Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2013, 16:44   #191
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tłumaczenie było ich! Być może przynajmniej raz wszystko potoczy się jak należy.

- Zwijajmy się -rzucił szybko do Skrzydła kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Nagle rozległ się szczęk zamka.
Jedyne, co zdążył zrobić Albert, to szybko zgasić światło.

Zamarli. Żaden z nich się nie poruszył. Potrzebowali planu.
Kim był tajemniczy gość? Może coś poszło nie tak i van Thorn stwierdził, że po prostu przyjedzie sobie do domu? Może któryś z sąsiadów coś zauważył? A może van Thorn zlecił któremuś z podwładnych, by ten pod jego nieobecność sprawdzał mieszkanie?

Wycie syren rozległo się niedaleko. Jękliwy dźwięk, jaki zawsze towarzyszył sowieckim nalotom. Gdzieś w oddali usłyszeli wyraźną kanonadę obrony przeciwlotniczej. Z doświadczenia jednak wiedzieli, że nie była ona zbyt mocna, a kiedy ruskie bomby spadały na Warszawę, pozostawało tylko mieć nadzieję, że żadna nie trafi w budynek, w którym obecnie przebywali. Na razie syreny nie sygnalizowały konieczności ucieczki do schronów. Zresztą taki przywilej przysługiwał tylko Niemcom, chociaż podczas ostrzejszych nalotów Polacy po prostu kryli się w piwnicach.
Gdzieś, dość daleko, coś wybuchło - zapewne za wcześnie zrzucona bomba. Po pierwszej eksplozji następowały kolejne, kiedy kolejne pociski uderzały w ziemię.

Odległy hałas utrudnił im nasłuchiwanie, ale wydawało się, że ktoś zbliża się korytarzem. Cicho i powoli. Czujnie.

Można było spróbować wymknąć się przez salon, ale w przypadku wykrycia cała kamienica stanie na nogi, a wraz z nią dzielnica.
Trzeba było załatwić sprawę możliwie najciszej.

Wyjął latarkę, po czym na migi pokazał, że oślepi wchodzącą osobę latarką i skupi na sobie uwagę przybysza, a w tym czasie Skrzydło czymś ciężkim zaatakuje od tyłu.

Skrzydło chwycił świecznik stojący na biurku. Zaraz poczuł się pewniej mając coś ciężkiego w dłoni, jak gdyby już sam ten fakt zapewniał mu bezpieczeństwo. Niestety rzeczywistość była inna i zagrożenie nie oddalało się, a wręcz kroczyło ku nim. Zerkną w stronę towarzysza, lecz w ciemności widział tylko niewyraźny kontur jego postaci, mimo iż dzieląca ich odległość nie była duża. Kucną przesuwając się pod ścianę naprężony jak struna która w każdej chwili mogła pęknąć.

Tymczasem Albert stał w bezruchu. Priorytetem było to, by ich nie zastrzelono. Równoważnie, by nie narobić hałasu, który w niemieckiej dzielnicy byłby równoważny z… zastrzeleniem.
Jeśli jednak jakiś będzie, to musi być niewielki, by wyjące syreny były w stanie go zagłuszyć.
Jego zadaniem było skupienie uwagi całkowicie na sobie, by dać Skrzydłu czyste pole działania. Podniósł lewą rękę z latarką na wysokość głowy, lecz jednocześnie oddaloną od siebie w lewą stronę. Czekał na wejście nasłuchując. Musiał wiedzieć czy przypadkiem niespodziewany gość nie wejdzie salonem.

- Nie wiem, kim jesteście, ale na pewno nie Van Thornem ani nikim z jego piesków - usłyszeli nagle zmysłowy, kobiecy głos. - Słyszę was, panowie.

Gdzieś daleko od nich spadały kolejne sowieckie bomby, strzelała obrona przeciwlotnicza a w powietrzu dało się słyszeć narastający łoskot silników bombowców. Jednak Albert nie czuł obaw. Policzył wszystko dokładnie. Nalot nie kierował się na dzielnicę w której przebywali. Koncentrował się na wschodnim brzegu miasta, zapewne na obiektach wojskowych i przemysłowych. Oczywiście nie mógl wykluczyć, że jakiś zagubiony lub zmuszony do manewrów pilot nie zmieni kursu i nie zrzuci im bomb na głowy. To była wojna. A wojną rządził chaos. Wielka ilość zmiennych, które nie zawsze, jak szybko się przekonał, dało się skwantyfikować, policzyć, zmierzyć.

- Więc?

Coś było niepokojącego w tym, że kobieta, mimo iż sama, zdawała się nie obawiać liczniejszych i zapewne uzbrojonych przeciwników.

Skrzydło był w ciężkim do opisania stanie zawieszenia. Był tyleż przerażony co zdeterminowany. Zbyt wiele osób wpadało ostatnimi czasy w ręce Niemców, a on nie miał zamiaru do nich dołączyć. Kobieta stanowiła zagrożenie, mogła ich wydać, nie zamierzał pozwolić jej na to. Za nic nie da się złapać.
Wstrzymując oddech czekał na rozwój sytuacji i reakcję kompana.

