Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2013, 15:00   #39
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Późnym wieczorem James nadal się nie załamywał i szukał roboty. Wiedział, że ma się nie nadwyrężać, ale jedyne co znalazł poza tym co już miał to walki za psie pieniądze. Kolesie lali się po pyskach aż do utraty przytomności, a cała masa chlejących piwo i żrących mięso mieszczuchów przyglądała się temu z wielkim zaangażowaniem.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytał elegancko ubrany jegomość zapowiadający walki.


Cutler nie odpowiedział nic, a jedynie spojrzał na gościa wzrokiem pod którego ofensywą mężczyzna cofnął się krok w tył. Dwóch ochroniarzy przy przejściu na arenę drgnęło nerwowo. Żaden z nich nie był większy od Maczetorękiego, a nie znając jego umiejętności mogli tylko strzelać, że daliby sobie radę. Może.

- Będziesz zatem brał udział w pierwszej walce. - powiedział odzyskując pewność w głosie elegant. - Skąd jesteś i jaki masz przydomek sceniczny? - zapytał siląc się na delikatny uśmiech.

- Silnoręki. - powiedział krótko i z bardzo wyraźnym hegemońskim akcentem James przypominając sobie, że właśnie tak nazywał go Heinrich.

- Za pięć minut zaczynamy. Przygotuj się dobrze. - powiedział po czym wyszedł przez szerokie wrota.


Arena znajdowała się wewnątrz wielkiej stajni. W jej górnej części znajdowały się ławy dla widowni, a w wykopanym dole stał ring, na którym ścierali się tutejsi gladiatorzy. James Cutler beznamiętnym wzrokiem omiótł tłum. Przeważali w nim grubi, śmierdzący potem goście chlejący litry browaru i żrący nabitego na patyk pieczonego szczura. Widać było, że o walce wiedzą tyle ile zobaczą nigdzie indziej jak na tej arenie. Specjaliści - jak powiedziałby pięcioletni dzieciak z przedwojennego świata wpatrzony w ciekłokrystaliczny ekran telewizora...

- Witam serdecznie mieszkańców Enklawy! - zaczął z uśmiechem ubrany w garnitur typek. - Dzisiaj mamy dla Was coś specjalnego. Coś co sprawi, że krew żywiej będzie Wam krążyć w żyłach. W pierwszej walce weźmie udział przyjezdny, prawdziwy potwór i morderca ważący solidnie ponad stówę! - Cutler spiął mięśnie co przy jego muskulaturze wyglądało potwornie. - Walczył już wszędzie. Na ringach Nowego Jorku i w pozbawionej zasad Hegemonii. Przelewał swoją krew ku uciesze ludzi w Mieście Neonów i pokonywał swoich przeciwników w błotnistym Miami! Oto... Silnoręki z Hegemonii!

Cutler poniósł łapy w górę zaciskając swoje wielkie niczym bochny chleba dłonie. Jego ciało było poznaczone licznymi bliznami, a na klacie, rękach i plecach widniały tatuaże. Były co prawda tylko dwa, ale jeden potwornie wielki - robiący spore wrażenie.


Oświetlony blaskiem pochodni James słyszał ryki, wycie, tupanie i gwizdy gawiedzi. Nie liczył na wiwaty. Przyszedł tutaj po pieniądze i z pieniędzmi zamierzał stąd wyjść. Nie miał wyboru. Brakło mu na jedzenie, leczenie i całą resztę. Nie mógł ciągle prosić kumpli o pomoc, bo mimo iż był teraz kontuzjowany to nadal był Jamesem Cutlerem. Wielkim skurwysynem, któremu nie przystoi za bardzo wysługiwać się innymi.

- W pierwszej walce zmierzy się z Ruizem! - zaczął na nowo elegant. - Sierżantem strzegącej naszego bezpieczeństwa armii. Weteranem wielu walk i tutaj i w barze! Nie trzeba chyba dłużej zapowiadać. Graj muzyko!


Słysząc, że gość jest weteranem walk barowych James uśmiechnął się dziwnie. Zajebiście. Typ wyglądał na silnego chociaż na pewno nie tak jak sam Silnoręki. Był spory - porównywalny z szefem QRS - i nosił się na wojskowo. Na plecach miał tatuaż, a na twarzy wymalowaną pewność siebie. Pozycja jaką przyjął przypominała Cutlerowi wojowników wojskowych. Kiedyś spotkał przedwojennego żołnierza trenującego Sambo i Combat. Ten miał podobną pozycję.

