Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2013, 16:44   #191
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tłumaczenie było ich! Być może przynajmniej raz wszystko potoczy się jak należy.

- Zwijajmy się -rzucił szybko do Skrzydła kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Nagle rozległ się szczęk zamka.
Jedyne, co zdążył zrobić Albert, to szybko zgasić światło.

Zamarli. Żaden z nich się nie poruszył. Potrzebowali planu.
Kim był tajemniczy gość? Może coś poszło nie tak i van Thorn stwierdził, że po prostu przyjedzie sobie do domu? Może któryś z sąsiadów coś zauważył? A może van Thorn zlecił któremuś z podwładnych, by ten pod jego nieobecność sprawdzał mieszkanie?

Wycie syren rozległo się niedaleko. Jękliwy dźwięk, jaki zawsze towarzyszył sowieckim nalotom. Gdzieś w oddali usłyszeli wyraźną kanonadę obrony przeciwlotniczej. Z doświadczenia jednak wiedzieli, że nie była ona zbyt mocna, a kiedy ruskie bomby spadały na Warszawę, pozostawało tylko mieć nadzieję, że żadna nie trafi w budynek, w którym obecnie przebywali. Na razie syreny nie sygnalizowały konieczności ucieczki do schronów. Zresztą taki przywilej przysługiwał tylko Niemcom, chociaż podczas ostrzejszych nalotów Polacy po prostu kryli się w piwnicach.
Gdzieś, dość daleko, coś wybuchło - zapewne za wcześnie zrzucona bomba. Po pierwszej eksplozji następowały kolejne, kiedy kolejne pociski uderzały w ziemię.

Odległy hałas utrudnił im nasłuchiwanie, ale wydawało się, że ktoś zbliża się korytarzem. Cicho i powoli. Czujnie.

Można było spróbować wymknąć się przez salon, ale w przypadku wykrycia cała kamienica stanie na nogi, a wraz z nią dzielnica.
Trzeba było załatwić sprawę możliwie najciszej.

Wyjął latarkę, po czym na migi pokazał, że oślepi wchodzącą osobę latarką i skupi na sobie uwagę przybysza, a w tym czasie Skrzydło czymś ciężkim zaatakuje od tyłu.

Skrzydło chwycił świecznik stojący na biurku. Zaraz poczuł się pewniej mając coś ciężkiego w dłoni, jak gdyby już sam ten fakt zapewniał mu bezpieczeństwo. Niestety rzeczywistość była inna i zagrożenie nie oddalało się, a wręcz kroczyło ku nim. Zerkną w stronę towarzysza, lecz w ciemności widział tylko niewyraźny kontur jego postaci, mimo iż dzieląca ich odległość nie była duża. Kucną przesuwając się pod ścianę naprężony jak struna która w każdej chwili mogła pęknąć.

Tymczasem Albert stał w bezruchu. Priorytetem było to, by ich nie zastrzelono. Równoważnie, by nie narobić hałasu, który w niemieckiej dzielnicy byłby równoważny z… zastrzeleniem.
Jeśli jednak jakiś będzie, to musi być niewielki, by wyjące syreny były w stanie go zagłuszyć.
Jego zadaniem było skupienie uwagi całkowicie na sobie, by dać Skrzydłu czyste pole działania. Podniósł lewą rękę z latarką na wysokość głowy, lecz jednocześnie oddaloną od siebie w lewą stronę. Czekał na wejście nasłuchując. Musiał wiedzieć czy przypadkiem niespodziewany gość nie wejdzie salonem.

- Nie wiem, kim jesteście, ale na pewno nie Van Thornem ani nikim z jego piesków - usłyszeli nagle zmysłowy, kobiecy głos. - Słyszę was, panowie.

Gdzieś daleko od nich spadały kolejne sowieckie bomby, strzelała obrona przeciwlotnicza a w powietrzu dało się słyszeć narastający łoskot silników bombowców. Jednak Albert nie czuł obaw. Policzył wszystko dokładnie. Nalot nie kierował się na dzielnicę w której przebywali. Koncentrował się na wschodnim brzegu miasta, zapewne na obiektach wojskowych i przemysłowych. Oczywiście nie mógl wykluczyć, że jakiś zagubiony lub zmuszony do manewrów pilot nie zmieni kursu i nie zrzuci im bomb na głowy. To była wojna. A wojną rządził chaos. Wielka ilość zmiennych, które nie zawsze, jak szybko się przekonał, dało się skwantyfikować, policzyć, zmierzyć.

- Więc?

Coś było niepokojącego w tym, że kobieta, mimo iż sama, zdawała się nie obawiać liczniejszych i zapewne uzbrojonych przeciwników.