Światło było zgaszone zanim kobieta weszła do pokoju. Wszystko zostawili w nienaruszonym stanie, a jednak ona wiedziała, że ktoś tu jest. Prawie się nie poruszyli, a ona wiedziała, że jest ich więcej niż jeden. Znała też ich płeć. Sprzęgło miał pewne podejrzenia i jeśli miałyby się okazać słuszne, to nie było bardzo ważne co zrobią. W każdej sytuacji była przeszkodą nie do przejścia.

- Niech będzie - zwrócił się do kobiety, jednocześnie uważając, by nie narobić hałasu mogącego zwabić więcej osób. Podszedł do Skrzydła na odległość, w której prawie się stykali.

- Szybko. Bierz pierwsze lepsze dokumenty. To musi wystarczyć - wyszeptał z ponaglającym napięciem w głosie, realizując kolejny ze skleconych na szybko planów. Jak Skrzydło zaczął szeleścić papierami, to złożył najważniejsze dokumenty i wsadził je w spodnie za plecami tak, żeby nie wypychały ubrania.

- Wychodzimy - ponownie odezwał się do kobiety.

- Plan jest taki: nie zdradzamy, że bierzemy na chybił trafił. Ty bierzesz wszystko, ja wezmę… może być te dwa. Mówimy, że znaleźliśmy to, czego szukaliśmy i w razie czego oddam te dwa papierki. Potem się zmywamy. Tylko gdzie… Dobra, niech będzie do buta - szybko złożył i włożył schował przypadkowe znalezisko do prawego buta.

-Chowaj szybko i dołącz - szybkim krokiem podszedł do drzwi je otworzył, wychodząc na zewnątrz. Na spotkanie kobiecie.

Skrzydło kiwną tylko głową. Z ulgą odetchną odkładając świecznik chwaląc Pana że nie musiał go używać, zagarną wszystkie przeglądane przez nich dokumenty z biurka i zaczął upychać w skórzanej teczce jaką zabrali z sobą na akcje. Wszystko co pochodziło z tego mieszkania miało większą lub mniejszą wartość dla wywiadu. Musiał jednak odpuścić sobie większość z nich i ruszył żwawo za Sprzęgłem. Zatrzymując się w pół kroku za nim.


Stała w korytarzu ubrana w prosty płaszcz. A jej oczy błyszczały niczym gwiazdy.

Była... piękna. Dla Skrzydła to piękno miało w sobie coś... artystycznego. Dla Sprzęgła, jakąś matematyczną symetrię.
Kobieta uśmiechała się spokojnym uśmiechem.

- Sprzęgło - powiedziała do Alberta. - Proszę. Szukasz notesu, czy tłumaczenia?

- Widzę - dodał po chwili namysłu.
- Że nie muszę się przedstawiać.

- Dobrze widzisz - uśmiechnęła się jeszcze promienniej. - Pewnie zastanawiasz się, skąd cię znam?

- Jeśli nie jest to długa historia, to faktycznie chętnie bym się dowiedział. No i zastanawiam się jeszcze nad jednym. Po której stronie jesteś? - zapytał wprost.

- Tunia. To ja ją uratowałam spod willi. Wszystko pewnie jest jasne w tym momencie. Nie ma potrzeby dalej tracić czasu. Dobrze mówię?

Bomby wybuchały bliżej. Ale nadal po linii przeliczonej przez Sprzęgło.

- Czy znaleźliście to, czego szukaliście?
- To faktycznie wyjaśnia całkiem sporo. Wiesz gdzie jest notes?

- Myślałam, że tutaj. Ci z Thule dzisiaj składają ofiary z ludzi podczas swoich ceremonii śmierci. chciałam wykorzystać ten moment by poszukać notesu w mieszkaniu jednego z nich. Nie spodziewałam się, że wy również.

- Nie znaleźliśmy go, ale chyba nie ma czasu, żeby szukać. Trzeba się zmywać póki czas. To nie jest najlepsze miejsce na rozmowy - obejrzał się w kierunku okna.

- Oboje dobrze wiemy, że jeśli ktoś przypadkiem nie zmieni kierunku lotu, bomby spadną daleko od nas. To jedyna szansa, bym mogła się tutaj rozejrzeć tym bardziej, że druga może się nie powtórzyć. Ale nie zatrzymuję was. Idźcie, jeśli musicie.
Odsunęła się pod ścianę, robiąc przejście.

- Myślę jednak, że kooperacja pomoże obu stronom. Inaczej Legion zatryumfuje. Nie sądzisz, że byłoby niedobrze, gdyby Niemcy uzyskali nad nim pełną kontrolę. I tak mają zbyt potężnych i wypaczonych sojuszników. Takich, z którymi nie możemy się równać.

- Faktycznie, bardziej martwi mnie osoba van Thorna i jego ochrona niż nalot bombowy, ale… - pomyślał chwilę.
- …możemy jeszcze chwilę poszukać i spróbować wyciągnąć z tej sytuacji tyle, ile się da. Jednak nie długo i naszym głównym celem jest notes. Inne ważne dokumenty też można przejąć, ale jak się napatoczą - powiedział, po czym zawrócił w stronę gabinetu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline