Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2013, 15:09   #40
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry. - rzucił z lekkim uśmiechem James. - Co tam u Ciebie, Lynx? - zapytał Cutler chcąc wybadać czy mężczyzna wspomni o ostatnich lokalnych nowinkach.

Lynx właśnie kończył pakowanie swoich gratów na kwaterze. Logan poszedł na rozmowę u Torino, a Nataniel przypuszczał, że obojętnie jak się ona potoczy, przyjdzie im wyjechać z miasta. Trochę pohandlował ostatnio więc chciał przepakować amunicję i rzeczy, tak by podczas podróży mieć wszystko pod ręką. Poniósł głowę, spoglądając z uśmiechem na Cutlera, mięśniak zadał pytanie z miną niewiniątka, ale stary komandos słyszał już parę pokątnych rozmów.

- U mnie po staremu, chyba się zwijamy? - Zrobił krótką pauzę i wypalił: - Rozumiem, że rozbijanie pustych łbów jest wpisane w twój program rehabilitacji? - zaśmiał się. - Swoją drogą jaki kretyn wszedł z Tobą na ring? Ja bym nie ryzykował, posłałbym Ci kulkę z daleka, jakby przyszło co do czego. - Oznajmił z rozbrajającą szczerością.

- Pustą Głowę i resztę musiałem rozbić, bo nie miałem kasy. - przyznał Cutler. - W innym wypadku nie biłbym słabszych… Dziękuję, że uważasz mnie za tak groźnego. Wolę aby ludzie myśleli, że jestem nadmuchany, wolny i słaby technicznie. Lubię takich zaskakiwać. Dużo tego, Lynx. - powiedział James patrząc na spakowany sprzęt. - Kiedyś miałem więcej, ale podczas naszej ostatniej akcji straciłem karabin, rewolwer, maczetę i cały pancerz. Poza tym zostawiłem większość zawartości plecaka. Nigdy nie przywiązywałem wielkiej wartości do sprzętu, bo mój największy skarb kryje się wewnątrz mego ciała… - Cutler urwał na chwilę. - Mówię o umiejętnościach rzecz jasna. - zaśmiał się. - Co wiesz o tej całej misji?
- Ochrona konwoju, tyle, albo aż tyle. Nie bardzo podoba mi się tylko kierunek - Północ… za blisko NY i ogólnie wiesz… - nie dokończył. - Ale na robotę się nie wybrzydza, może coś się uda jeszcze po drodze zarobić…?

- W NY i okolicach nie jestem zbyt mile widziany. - powiedział cicho do Wooda wojownik. - Jest tam za mną list gończy. Od kiedy spuściłem wpierdol kilku psiakom na dopaleniu oni naprawdę nie przebierają w środkach. Bardzo was narażam… Ile ten cały Torrino płaci? - zapytał Cutler.

- Godziwą wypłatę, coś po pięćdziesiąt pocisków na głowę, niemniej jednak, cały czas nie mogę się pozbyć wrażenia, że cała ta sprawa śmierdzi. W tej skrzyni musowo musi być coś zajebiście wartościowego, bo Torrino wydaje na jej ochronę i transport małą fortunkę. W każdym razie, miejmy się na baczności. Co do listów gończych… - urwał na chwilę - … mnie na Północy też niezbyt chętnie powitają. Zresztą co ma być to będzie. - szarpnął ręką zasuwę komory. Znajomy dźwięk pocisku wprowadzanego do komory sprawił, że się uśmiechnął.


- 50 pocisków? - zapytał Cutler. - Nieźle, Lynx, nieźle. - dodał kiwając z aprobatą głową. - Jak bym tyle dostał może bym i wyszedł z finansowego dołka. Znasz mnie. Ja nie przejmuję się co, kiedy i gdzie wieziemy. Szef bierze misję, a ja robię wszystko co w mojej mocy aby ją porządnie wykonać. Jak zawsze. Myślenie pozostawię Tobie i szefowi. No może Młody wam coś w tym aspekcie poradzi. Torrino spodziewa się jakichś zagrożeń na trasie? Poza QRS ktoś jeszcze się wybiera? - zadał najważniejsze pytania James czekając na odpowiedź.

- No jedzie ten gość Rączka, co był z nami przy ochronie tego budynku handlarza. I nasi dwaj znajomi z bunkra. Ci dwaj mnie trochę martwią, ale w razie czego wiesz, mamy amunicję i saperkę na wykopanie grobu… - powiedział to takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. - Poza tym dwóch kurierów, w tym ta niezła blondynka co ją widzieliśmy wcześniej w barze. Co do myślenia to nie mam jakichś konkretnych przesłanek, tylko gdzieś tam z tyłu głowy czuję swędzenie wiesz… jakby ktoś szykował się przystawić Ci lufę do głowy. Nie wiem, może to paranoja, ale to wszystko zbyt pięknie się zapowiada… Ale chuj… - strzyknął. - ...trochę odmiany i przewietrzenia się przyda.