Skrzydło był w ciężkim do opisania stanie zawieszenia. Był tyleż przerażony co zdeterminowany. Zbyt wiele osób wpadało ostatnimi czasy w ręce Niemców, a on nie miał zamiaru do nich dołączyć. Kobieta stanowiła zagrożenie, mogła ich wydać, nie zamierzał pozwolić jej na to. Za nic nie da się złapać.
Wstrzymując oddech czekał na rozwój sytuacji i reakcję kompana.

Światło było zgaszone zanim kobieta weszła do pokoju. Wszystko zostawili w nienaruszonym stanie, a jednak ona wiedziała, że ktoś tu jest. Prawie się nie poruszyli, a ona wiedziała, że jest ich więcej niż jeden. Znała też ich płeć. Sprzęgło miał pewne podejrzenia i jeśli miałyby się okazać słuszne, to nie było bardzo ważne co zrobią. W każdej sytuacji była przeszkodą nie do przejścia.

- Niech będzie - zwrócił się do kobiety, jednocześnie uważając, by nie narobić hałasu mogącego zwabić więcej osób. Podszedł do Skrzydła na odległość, w której prawie się stykali.

- Szybko. Bierz pierwsze lepsze dokumenty. To musi wystarczyć - wyszeptał z ponaglającym napięciem w głosie, realizując kolejny ze skleconych na szybko planów. Jak Skrzydło zaczął szeleścić papierami, to złożył najważniejsze dokumenty i wsadził je w spodnie za plecami tak, żeby nie wypychały ubrania.

- Wychodzimy - ponownie odezwał się do kobiety.

- Plan jest taki: nie zdradzamy, że bierzemy na chybił trafił. Ty bierzesz wszystko, ja wezmę… może być te dwa. Mówimy, że znaleźliśmy to, czego szukaliśmy i w razie czego oddam te dwa papierki. Potem się zmywamy. Tylko gdzie… Dobra, niech będzie do buta - szybko złożył i włożył schował przypadkowe znalezisko do prawego buta.

-Chowaj szybko i dołącz - szybkim krokiem podszedł do drzwi je otworzył, wychodząc na zewnątrz. Na spotkanie kobiecie.

Skrzydło kiwną tylko głową. Z ulgą odetchną odkładając świecznik chwaląc Pana że nie musiał go używać, zagarną wszystkie przeglądane przez nich dokumenty z biurka i zaczął upychać w skórzanej teczce jaką zabrali z sobą na akcje. Wszystko co pochodziło z tego mieszkania miało większą lub mniejszą wartość dla wywiadu. Musiał jednak odpuścić sobie większość z nich i ruszył żwawo za Sprzęgłem. Zatrzymując się w pół kroku za nim.


Stała w korytarzu ubrana w prosty płaszcz. A jej oczy błyszczały niczym gwiazdy.

Była... piękna. Dla Skrzydła to piękno miało w sobie coś... artystycznego. Dla Sprzęgła, jakąś matematyczną symetrię.
Kobieta uśmiechała się spokojnym uśmiechem.

- Sprzęgło - powiedziała do Alberta. - Proszę. Szukasz notesu, czy tłumaczenia?

- Widzę - dodał po chwili namysłu.
- Że nie muszę się przedstawiać.

- Dobrze widzisz - uśmiechnęła się jeszcze promienniej. - Pewnie zastanawiasz się, skąd cię znam?

- Jeśli nie jest to długa historia, to faktycznie chętnie bym się dowiedział. No i zastanawiam się jeszcze nad jednym. Po której stronie jesteś? - zapytał wprost.

- Tunia. To ja ją uratowałam spod willi. Wszystko pewnie jest jasne w tym momencie. Nie ma potrzeby dalej tracić czasu. Dobrze mówię?

Bomby wybuchały bliżej. Ale nadal po linii przeliczonej przez Sprzęgło.

- Czy znaleźliście to, czego szukaliście?
- To faktycznie wyjaśnia całkiem sporo. Wiesz gdzie jest notes?

- Myślałam, że tutaj. Ci z Thule dzisiaj składają ofiary z ludzi podczas swoich ceremonii śmierci. chciałam wykorzystać ten moment by poszukać notesu w mieszkaniu jednego z nich. Nie spodziewałam się, że wy również.

- Nie znaleźliśmy go, ale chyba nie ma czasu, żeby szukać. Trzeba się zmywać póki czas. To nie jest najlepsze miejsce na rozmowy - obejrzał się w kierunku okna.

- Oboje dobrze wiemy, że jeśli ktoś przypadkiem nie zmieni kierunku lotu, bomby spadną daleko od nas. To jedyna szansa, bym mogła się tutaj rozejrzeć tym bardziej, że druga może się nie powtórzyć. Ale nie zatrzymuję was. Idźcie, jeśli musicie.
Odsunęła się pod ścianę, robiąc przejście.

