Wątek: Legenda o...
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2013, 16:18   #15
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ranek przyszedł szybko, nawet zbyt szybko. Bo już równo ze świtem. Nie było za to już tak mgliście, może ze względu na to, że zdążyli zejść trochę w dół tutejszych gór. Goszczący ich mieszkańcy wioski zdawali się robić wszystko, by gości się szybko pozbyć. Dano im wodę do umycia, śniadanie złożone z suchego pożywienia oraz worek z zapasami na drogę, w którą wyprawiono ich zaraz potem. Może spodziewali się, że jaśnie państwo zachce czegoś więcej.
Nie zechcieli. Oni także pragnęli wreszcie się czegoś dowiedzieć, ale świat roztaczający się dookoła nich, postanowił wystawić ich na kolejną próbę. Tym razem monotonnej wędrówki po nierównej, szerokiej na tyle, by zmieścił się na niej wóz, drodze. Prowadziła pośród wysokich łąk i - głównie - iglastego lasu, wijąc się i ciągle kierując w dół. Robiło się coraz cieplej, a słońce wisiało wysoko, powoli przesuwając się po nieboskłonie, bardzo powoli. Wraz z bólem, który odczuwali w nogach.
Musiało być już dobrze po południu i słońce chowało się za szczytami, gdy wreszcie ujrzeli samotny, otoczony półtorametrowym płotkiem budynek opuszczonej karczmy. Szyld, wytarty już, ciągle wisiał nad wejściem do głównego budynku. Obok znajdowały się jeszcze dwa inne, zapewne stajnia i może wozownia. Co innego zaprzątnęło ich uwagę, zanim zbliżyli się bardziej. Przez drogę przechodziły bowiem dwa czarne niedźwiedzie. Były dość daleko, ale zatrzymały się i zaczęły się patrzeć. Wydawało się, że patrzyły strasznie ciekawsko.

Ray także się zatrzymał. Bolało go wszystko. Ta koczuga była cholernie ciężka, a na dodatek obcierała wszędzie. I miecz. I worek z żarciem. Miał ochotę wyrzucić to wszystko, zaraz na ziemię. I tak nie umiał walczyć. Z drugiej strony, widząc te niedźwiadki, położył dłoń na rękojeści broni. Chrząknął.
- Myślisz, że zastanawiają się, czy warto próbować nas zjeść? - co jak co, ale mężczyzna na podróżach w dziczy to się nie znał.
- Wolałabym się o tym nie przekonać na własnej skórze. - Reina zatrzymała się z niepokojem oglądając zwierzęta. - Wiesz… niedźwiedzie w Anglii wyginęły mniej więcej w okresie wojen z Normanami, więc te pewnie są oswojonymi zwierzętami z zoo lub cyrku… - Nie wiadomo kogo tak naprawdę próbowała przekonać, że nie ma się czego bać… - Hmm… prawdopodobnie tak właśnie jest...
Niedźwiedzie musiały podjąć jakąś decyzję, bo ruszyły powoli w ich stronę. Powoli i niespiesznie, ale i tak nie wyglądało to dobrze. Zanim ich wzrok nie sprawił im figla. Sylwetki zwierząt zamazały się, a gdy zamrugali, już ich nie było. Zamiast tego ku nim szły dwie zupełnie ludzkie osoby, odziane w długie, szare szaty. Na twarze mieli narzucone kaptury, mimo tego zauważyli, że to kobieta i mężczyzna. Za grubymi sznurami służącymi im za paski oboje wsunięte mieli sierpy. Kobieta uniosła dłoń, w czymś co przypominało gest pozdrowienia. Kto to jednak wiedział. Przed chwilą przecież po drodze szły niedźwiedzie.

Collins nie miał pojęcia, czy wyciągnąć miecz, czy pomachać na powitanie, a może zwyczajnie spieprzać.
- Widzisz to samo co ja? - zwrócił się cicho do Reiny, decydując się jednak na ostrożne wydobycie ostrza z pochwy. Nieznajomi co przed chwilą wyglądali jak zwierzęta? Chyba jeszcze nie było takiej technologii, która by pozwalała robić coś takiego na żywo. Więc jednak matrix? Wyciągnął ku nim miecz.
- Zatrzymajcie się - powiedział raczej słabo i przełknął ślinę. - Kim jesteście i dlaczego przed chwilą wydawało mi się, że zamiast was na drodze stały niedźwiedzie?
- Pewnie zaraz powiedzą, że są druidami - Równie cichym szeptem odpowiedziała mu bibliotekarka. - Według niektórych systemów gier fantasy potrafią przybierać postaci zwierzęce. To jakby ich druga natura.
To wszystko było tak abstrakcyjne, że po prostu trudno było nie wierzyć w teorię Matrixa, choć i ona, sama w sobie była przecież także całkowicie abstrakcyjna.
Para zatrzymała się zgodnie z tym co chciał od nich Ray. Kobieta uśmiechnęła się pod kapturem. Dostrzegli to mimo tego, że jeszcze nie widzieli rysów jej twarzy. Mężczyzna przemówił wyrazistym, pewnym aczkolwiek spokojnym głosem.
- Jesteśmy jednością z naturą. Opiekujemy się okolicą. Musicie być z daleka, skoro nas nie rozpoznajecie. Nazywam się Ondo, ona to Taina.
- Jestem Reina, a to Ray - powiedziała kobieta wskazując na towarzysza, a potem, ponieważ podkusił ją chochlik siedzący na jej ramieniu dodała nadal zachowując całkowitą powagę na twarzy:
- Jesteśmy z innego świata. Nie pamiętamy jak tutaj przenieśliśmy, ale próbujemy znaleźć sposób jak do niego wrócić.
Collins zerknął przelotnie na rudowłosą piękność, a potem wzruszył ramionami i pokazał na nią palcem.
- Jest dokładnie tak jak mówi.