- Ja wiem, że bardziej bym się martwił o nieznanych mi gości niż o tych z bunkra. Heinrich jest w porządku, a do Staszka też nic nie mam. Polak jest nawet na luzie patrząc na jego rodaków, których poznałem wcześniej. - powiedział Cutler. - A dlaczego Rączka? - zapytał zaciekawiony.

- Do niego nic nie mam, ale nie pomyślałeś, skąd Ci dwaj znaleźli się w bunkrze? W zamrażalnikach? Dla mnie każdy, kto by się na takie coś zgodził jest podejrzany… ale wiesz ja mam paranoję… hehe. A jak twoje plecy, lepiej już po tym kurażu u Ruska?

- Fadiej jest z Ukrainy. - powiedział Cutler. - Mam szczęście, bo przygarnął mnie i bardzo dobrze się mną zajął. To świetny fachowiec. Mam od niego zestaw ćwiczeń jakie mam wykonywać. Wiesz na wypadek gdybyśmy tu już nie wrócili. Poza tym dobrze się odżywiać. Nie dał mi jednak nadziei, że kiedyś wrócę do pełnej sprawności… - James dodał z żalem. - Coś jednak mi mówi, że jeszcze skopię kilka pysków przed śmiercią. Z tutejszym mistrzem dałem radę chociaż miałem trochę problemów. Gankor był zawodowcem. Dobrze słyszeć, że u Ciebie gra i buczy. A ten tego… - zaczął James nieco skrępowany. - Jak sobie radzisz z tym, że wytłukli naszych braci krwi? - zapytał cicho z krzywym grymasem.

- Bez obrazy James, a jak kurwa myślisz? Nie będę płakał i rozpaczał… po prostu zabijemy skurwysynów jak dowiem się kim są… Szkoda chłopaków, ale każdego z nas to czeka i każdy z nas o tym wie… lub wiedział. - dodał po krótkiej chwili milczenia.

- Serio? - powiedział James lekko zaskoczony. - Ja też nie płakałem, ale do rozpaczy daleko mi nie było. Może zaczynam mięknąć, a może po prostu to mną cisnęło. Ja umierać nie zamierzam, a jak już to “tanio skóry nie sprzedam” jak mawiał jeden Polak w Trzecim. Co do jednego chyba wszyscy jesteśmy zgodni… Trzeba tych chujków zajebać. - dodał z perfidnym uśmiechem Cutler. - Widzimy się przed samą misją Lynx. Do zobaczyska.


W czasie rozmowy Marka i dowódcy QRS do grupy aut zbliżyli się Bashar i James. Cutler dość pobieżnie rozejrzał się po otoczeniu, samochodach i ludziach jedynie na chwilę zatrzymując wzrok na… psiaku wtulonym w pokryte jedwabistą skórą ciało uroczej blondynki. Rączka i Mark od razu mogli poznać, że Cutler mimo iż był muskularnym olbrzymem nie nosił się jak żołnierz. Był ubrany w dresy, ale miał skórzaną kaburę z bronią i polimerową pochewkę z świetnie wykonanym nożem taktycznym. Nie skupiał się najpierw na zagrożeniu, a oglądał świat od ogółu do szczegółu i każdy dobrze wiedział co dla wielkoluda było w tej całości pierwszym z nich…

- Cześć Mark. - rzucił przelotnie James unosząc rękę na widok najemnika. - Witam wszystkich którzy mnie nie znają. Nazywam się James. - dodał krótko i z lekkim uśmiechem zatrzymując się przy dowódcy swojej ekipy.

Europejczyk skinął mu głową i przez sekundę obserwował. Potem wrócił do przerwanej rozmowy. Karen uśmiechnęła się i dalej przysłuchiwała się rozmowie. Rączka ćmiący nieopodal papierosa wyciągnął do Cutlera dłoń. Uśmiechnął się lekko, psychopatycznie.


- James.

- Tak mam na imię. - powiedział Cutler i z szacunkiem uścisnął dłoń wojownika.

Tamten parsknął śmiechem.

- Ja też. Nasi rodzice musieli mieć podobne gusta.

Cutler zaśmiał się.

- Faktycznie. Wyglądasz na miłego gościa. - powiedział najemnik. - Nie boisz się o swoje płuca? - zapytał. - Wiem, że na coś trzeba umrzeć, ale… Kiedyś kumpel powiedział, że to tak jak palić w Yorku dolce.

Rączka wzruszył ramionami. Porównanie było trafne, bo już po krótkiej wypowiedzi było słychać wyraźny nowojorski akcent.

- Ano, ale tego nałogu nie można rzucić. Zawsze się do niego wraca. Kiedyś nie paliłem przez dwa lata.

- Skoro nie paliłeś przez dwa lata to jednak można to rzucić. - powiedział Cutler. - Z drugiej strony rozumiem ludzi, którzy sobie niczego nie odmawiają. Przecież wszędzie mamy gówno więc chociaż trochę rekompensaty nam się należy… Ja nie palę, bo nigdy nie zaczynałem. - dodał. - Fajki bardziej traktuję jako walutę, ale za to amunicji nie szczędzę.

Rączka nic nie odpowiedział, dalej spokojnie paląc papierosa.

- Widzę jesteś fanem izraelskiej broni. - powiedział James pokazując na TAR-21. - Osobiście wolę karabiny na amunicję 7,62mm. Ciekawa kosa… Mogę zobaczyć? - dodał olbrzym. - Mogę w zamian pokazać Ci mojego Kabara.

- Nie jestem. Przypałętał się to go używam. Ale widzę, że większość z was preferuje 7,62.

Schylił się i prawą ręką wyciągnął nóż. Podał go za ostrze Cutlerowi.

- Nóż marines. Nic dziwnego, że takiego nie widziałeś. Jeżeli nie zasłużysz sobie i masz go to jest to prosta droga do trafienia na cmentarz czy rynsztoka.

Nóż był ewidentnie robiony po wojnie, ale przez kogoś kto zna się na robocie. Rękojeść była obwinięta skórą, a ostrze jednostronne, ale z stali dobrej jakości. Na dole klingi została wytłoczona maksyma “Semper Fi”. Broń była bardzo dobrze wyważona, a właściciel wyraźnie o nią dbał, można by się nią golić.

Dopiero w tym momencie przy samochodach zjawił się nieco zdyszany Młody targając ze sobą bagaż niewiele mniejszy niż on sam. Mimo tego, że poprzedniego dnia został kompletnie upity przez lekarza dziś wydawał się w doskonałym humorze. Nie było po nim znać nawet śladów kaca.

- No hejka wszyscy. - powiedział z ulgą zrzucając plecak. - To gdzie tak właściwie jedziemy?

- Siema, Młody. - rzucił Cutler od razu wracając do oglądania noża marines. - Semper Fidelis. Motto Piechoty Morskiej czyż nie? - zapytał oglądając dokładnie broń James.

Rączka skinął Młodemu głową i wyrzucił niedopałek papierosa depcząc go ciężkim wojskowym butem.

- Tak. A kabara widziałem nie raz. Przed wojną używała go moja jednostka.

- Właśnie. Kumpel miał Kabara produkowanego dla USMC. Wersje z jelcem z pozłacanego mosiądzu i płytkim zbroczem. Widzę tutaj pewne podobieństwo. Czy to nie bawola skóra? - zapytał wojownik badając sprasowaną warstwę skóry na rękojeści broni.

- Albo czegoś co uchodziło kiedyś za bawoła. - powiedział nowojorczyk po skinięciu głową.

- Ja miałem farta, że trafiłem na ten nóż. - pokazał na swoją broń James. - Wersja z bardzo wytrzymałej stali, która bardzo długo trzyma ostrość. Rękojeść antypoślizgowa, a w komplecie miałem polimerową pochewkę i osełkę. Super interes nawet za wygórowaną sumkę. - James oddał nóż marines trzymając za ostrze. - Dobra broń. W sprawnych rękach może zrobić wiele pożytku. - dodał z uśmiechem. - Pozwolisz, James, że pogadam z naszymi Europejczykami co nie? - zapytał. - Młody… - kiwnął głową James. - Pomóc Ci z tym?

Tamten odebrał nóż, schował go do pochwy na łydce i również skinął głową odchodząc parę kroków.

- No jasne! To znaczy tak. Z większością sobie poradzę, ale ta skrzynka jest kurewsko ciężka i niewygodna. Z drugiej strony nie zostawię jej, bo może się przydać jeśli musielibyśmy reanimować jakiegoś strupa znalezionego po drodze. Wiesz, na rozruch gdyby akumulator był pusty.

- Jasne. Wrzuć koło skrzynki z żarciem. Uważaj tylko na gitarę! - kobieta podniosła psiaka tuląc go do piersi i zeskoczyła na ziemię.