Pierwsze ciosy żołnierza nie zrobiły na Jamesie wielkiego wrażenia. Uniki przychodziły mu łatwo, ale nie chciał póki co się nadwyrężać. Walk będzie więcej, a on był po poważnej kontuzji. Nie mógł sobie pozwolić na jakieś wywijasy. Pierwszy cios jaki doszedł rozerwał łuk brwiowy przeciwnika, który broczył z niego jak zarzynana świnia. James wykorzystał nadlatującą kontrę i błyskawicznie założyć dźwignię. Pamiętał to czego niedawno nauczył go Heinrich. Gdy dźwignia była gotowa mógł albo dać gościowi z niej wyjść albo połamać mu rękę zaciskając chwyt coraz bardziej. Innej opcji nie było...

- Poddaj się. - powiedział chłodno Cutler będąc niemal pewnym, że ma przeciwnika w garści.

Żołnierz nadal się szarpał. James lubił gości z charakterem, ale wiedział też, że jak połamie mu kulasy nikt nie obroni tych niechlujów przed atakami gangusów i im podobnych. W końcu to był sierżant armii.

- Połamana ręka długo się goi. Poddaj się. - powiedział ostatecznie Silnoręki naciskając na kończynę przeciwnika mocniej.

- Poddaje się. - rzekł w końcu przeciwnik wolną ręką uderzając w ziemię.

James puścił gościa jednak cały czas był gotowy do walki. Nie znał go i nie mógł tracić na czujności. Ruiz wstał przewrotem, odskoczył i zaczął masować obolałe ramię. Do połamania go brakowało naprawdę niewiele. Skinięcie wdzięczności w stronę Jamesa mu wystarczyło. Cutler wstał widząc jak żołnierz daje jeszcze jeden krok w tył. Pierwsza walka była zatem za nim...

Fala śmieci, która obsypała Jamesa nie zrobiła na nim wrażenia. On przyszedł tutaj po pieniądze, a nie zabijać ludzi. Nie miał jeszcze pojęcia, że za dobre widowisko dostaje się więcej. Wtedy nie zakładałby dźwigni a lał gościa aż ten przypominałby krwawy ochłap. Cóż... Arena bywa brutalną i każdy z wojowników dokładnie o tym wiedział.

- Frajerzy jebani! - krzyknął James. - Jak tacy cwani chodźcie tu do mnie i walczcie. - wysyczał przez zęby.

Na odpowiedź tłumu nie musiał czekać długo. Mnogość okrzyków zaskoczyłaby niejednego cwaniaka.

- Chuj jebany!

- Przyszliśmy tu oglądać walkę!

- Dawać mi go tu!

- Chyba Ciebie go tam!

- Chcemy walki!


Śmieci leciały aż do chwili, gdy do dołu zszedł prowadzący walkę. Jego głos bez problemu przebił się przez wrzawę.

- Ludzie Enklawy! To tylko pierwsza walka! Uspokójcie się! Teraz czeka Was prawdziwy festiwal krwi! Sam Napierdalacz zmierzy się z Pustą Głową! Przypominamy o zakładach i piwie sprzedawanym przy wyjściu!

Dwóch ochroniarzy pokazało Ruizowi i Cutlerowi miejsce, gdzie mają się udać. Rozgrzewał tam się mężczyzna. Był sporej postury, młody, a jego ruchy pełne były gracji. Nie takiej jaka cechowała przedwojennych mistrzów baletu, a takiej jaką uzyskiwało się podczas wieloletniego treningu. James obserwował dół. Widział jak schodzi do niego dwóch gości. Jeden wielki i napakowany niczym sam Cutler. Był łysy i miał sporo blizn, a jego twarz wyglądała jakby umysłu od dawna nie zaprzątnęła żadna głębsza myśl. Najemnik bez problemu domyślił się, że to Pusta Głowa. Drugi z mężczyzn był nieco mniejszy, też łysy, bardzo żylasty. Jego krok był o wiele swobodniejszy i gdyby James miał obstawiać to właśnie na niego postawiłby swoje pieniądze. Wolał jednak liczyć na swoje własne umiejętności niż kogokolwiek innego...

Młoda dziewczyna bardziej rozebrana niż ubrana przyniosła grupie wojowników piwo, ale James pokiwał zaledwie głową. Żołnierz z uśmiechem przyjął trunek. Cutler na chwilę oderwał wzrok od dołu z ringiem aby podziwiać krągłości dziewczyny zalotnie kręcącej biodrami.

- Niezły jesteś, ale potrzebuje kasy, Ruiz. - powiedział do strażnika James.

- Rozumiem. - powiedział kiwnąwszy głową żołnierz. - Dzięki, że mnie nie połamałeś, ale im to się nie spodoba. - wskazał na ludzi oglądających walki.

- To była zagrywka taktyczna. - powiedział Cutler. - Jak klepałbym się z Tobą w stójce mógłbym ucierpieć i stracić dużo sił. Zagrałem mało widowiskowo, ale wolałem oszczędzić siły na następną walkę... Wybacz, że tak mówię, ale serio nie mam nawet na jedzenie. Jak przegram będę w czarnej dupie. - dodał szczerze hegemończyk z krzywym grymasem.

- Łapie, ale im chodzi o widowisko. Więc radzę nie oszczędzać następnego to może więcej ci skapnie. - słowa żołnierza przykuły uwagę Cutlera, który był zdecydowany w następnej walce dać lepsze widowisko.

W tej chwili Pusta Głowa jednym potężnym sierpem posłał przeciwnika na glebę. Rozległ się trzask łamanych kości. Napierdalacz leżał na arenie bez ruchu. James widział, że mniejszy gość miał lepszą technikę i był szybszy, ale jak widać tym razem większy miał szczęście i jego olbrzymia siła dała mu zwycięstwo. Cutler się uśmiechnął wiedząc, że z tym przeciwnikiem pójdzie mu łatwiej.

- Pusta Głowa! Pusta Głowa! Baniak! Głowa! - skandował tłum.

Gdy było jasne, że Napierdalacz nie wstanie ochroniarze wynieśli go z ringu. Młodzieniec w garniturze wszedł ponownie na arenę nie przejmując się krwistym widowiskiem. Widać miał już wyrobione nerwy...

- A teraz czas na krótką przerwę, a później czeka Was prawdziwa walka tytanów. - powiedział elegant. - Silnoręki kontra Pusta Głowa!

- Tego nie będę oszczędzał. - powiedział do żołnierza James. - Jak chcesz zarobić postaw na mnie ile masz. Mówię poważnie...


Pusta Głowa i Cutler. Nic poza nimi się nie liczyło. James się wyciszył. Skupił wyłącznie na przeciwniku. Każdy kto uważał, że Maczetoręki to pustogłowy olbrzym robiący rozwałkę tylko dzięki brutalnej sile swoich mięśni za chwilę bardzo miał się rozczarować. Bo on uważał się za kogoś więcej. Najebać kilku frajerów w barze może każdy, ale zabijać w walce legendy z jakimi nie raz się mierzył mogli jedynie nieliczni. Silni psychicznie, sprawni kondycyjnie, wytrzymali i dobrzy technicznie wojownicy mordujący sprawnie i spokojnie jakby kręcili watę cukrową w przedwojennym wesołym miasteczku.

- Zgniotę Ciebie spedalony meksie! - powiedział przeciwnik w chwili, gdy James podniósł na niego wzrok.

Jego oczy mówiły "Tutaj umrzesz", jego umysł myślał jak rozszarpuje swojego wroga. Nie jak dzikus spuszczony ze smyczy, a jak wyrafinowany zabójca niczym szachista wrabiający swojego przeciwnika w coraz większe zawiłości swoich technik. Jak on. James Cutler, którego pamiętali od utworzenia III Zwiadowczego. Jak jeden z pierwszych jego członków będących filarem szturmu. Gość, który otrzymał najsilniejsze wszczepy na jakie było stać potęgę jaką jest Posterunek.

