem warto poświęcić by uspokoić duszę.
- Więc zrobię to - odpowiedział John po chwili zastanowienia - Chociaż przyznam szczerze, że naprawdę się boję. Zaczekasz zatem moment czy najpierw dokończymy rozmowę o tym jakąż to złowieszczą moc mam powstrzymać?
- Kończ to co zacząłeś, inaczej twoje myśli zawsze pozostaną sztormem. -odparł Yartak, a nad jego dłonią uformowało się zwierciadło. Takie samo, w jakim wcześniej pokazywał Johnowi kawałki swej przeszłości.- Niedaleko, jest dom, stara rezydencja. -wyjaśnił, zaś magiczny portal ukazał zniszczone domostwo… to do którego zmierzała Shiba i jej drużyna. - Wewnątrz, ktoś formuje potężne zaklęcie, magię która zmienia ciała i umysły. Boje się, iż to może przyciągnąć mego ucznia, który będzie chciał by to zaklęcie pękło i rozlało się po okolicy. -westchnął starożytny mag. - Chciałem, byś według moich instrukcji unieszkodliwił ten czar. -dokończył swoją foertę.
- Rozumiem… Jeśli będę w stanie to zrobię to, jednak skoro mówisz że może to przyciągnąć twojego ucznia to zdaje się być dość ryzykownym zadaniem. Jeśli pojawi się tam pierwszy to nie sądzę bym był w stanie go powstrzymać
- Póki co przebywa tam, gdzie wcześniej mówiłem. -odparł mag. - Ja tylko ostrzegam Cię, sam nie wiele mogę zdziałać w tej postaci. -westchnął bezradnie. - Można by powiedzieć, iż moja moc cofnęła się o kilkaset lat.
- W jaki sposób mam powstrzymać zaklęcie? I czy wiesz kto formuje tą magię? Poza tym jeśli jest tam sam to moja zdolność niewidzialności może nie zadziałać tak jak powinna
- Trzeba zatrzymać zegar, oraz odwrócić jego bieg. -odparł dość enigmatycznie zamaskowany. - Kiedy tam dotrzesz zrozumiesz, o czym mówię. Co do twórcy zaklęcia, niestety nie mam jeszcze pojęcia.
- Mówiłeś też coś o narzędziach, które będą mi potrzebne a którymi ty dysponujesz. Co miałeś na myśli?
- Wiedza jest narzędziem. -odparł mag, po czym w jego dłoni zmaterializował się monokl. - Oraz możliwość postrzegania prawdy. -dodał rzucając Johnowi przedmiot.
- Bardziej miałem nadzieję na berło unicestw-każdego-wroga-jednym-machnięciem deluxe - mruknął John przypominając sobie produkty oferowane przez firmę swojego teścia - Ale w sumie też może być. Jeśli to wszystko to trzymaj za mnie kciuki - dodał zakładając monokl, łańcuszek przypinając do garnituru.
- Będę Cie obserwował. -odparł ciepłym tonem, Yartak rozmywając się w ciemną chmurę, która wpłynęła do medalika Johna.
- Nie będzie ci tam trochę ciasno…? - w głosie Anonima dało się łatwo wychwycić niepewność. Westchnął ciężko przygotowując się psychicznie na to co miało nieuchronnie nadejść po czym przywołał swą moc, by skontaktować się z żoną
- Halo, kochanie?

Najpierw była cisza, niczym w telefonie którego słuchawki ktoś nie chce podnieść. Dopiero po dłuższej chwili, miły dla ucha kobiecy głos odpowiedział Johnowi. Wydawał się lekko zdezorientowany, jak gdyby dziewczyna nie rozumiała, czemu rozmawia z własnymi myślami.

- Halo, kto mówi?
- Jane, kochanie? To ja, John - odpowiedział Anonim pełen najgorszych przeczuć. Czy aby na pewno rozmawiał ze swoją żoną? A jeśli tak to skąd to pytanie?
- Jaki John? Skąd znasz moje imię i gdzie jesteś? -kobieta, była widocznie przerażona, formą w jakiej toczyła się rozmowa. - Jesteś duchem?
- Nie, nie jestem duchem, kontaktuję się z tobą za pomocą myśli. Jesteś Jane, prawda? Jane, córka Jacoba von der Zauberer?
- Jestem Jane… ale mój ojciec nie żyję już od dawna. -odparła, kobieta. - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz, ja nic nie zrobiłam. -dodała dalej niezbyt przekonana do tego typu rozmowy.
- Ale czy nazywał się Jacob von der Zauberer? Muszę wiedzieć, ponieważ równie dobrze to może być pomyłka
- Tak, mój tata sie tak nazywał. -odparła kobieta, zaś John dzięki swej intuicji miał pewność, że mówi prawdę.
- W takim razie dobrze trafiłem. Poproszono mnie bym się upewnił, że jesteś bezpieczna - odpowiedział John z trudem panując nad swoim głosem
- A czemu miałabym nie być bezpieczna? Jestem z mężem, nic mi nie grozi. -odparła kobieta, wracając do bardziej znanego Johnowi tonu.
John zastanawiał się przez chwilę nim odpowiedział
- W takim razie to wszystko

Gdy zakończył telepatyczny kontakt jego twarz przypominała bardziej pozbawioną emocji maskę. Ta chwila rozmowy dała mu bardzo dużo, upewnił się że żona jak na razie jest bezpieczna i że najprawdopodobniej dopadło ją szaleństwo. Zbyt duża dzieliła ich odległość by mógł jej teraz pomóc, musiał rozwiązać problem epidemii w pierwszej kolejności… a potem wrócić do domu i dokonać morderstwa. Nieusprawiedliwionego szlachetną misją, podjętego świadomie i z premedytacją morderstwa. Kimkolwiek był ten, którego Jane uważała w tej chwili za męża zostanie zabity przez Johna, nie przez jego brata ale osobiście przez niego. Dodatkową korzyścią z tej krótkiej rozmowy był fakt że teraz rzeczywiście wśród szaleńców będzie mógł się stać anonimowym, stan jego umysłu można było w tej chwili określić jako conajmniej niestabilny. Gdy odezwał się do Yartaka jego głos był jeden spokojny, podobnie jak pod koniec rozmowy ze swoim teściem

- W takim razie ruszam powstrzymać tego maga
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 04-09-2013, 20:46   #284
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
John Doe


Przedstawiciel największej firmy handlującej arsenałem magicznych przedmiotów, powłóczył nogami niczym zombie. Ostatnie kilka godzin, przyniosło mu tylu nowych zmartwień i problemów, iż te wręcz zgniatały jego drobną posturę. Najpierw teść wydawał się być jakiś nieswój, potem zaś rozmowa jasno wskazująca na obłęd żony. Chociaż może, jeżeli znajdą lekarstwo, uda się ją wyleczyć, nim zaraza odbierze jej życie?

Anonim, szedł za wskazaniem Yartaka, w stronę wioski, której domostwa majaczyły gdzieś hen daleko. Nieumarły mag był chyba jedyna istotą, która ostatnimi czasy naprawdę go wspierała. Jednak John wiedział, iż z magami bywa różnie. Magicy zawsze mieli swój interes w każdej czynności jaką robili, więc czemu teraz miałoby być inaczej?

Intuicja Johna zaś dawała mu znaki… ostrzeżenia iż zbliża się coś groźnego, wręcz śmiertelnie niebezpiecznego. Czuł że jak najszybciej musi opuścić miejsce w którym aktualnie się znajdował, bo inaczej jego krucha osoba zostanie narażona na przedwczesny zgon. Problemem było to, iż niezawodny dotąd szósty zmysł nie był wstanie sprecyzować o co chodzi. Jak gdyby nawet ta potężna moc, nie była pewna co lub, kto grozi mężczyźnie. Papieros jakoś odruchowo trafił do jego ust – od by uspokoić nerwy.

Wtedy też uszy Johna wychwyciły melodie… skoczną i nie pasująca do miejsca, które wraz ze zbliżaniem się do miasta, stawało się coraz bardziej ponure.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4QHYuNC7tI0[/MEDIA]

Bystre oko, połączone z wszechobecną w życiu przedstawiciela handlowego intuicją, pozwoliły mu jednak wytropić źródło melodii. Duży gramofon wygrywał muzyczkę, zaś siedzący pod pobliskim drzewem, mężczyzna wsłuchiwał się w nią. Karty, kości i inne przybory do gier, rozłożone były na niewielkim stoliku przed nim. Oczy białowłosego, były przymknięte gdy z uśmiechem słuchał melodii. Szyld wiszący na gałęzi drzewa, tego nietypowego stoiska głosił zaś:

Podróż za wygraną.

Elegancki strój, zachęcał do podejścia, jednak szósty zmysł który niemal wariował od zagrożenia, doradzał pośpiech. Co prawda nie wskazywał on na to, by kuglarz, był owym niebezpieczeństwem, ale czy John miał czas na gierki? No i o jaka podróż chodziło?



Blackskin’s Brutes


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OmMnBkkWwbQ[/MEDIA]

W poszukiwaniach kompana.


Potężne kopnięcie zbrojnego, rozbijały oraz to nowe ściany. Więzienne cele, stawały przed nim otworem, ale Khaliego widać nie było. Co prawda w niektórych pomieszczeniach, wojownik natykał się na martwe ciała, lub wycieńczonych więźniów… ale przecież ktoś taki jak on nie będzie się przejmował losem plebsu!

Lochy były spore, więc szukanie mnicha w pojedynkę zajmie pewnie duża czasu, po cicho Richter mógł liczyć na to że Gort upora się ze swym wrogiem dość szybko, by pomóc mu w poszukiwaniach. Wszak mieli jeszcze zabić, lorda na tych włościach, który już zaczął uciekać z podkulonym ogonem.

Kolejne znudzone kopnięcie rozbiło ścianę… a rycerz stanął oko w oko z zaślinioną paskudną bestią.


Była umięśniona… oraz dość bezkształtna. Co prawda stała na czterech potężnych odnóżach, ale tam gdzie winna mieć dupsko wyrastała jej umięśniona łapa. Paszczy nie było jednej, czy dwóch a aż trzy! Pełne śliny, oraz szeregów ostrych zębisk, które szczerzyła w stronę wojownika. Jej ciało nie było pokryte skórą, była to góra odsłoniętych i lekko galaretowatych mięśni. Stwór od razu skoczył na Richtera by odgryźć jego głowę… ale łapsko rycerza chwyciło za górną szczękę, nie pozwalając jej opaść nawet o cal.

Gdy demon i przeklęty woj. Siłowali się ze sobą, zza cielska stwora, dobiegł głos.
- Kolejni niewierni, przybywają tak jak i prorok przewidział!- był to Mordok, główny kapłan tego miejsca. Zapewne w Pogoni za Khali i Przydupasem, wszedł do lochów, a hałas wywołany przez Gorta i Richtera zwabił go w to miejsce. Dłoń klechty dotknęła ciała demona… który jak gdyby urósł trochę za sprawą magicznej energii, coraz mocniej napierając na zbrojnego.

Jeden za drugim.


Gort z głośnym rykiem natarł na Ugmara. Dwaj rośli przeciwnicy zderzyli się ze sobą… lecz to wilk morski dominował w tym starciu. Mimo że piąchy demona, uderzały o twarz pirata nie mogły sforsować jego defensywy, odbijając się od uśmiechniętej paszczęki. Kamienne kule, pokryte kolcami odrywały natomiast, kolejne części kościanej gęby Ugmara, który powoli tracił siły. Prawy sierpowy dokończył sprawy, posyłając demona daleko w głąb korytarza, gdzie z łupnięciem wbił się w ścianę. Nie wstał już by dalej walczyć, zas małe płomyczki ,zaczęły powoli sprowadzać jego ciało do wymiaru z którego przybył.

- Nareszcie bo zaczynałem się nudzić. –zachichotał, czarny twór w koronie na ramieniu pirata. – Powinieneś olać tą wyporowe i wracać na morze, tam jest ciekawiej. –dodał, poprawiając ozdobę na swej głowie, by póki co rozwiać się w mgłę i zniknąć.

Pirat strzelił karkiem, zaś oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do półmroku panującego w korytarzu. Calamity narobił sporo bałaganu, porzebijając się przez kolejne ściany, a sądząc po odgłosach znalazł kogoś skorego do bitki. Jedna nie to teraz było głównym obiektem przykuwającym uwagę Pirata. W korytarzu bowiem jeszcze ktoś był, Gort czuł jak jego ciało wywiera nacisk na podłoże. Przeciwnik, czy tez nowy Nakama nie chował się długo, gdy tylko ciało Ugmara spłonęło wyłonił się jak gdyby z nicości.


Młody chłopak w czarnym stroju. Jego oczy obwiązane były opaską, zaś strój wskazywał, że jest to raczej zwolennik mocnej muzyki. Murzyn nie wiedział jednak, że identyczny chłopak spacerował teraz wraz z Suro w stronę twierdzy.
- Piękna walka. –rzekł z uśmiechem. – Szkoda że nie mogłem jej oglądać. –dodał wskazując na opaskę. – Gort Kingstone jak mniemam? – zapytał, dalej uśmiechając się wesoło.

Pan Magii


Lód powoli pochłaniał czarne macki portali. Bitwa w wieży dobiegła końca, chociaż krew i trupy znaczyły jej straszny przebieg. Gdyby demon stworzonym przez ta magie dać dorosnąć… strach pomyśleć ilu magów o mocy Elathorna i Samanty było by potrzeba by je zgładzić. Kobieta w błękicie, przekazała kobieta, kamień portalu, z dokładna instrukcją gdzie i jak go użyć. Dzięki temu białogłowy, powinny już niedługo trafić na bezpieczny obszar po za miastem.
- Całkiem dobrze nam poszło. –westchnęła Samanta, siadając na lodowej czapie. – Paskudna antyczna magia. –dodała z obrzydzeniem zerkając na portale.
- Tak, nigdy nie słyszałem by za pomocą skondensowanej mocy magicznej, wydobyć z kogoś nienarodzone dziecko i przemienić je w demona. –dodał z bólem w głosie Elathorn. Rany mu doskwierały, mimo, że pokrył je ochroną cienką warstwą lodu, bolało jak diabli. Kwasowe kły demonicznych pomiotów to jednak nie przelewki.
- Zamrożę ostatni portal i znikamy stąd. –dodał gdy lód począł atakowac ostatni z demonicznych przeobrażaczy.

- Shihihihihihih. –za plecami dwójki magów rozległ się bardzo charakterystyczny chichot. – Gdzie to niby pójdziesz podrzędny magiku?



Mirro, wyłonił się z sporego lustra, które pojawiło się na ścianie pomieszczenia. Jego czarny płaszcz falował delikatnie, zaś lodowa pokrywa dookoła niego, pękała na drobne kawałeczki. – Shihihih, zniszczyliście mi tutaj całkiem przyjemną wylęgarnie. A ponadto, musiałem tu przyjść co spowodowało, że mój więzień właśnie ucieka. Shihihi. –dodał… lecz mimo chichotu, wcale nie brzmiał na zadowolonego.
- Shihihi z waszych twarzy zrobię sobie piękne maski. –dodał powoli sunąc w stronę dwójki czarodziejów. Samanta i Elathorn poczuli w jednym momencie to samo – powietrze, aż zaiskrzyło magią. Zaś epicentrum które nią płonęło, był Mirro, który mocą przewyższał znacznie każdego z nich, a nawet dwójkę naraz.

Spodziewaj się niespodziewanego

Khali kuśtykał ciemnym korytarzem, z ręką na szyi nieznajomego. Wszystko go bolało, ale uśmiech krył się pod burzą rudych włosów. W końcu był wolny! Spojrzał na swoją prawa dłoń, na której brakowało jednego palca – Mirro zaczął się nudzić, czym zaowocowały wzmożone i brutalniejsze tortury.
- Jeszcze raz dzięki, gdyby nie ty chyba by mnie tam zamęczył po powrocie. –wydyszał mnich, do nieznajomego. Jednocześnie dziękował bóstwom za ten łut szczęścia. Gdy jego oprawca opuścił celę przez ogromne zwierciadło, od razu wpadł tam ten człowiek. Sprawnie uwolnił go z kajdan, a jakimś kamyczkiem, zanegował magiczne więzy, była to naprawdę sprawna akcja.
- Jak Ci właściwie na imię? –zapytał Khali gdy skręcili w kolejny, jaśniej oświetlony pochodniami korytarz.
- Katou. –odparł szmugler, który podtrzymywał Rudego pomagając mu iść. Mnich nie był mocno ranny, ale wycieńczony i zagłodzony. – Nie chciałem tego mówić wcześniej ale…
- Kojarzę to imię… –przerwał mu zamyślony Khali. – Na pewno już gdzieś o tobie słyszałem…
- No właśnie to chciałem powiedzieć. –stwierdził Katou, uśmiechając się lekko. Spojrzał na Khaliego… a potem rudy mnich leciał już przerzucony przez bark szmuglera w stronę najbliższej ściany. Mim wycieńczenia, zdołał jednak wylądować na niej niczym pająk a następnie zgrabnie opaść na ziemię.
Pod kapeluszem rudzielca błysnęły jego oczy, które w końcu przejawiły zrozumienie.
- Katou… ten którego nie dopuszczono do turnieju?
Szmugler przytaknął ruchem głowy, stając w typowej dla wojowników ze wschodu pozycji.
- Ten którego ciemne sztuczki, nawet radę starszych wprawiły w zgorszenie. –dodał Rudy, który także zaczął stawać w pozycji bojowej. – Po co tu jesteś i czemu mnie uratowałeś?! –krzyknął jeszcze mnich nim Katou ruszył w jego stronę.
- By pokazać, że jestem lepszy. –padła odpowiedź, a przemytnik wybił się do góry.

Zaczęła się finałowa walka dawno zapomnianego turnieju.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 09-09-2013, 22:20   #285
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Spotkanie w podziemiach