- Ty słuchaj James, tylko delikatnie z tym sprzętem. Wolałbym żebyś ją tam wstawił, a nie wrzucił. Teoretycznie robiłem to tak żeby było głupotoodporne, ale jak ktoś będzie się starał ją rozpieprzyć, to rozpieprzy.

- Młody, młody, młody… - powiedział Cutler chwytając skrzynkę. - Czyżbyś znał mnie za krótko aby nie dostrzegać mojej głęboko ukrytej wrażliwości i delikatności? - zapytał z dziwnym grymasem. - A co do tej głupoty… Jak byśmy się nie znali właśnie zbierałbyś uzębienie. Na szczęście jesteśmy przyjaciółmi. - dodał i zaniósł skrzynkę we wskazane miejsce.

Wojownik uważał na gitarę prawie tak bardzo jak na skrzynkę z jedzeniem. Był delikatny jak nigdy.

- Stary, ja po prostu wiem, że jak czymś przykurwisz to porządnie. Jeszcze byś faktycznie rzucił i rozpieprzył i agregat i autko, a wtedy byłyby problemy z naszą robotą. Poza tym stary, co ty masz z tym wybijaniem zębów? Mówiłem, że wszystkie krzywe ryje z QRS to dla mnie jak rodzina, a ktoś musi robić za złośliwe, młodsze rodzeństwo, nie?

Kobieta zaśmiała się słysząc przekomarzanie się przyjaciół.

- Ej, od rozpieprzania mojej Nisy wara. Skrzynki, a nawet gitara Marka mogą pójść w drzazgi, ale Nisie nic nie może się stać. Co nie Szarik?

Podrapała psiaka za uszami, ten wystawił łeb do dalszych pieszczot.

- Ja? Przykurwie? - zapytał Cutler dość zabawnie próbując się zwężyć w barkach. - Przecież ja muchy bym nie skrzywdził… Człowieka to i owszem jak zasłuży. - dodał z uśmiechem. - A z tą skrzynką to delikatnym byłem, bo wiem jak bardzo lubisz czasem się rozerwać, Młody…

- Nie no, bez przesady, nie dałbym nikomu do łapy niczego co jest niebezpieczne. Mam zasadę, że wszystko co może być groźne noszę sam, jak coś pójdzie nie tak to sam oberwę w pierwszej kolejności. Ot, tak mnie ojciec wyuczył i tego się trzymam.

- To nie jedziesz w Nisie. Nie chce wraz z nią trafić na Orbital.

Uśmiech i lekki ton kurierki sugerował, że żartuje.

- Wszystko co może być groźne nosi sam… - powiedział z uśmiechem do kurierki James. - Szkoda, że mi o tym nie mówił za czasów, gdy biegałem ze świniakiem ważącym dobre 15 kilogramów plus amunicja kolejne kilka. On był groźny…

- Ale nie wybuchł, nie? Więc wszystko było ok. Jeśli chodzi o Orbital... - Młody zamyślił się przez chwilę. - To potrzebowałbym paru ton co najmniej i to poważniejszych środków, a nie takich zabawek. Ale w sumie też by się dało załatwić. Ta skrzynka... - wskazał na umieszczony przez Cutlera bagaż. - To jest agregat, jakby wynikła sytuacja, w której potrzebne będzie źródło prądu. Nic groźnego, zapewniam.

- Znajomy kiedyś taką miał. Jak gangerzy rozwalili nam akumulator z shota to się przydała.

James zastanawiał się nad czymś, ale raczej nie nad zastosowaniem skrzynki. Nie znał się ani na technice, ani na samochodach. Może myślał jak ostatnio bawił się w towarzystwie gangerów?

- Wracając do pytania Młodego sprzed minutki, dwóch… - powiedział najemnik. - Gdzie zamierzamy jechać? - zapytał blondynki.

- Do Hub.

- Nigdy nie słyszałem o tym miejscu. - powiedział James drapiąc się po głowie. - Co większego mamy po drodze? Daleko to?

- Trzy dni. Żadnych większych osad.

- Ok. Dzięki. - rzekł olbrzym do dziewczyny. - Skoro już o podróży mowa mogę zapytać co za jedzenie jest na drogę? - widać było, że to szczególnie wojownika ciekawiło.

- Gadaj z Markiem.

- Pozwolicie, że na jakiś czas zostawię was samych. - powiedział kiwając z uśmiechem do Młodego głową najemnik. - Muszę poczytać notatki od mojego lekarza. - dodał po czym odszedł kawałek, wydobył z plecaka jakieś notatki po czym zaczął je czytać.
 
Lechu jest offline