Pusta Głowa zmącił swój wzrok aby po chwili okazać strach. James czuł, że przeciwnik panikuje. Widział walkę z Napierdalaczem. Widział jak walczy Pusta Głowa i podejrzewał, że wielki mięśniak nie może go już niczym zaskoczyć. Czuł, że wygrał z nim w chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy cios Cutlera zachwiał Pustą Głową. Uderzenie z łokcia w szczękę nie jednego posłałoby do grobu, ale tamten nadal stał. Zaczęła się wymiana, którą widownia mogła spokojnie zaliczyć do tych jednostronnych. James unikał wszystkich ciosów samemu wykonując te szybkie i widowiskowe. Czuł, że jego plecy, korpus i reszta ciała już były rozgrzane więc mógł sobie na to pozwolić. Uderzał prostymi, sierpami, łokciami, kolanami. Kopał z wyskoku, z obrotu, kopnięciami prostymi i kombinacyjnymi. Wykonywał backfisty, ale za wszelką cenę unikał dźwigni. Wiedział, że to źle działa na widownię, a on potrzebował kasy. Ich zadowolenie to jego pieniądz...

- Macie widowisko! - wykrzyczał James, gdy Pusta Głowa po potężnym łokciu padł na ziemię.

Ludzie w końcu wyrazili zainteresowanie osobą Cutlera. Do szaleństwa było im co prawda daleko, ale było coraz lepiej. Najlepsze James zostawił na koniec. W tej walce postanowił się nie oszczędzać. Pokazać widowisko i sprawić, że gość nie skończy w lepszym stanie niż Pusta Głowa, którego wynosiły aż cztery osoby.

- Obywatele Enklawy! - powiedział młodzieniec w garniturze, który pojawił się w dole z ringiem. - Przybysz z Hegemonii pokonał dwóch naszych wojowników! Tym samym będzie walczył z naszym czempionem! To ostatnia chwila na zakłady! Nie przedłużając. W finałowej walce... Silnoręki zmierzy się z samym Gankorem! Szykujcie się na prawdziwy festiwal krwi!

James odkrył, że gość się powtarza, ale to nie przeszkodziło mu w skupieniu się przed decydującą walką. Cutler byłby głupcem nie doceniając mistrza Enklawy, ale nie mógł ukryć, że walczył już ze starszymi wojownikami od sztuk walki. Nie z każdym jednak wygrywał...


Jak wcześniej podejrzewał Cutler na arenie pojawił się gość, który się rozgrzewał. Widział w nim część siebie. Nie był może szczytem percepcji, ale mimo to zawsze był gotów stanąć do walki. Widać było, że ten mężczyzna więcej trenował niż sprawdzał się z różnymi gladiatorami w barach i na ulicy. James był tego samego zdania i aż szkoda mu było, że zaraz będzie musiał spuścić gościowi okropny łomot. Płaszcz, w który ubrany był przeciwnik trafił do jakiegoś dzieciaka, a dziewczyna z dużym dekoltem wymieniła z nim kilka słów i się uśmiechnęła. Taca, którą trzymała... Były na niej kastety, które założył mistrz areny. Cutlera przeszedł po plecach dreszcz. Mieli walczyć na gołe pięści! Miało być bez broni! James wkurwił się nie na żarty. Był gotowy bić z całych sił co dla przeciwnika oznaczało tyle, że nie może dostać czystego ciosu, bo zwyczajnie zginie. Skoro tamten miał kastety to James wykorzysta wszystkie swoje umiejętności w ostateczności sięgając po broń wszczepioną w jego ciało... Nie. Nie mógł tego zrobić. Nie, gdy przeciwnik nie miał poważnej przewagi liczebnej...

- Graj muzyko...

Cutler ruszył niczym rozjuszony byk. Tamten jednak się nie bał i spokojnie, metodycznie punktował Cutlera, który wcale nie pozostawał mu dłużny. Ciosy Jamesa mimo iż potężne nie trafiały czysto. Były częściowo blokowane czy unikane, a sam przeciwnik był twardy jak stal. W starym QRS jedynie dwie, trzy osoby mogłyby się z nim równać. James do nich należał...

Przeciwnik płynnie przechodził z defensywy do ofensywy stosując różne - również nieczyste - sztuczki. Kolana, łokcie, uderzenia z wyposażonej w kastet pięści przeplatały się tutaj z odepchnięciami, podcięciami i kontrami. James zaczynał odczuwać zmęczenie, ale nie mógł dać się pokonać. Potrzebował tych pieniędzy, a ta walka była czymś więcej jak chęcią zarobku. Była walką o życie. Tamten, gdyby czysto trafił mógłby posłać Silnorękiego na wózek do końca życia. A James chciał być w pełni sprawny.

Jedna kombinacja ciosów, której uczył go Taylor i najemnik był zwycięzcą. Najpierw szybki cios w korpus, który zmusił przeciwnika do łapczywego złapania powietrza, a potem... potężny łokieć w głowę. Tak szybki, dynamiczny, brutalny, że nie mogło być innego wyniku jak śmierć. Czerń w czerni. Coś czego James chciał unikać, gdy tylko miał wybór, ale czy tutaj go miał?

Gankor po otrzymaniu serii padł na ziemię niczym szmaciana lalka. Nos został zmiażdżony, kości policzkowe zapadły się wewnątrz czaszki, a głowa wyglądała jak rozłupany częściowo orzech... Zęby weszły w głąb tej breji, a oczy niemal wypłynęły. Nawet James nigdy czegoś takiego nie widział. Był do tego zmuszony i jak zimny zabójca spojrzeniem bez wyrazu omiótł widownię, gdy strzepnął resztki posoki przeciwnika. Nożownik uniósł ręce czekając na szał widzów, ale... Słyszał jedynie przedłużającą się ciszę. Nie rozumiał jej tak samo jak i milczących ludzi. Jak nie zrobił przeciwnikowi nic nie pasowało im, jak rozbił przeciwnika jak nigdy też było źle. Ludzie naprawdę nie wiedzieli czego chcą... W dole pojawił się prowadzący walkę. Gdy spojrzał na ciało Gankora zbladł, ale jego głos nadal był silny i pewny.

- Mamy zwycięzcę! Silnorękiego z Hegemonii! Nowego mistrza! Zapraszam wszystkich po odbiór nagród z zakładów! Darmowy cydr dla wszystkich!

Jeden z ochroniarzy podszedł powoli do Jamesa, który spostrzegł strach w jego oczach. Świetnie. Teraz będzie uważany za wielkiego, niewyżytego zwierzaka, który zabił ich ukochanego mistrza areny... Areny! Tamten pokazał najemnikowi ruchem głowy żeby poszedł za nim. W części dla wojowników dwójka spotkała Ruiza, który patrzał na Jamesa z odrazą. Po wdzięczności w jego wzroku nie zostało już nic. James opuścił budynek. Spotkał tam typka z jego sprzętem i wynagrodzeniem...

- Masz tu 30 naboi i trochę ekstra. A teraz idź. Gdzieś. Daleko. Nie chcemy tu linczu. - powiedział, a James bezceremonialnie odszedł.


Dopiero nad ranem do Maczetorękiego zaczęło dochodzić co takiego zrobił. Nie dość, że zlekceważył zalecenia lekarza, którego szanował za olbrzymią pomoc jaką od niego otrzymał to jeszcze... zabił człowieka albo nawet dwóch. Nie żeby pierwszy raz mordował w imię pieniędzy, ale tym razem czuł się z tym jakoś nieswojo. Rozumiał, że mógł to załatwić inaczej, ale w sumie po co? Potrafił walczyć, znał się na tym więc czemu by tego nie wykorzystać? Jedyne co go teraz martwiło to to, że może na QRS ściągnąć dodatkowe problemy. Torrino i ludzie Enklawy nie będą pewnie zadowoleni, gdy dowiedzą się, że ich niepokonany od kilku spotkań mistrz jest całkiem sztywny, a jego głowa przypomina zgniecionego kokosa...

- Fadiej... - zaczął James. - Wiem, że robiłeś dla mnie więcej niż powinieneś nawet po tym jak bardzo się wygłupiłem z pralką Marka. - Cutler się zastanowił. - Nie jestem typem człowieka, który ogląda się za siebie i czegokolwiek żałuje. Nie lubię się nikomu z niczego tłumaczyć. Tobie jednak powiem, że bardzo niedługo usłyszysz na mieście o moim wybryku. Nie miałem kasy na leczenie, a opłata Bashara styka jeszcze na dzień, dwa. Nie miałem kasy na żarcie, na leki, a broń kupiłem tylko dlatego aby wyruszyć z moimi na jakąś akcję, o której więcej powiedział mi ktoś kogo znam bardzo krótko i słabo. Jak wiesz w Enklawie mają miejsce walki na pięści. Wbrew zakazowi odbyłem tej nocy trzy takie walki czyli przeszedłem cały turniej. Pierwszy przeciwnik, Ruiz, ma się dobrze, bo go oszczędziłem. Drugi teraz leczy się u Ciebie, a trzeci... Nie żyje. Gankor miał kastety i był niemal tak wielki jak ja. Bardzo dobry. Od dawna nie widziałem kogoś tak sprawnego i po prostu walczyłem aby go pokonać. Aby zabić. Domyślam się, że Torrino nie da teraz mi zadania, na które wyśle moich kumpli. Nie będę zły, gdy powiesz, że nie chcesz mnie już leczyć. - James chwilę milczał. - Pusta Głowa przeżyje? - zapytał z krzywym grymasem.