Suro, przez dłuższą chwilę stał i bez słowa gapił się na nieznajomych. Całość sytuacji była jakby wzięta żywcem z kiepskiego przedstawienia-horroru. Spotkanie w tunelu, zapewnienie o niebyciu zabójcami... jeszcze tylko zatrutego sztyletu w plecach brakowało. A to zapewne wkrótce miało się zmienić. Przynajmniej jeśli dwójka obcych zostałaby zignorowana. Na to elf nie zamierzał pozwolić. Znaczy, gdyby nie to głupie zapewnienie pewnie przeszedłby obok nich jakby nigdy nic, może co najwyżej uruchomiłby swój wietrzny zmysł, by mieć pewność, że nic nie będzie tkwiło w jego plecach. Teraz jednak nie można było sobie ot tak zwyczajnie dalej iść. Poza tym ta odrobina złośliwości, która wetknięta była w każdą żywą i myślącą abstrakcyjnie istotę domagała się o chwilę uwagi dla siebie.
Białowłosy przeszedł parę kroków do przodu. Gdy znalazł się koło Haru, zachwiał się na tyle, że musiał oprzeć się o kobietę, by nie upaść na ziemię.
– Przygotuj się do walki. Powoli, spokojnie, ale się przygotuj. – ciche słowa, jakie usłyszała luba szermierza, świadczyły, że zachwianie się było w pełni zamierzone.
Suro, wyprostował się, starając się zachować przy tym pozory, że jest bardziej osłabiony niż w rzeczywistości. Jeszcze chwilę przyglądał się nieznajomym. Kupa łachów mogła mieć ukryte w swym wdzianku jakieś niespodziani, ale to niewidomy przyciągnął uwagę szermierza na dłużej. Fakt, że był ślepy, oznaczał tylko jedno. Jego inne zmysły były lepiej rozwinięte. Pytanie tylko które to były...
– Jeśli nie jesteście mordercami czy czymś to, co tutaj robicie? Jeśli można wiedzieć oczywiście. – głos białowłosego wskazywał, że lepiej by było, gdyby dwójka obcych podzieliła się informacjami. - Osobiście obstawiam dwie opcje. Pierwsza... jesteście złodziejami, co automatycznie sprawia, że jesteście kłamcami, bo złodzieje zaliczają się, przynajmniej według mnie do czegoś. Druga... jesteście ludźmi włodarzy tego miasta. Co w sumie też sprowadza się do bycia kłamcami, bo zaliczylibyście się wtedy do morderców.
Jedno trzeba było przyznać tej dwójce. Potrafili się wysławiać w sposób zrozumiały dla Suro. Jakże miła odmiana...
- Czyli wy też jesteście jednym z tej dwójki, skoro tu jesteście? -zapytała kupa szmat, szybko łapiąc grę Surokaze. Ślepiec zaś, nawet nie ruszając się, dodał. - Podziemia są otwarte dla wszystkich, korytarze mają więcej wejść niż mogłoby się zdawać.
– No niestety nie trafiłeś. Fizjonomia większości z nas uniemożliwia nam bycie strażnikami, a nasza liczebność raczej nie służy byciu złodziejami. – elf uśmiechnął się lekko. Nie zamierzał dyskutować o ilości możliwych wejść do podziemi. Nie za bardzo był w tej kwestii obeznany. – No to skoro twierdzicie, że nie jesteście mordercami, to poświęcicie chwilę, by opowiedzieć mi najnowsze plotki? – Białowłosy odwrócił głowę w stronę Haru. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zostawienia mnie tutaj na chwilę z tą dwójką? – zapytał, po czym znów poświęcił większą część swojej uwagi na obserwowaniu nieznajomych. Ta mniejsza część skupiona była na uformowaniu wietrznych dłoni na plecach mężczyzny. Ot tak na wszelki wypadek.
- Ledwo się trzymasz na nogach. -syknęła kobieta. - Czy Ciebie do reszty pojebało? -dodała jak zawsze pokazując swe pazurki. Niewidomy natomiast przejął główną rolę w rozmowie, bowiem krótkim stwierdzeniem zbił pytanie elfa. - Nie jesteśmy z Lukrozu, nie znamy plotek.
- Och... no trudno. A tak byłem ciekaw co ciekawego dzieje się w mieście. W takim razie mniejsza o to. – elf ukłonił się, a jego sztuczne ręce zjechały w dół pleców, chowając się przed wzrokiem kupy szmat. Nim Suro się wyprostował, zamknął oczy i aktywował wietrzny zmysł. – Miło było poznać, ale pewnie każdy z nas ma ciekawsze rzeczy do roboty niż rozmowa o przysłowiowej pogodzie, szczególnie że pewnie nawet nie wiemy, jaka ona jest.
Może był zbyt przeczulony na punkcie zagrożenia... W końcu ostatnio niemal każda nowo poznana osoba chciała zrobić mu krzywdę. Dlatego pewnie oczekiwał ataku w każdej chwili. Pewnie, gdyby miał zły humor i był w lepszym stanie, zaatakowałby pierwszy. Ale co jeśli nie byli zagrożeniem tylko zwykłymi – jeśli można tak nazwać kogoś, kto musiał korzystać z podziemi – osobami?
- I kto by pomyślał, że zwykła rozmowa mnie tak zmęczy. – szermierz schylił się, opierając ręce na kolanach. - Idź, idź. – ponaglił gestem Haru – Albo nie... ty zostać. Ty... – palec wskazujący został wycelowany w Elie - Byłabyś tak uprzejma i poszła zresztą przodem? Muszę trochę odpocząć a przydałoby mi się towarzystwo w razie poważniejszej utraty energii.
- Idziecie z miasta czy do miasta? -zapytała sterta szmat, obserwując powolny pochód. - Trochę się zgubiliśmy, a nie chcemy tu za długo błądzić. -dodał całkiem racjonalnie.
- Ani tutaj, ani tutaj. Idziemy do zamku. A wy gdzie się wybieracie? - zapytał elf.
- Ja do miasta. -mruknął ciągnący wózek lekko poprawiając na nim swe szare dłonie. - A ja do zamku… czyli chyba z wami. -westchnął ślepiec.
Suro, przez chwilę rozmyślał nad dołączeniem nieznajomego do kompanii. A raczej pozwoleniu mu iść w tym samym kierunku. Miał jednak co do tego pewne wątpliwości.
– Jak on... – białowłosy wskazał na niewidomego - mógł być twoim przewodnikiem, skoro idziecie w różne miejsca?
Trudno było podjąć decyzję, mając jedynie szczątkowe informacje o dziwnej dwójce. Mogli być kimś z ludzi tego dziwnego proroka. Mogli działać niezależnie. Mogli być kimkolwiek...
– I tak w sumie to, kim jesteście?
- Korytarze są rozległe… miał mi pomóc dotrzeć do tego odpowiedniego. -zaśmiała się nerwowo kupa szmat, po czym dodała. - Ja jestem przemytnikiem, dla tego tędy podróżuje. -mówiąc to ruchem kaptura wskazał na wózek.
- Ja zaś jestem złodziejem. -stwierdził ślepiec, z lekki muśmiechem na ustach. - Zaś na zamku jest coś, czego pragnę.
Słowa bez dowodów były tylko słowami. A te mogły być zarówno prawdziwe, jak i wyssane z palca. Suro, nie potrafił dokładnie odróżnić, kiedy ktoś mówił prawdę, a kiedy kłamał. Mógł tylko się domyślać. Nie mniej, jednak jeśli chodzi o tę dwójkę, elf zdecydowanie wolał ich mieć przed sobą niż za plecami.
- Jak dla mnie możecie się zabrać z nami. Pewno w zamku będzie niebezpiecznie… tak tylko ostrzegam.
Białowłosy spojrzał przymkniętymi oczami na Haru, jakby licząc, że ta wyrazi swoje zdanie na ten temat. W końcu to ona była dowódczynią kobiet i zapewne miała inne priorytety niż szermierz.
- Niech idą… ale jeden podejrzany ruch i stracicie głowy. -dodała ze srogim wzrokiem.
- Nie ma sprawy… brak oczu mi wystarczy. -zaśmiał się młodzian, a jego towarzysz chrząknął cicho. - To wy na zamek.. a ja do miasta, skoro wiem, gdzie prowadzą trzy tunele, czwarty analogicznie musi mnie doprowadzić tam gdzie chce. -stwierdził powoli ciągnąc wózek w stronę przejścia.
- Do zobaczenia, czy coś. -pożegnał się niezbyt przyjaźnie, powoli oddalając się w znanym kierunku.
- Po co taka aramie idzię do zamku? -zapytał z lekkim uśmieszkiem ślepy chłopak, stając obok Surokaze.
– Ty jesteś złodziejem i idziesz coś sobie przywłaszczyć, a my jesteśmy zabójcami. Odpowiedź sobie sam. – powiedział elf, nie spuszczając wzroku z niewidomego. – Jesteś pewien, że chcesz iść do zamku? Jeśli już tam nie jest gorąco, to będzie z naszym przybyciem.
- Ja nie widzie innych a oni mnie. -zaśmiał się ślepiec idąc powoli koło Suro. Haru ujęła delikatnie swojego kochanka pod ramię, szepcząc cichutko do jego ucha. Wyglądać to mogło, niczym wyznanie miłości, kobieta jednak wcale nie mruczała romantycznych słówek.
- Ta dwójka jest dziwna… nikt nie powinien znać tych korytarzy. -zamruczała cicho. Ślepiec zaś kontynuował. - Gdy pracujesz w cieniu, nie możesz bać się ognia, bo to on tworzy mrok. A czemu na zamku już teraz ma być gorąco?
– Dlatego wolałem mieć ich przy sobie, by w porę zareagować. – odszepnął Suro, puszczając dziewczynie świecące oczko. Nie podobało mu się, że nieznajomi się rozdzielili. Zgodnie z jego słowami wolał mieć ich przy sobie. Teraz mógł kontrolować tylko jednego. Tego silniejszego, czy tego słabszego?
– Nie żebym się czepiał czy coś, ale jak na niewidzialnego to całkiem dobrze cię widzę. – powiedział już głośniej elf. – No wiesz, nie każdy lubi jak złodzieje czy coś kręci mu się po posiadłości. Zresztą sam doskonale o tym powinieneś wiedzieć.
- Ciebie nie okradam. -odparł mu młodzian. - Dla tego możesz mnie zobaczyć. -zaśmiał się cicho. - Wybacz, że się nie przedstawię, w moim zawodzie chodzi o dyskrecję. -dodał ciągle wesoły.
– Wątpię czy byłbyś w stanie to zrobić, nawet gdybyś chciał. – odparł spokojnie szermierz, któremu zdecydowanie nie udzieliło się radosne zachowanie złodzieja.
W sumie, gdyby tak niewidomy spróbował kradzieży, dałby tym jednoznaczny powód, by skrócić go o głowę. Surokaze czuł, że coś z tym tajemniczym osobnikiem jest nie tak. Wcześniejsze słowa Haru wskazywały, że nie tylko on tak uważa. Ale nie miał pewności. Nigdy nie było pewności. Na domiar złego, cholerna moralność, która tkwiła gdzieś tam w środku elfa, na całe gardło darła się, że białowłosy jest zabójcą nie mordercą.
– A mnie się wydawało, że złodzieje lubią jak ich ofiary wiedzą, kto ich okradł. Oczywiście, jeśli ofiary nie mogą się do nich dostać. A tak swoją drogą. Skąd wiedzieliście o tych podziemiach?
- Profesjonaliści wolą, gdy nikt nawet nie wie, że został okradziony. -dodał ślepiec. - Co do tych tuneli, mógłbym spytać o to samo prawda? Ale skoro prowadzisz ze sobą tyle kobiet, to pewnie ma to związek z tym obłędem, jakoby to niewiasty były demonami. -stwierdził ślepiec, po czym dodał. - Jako profesjonalista, muszę wiedzieć o wielu zapomnianych przejściach i zakamarkach, nic specjalnego.
Surokaze musiał przyznać jedno - mężczyzna zachowywał się bardzo naturalnie. Nawet jeżeli kłamał, to robił to tak dobrze, że chyba jedynie John mógłby tutaj pomóc w ocenie prawdy.
– Może i ma coś wspólnego z tym obłędem, a może i nie ma. Jeszcze nie zdecydowałem czy się w to mieszać. – odparł elf, z lekkim uśmiechem wpatrując się w Haru – A może się zaciągnę do miejscowego władcy. Któż to wie...
Suro, zamknął oczy. Zaczął postrzegać otoczenie przy pomocy pozostałych czterech zmysłów. Interesowała go jedna kwestia. Jakie różnice uda mu się doświadczyć między sobą a kobietami bez użycia wzroku.
Było to dość dziwne posunięcie… macać innymi zmysłami wszystkie kobiety dookoła, gdy jego dziewczyna stała tuż obok. Chociaż z drugiej strony czy nie był to genialny sposób, na skok w bok z czystym sumieniem? Tak czy inaczej, rozróżnienie płci samym wietrznym zmysłem nie było takie proste… ale dało się to zrobić. Po dłuższej chwili elf był pewien, że wszyscy poza nim i ślepcem w tym korytarzu, są płci przeciwnej.
- Coś taki cichy? -zapytała Haru, zerkając podejrzliwie na skupionego Suro.
– Sprawdzam, czy nasz pan złodziej czasem nie wie o nas za wiele... – odparł spokojnie elf, ponownie skupiając swoje zmysły na jak najbliższym otoczeniu. – Muszę przyznać... – dodał po chwili już głośniej – że masz nieźle rozwinięte zmysły. Nie poczujesz się urażony, jeśli zapytam, jakie to zmysły? No bo chyba tylko dzięki nim wiesz, że tutaj tyle kobiet... Nie mylę się?
- Magik nie zdradza swoich tajemnic. -odparł ślepiec z lekkim uśmieszkiem. - Ale powiedzmy, że słuch mam niezły. -zaśmiał się cicho. - Ale podoba mi się twoja spostrzegawczość i ostrożność, zawsze czujny co?
- Suro ty powinieneś mniej szukać zaczepki, a bardziej dbać o zdrowie. -westchnęła Haru. - Ostatnio nieźle oberwałeś…
– Nie wiem czy czujny, ale na pewno nieufny. Gdybym był czujny, miałbym na swoim ciele mniej blizn. – odparł elf, śmiejąc się. Następnie zwrócił się do Haru. – Jakbym szukał zaczepki to, któryś z nas pewnie byłby wbity w ścianę. Poza tym ty tutaj jesteś, więc możesz za mnie zadbać o moje zdrowie – tej wypowiedzi towarzyszył zaczepny uśmiech. Szybko jednak zniknął zastąpiony przez zwyczajową obojętność. – Daleko jeszcze? Mam już dość tych korytarzy. Przydałoby się trochę świeżego powietrza...
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 10-09-2013 o 21:27.
Karmazyn jest offline  
Stary 10-09-2013, 16:34   #286
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Monsters...Monsters everywhere


Nawet tego który w swym żywocie widział wiele potworności, obrzydzała odrobinę ta abominacja. Ale szeroki i wręcz demoniczny uśmiech zagościł na jego pokiereszowanej twarzy.
- Gadaj zdrów… i tak będziesz martwy za parę… chwil. - Przemówił rycerz siłując się ze szczękami bestii. Czując coraz większy nacisk potwora wycofał rękę, aby potworna gęba opadła wprost pod ostrze Despair, w celu dekapitacji jednego z łbów. Jeżeli to łbem można było nazwać.
Plan powiódł się idealnie, jeden z olbrzymich łbów opadł na miecz, odpadając od reszty ciała, na kamienną posadzkę. Jednak abominacja chyba niezbyt się tym przejęła, bowiem jedno z jej odnóży uderzyło w pierś Calamitiego posyłając go w tył. Pancerz popękał od siły potężnego potwora, a kilka kawałków przeklętej stali opadł ona ziemię. Na domiar złego z kikuta istoty, nawet nie lała się krew. Coś tam tylko cicho bulgotało, a po chwili paszcza wyłoniła się na nowo z cielska demona.
- Jesteś zagrożeniem dla naszej wiary, tacy jak ty muszą zginąć! -zagrzmiał Mordok, dalej kryjący się za swym przywołańcem. Jednak świetlista smuga, przeleciała między nogami demona, rozbijając nagolennik Calamitiego, swoją magiczną energią. Był to atak niezwykle podobny do tego generowanego, przez broń oficerów.
- Chyba...ty… - Odburknął Calamity przenosząc się za bestię. Jeżeli dobrze kombinował, tam powinien być ten magik od siedmiu boleści. Zaraz po teleportacji zionie oparami na niego jak i jego przywołańca.
Przeklęty rycerz, pojawił się za potworem w obłoku trujących oparów. Kapłan krzyknął odskakując do tyłu, gdy fioletowa mgła, poczęła parzyć jego skórę i rozpuszczać ubranie. Zaczął on odrywać kopcące się strzępy materiału, z dzikim krzykiem.
Bestia tez ryknęła, bowiem jej galaretowate ciało, poczęło topić się niczym rozgrzany metal. Wierzgnęła ona swymi potężnymi odnóżami, by uderzyć w zbrojnego… lecz ten zgrabnie odsunął się z ich trajektorii. Wszak Richter stoczył już tyle bitew, że jego refleks powoli zaczynał dorównywać temu, który tak chełpił się kat.
Lekki uśmieszek miał już pojawiać się pod hełmem, gdy jednak poczuł on ból w prawej nodze. Gdy spojrzał w dół spostrzegł odciętą wcześniej paszczę, która teraz rozrywała jego nagolennik, potężnymi szczękami. Głowa poruszała się niczym robak… ale powoli zaczęło wyrastać już dla niej nowe ciało, niemal identyczne jak to pierwotne.
Widząc jak robal wgryza mu się w nogę uniósł pięść, by z impetem przygrzmocić prosto we wgryzający się łeb. Zaraz po tym, ruszy w przód by rozerwać czarownika na strzępy. Wszak to on kontrolował demona, więc to jego pierwszego należało się pozbyć. Calamity nie miał zamiaru być delikatny, zresztą jak zwykle.
Obita metalem piącha opadła w dół, by ugodzić w glistopodobne stworzenie. Z głośnym mlaskiem, rozpłaszczyło się ono na kamieniach, niczym wielki ślimak. Zęby wykrzywiły się w różne strony, wypadając z paszczy, a cichy kwik, znaczył że to starczyło by unieszkodliwić przeciwnika.
Duży kuzyn potwora, odbił się mocno od ziemi, skacząc na Calamitiego. Potężne łapy, uderzyły w barki Richtera, a ciężar stwora, zrobił swoja przewracając go na ziemię. Bestia chciała, odgryźć łeb tak przygwożdżonego zbrojnego, ale ten ponownie chwycił jej szczęki, siłując się z nią.
- Zginiesz niewierny.. -wyszeptał kapłan, na którego palcach zaczęła zbierać się świetlista energia. Kapłan szykował jakiś potężniejszy czar, wycelowany prosto w głowę Richtera.
Tego nie przewidział, ale w improwizacjach zwykle właśnie górował. Siłując się ze szczękami, stwora sam zbliżył swoje oblicze by zionąć oparami prosto do gęby monstrum. Zaraz po tym przeniesie się za Mordoka i przebije jego pierś na wylot potężnym pchnięciem dłoni. Nadal miał nadzieję że w momencie śmierci czarownika, bestia także zniknie lub po prostu zdechnie.
Improwizacja i zaskoczenie to ważne elementy na polu bitwy, którym bez wątpienia był teraz podziemny korytarz. Trzech walczących ze sobą osobników, podjęło swe akcje niemal jednocześnie, sekundy, a nawet ich ułamki zdecydowały o tym kto zyskał przewagę. Calamity uniósł głowę, by zionąć oparami, jednak wtedy mniejsza głowa bestie, wydłużyła się niczym robal. Wgryzła się ona w górną część hełmu rycerza, mimo iż jedynie naruszyła ciało pod zbroją, sprawnie pociągnęła głowę Richtera w górę, tak że opary uderzyły w sklepienie korytarza. Następny ruch należał do Mordoka, którego promień wystrzelił, w momencie gdy Richter został ugryziony. Jednak nagłe poderwanie łepetyny przeklętego zbrojnego, sprawiło że promień jedynie musnął pancerz. Odpadła spora część hełmu, a policzek został mocno podsmażony. Jednak lepsze to niż los ściany, która trafiona główną wiązką energii, zafundowała sobie nową, wielką dziurę. Ból i zamieszanie, sprawiło jednak iż zniknięcie Richtera nie powiodło się. Ot nie mógł się skupić by użyć tej sztuczki, która wymagała minimalnych ilości koncentracji.
- Wiedzeni ciemną ścieżką, spotkają swój los w otchłani grzechu. -zacytował zapewne jakieś pismo, Mordok.
Rozgniewany zbrojny wbił palce w łepetynę stwora, starając się ją najnormalniej na świecie ukręcić. W dodatku zaparł się nogami o jego podbrzusze by jednocześnie wyrwać jedną z głów jak i odepchnąć cielsko od siebie. Wtedy to ponowi próbę zaatakowania Mordoka tak jak zamierzał na początku.
Walka rozgorzała na dobre, sprawiając że cele obok, niemal trzęsły się od potęgi walczących. Ręką Richtera bez trudu ukręciła łepetynę demona… ale nic to nie dało. Mała główka, dalej wczepiona była w czaszkę zbrojnego, poruszając szczękami by wgryźć się głębiej, jak gdyby chciała w końcu dokopać się do mózgu wojownika.
Nogi zbrojnego uderzyły o podbrzusze glutowatego stwora, jednak ten mocno naparł na pierś rycerza swymi łapskami, nie dając się odepchnąć. Co gorsza, dla bohatera tej opowieści, wielka paszcza monstrum, skorzystała z okazji, że ręce zajęły się jej mniejszym bratem i zaatakowała prawy bark Calamitiego. Zbroja puściła, niczym tektura, a olbrzymie kły rozerwały mięśnie i ciało. Calamity ryknął z bólu… ale bestia też. Kwasowa krew która tryskała na wszystkie strony, poparzyła jej paszczy, rozpuszczając nawet niektóre kły.
Richter zadziałał wiedziony chwilą. Zniknął pojawiając się za Mordokiem, by wbić rękę w jego pierś. Tępy ból w barku, który obficie krwawił oraz był mocno pogruchotany, sprawił że atak jednak nie był wystarczająco szybki. Kapłan wiedziony boska opatrznością i swym własnym refleksem, zdążył okręcić się, przepuszczając dłoń pod swoją pachą.
W dłoni klechy, pojawił się czarny dym, który zaczął rozlewać się po całej celi. Po chwil Richter nie widział nawet czubka własnego nosa, otoczony przez gęsty czarny opar.
To nie był pierwszy raz gdy coś go tak pokiereszowało, jednak dawno nie był w takim stanie. Wgryzający się robal w głowę, jakoś nie pozwalał na dłuższe wspomnienia. Ręką która dzierżyła Despair, wcisnął palce pomiędzy szczęki stwora by zwolnić uścisk. Kiedy go już zdejmie, albo próba okaże się daremna ryknie z całej pojemności płuc, by rozwiać czarną mgłę i pokazać kto tutaj jest potworem.
Richter bez problemu oderwał z głowy irytującego stwora, po czym zgniótł go w dłoni. Następnie nabrał w płuca powietrza, a przeraźliwy ryk, zadudnił w całych podziemiach. Zadrżały ściany, popękała posadzka, a dym odsunął się od sylwetki zbrojnego, jak gdyby nawet on był przerażony. Co prawda nie udało mu się wypędzić oparu z całej komnaty, ale sfera dookoła niego, zrobiła się przynajmniej na jakiś czas czysta. Jednak to nie pomogło rycerzowi, bowiem gdy tylko dym się odsunął, odsłonił kolejną wydłużającą się głowę pędzącą na spotkanie jego twarzy. Zęby kolejnego robala, wgryzły się mocno dookoła jego ust, jak by ten dawał mu namiętny pocałunek. Richter zapewne ryknął by z bólu, gdyby nie fakt, że po prostu nie mógł przez to otworzyć ust. Kwasowa posoka, szybko przepaliła gębę potwora, która z sykiem upadła u stóp przeklętego wojownika. Jednak fioletowa krew lała się niczym z wodospadu z jego ust, którym brakowało teraz sporej części warg, jak i skóry.
Gdzieś z mroku za swymi plecami, Richter usłyszał przerażone jęki Mordoka, na którym wrzask musiał wywrzeć odpowiedni efekt.
To zbrojnemu zupełnie wystarczyło. Odwrócił się na pięcie i chwiejnym biegiem zbliżył się do jęków. Wymachy mieczem podczas biegu miały za zadanie rozwiać mgłę. Gdy tylko nawiąże kontakt wzrokowy rzuci się na Mordoka z zębami, podobnie jak to miało miejsce w walce z Inspiracją.
Richter pędem ruszył w stronę jęków, zaś Despair odganiał czarną mgłę. Jego oczy szybko spostrzegły skulonego Mordoka, który niczym przerażone dziecko kucał w kącie. Calamity doskoczył do niego niczym błyskawica, a zębiska szalonego wojownika, wbiły się w szyje kapłana który ryknął z bólu. Zapewne zbrojny wygryzł by mu tchawicę, gdyby nie bestia która wyskoczyła z mroku, zmuszając Calamitiego do odrzucenia rannego kapłana i uskoczenia przed wielkim cielskiem stwora. Potwór stanął przed swym panem i ryknął głośno w stronę Richtera.
Ten zaś także powarkiwał na bestie, wyglądało to jakby dwa potwory walczyły o posiłek. Mimo że chciał żadne słowo nie wypłynęło z jego pokiereszowanych ust. Kolejny bulgot, który wydobył się z gardła dzierżącego rozpacz, poprzedził przeniesienie się w górę. Pojawiając się już tam kręcił się niczym piła tarczowa, z zamiarem przepołowienia bestii na dwojga. Mordoka też chciał trafić tym atakiem. Miał nadzieję że galaretowata masa która jest mięśniami potwora są tak twarde jak wyglądają, wtedy może uda się zabić dwa ptaszki jednym głazem.
Calamity opadł z góry, niczym wielka gilotyna. Bestia ryknęła głośno, po czym, z głośnym plaskiem została przepołowiona, przez parujący od kwasu miecz. Mordok jednak odturlał się na bezpieczną odległość, przykładając dłoń do swej szyi. Błysnęło światło, a krwotok zmalał, tak samo zresztą jak i rana.
Na domiar złego przepołowiona bestia nie opadła na ziemię, jak przystało na grzeczne zwłoki. Zabulgotało… a po chwili przez Richterem stały dwa potwory… co prawda trochę mniejsze, lecz wyglądające identycznie, co ich pierwotne ciało.
- Nhsgz kughwa. - Wybełkotał Richter widząc efekt swojego ataku, mało tego Czarownik potrafił się leczyć. Nagle poczuł coś czego od dawna nie miał okazji. Strach?! Tylko dlaczego tak go to cieszyło? W swym życiu widział wiele okropności i potworów które były żywcem wyjęte z koszmarów. Teraz właśnie stoi przed jednym z takich, ale gdyby miał jeszcze policzki pewnie by teraz szeroko się uśmiechnął. Cel pozostał niezmienny, zgładzić Mordoka, a bestię zatłuc na śmierć, gdyż cięcie jej tworzy tylko dodatkowe problemy. Obrócił się dwa razy wokół siebie, i wystrzelił dwie pręgi energii. Miało to na celu głównie odwrócenie uwagi, jedna poszybowała w stronę czarownika, a druga w stronę potworów. Korzystając z tej dywersji, dopadnie do czarownika i dokończy dzieła.
Pręgi fioletu pofrunęły na spotkanie przeciwników. Mordok bez problemu odbił atak skierowany w niego, falą magii, zaś stwór nastawił szyję by kolejny łeb odpadł od jego ciała. Ucięty kikut zaczął odrastać, a odcięta paszcza, powoli zaczęła wyrastać w nową bestię.
- Teraz giniesz niewierny, czas ukrócić życie ty… -zaczął swoją gadkę kapłan, lecz po chwili jego głowa odleciała od ciała. Richter stał już za nim, a miecz ociekał delikatnie krwią zdekapitowanego wroga. Gdy zamaskowana łepetyna, powoli leciała w powietrzu, potwór ryknął, a z jego wszystkich ciał ,poczęły unosić się bąbelki. Po chwili stwór zniknął odesłany do swego wymiaru, gdy źródła magicznej mocy, które go tu utrzymywało zgasło.
Zbrojny zatoczył się w miejscu, po czym opadł na kolana dysząc ciężko. Był ranny i wyczerpany… niby jak teraz miał skonfrontować Mirro? O ile o czymś takim była mowa.
Z klęczków przeszedł do przysiadu, a miecz oparł obok siebie.
- “Świetna robota Despair, co bym bez ciebie zrobił” - Przemówił w duchu do swego orężu, a raczej towarzysza, przyjaciela. Ostrze rozpaczy nigdy nie odpowiadało, ale Richter czuł w głębi serca że miecz słucha, i zawsze udzieli mu pomocy. Na czworaka doczołgał się do ściany by się o nią oprzeć.
- Riiiiiriiiiiii - Usłyszał zewsząd znajomą ksywkę, ale głos jednak wydawał się inny, milszy i kobiecy? Kiedy czarna mgła zaczęła opadać, sylwetka zamajaczyła. Najpierw ujrzał stópki, blade i pokryte jakąś czarną mazią, gdy patrzył ku górze ujrzał poszarpaną suknie ślubną. Ale to nie to było najdziwniejsze w tym wszystkim. Dopiero teraz skojarzył czyj to był głos. Jednak to było nie możliwe! Ale rysy twarzy choć groteskowo zmienione, zbyt pasowały do pewnej osoby.