Dziwna para spojrzała po sobie, a mężczyzna zsunął z głowy kaptur, odsłaniając twarz około czterdziestoletniego mężczyzny. Miał długie za ramiona, rozpuszczone brązowe włosy i krótką brodę okalającą jego usta. Pociągła, niezbyt szeroka twarz nie była ani piękna, ani brzydka, choć niezwykle wyraziste, czarne oczy błyszczały, gdy przyglądał się im ciekawie. Wokół oczu miał już zmarszczki, a włosy poprzetykane były siwizną, co dostrzegli gdy zbliżył się jeszcze bardziej, z rękoma uniesionymi wnętrzem do nich.
- To jest możliwe - odparł ostrożnie. - W świetle ostatnich wydarzeń, osnowa mogła zostać rozdarta. Do nocy pozostało niewiele czasu, a musimy jeszcze odnowić moc dwóch menhirów. Wtedy karczma pozostanie bezpieczna. Zechcecie ruszyć z nami i pomóc, dzięki czemu możemy się rozdzielić i zrobić to szybciej? Jeśli nie, schrońcie się w budynku. Dołączymy do was później. Chętnie wysłucham waszej historii.
Reina pomyślała, że skoro zdecydowała bawić się w ten nowy świat i wierzyć w Matrixa będzie to robiła na całego.
- Chętnie pójdę z wami. Jeśli będę w stanie pomóc mogę to zrobić - Powiedziała patrząc na nich z ciekawością, Zastanawiała się jak zareagują na historię o ich świecie. Czy wszyscy ludzie w tym świecie byli wymyśleni? Czy też podpięci do systemu jak w tamtym filmie? Widziała go tylko raz i to dość dawno temu. Dzięki doskonałej pamięci miała jednak w głowie sporo szczegółów. Odruchowo dotknęła swojej szyi. Nie wyczuła tam żadnych podłączeń.
Ich brak zdziwienia zaniepokoił Raya znacznie bardziej niż zachowanie dzieci w tej wiosce, którą opuścili tego ranka. To było dziwne. Osnowa? Menhiry? I te niedźwiedzie. Popatrzył na Reinę dość niepewnie.
- Teoretycznie możemy iść. O ile nie jest potrzebna wam nasza krew czy coś w ten deseń. Co będziecie robić z tymi kamulcami? Bo z tego co pamiętam z różnych książek, menhir to taki wielki kamień, tak? - mężczyzna postanowił grać "bezpośrednią ignorancję". To co znali z jakiejś fantastyki, to przecież nie musiał być żaden wyznacznik. Z drugiej strony, stonehenge było prawdziwe.

Taina zbliżyła się powoli, również odrzucając kaptur, ukazując swoje oblicze. Była kilka lat młodsza od mężczyzny i jeśli nie piękna, to na pewno ładna. Długie blond włosy, w świetle zachodzącego słońca przechodzące w kolor miedzi, były splecione w warkocz. Jej twarz miała ostre rysy, ale usta pozostawały pełne, a zielone oczy duże i przyciągające uwagę. To ona odpowiedziała na pytania Ray’a.
- Tak, menhiry to rodzaj kamieni. Wyjaśnię ci po drodze, jeśli pragniesz wysłuchać i uwierzyć - miała delikatny, łagodny i niski głos.
- A ty Reino, chodź ze mną. Gdy się rozdzielimy, poradzimy sobie z tym sprawniej i przed zapadnięciem ciemności - Ondo uśmiechnął się. Miał białe, równe zęby, a jego twarz wraz z tym uśmiechem piękniała i ożywiała się. Jego oczy doskonale odzwierciedlały uczucia, błyszcząc i przyciągając swoją niezwykłą czernią. Taina już w tym czasie zeszła na łąkę po prawej stronie od drogi, oglądając się za Collinsem.
Panna Tremain ruszyła za mężczyzną:
- O co chodzi z tymi kamieniami? - Zapytała gotowa na opowieść.
Ray miał wrażenie, że tutejsi ludzie są jacyś dziwni. Historyjkę Reiny przyjęli bez mrugnięcia, a teraz to. Właśnie, czy mógł w to uwierzyć? Chyba tak sobie. Poszedł jednak za kobietą, widząc, że rudowłosa podążyła za mężczyzną. Dogonił ją.
- Mam nadzieję, że nie jest to daleko. Zawsze miałem dobre wyczucie kierunku, ale po całym dniu łażenia mam wszystkiego dość - poskarżył się cicho. Przynajmniej na kobiety można było sobie tu popatrzeć. Szkoda, że nosiły takie długie sukienki. - Opowiedz mi o tym. Co w zasadzie trzeba zrobić?

Oboje otrzymali identyczną opowieść, choć wychodziła z innych ust i przedstawiana była nieco innymi słowami. Opowieść dotyczyła tego, że świat podzielony był na dwie sfery. Rzeczywistą i duchową. Menhiry, nazywane także totemami, oddzielały te warstwy, zwykle nie pozwalając niczemu przedostawać w jedną lub drugą stronę. Teraz ich moc z nieznanego jeszcze powodu zmalała, w niektórych miejscach zanikając zupełnie. Przedostawały się nie tylko duchy, ale także inne istoty, mogące ranić i wpływać na sferę rzeczywistą. Moc totemów należało odnowić. Brzmiało to dziwnie i nierealnie, lecz tłumaczący im to obrońcy natury zdawali się absolutnie wierzyć we własne słowa.
 
Sekal jest offline