Lekarz patrzył na Jamesa zdziwiony. Chyba naprawdę zaskoczyły go słowa olbrzyma.

- Jak Boh da. James to tylko walka. Wszyscy wiedzieli, że mogą pomerti. To głupie było. Odpoczywać powinieneś.

- Masz rację. To było głupie. Mimo to nie żałuję, bo mam coś pocisków na żarcie i leki. Możesz za jakąś opłatą spisać mi ćwiczenia jakie powinienem dokładać do tych które już robię przy rehabilitacji? - zapytał James. - Fajnie jak byś napisał ile się da o moim przypadku. To może wiele ułatwić mojemu nowemu lekarzowi. Nie wiem czy będzie aż takim fachowcem jak ty. - rzucił całkiem poważnie najemnik.

- Zwiczaino.

To chyba było potwierdzenie, bo lekarz skinął głową.

- Nie musisz płacić. Jak chcesz za gorstet to zapłacić.

- Z chęcią. Nie wiem gdzie takowy znajdę, a skoro mogę od Ciebie odkupić ten byłoby super. Ile? - zapytał najemnik.

- Co łaska.

James wyciągnął woreczek z pociskami i wyciągnął kilka kul 9mm. Na oko 8 pocisków.

- Może być? - zapytał najemnik podając lekarzowi amunicję.

- Nie daj się zabić. - powiedział Ukrainiec i skinął głową.

Cutler uśmiechnął się. Szkoda, że nie często trafia na tak fajnych medyków.

- Wielu już próbowało, ale póki co mam szczęście. - powiedział nieco skromnie. - Muszę pożegnać się z naszymi i przygotować do odejścia. Pozwolisz, że ostatnią noc u Ciebie się zatrzymam? Jutro załatwię sobie wszystko. Nocą nie wyruszę...

- Da. Wyciągnę flaszkę z szafki i wezmę Młodego. Pożegnamy się po słowiańsku.

James skinął głową chociaż nie zamierzał dużo pić. Nie chciał wyruszać na kacu. Młody, który właśnie wrócił z wycieczki po enklawie jęknął na widok wyciąganej przez lekarza butelki.

- No to koniec… - powiedział.

- Młody wiesz, że już ze mną troszkę lepiej? - zapytał z lekkim uśmiechem Cutler. - Dzisiaj wygrałem turniej walki na pięści… Chociaż nie wiem czy jest się czym chwalić.

- A tak, słyszałem. - odpowiedział rusznikarz wzruszając delikatnie ramionami. - Cóż, nie było to zbyt rozsądne z ich strony wystawiać na Ciebie zwykłych ludzi. Jakiegoś mutka albo maszynkę to jeszcze bym zrozumiał, ale jakichś tam osiłków? Kpina.

Fadiej w międzyczasie wrócił niosąc butelkę czystej niczym kryształ wódki i trzy kieliszki - i nie było tu mowy o prostych musztardówkach, tylko prawdziwe przedwojenne kielony ze znakiem ,,Sobieskiego”. Płyn do nich rozlany też nie cuchnął podłym bimbrem jak to się zwykle trafiało. Czuć było od niego delikatną owocową nutę.

- Nu, nie ma co gadać. Dawajtie, wypijem. - rzekł lekarz.

- Na co dzień nie piję, ale tym razem zrobię wyjątek… - rzucił najemnik. - Dzięki Młody, ale aż tak dobry nie jestem. Myślę, że do mutków czy maszyn nadal mi daleko. Słyszałem, że wam nieźle poszło… - dodał.

- Daleko chyba tylko dlatego, że żadnych w okolicy nie ma. Jakby były to już pewnie byś się z jakąś napierdalał. - skwitował żartobliwie Młody. - Trudno powiedzieć czy nam dobrze poszło, w samej obronie nie brałem udziału. Ot, drobne wsparcie technologiczne żeby nikt z naszych nie musiał dupy narażać.