To była Rose! Z tym że jej włosy były czarne niczym otchłań, i pokryte czarnym śluzem. Oczy wydawały się być definicją szaleństwa, jak gdyby zdolne były pożreć, zmielić i wypluć duszę. Usta były związane czarną nicią, ale wcale nie ograniczały ruchów warg.
- Co się stało najdroższy? - Zapytała, padając na cztery kończyny i powolutku pełzła w stronę zbrojnego jak jakieś zwierze. Richter tylko machnięciem dłoni zsunął hełm, który spadł tuż obok niego. Jako że nie był zdolny formować zdań, przemówił w myślach.
- “Rose… to nie możesz być ty. Nie tak cię pamiętam” - Sam już nie wiedział, czy to majaki, czy to naprawdę ona. Manifestacja szaleństwa pod postacią Rose przysiadła obok Richtera opierając głowę na jego naramienniku.
- Pamięć nigdy nie była twym atutem. - Przemówiła, a po głębokim westchnięciu dodała.
- Jak mogłeś tak dać się pokiereszować? Od kiedy to jakaś bestia i czarownik są wyzwaniem dla Sir Richter’a von Malencroft? W dodatku twoja urocza posoka, wyżera coraz większą dziurę w podłodze. - Z tymi słowami, zgarnęła językiem krew z rany na jego policzku.
-”Miałeś...miałaś, się nie pokazywać więcej. - Mruknął w duchu, nie drgając o milimetr.
- Tylko kto by ci przypomniał o miksturze od tej małej kurwy z załogi tego czarnucha? - Szaleństwo puknęło palcem w napierśnik rycerza. Ten zaś jakby dostał olśnienia, od razu zdrową ręką zaczął gmerać pod zbroją, aż w końcu znalazł jedną z dwóch buteleczek. Kciukiem odkorkował buteleczkę, a zawartość wlał bezpośrednio do gardła. Ciężko się piło bez policzków, więc odrobinę się zakrztusił. Lekarstwo było obrzydliwe, ale nie miało smakować tylko działać. Ręką z miksturą opadła, wypuszczając pusty flakon z palców. Ta potoczyła się aż do zdekapitowanej głowy Mordoka, która nadal patrzyła na zbrojnego bezdusznym spojrzeniem.
Już zaczął odczuwać efekty regeneracji, gdyż palący ból od razu zajął jego ciało. Szaleństwo zaś przytuliło mocno Richtera, jakby chciało go przytrzymać co by nie wierzgał za bardzo.
- No już już… musimy dbać o moje silne ciało, więc kuruj się prędko i na przód ku kolejnemu spotkaniu ze śmiercią. - Rzuciła z entuzjazmem zmora, wskazując ręką w dal. Mikstura zdążyła już załatać policzki Calamitiego, ale blizny były jeszcze okropniejsze. Teraz zamiast blizn które układały się w szeroki uśmieszek, były takie które jakby odzwierciedlały wygląd jego zębisk. - Skoro już masz się pojawiać… pozostań przy tym wyglądzie. Jest kojący. - Rzekł cicho rycerz, bezwiednie opierając własną głowę na głowie manifestacji jego szaleństwa.
- Mi to bez różnicy, ale myślałem...bah…. myślałam że tak będzie dla ciebie lepiej. To jednak nie zmienia faktu, że wolę abyś oddał ciało. Miałam farta że gospodarz jest taki nie inny. -
Szaleństwo podniosło się na proste nogi, wspierając się tylko na nich. Wyglądało to nienaturalnie i bardzo znajomo, jakby nie miała kręgosłupa.
- Załóżmy że do końca postradam zmysły… czy to będzie tak jakbym zginął? - Zapytał od niechcenia, raz po raz warcząc z bólu gdy pogruchotane kości wracały na miejsce
Szaleństwo zachichotało kobiecym głosikiem, gładząc pokiereszowane policzki swego właściciela.- Nie do końca. Wszystko zależy ode mnie. Można powiedzieć, że będziesz zawieszony, kochanie. -dodała słodkim głosem, kobieta. - Jak marionetka na sznurkach, jeżeli będę miała dobry humor będziemy mogli nawet rozmawiać, albo patrzeć na świat razem.
Richter zmrużył oczy, ale wyglądało to jakby dwa fioletowe punkciki stały się półkołami.
- Niezbyt… przyjazna perspektywa. - Mruknął, lecz zaraz po tym warknął głośno gdy kość łokciowa wskoczyła na miejsce. Na pełen efekt leczenia musiał jeszcze trochę poczekać, a szaleństwo i tak nie powiedziałoby mu tego co chce wiedzieć. Ale dwa pytania nasunęły się same. - Czyli zostanę marionetką…. marionetki? Uczęszczasz w tym teatrze z własnej… nie przymuszonej woli? - Kończąc zdanie otarł łzy kciukiem., po czym dodał - Smutna istota… z ciebie. - Pokiereszowane usta Richtera złożyły się w ciepły uśmiech, jakby to nierealnie nie brzmiało.
- Przecież już Ci mówiłem, że ojciec kazał, prawda? -westchnęła kobieta, przeciągając się lekko. - To trochę jak z hierarchią… teraz nie tylko mój rodzic mną włada ale i ty. Przejmując ciało ,wskoczę szczebel wyżej. - wyjaśniła swoją motywację choroba.
- Ja tobą władam?- Dźwignął się do pionu, po czym rozruszał ramiona aż coś w nich chrupnęło. - Niemożliwe. - Schylił się nieco by sięgnąć po hełm, zaraz po tym Despair także wylądowało na swoim miejscu. Trzymając hełm pod pachą, zaczął iść w stronę najbliższej dziury w ścianie.
- Wiedz też że… nie mogę oszaleć. Przynajmniej dopóki Rose… nie będzie bezpieczna. - Oznajmił Richter zakładając na głowę hełm, który powoli zaczął przybierać dawne kształty.
Opierając dłoń na rozwalonym skrawku ściany przestąpił przez dziurę. Rozglądnął się to w lewo to w prawo, po czym padł na czworaka intensywnie wciągając powietrze. Ot taki nawyk, odkąd przestał być człowiekiem. Musiał odszukać tego mnicha, jak i zresztą Gorta, a potem… cóż a potem wyjdzie samo.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-09-2013, 21:22   #287
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Psi żywot nie zawsze bywa rajski.

Faust spadał. Bezustannie czuł, jak jego świadomość opada w głębię jego ciała, niemal tak samo jak dusza, która nie tyle słabła, co raczej zaczyna się kurczyć, kompresować, uciekać od szaleństwa. Świat należący do strażnika równowagi drastycznie malał. On zaś spadał, zagłębiając się wewnątrz siebie. Z całą pewnością nie było to zbyt pozytywne doświadczenie. Każdą sekundę umilało mrożące krew w żyłach wycie wilków, z których każdy patrzył na te, który posiada głowę niżej niż nogi jak na swą zwierzynę. Na coś, co już do nich należało.
Faust wiedział, że nie może liczyć na niczyją pomoc. Nawet persona zapomnianego boga zdawała się być bezsilna, gdy tylko ujrzała potęgę szaleństwa. Pomyśleć, że to strażnik równowagi przekonał zdecydowanie bardziej krwawe i negatywne do walki z trawiącą ten świat plagą tylko po to… by jej ulec nieco później, po kilku ciężkich walkach, w których zbliżał się do śmierci, lub faktycznie ją osiągał.
Srebrzysty księżyc znajdujący się głęboko w wyobrażeniu otaczającego Fausta szaleństwa prawdopodobnie symbolizował jego zdrowie, oraz, co znacznie ważniejsze - swobodę. Odległość między nim, a tym co symbolizowało jego poprzednie, bardziej czyste “ja” rosła, zaś on czuł, jak wiele brakuje by wziął jeden ze spadających wraz z nim przedmiotów - symblizujących jego osiągnięcia i rozpoczął szybką podróż do pięknego, perłowego świata. Nie próbował nawet odnosić się do perłowego Kata, musiał znaleźć brakujące kawałki układanki samemu. Pokonać geniuszy w ich własnej grze..
- Wilczku, jak to jest być na górze? - blondyn pytał, nie licząc nawet na to, że zdoła przebić się przez uderzającą niczym znajdująca się w wodospadzie woda kaskadę pierwotnych zawodzeń. Wataha wraz z czarną zbroją była teraz tym, czym kiedyś czerwona koszula - Faustem.
Skowyt powoli przeradzał się w odczuciu piewcy równowagi w śmiech. Każda ze znajdujących się tutaj inkarnacji pragnień patrzyła teraz na to, co zostało z jakże dumnego i pysznego blondyna. Nawet ta ukryta, symbolizująca największe z nich, będące nie tyle ostatecznym celem, co raczej warunkiem, bez którego nie byłoby możliwe spełnienie niczego. Jedna z wilczych person musiała utoszsamiać się z najważniejszym według upadłego straznika elementem choroby - instynktem przetrwania.


~~*~~

- Moje własne zdanie chyba nie ma już zbyt wielkiego znaczenia? - piewca równowagi zapytał twórcę jego obecnego pana, człowieka, który był teraz zdolnym decydować o żywocie blondyna w każdej sekundzie.
- Każdy ma swoje zdanie i swoją wiarę. -odparł Hakai, grzebiąc w notatkach pozostawionych przez klony szalonego naukowca.
- Tak jak Luigi już niedługo przestanie mieć powód, by myśleć o sobie jako istnieniu, tak i ja chwilowo go utraciłem - odpowiedź wypłyneła z ust blondyna szybko, sprawnie. Głos, w którym wypowiadał te słowa był sztucznie wyprawny z emocji.
- Czy to kolejny z twoich celów? - zapytał Hakaia. - Mały teatrzyk mniej - choć to dziwne, to właśnie ta część odnosiła się do Fausta. Tracił wiarę w siebie. - czy też bardziej uzdolnionych - po wypowiedzeniu drugiej cześci zamknął oczy, jakby pokazując że jej adresat nie znajduje się tutaj.
- Marionetki muszą myśleć że są ważne. -odparł zgodnie z prawda twórca choroby. - Rozmawiajcie mną się nie przejmujcie.
- Dla tego zdołałes ich pokonać? -Nino odezwał się po raz kolejny tworząc strugę bąbelków, zaś jego oko nie odrywało się od Fausta.
- Również dlatego zdołali mnie pokonać - odparł blondyn, którego słowa tworzyły mieszankę blefu oraz szczerości. Nawet jeśli to co powiedział z punktu widzenia Hakaia było fałszem, to Faust odczuwał presję znajdującego się w nim wilka.
- Chociaż stworzyłeś im idealne warunki, gratuluję - dodał po chwili.
- Byli głupi… zbyt cenili własne ciała by stworzyć ich kopie. -szepnął Lugi. - Jak się czujesz? -widać jego umysł naukowca, dalej pracował na pełnych obrotach… chciał zrozumieć czym jest szaleństwo i jak wpływa na ludzkie tkanki.
- Mam nadzieję, że odwdzięczysz się swymi przemyśleniami - Faust szepnął tak, by Hakai nie zdołał usłyszeć tych słów. Przynajmniej o ile szaleństwo mu tego nie przekaże.
- Wyobraź sobie setki, tysiące głosów. Każdy wykorzystuje twe najskrytsze żądze, przekręca je - blondyn rozpoczął swe spotkanie z terapeutą. - Najprawdopodobniej nawet ty padłbyś pod wpływem tego kuszenia, czując że to co mówią jest prawdą - dodał po chwili, usmiechając się w jego kierunku. Jeśli Luigi zechce, czy może zdoła przekazać mu nieco informacji, sytuacja chorego może się gwałtownie zmienić.
- Twój cel, nawet najpiękniejszy, zostanie wykorzystany tylko do tego, by szerzyć zarazę, chaos, czy po prostu - eliminować wszystkich. - zakończył.
- To już wiedziałem wcześniej… -odparł człek w szklanej tubie. - Choroba przemiania nosiciela w służącego własnych pragnień. -dodał naukowiec. - Jednak dalej nie wiem jak można się nią zarazić… a mim oto czuje jej ziarno nawet w sobie. -dodał, człek lekko przekecając sie w próbówce.- Gdybym tylko mógł przeprowadzić sekcję na twym ciele, może czegoś bym sie dowiedział. -dodał lekko rozmażonym głosem. - Zdajesz sobie sprawę, że już nigdy nie odzyszkasz siebie? -zakończył, dość smutnym stwierdzeniem,
- Nie wiesz o mnie wszystkiego. - blondyn zaprzeczył ostatniemu stwierdzeniu słabym, jakby niepewnym przenoszonych przez siebie racji głosem. - Nie mniej… obecnie nie żyję - dodał, wyraźnie rozbawiony tym faktem. Sama irracjonalność tego właśnie stwierdzenia była wystarczająca, by odrzucić znajdujący się w nim smutek na kilka chwil.
- Z pewnością jest w tym coś więcej niż zwyczajny instynkt przetrwania - marionetka kontynuowała swe starania wyrwania się z zawieszonych nad nią linkami. - Co zresztą zapewne wiesz już samemu. - dodał po chwili, jakby zawiedziony tym, że jego słowa nie noszą ze sobą żadnych nowości.
- Katalizator w postaci osobnika takiego jak ja… chyba również nie jest najważniejszym ze składników - dodał, wpatrująć się w naukowca. Najwyraźniej czekał na jego słowa.
- Skoro każdy może oszaleć, to czemu nikt nie może wyzdrowieć? -odparł pytaniem, na pytanie Nino. - Zazwyczaj w społeczeństwie istnieją jednostki, naturalnie odporne na choroby… ta zaś zdaje się dotykać każdego rozumnego osobnika.
- Słuszne spostrzeżenie. -zauważył od niechcenia Hakai, kręcąc się na fotelu jak dziecko. Istota w tubie natomiast, ponownie wypuściła kilka bąbelków, gdy słowa napłynęły z głośnika. - Jeśli nie istnieją antyciała nie istnieje lek.- dodał dość pesymistycznie ten którego oczy błyszczały złotem.
- To że nikt nie wyzdrowiał, nie znaczy że jest to niemożliwe - blondyn zaprzeczył temu, co przed chwilą usłyszał. Jego twarz nie wykrzywitał się jednak w charakterystycznym dlań grymasie radości i braku respektu wobec pozostałych rozmówców. Tym razem był smutny, jakby sam nie do końca wierzył w to, co się dzieje.
- Chorobie może być przecież bliżej do uzależnienia psychicznego, metafizycznego, które dopiero potem zaczyna zmieniać ciało. - Faust rzucił niezbyt prawdopodobnym pomysłem.
- Wszystko co Cie uzależnia, wymaga tego byś najpierw sam tego zażywał, byś zyskał coś z własnej woli. -westchnął byt kręcąc lekko głową. - Nikt zaś nie chciałby samemu pożerać tabletek obłędu. -wyjaśnił niespójność tezy czwartego z rodu.
- Czemu Ci tak zależy, by poznać naturę choroby skoro i tak już oszalałeś? -Hakai odchylił się na krześle by spojrzeć na Fausta.
- Możesz jednak zażywać substancję, nie wiedząc o tym, co dokładnie się w niej znajduje - blondyn sprostował słowa, jakby uzupełniając swą poprzednią teorię. - Nadal nie wyjaśnia to jednak tego, czemu każdy prędzej czy później wchodzi w kontkat z chorobą - strażnik równowagi zaczynał niemalże prowadzić dyskusję z samym sobą.
- Zadałem pytanie psiaku. -powtórzył Hakai, silniejszym i lekko poirytowanym głosem.
- Woof.. Woof - Faust zaśmiał się głośnym, znacznie silniejszym niż zwykle głosem. - Może kontynuuję swoje zadanie mimo zerowych szans na powodzenie? - zapytał swego pana. - W końcu nawet marionetka powinna mieć cele, jak i wiarę - odpowiedział, niemalże cytując tym samym swego właściciela. - Równie dobrze mogę ci teraz pomagać, spełniając pragnienie wiedzy Nino - dodał po chwili wyraźnie rozbawiony tym faktem.
- Mówiłeś że nie istnieją antyciała, jednostki odporne - piewca równowagai po raz kolejny przypomniał słowa swego pana. - Jednak chcesz zabić Shibę. Boisz się, że ona znajdzie rozwiązanie? Czy może już to zrobiła? - zapytał, cichym, nieco słabym głosem. Z jednej strony się buntował, z drugiej - nie miał jak przeprowadzić nawet najmniejszej próby tego właśnie czynu. Mógł tylko liczyć na to, że sprowokowany Hakai powie coś, co da nieco informacji blondynowi, lub też zamkniętemu w więzieniu swego intelektu Luigiemu.
- Chęc uśmiercenia shiby nie ma nic wspólnego z szaleństwem… jej postępowania psują moje inne plany. -westchnął Hakai, wyraźnie znudzony całą sytuacją. - Zresztą irytuje mnie to, iż zabił jednego z moich ludzi. - dodał poprawiając monokl. W próbówce zaś pojawiły się kolejne bąbelki. - Chorobę na pewno przenosi jakiś człowiek… cała rasa. Im więcje jest chorych tym szybciej sie ona rozwija… -Luigi zdawał się mówić bardziej do samego siebie. Władca choroby zaś ostentacyjnie ziewnął. - Pogadaliście już sobie? Zaczynam się nudzić…
- Gdyby tak było, świat już dawno by poległ - Faust sprzeciwił się, zaś każdy, znający nawet podstawy matematyki musiałby przyznać mu rację. - Chyba że uznasz tylko osoby wyjątkowe, ze zdolnościami nadludzkimi za te, zdolne zarażać. - dodał po chwili, uśmiechając się nieznacznie.
- Jak na pana jesteś całkiem zmienny - dodał wyraźnie zdziwiony.
- Jako właściciel choroby, zmieniającej ludzi, muszę taki być. -zaśmiał się cicho Hakai. - I wiesz co… w końcu znalazłem dla Ciebie odpowiednią role, więc bądź tak miły i kończ rozmowę. -dodał kładąc ramię na czarnym naramienniku.
- A ty Luigi lepiej się nie wtrącaj. -dodał a jego oko błysnęło lekko. - No Fauścik pożegnaj się ładnie.
- Podziwiam to, że niemalże bez przerwy jesteś uważny, zostajesz w defensywie. Nie rzucasz się po sukces. Gdy chodzi o środki, jesteś minimalistą - Faust odpowiedział głosem o stałym, nieco dziwnym tonie.
- Ciekawi mnie tylko, czemu ciągle zdajesz się dawkować to, co mi mówisz. Masz nade mną pełną władzę - dodał. - Przecież nie zdołam powiedzieć niczego, nikomu.
- Mam nadzieję, że dobrze pracujesz pod presją - pożegnał Luigiego niczym posłuszny pies.
- Jestes moim zwierzątkiem, a jedyną twoją karmą są informacje… nie chce byś przytył. -odparł Hakai, chwytając Fausta pod ramię. Luigi po raz ostatni zerknął na blondyna, zamyślonym spojrzeniem, po czym dwójka mężczyzn zniknęła.

~*~

Faust pojawił się wraz z Hakaim w dziwnym tunelu - korytarzu stworzonym z papieru. Wszędzie znajdowały się napisy, pozostające w nieprzerwanym ruchu, przez co nie dało sie ich odczytać. W ścianach tunelu pojawiały się co chwile nowe otwory, tworząc kolejne przejścia w nieskończoności.
- Lubisz wojsko Fauście? -zagadnął Hakai, przyglądając się jednej ze ścian.
- Wojsko ma dawać poczucie bezpieczeńśtwa innym, nawet gdy takowe nie istnieje. - rozpoczął swą odpowiedź. - Ofiarowuje również namiastkę mocy tym, którzy tak często na nią nie zasługują - dodał. Na jego twarzy pojawił się szeroki, nieco prowokujący uśmiech.
- Dokładnie tak jak ja, czy inni szaleńcy - nie zasługujemy na moc, którą ofiarowuje nam plaga. Dałeś nam broń, nie dając możliwości zarówno zapanowania na nią, jak i wiedzy o niej. - kontynuował swój krótki monolog. Nie wiedział, jak bardzo Hakaiowi zależy na tym, by pozostał po jego stronie. Faust mógł bowiem być trofeum, pojedynczym pionkiem na szachownicy, czy też jedną ze starszych figur w grach karcianych. W każdym momencie mógł zostać wyrzucony przez swego pana, co sprowadzało się do zakończenia żywota blondyna.
- To jak… danie muszkietu komuś, kto nie potrafi nacisnąć spustu - stwierdził, pozostając jednak z dala od prawdy. - Chociaż… w tym wypadku to raczej broń ciągnie za spust jej użytkownika - dodał.
Hakai opuścił delikatnie szczękę słuchając monologu. - Ty… naprawdę lubisz memłać jęzorem co nie? -westchnął w końcu. - No nic szczegóły wyjaśnie Ci w oczekiwaniu na tunel. W skrócie, pójdziesz zmasakrować dla mnie teraz jedną armię. -stwierdził lekko uśmiechając się, by założyć ręce za plecy.
- Nawet najgorszy żołnierz dostanie kiedyś żołd - Faust odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Złość, która ciągle w nim narastała, nie mogła wydostać się na zewnątrz - po to własnie było szaleństwo. Odczucia podpowiadały mu coś całkowicie idiotycznego - powininen przebaczyć urazy i liczyć, że to, co stanie się niedługo - będzie mu przebaczone. Miał jedną opcję, by uchronić nadchodzacą armię, jednak… wydawała się aż zbyt łatwa, by prawdziwa. Niosła za sobą tylko jedno ryzyko - koniec świata.
 
Zajcu jest offline  
Stary 11-09-2013, 18:37   #288
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Przymusowa gościna.

Shiba spojrzała na swoją dłoń. Ściana ognia była jedną opcją, ale jeżeli płonący las ptasich piór zacznie wieszać się na jej szyi to w niczym nie pomoże. Shiba nie była postacią zbyt uzdolnioną w walce z tak przeważającym wrogiem, z drugiej strony, nie czuła się zagrożona. Inaczej w ogóle by tu nie przyszła. Jeżeli owe ptaszyska były po prostu zbieraniną opętanych ptaków, to nie powinny być specjalnie groźne. Najpewniej ktokolwiek stworzył ową metamorficzną zarazę nie miał jej za nic więcej jak dodatek darmowego pakietu służby domowej do nowego adresu zamieszkania.
Jakby się zastanowić dopiero co walczyła z hybrydami chrząszczy, a teraz staje przeciw ptakoludziom. Jakaś nowa moda?
Jej safaia zabłysnęła zmieniając się w przerażająco wielki tasak.
- Oy. Jak się macie rzucać to teraz. - zaproponowała. - Jak nie to lećcie w cholerę.
Czuła się dość...cool. Spacer na ścieżce przerośnięty armią krukoludzi w zimną noc, w której każdy oddech tworzył dym białego powietrza, był...dość przeraźliwy w samej teorii.
Jednakże już nie przez takie piekło przechodziła. Kto wie, może i miała zadatki na zawodowego poszukiwacza przygód.
Ren patrzył zafascynowany na ptakoludzi. Ciekawiło go kto dysponował mocą na zrobienie czegoś takiego. Tam skąd Ren pochodził takie rzeczy raczej się nie zdarzały.
-Ciekawe czy można im pomóc jakoś inaczej niż skracając ich cierpienie.- Rzucił Ren, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Mężczyzna nie bał się walki z przeciwnikiem, który miał taką przewagę liczebną, ale z drugiej strony wolałby nie zabijać.
Kłęby pary wydychane przez członków drużyny, były jedyną zmianą w panującej tutaj sytuacji. Kruki nie drgnęły nawet o milimetr, przypatrując się członką drużyny. Jeden przeleciał z dachu rezydencji, na ogrodzenie otaczające budynek, by mieć lepszy widok, lecz inne ptaki nie zwróciły nawet na niego uwagi.
Gdy jednak tylko noga Shiby przestąpiła linię bramy, wszystkie stwory najeżyły się groźnie, unosząc się ze swych miejsc. Pewnym było, że gdy druga stopa stanie na terenach, przylegających do budynku, potwory poderwą się do ataku. Shiba jednak niezrażona tym zrobiła kolejny krok… a wtedy niczym grom skrzydła uderzyły w powietrze. Potworne mutacje, przysłoniły księżyc i gwiazdy, gdy wszystkie rzuciły się w stronę niebieskoskórej, by dziobać i rozrywać ostrymi pazurami.
W tym momencie jej ramię wyprostowało się zalewając nadlatującą hordę płomieniem.
Ren wyciągnął dłoń w kierunku mutantów w momencie w którym niebieskoskóra użyła płomieni, z dłoni Kishiro wystrzeliły białe, łatwopalne liny, ich zadanie było proste, miały połączyć ze sobą wiele ptaków i przenieść na nie ogień Shiby.
W okolicy zrobiło się naprawdę gorąco. Płomienie pędziły po linkach rena, które oplatały coraz to nowe ptaszyska, a ogień palił ptasie pióra niczym kartki papieru. Dziki wrzask zmutowanych kruków, rozdarł niebo, gdy cały deszcz martwych, zwęglonych ciał zaczął spadać na ziemię. Pośrodku zawieruchy martwych ptaków, stała zaś trójka bohaterów, bez skrupułów prąc dalej na przód.
- Ohyda… palone pierze. -wzdrygnął się Andre. - Paskudny odór.
Dodał gry grupa zostawiła za sobą stertę trupów.
-Dobra robota.- Rzucił Ren do Shiby, podchodząc do drzwi rezydencji.-Nie wiem jak ty, ale ja nie jestem w nastroju na uprzejmości.-Powiedział wyważając drzwi tradycyjnym kopnięciem i wchodząc do środka.
- I tak nie znamy rezydencji. Lepiej wejść drzwiami niż się zgubić. - przytaknęła spokojnie kierując się za Renem.
Andre westchnął tylko cicho, wchodząc za grupka do środka. Hol wydawał się być opustoszały, leżało tu tylko sporo połamanych mebli. Pożarty przez czas i mole dywan, przykrywał stare deski. Jedynym nietypowym widokiem w tej scenerii były łańcuchy. Na Ziemie leżało naprawdę dużo, zakończonych ostrymi hakami stalowych więzów, jak gdyby ktoś rozrzucił je tu bez większego pomysłu. Drzwi w przedsionku było kilka. Jedne zniszczone i połamane, prowadziły do czegoś co kiedyś zapewne było jadalnią. Kolejnym przejściem, były schody prowadzące na pięterko ,gdzie wcześniej widać było błyski. Stare i grożące zawaleniem w każdym momencie, stopnie, nie były jednak zbyt zachęcające. Ponadto dwójka jako tako trzymających się w zawiasach drzwi, skrywała swe sekrety przed wzrokiem podróżników.
- Sugeruję, że jest na piętrze. - wzruszyła ramionami Shiba kierując się prosto tam, gdzie powinien znajdować się ich mały cel. Opustoszała chałupa pewnie i tak nie skrywała nic interesującego.
-Pewnie tak.- Mruknął Ren, po czym ruszył po schodach.-Pójdę przodem.
- Albo nigdzie. -rozległ się głos za plecami wędrowców. Łańcuchy na ziemi, zwijały się bowiem w jedność, z których powoli powstawała ludzka sylwetka. Jednak nie to przyciągało główna uwagę, a fakt że niektóre z metalowych więzów, stawały dęba, wyrastając niemal spod ziemi. Tak pojawiające się znikąd elementy, zaczęły zamykać Shibe i Rena w dużej klatce, błyszczącej delikatnie zielonym światłem.
Na środku Holu stanął zaś osobnik, który zapewne mógłby łamać serca wielu gotyckich księżniczek.



Wyglądał niczym duch, blady w białym stroju, oraz z wielką obręczą od kajdan na szyi. Biały eteryczny strój, zapadał się lekko w podłogę, zaś ostre końce od łańcuchów zwisały z grubych warkoczy. - Gdy wchodzisz do czyjegoś domu, należy zapukać.
- Wybacz. Nie spodziewałam się, że w ogóle przyjmujesz gości. - wyjaśniła się niebieskoskóra z miną typowego, zawstydzonego szlachcica. - Możesz nam dać antidotum na tą twoją zarazę? Zaraziłeś mi dwójkę towarzyszy. Idziemy w stronę góry przeznaczenia, to miejsce jest dla nas dość nieistotne więc tak długo jak nie jesteś nami zbytnio zainteresowany nie potrzebujemy zbędnego ryzyka, że ktoś umrze. - jej ostre zęby zaświeciły się w szerokim, niezbyt przyjaznym uśmiechu.
- To nie moja zaraza. -westchnął duch. - chociaż twoja argumentacja brzmi dość logicznie… aczkolwiek nie sądzę by mój pracodawca był do niej nastawiony pozytywnie, po tym co zrobiliście jego małej armii. -odparł nad wyraz elokwentnie.
- Powiedz mu, że armia była bezrozumna i alogiczna. Nie wszystkie doświadczenia się udają, a nie sądzę aby ktokolwiek potrzebował armii ptaków niezdolnych do pokonania trójki podróżników...właściwie, to nawet dotknięcia. - Zauważyła podnosząc palec wskazujący do góry. Zaraz po tym użyła go do podrapania się po policzku. - W takim razie wiesz, gdzie możemy znaleźć na to cholerstwo jakieś lekarstwo?
- Wystarczy powiedzieć, iż wiem jak je załatwić. -stwierdził duch, na wszelki wypadek dodając kilka dodatkowych łańcuchów do więzienia. - I wybaczcie maniery… taka praca. Jestem Tarashio. -dodał wykonując dworski ukłon.
Niebieskoskóra nabrała powietrza aby wymówić swoją wiązankę...zmieniła jednak zdanie wypuszczając wyłącznie westchnięcie. - Shiba. Po prostu Shiba. - następnie stuknęła łokciem partnerów. - Ten to brzydka wampirzyca, a to jest magik-włóczęga. - skoro maniery były za nimi, a z jakiegoś powodu klata okazała się prosta do zignorowania, dziewczyna postanowiła nie schodzić z toru dyskusji. - Jak i czego pragniesz w zamian?
-Osobiście wolę Ren.- Rzucił w odpowiedzi na słowa Shiby.- Powiem szczerze, że interesy wolę robić nie będąc zamkniętym w klatce. Więc może na razie się jej pozbędziemy.- Zaproponował rycerz.
- To nie możliwe. -odparł Renowi, dziwny jegomość. - Jestem zmuszony was więzić, do momentu ustalenia priorytetów z mym pracodawcą. Coś jeszcze czy mam już przedstawić mu waszą propozycję?
-Raczej tak, skoro na wyjście z więzienia nie ma szans. Przekazuj.
Duch rozpłynął się w powietrzu, jednak klatka stworzona z metalowych więzów została na swym miejscu. Brakowało tylko głośno tykającego zegara, który odmierzał by długie minuty, oczekiwania na powrót, bladego osobnika.
Kiedy wszystko zaczęło powoli się dłużyć, posłaniec maga w końcu się pojawił. Jego mina wskazywała jednak an to, że negocjacje nie poszły całkowicie po myśli pojmanych.
- Mój pracodawca, chce porozmawiać, z Shibą. -stwierdził duch. - Reszta zostaje tutaj. -dodał zaś w klatce zaczęły formować się powoli drzwi z łańcuchów.
Dziewczyna wzruszyła ramionami wychodząc z klatki. - Przynajmniej nie rzuca we mnie ogniem. - skomentowała.
-Powiedz swojemu pracodawcy, że nie zamierzam siedzieć zamknięty w klatce nie wiadomo ile, a jeśli ma z tym jakiś problem to niech powie mi to osobiście.- Powiedział twardo Ren.
Duch wskazał ręką na schody. - Wybacz Panienko, nie mogę, Cie odprowadzić mam pilnować reszty. -westchnął lekko zażenowany, po czym spojrzał twardo na Rena… bo Andre w klatce nie było czego chyba przezroczysty osobnik nie zarejestrował. - Zachowuj sie przy damach. -odparł mu silnym głosem, niematerialny władca klatki.
Niebieskoskóra zaś poczuł delikatne kotłowanie w okolicach brzucha, a delikatna smużka mgły wypłynęła spod pełnej płyty. Widać Andre gdy chciał umiał być niezauważony.
Shiba wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru zmieniać zdania, choć widząc, że wampir próbuje zrobić cokolwiek jej tempo kroków przyśpieszyło. Jakoś obawiała się polegać na swojej wyjątkowo przypadkowej drużynie. Jeżeli coś nie było robione przez nią lub pod jej superwizją, mogło się skończyć nieciekawie.
-Wybacz, ale dama nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu nie uśmiecha mi się siedzieć w klatce. Wydaje mi się to dosyć naturalne. Mam nadzieję, że to rozumiesz i przekażesz to swojemu pracodawcy.- Powiedział już spokojniej Ren siadając na ziemi.
-Nie będę przekazywał mu nic więcej. -stwierdził duch unosząc się lekko nad ziemią. - Siedź tam gdzie twoje miejsce. - dodał a łańcuchy z których stworzona była klatka zaskrzypiały złowieszczo.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 13-09-2013, 17:21   #289
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: negocjacje
czyli o potłuczonym kieliszku wina
Kobieta, wraz ze skrytym pod jej zbroja wampirem, skierowała się we wskazanym kierunku. Nie trudno było określić, które drzwi na pietrze nalezy wybrać. Tylko jedne były otwarte, zapraszając kapłankę w swe objęcia.
Z pomieszczenia dochodziło tykanie, jak gdyby setki zegarów… i ciężko było powiedzieć czy właśnie tyle ich tam się nie znajdowało. Wszystkie ściany, oraz każda gładka powierzchnia w pomieszczeniu, udekorowana była urządzeniem do odmierzania czasu. Wszystkie chodziły w jednym tempie, odmierzając powolne sekundy.
Stały tutaj tez trzy krzesła, jedno przygotowane zapewne dla niebieskoskórej, dwa zajęte zaś przez jej rozmówców. Z czego jednego znała ona już z widzenia.


Baltazar, mag który przez działnia John i Hana narobił trochę zamieszania w Witlover. Siedział wygodnie, karmiąc swego wiernego kruczego towarzysza.
- Siadaj, proszę. -zaproponował Shibie miejsce, wyćwiczonym gestem wskazując wolne siedzisko.
Drugi z osobników wydawał się spać, lub być pogrążonym w jakimś transie. Mimo to, nawet teraz był dość przerażający. Jego twarz była nagą czaszką, lewitująca w blasku zielonych płomieni. Ogień ten, ginął w staromodnym kubraku, ale po ruchach ubrania widać było iż buzuje i tam. Kilka stworzonych z kości łańcuchów, wyrastało z czaszki, dzięki czemu łatwo było się domyślić z czyim duchem rozmawiała Anshide na dole.
Dłonie jak i stopy towarzysza Baltazara, również składały się jedynie z kości, natomiast na jego kolanach spoczywała stara latarnia. W jej środku płonął taki sam ogień, jak ten który otaczał medytującego nieumarłego.


http://www.leaguefanart.com/images/2...t-56475656.jpg
- Z przyjemnością. - delikatnie odsunęła krzesło i elegancko zasiadła przed dwójką, jak gdyby czarownicy zaprosili ją na bogaty obiad. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, Shiba czuła się jak antagonista. Widziała Baltazara. Konkretniej została odesłana w cholerę przez jego kruka...poza tym, nie miała pojęcia przed kim stoi. Był to na swój sposób osobliwe. Pierwszy raz, od faktycznie dłuższego czasu, nie natknęła się na idiotę, dziwaka bądź szaleńca.
Świat wciąż skrywał jakieś uroki.
- Panienka wybaczy dość zimne przyjęcie… środki ostrożności. -wyjaśnił stary mag, pstryknięciem palca przywołując butelkę wina. - Napijesz się? -nie czekając na odpowiedź począł rozlewać napój do trzech kieliszków, przy okazji mówiąc. - Mam wrażenie, że się poniekąd znamy. Witlover jeżeli pamięć mnie nie myli? - zagadnął staruszek.
- Środki ostrożności. Ciężko to było nazwać znajomością. - Odpowiedziała lekko zgryźliwie dziewczyna podnosząc z stołu kieliszek. Powąchała wino po czym zatoczyła drobne koło szkłem, obserwując w jakim tempie wino spływa po ściankach. To, że nie powinna wybrzydzać nie znaczy, że nie może sprawdzić jakości wina.
Nie było to może najlepsze z win… ale do tych najtańszych też nie należało. Ot napój dla tych z wyższej półki, klasy średniej. Baltazar, by udowodnić iż nie ma wrogich intencji, pierwszy upił łyk trunku, po czym westchnął. - Ale zapewne nie chcesz siedzieć tutaj i rozmawiać o pogodzie. Chcesz odtrutki na moją małą zarazę, której ja z kolei nie mogę Ci od tak dać. -stwierdził, a jego trunek tez zaczął zataczać koła w kieliszku. - Dalej podróżuje z tobą, ten dziwny osobnik którego nikt nie może zapamiętać?
- Kto? - spytała unosząc brew. Upiła nieco wina zadowolona z tego w jak humanitarnych warunkach prowadzą negocjację. - Pamiętam imiona każdej osoby w mojej drużynie. No może poza jednym wampirem. Ale ciężko powiedzieć, aby w ogóle był jednym.
Baltazar przejechał dłonią po siwiźnie, wyglądając na wyraźnie zmieszanego. - No właśnie raczej nie pamiętasz. Zadam proste pytanie… ilu wyruszyło was na początku?
- Oh! - dziewczyna zorientowała się w końcu. - To chyba nie istotne. Porzuciłam całą pierwotną drużynę. Zebrałam nowych towarzyszy po drodze.
- No to mamy problem. -odparł stary mag. - Widzisz,. nie mogę Ci dać sposobu na uratowanie kompanów za darmo. To nie jest zbyt dobry biznes. A jedyne czego mi potrzeba, ma ktoś z twych dawnych kompanów.
Ledwo uchyliły się usta Shiby do następnej wypowiedzi, a kieliszek już uderzył o ramę stołu, tłukąc się i zaczynając pęd w ręce niebieskoskórej prosto do gardła Baltazara. - Zacznijmy od tego, że to przez ciebie są chorzy huju. Handel tak nie działa.
Szkło dotknęło grydki maga, który zszokowany uniósł ręce do góry. Jego oddech lekko przyspieszył, kiedy an chwile zzezował na niekonwecnjonalną broń.- Tylko że, jedynie ja wiem jak ich wyleczyć… a to już daje podstawy handlowe. -dodał, jednak jego głos stracił jakoś na pewności.
- Pilnuj tego drugiego zanim się ruszy. - podyktowała niebieskoskóra wampirowi zadomowionemu w jej ubiorze. - A ja mam twoje życie. Nie sądzisz, że to całkiem dobra wymiana? Odtrutka i nie poderżnę twojego gardła.
Wampir zmaterializował się przy szkielecie, z mieczem przy jego czaszce. Uśmiechnął sie lekko widząc iż jednak do czegoś się przydał.
- Czyli zależy Ci bardziej na zemście czy na ich uratowaniu? -nie poddawał się mag. - Bo jeżeli zabijesz mnie, oni też zginą… więc nie osiagniesz swojego celu z którego to zabójstwo miałoby wynikać.
- Masz całkiem nieźle gadane. Normalnie byłby to dobry argument...ale ja jestem białym magiem. Nikt nie pieprzy z białym magiem. Chcesz wiedzieć, dlaczego? - Shiba wyszczerzyła swoje zęby starając się wyglądać możliwe groźnie. - Co powiesz na to abym cię podziurawiła, odcięła nogi, a może nawet to co jest między nimi...następnie wyleczyła i powtórzyła proces? Znów, i znów i znów. Nawet jak się zmęczę nie będziesz na siłach aby mi uciec nim odnowię swoją energię. Rozumiesz? Chcesz czy nie podasz mi antidotum. To jedyna opcja która ma sens w twojej sytuacji.
- Dobra...dobra poddaje się. -westchnął staruszek, który już zupełnie pobladł. - Pokaże Ci, jak przerwac klątwe i uratować twoich przyjaciół… ale będziecie mieli tylko 24 godziny by opuścić ten obszar, inaczej niestety nie da sie tego rozegrać.
- Wystarczy pół godziny. Osiodłam konie i znikam. - przytaknęła odsuwając się od czarownika.
- Więc musimy sie przejść… -stwierdził mag powoli wstając z krzesła.- Twój przyjaciel idzie z nami? -zapytał zerkając na Andre.
- Przecież go tu nie zostawię. Pan przodem.
 
Fiath jest offline  
Stary 17-09-2013, 17:21   #290
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of Balance

Wojna


Faust czekał w dziwnym przejściu, wraz ze swym nowym Panem. Formowanie tunelu o którym mówił Hakai, a który był zwykła wyrwa w rzeczywistości trochę trwało. W tym czasie blondyn zdążył poznać, trochę więcej informacji od swego nowego władcy.
Zalążki choroby, zostały ostatnio wykryte, w wioskach , niedaleko grani królestwa. Były to miejsca, gdzie państwo graniczyło z rodzinnym domem Madreda, który niegdyś towarzyszył czwartemu z rodu. Król, poddany silnym naciskom ze strony ludności, musiał w końcu cos zrobić. Jego wojska ruszyły w tamtą stronę, by wyrżnąć wszystkich i tym sposobem zlikwidować, nowe źródło choroby. Metoda brutalna i desperacka… ale zawsze jakaś
- A mi to się zbyt nie podoba. –westchnął Hakai wkraczając wraz z Faustem do tunelu. – Dla tego czas im pokazać by nie zadzierać z moim wspaniałym tworem. –dodał z lekkim uśmiechem by wraz z strażnikiem równowagi zniknąć w magicznym korytarzu.

~*~

Ten, który miał pilnować tego, by szale pozostawały na tym samym poziomie, pojawił się na wzgórzu ponad dużą doliną. W dole rozciągały się namioty, królewskich oddziałów, zaś krzyki i wrzawa były znakiem iż coś już się zaczęło. Nie trudno zresztą było powiedzieć co. Wśród sterty ciał stał, zapewne jeden z szaleńców wysłanych tu przez Hakaia.


Pokryty krwią poległych, rosły mężczyzna, który niósł śmierć ostrzem potężnego miecza jak i toporem. Niczym tajfun przedzierał się przez wrogów, nie zwarzając na rany, które mu zadawali. Ciecia zresztą szybko znikały z jego ciała, za każdym razem gdy jego miecz rozdzierał czyjeś gardło, on zdawał się wracać do pełni sił. Niczym bestia, której pragnienia śmierci nie dało się nasycić.

W innej części obozu, bulgotała olbrzymia plama czerni, z której co rusz wyskakiwały dziwne kształty. Stwory ciemności walczyły z żołnierzami, którzy starali się zepchnąć je z powrotem do ich gniazda. Jednak nikt w obozie nie wiedział o obecności, maga klęczącego obok Fausta i Hakaia.


W jego oczach błyszczało szaleństwo, które niemal wylewało się z ciała czaromiota. Wpatrzony był on w czarną hordę, mrucząc pod nosem inkantacje. Jego płaszcz falował, zdają się szeptać do wszystkich w okolicy, nieznane słowa. Setki oczu patrzyło się z między połów, na nowo przybyłych, jednak mag nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi.
- Chyba wykryli Sigmunda. –stwierdził Hakai, wskazując maga obok. – Wysłali w tą stronę spory oddział, musisz ich zatrzymać. –stwierdził, po czym Faust odpłynął w mrok i czerń. Hełm znowu połknął go swoja paszczą, zaś wataha zagrała w uszach.
Armie króla zaś, zaczęła wspinać się już na zbocze, gdzie znajdował się opętany strażnik, oraz szalony mag.



Surokaze Raim

Szyfr


Podziemna wycieczka, nie była zbyt interesująca. Natomiast obecność ślepego osobnika, nie pozwalała na relaks. Mimo bliskości Haru, która nie opuszczała elfa na krok, ten ciągle był czujny, niemal pragnąc zdrady ze strony nowo poznanego osobnika. Ta jednak nie nastąpiła.
Cały oddział kobiet, dotarł w końcu do celu swej podróży… jednak pojawiły się pewne problemy. Wejście do zamku, było zamknięte.

Potężne metalowe wrota, odgradzały wojowniczki (i białowłosego) od upragnionych komnat zamczyska. Okrągłe, wyglądające na robotę inżynierów z Witlover, ciężkie i zapewne grube odrzwia. Po obu ich stronach znajdowały się po dwa, mocno zakurzone pokrętła. Obracanie nimi, jednak nie otworzył odrzwi o czym szybko przekonały się niewiasty. Zamiast tego, każdy przekręt, sprawiał iż nad drzwiami pojawiała się liczba. Od zera aż po dziewiątkę, ustawione w czteroelementowy szereg. Nie było trzeba być geniuszem by odgadnąć o co chodziło. By otworzyć wrota potrzebny był szyfr!

Ślepiec, szybko przecisnął się do metalowej przeszkody, przesuwając po niej kilka razy dłonią. Zagwizdał kilka razy z podziwem, opukując dokładnie stal.
- Przebić się przez to nie da. –stwierdził w końcu dość wesoło. – Ale za cholerę nie wiem jak to otworzyć. –dodał, gdy jego ciał zaczęło powoli się rozmywać. – Tak wiec musze was opuścić.- dodał posyłając w powietrzu całusa w stronę Haru i Surokaze, po czym zniknął.

Elf został sam, wraz z całą armią przestraszonych takim obrotem sytuacji kobiet. Nie mieli po co wracać, jeżeli Rufus dotarł do miast, a zrobił to na pewno, to wojsko pewnie już było w ich kryjówce. Jednak jak otworzyć przejście, gdy nie zna się tajnego kodu?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172