- Batko dobrze cię wyuczył, a? On też zawsze mówił, że to jego robota by wasi jak najmniej obrywali. - dodał Fadiej polewając następną kolejkę po czym otworzył stojącą w kącie pomieszczenia szafę i wydobył z niej gitarę.

- O mój… - powiedział James na widok gitary, ale urwał. - Słyszałem wiele o Twoim przybranym ojcu Młody, ale nie wiedziałem, że aż tak mocno zaszczepił w Tobie chęć pomocy bliźnim… - dodał śmiejąc się. - Ponoć tamci nieco się rozerwali. Dosłownie.

- Hej, lepiej zapobiegać niż leczyć, nie? A nie mam ochoty by ktoś z QRS dał się poharatać za parę pestek… I mówię tu też o tobie, dobra? Co do tamtych to wiedzieli, że pchają się z łapami po coś, co do nich nie należy więc dostali co ich.

- Młody tylko pamiętaj, że to tyczy się też Ciebie. Ostatnio zapomniałeś włączyć sobie Nieśmiertelność i nie za dobrze to się skończyło. - James się zastanowił. - Tylko… Ciebie jako jedynego Albert chciał oszczędzić. Nie zastanawiałeś się ani chwili aby z nim tam zostać?

- Chciałem to z nim załatwić pokojowo więc dostałem za swoje. Lekcje odrobiłem grzecznie dając przykład jakie negocjacje są skuteczniejsze w praktyce, gdy przyszło chronić magazyn. Co do zostania z nim… Otoczony przez high-tech, żyjący w komforcie i bezpieczeństwie… Po jakimś czasie ocipiałbym z nudów. Nie na darmo parę ładnych latek było się w QRS, nie?

- Parę latek? - zaśmiał się Cutler. - Słyszałeś to, Fadiej. - dodał patrząc na lekarza. - Ten Młody cap siedzi tam tyle lat, że ja do dzisiaj nie znam tylu ludzi ilu za jego członkostwa się przez QRS przewinęło…

- Odkąd go jego batko wziął za swojego tam siedział. A Brian był z nimi chyba od początku. - odparł uczony.

- Wiesz stary, nieważne jak zakazane są z was mordy to i tak QRS to moja rodzina. - rzucił Młody.

- Wypijem i za to. - Fadiej polał kolejną kolejkę po czym zaczął grać na gitarze i śpiewać w swoim ojczystym języku. - Naływajmo bratia…

- Naływajmo… - powtórzył z akcentem Cutler.

- Naływajmo. - powtórzył Młody nieco zgrabniej niż James, nie pierwszy raz mając do czynienia z lekarzem.

Widać jednak było, że trunek działa na niego szybciej niż na pozostałych, bo uronił nieco wódki napełniając kieliszki co wywołało nieco krzywe spojrzenie ukraińca. Fadiej szybko jednak rozpogodził się i kontynuował śpiew...


Cutler skończył pić w całkiem dobrym stanie. Nie był co prawda gotów na trening, ale już za kilka godzin powinien być w stanie kontynuować rehabilitację. Poważnie. Idąc miastem i szukając członków QRS natrafił na Bashara. Indianin gdzieś szedł, ale Cutler zatrzymał go w okolicy baru. Pogadali sobie jak starzy, dobrzy przyjaciele, a potem James poprosił nożownika aby poszedł do sklepu kupić mu jakąś dobrą kosę. Nie liczył na byle co, bo wiedział, że Bashar zna jego gust i zna się na nożach. Z klingami miał do czynienia chyba nawet dłużej niż sam Maczetoręki...

11 pocisków karabinowych trafiło w łapy tropiciela, a ten po pewnym czasie wrócił z nożem, który... wywołał osłupienie Cutlera. KaBar D2 Estreme Fighting był zajebisty. To wytrzymałe ostrze, ta ząbkowana głownia, ta antypoślizgowa rękojeść i stalowy jelec były tym o czym James marzył...


Poza nożem Bashar dostał do kompletu polimerową pochewkę i osełkę. Pasy maksymalnie wyciągnięte oplatały nogę Jamesa w udzie idealnie się trzymając. Ta kosa pasowała do Rugera, który przypominał rzeźnikowi stare czasy. Najemnik aż nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł wypróbować nowy sprzęt.
 
Lechu jest offline