- Myślę jednak, że kooperacja pomoże obu stronom. Inaczej Legion zatryumfuje. Nie sądzisz, że byłoby niedobrze, gdyby Niemcy uzyskali nad nim pełną kontrolę. I tak mają zbyt potężnych i wypaczonych sojuszników. Takich, z którymi nie możemy się równać.

- Faktycznie, bardziej martwi mnie osoba van Thorna i jego ochrona niż nalot bombowy, ale… - pomyślał chwilę.
- …możemy jeszcze chwilę poszukać i spróbować wyciągnąć z tej sytuacji tyle, ile się da. Jednak nie długo i naszym głównym celem jest notes. Inne ważne dokumenty też można przejąć, ale jak się napatoczą - powiedział, po czym zawrócił w stronę gabinetu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-09-2013, 20:00   #192
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Skrzydło cofną się kilka kroków do gabinetu wpuszczając Sprzęgła i niespodziewanego gościa. Ciężko mu było powiedzieć co go bardziej szokuje, uroda młodej dziewczyny czy to że przypadkiem znalazła się tu w tym samym czasie co i oni z podobnym planem.
Poszła za nim. Powoli. Wpatrzona w ściany, jakby widziała na nich coś, czego Albert nie mógł zobaczyć. Jej zachowanie miało w sobie coś nieuchwytnie nieludzkiego. Budziła, poza podziwem, jakiś bliżej nieokreślony lęk. Może przez sposób w jaki się poruszała. Albo przez spokój w jej oczach, taki stały, niezmienny, nawet wtedy, kiedy usta się uśmiechały. A może dlatego, ze jakiś sposób przypominała Sprzęgłu dziewczynę spod willi gdzie przetrzymywano Sybillę. Tą, którą uwolnił z celi i która potem zmieniła się w zębate monstrum. Taka analogia wydawała się matematykowi najbardziej prawdopodobna, najbardziej zbliżona do potwierdzenia, gdyby była hipotezą badawczą.

Kobieta weszła do gabinetu i zatrzymała się zaraz na progu. Spojrzała na podłogę, na sufit, na ściany. Powoli, jakby wypatrywała pułapki lub czegoś podobnego.
- Dywan - powiedziała. - Próbowaliście go zwinąć?
Potem przeniosła wzrok na Skrzydło.
- Izabella - przedstawiła się ponownie spoglądając na podłogę, na wzorzysty dywan pokrywający środkową część gabinetu.

- Szybko, zwijamy - rzucił do Skrzydła.
- Przepraszam za brak manier w obecnej sytuacji. Jeśli pójdziesz z nami, to chętnie je okażę - to mówiąc na moment oderwał się od pracy przy zwijaniu dywanu, zwrócił w kierunku kobiety i ukłonił, by ostatecznie powrócić do zwijania.
- Mój towarzysz to Skrzydło. Chyba, że jego też nie muszę przedstawiać - uśmiechnął się lekko w kierunku Izabelli.
Trochę wybity z rytmu niespodziewanymi wrażeniami omijał co drugie słowo z toczącej się rozmowy, myślami wciąż wertując pamięć gdzie jeszcze były dokumenty które chciał zabrać, a których spakowanie zostawił na później. Dopiero zawołany po Imieniu, a raczej pseudonimie wrócił na ziemię.
- Dywan? Jasne.
Odłożywszy teczkę na biurku zabrał się do pomocy. W trakcie której zreflektował się z faktu iż jeszcze się nie przedstawił zaczął więc więc, jednak widząc perlisty uśmiech dziewczyny odpuścił sobie.
- Jestem Skrzydło, a to Sprz...a zresztą...
Aby zwinąć dywan musieli przestawić kilka rzeczy. Na szczęście lekkich.
Po chwili oczom ukazały się solidne deski, a na nich wymalowany znak. Okrąg z kilkoma opisanymi figurami geometrycznymi: kwadratem, trójkątami, oraz znakami przypominającymi oznaczenia zodiaku jak też pismo, które odnaleźli w notatkach w tym gabinecie.
- Możecie to jakoś ... uszkodzić. Zniszczyć. - powiedziała Izabela bez emocji.
- Trzeba to rozbić czy wystarczy zmienić kształt symboli?
- Wystarczy zamazać, przerwać ciągłość, zmienić kształt.

Albert lekko niepewnie spojrzał na swojego towarzysza, po czym spróbował stopą przerwać ciągłość okręgu.
Dla Skrzydła podobne zabobony i magiczne runy wskazywały jedynie na zacofanie intelektualne, widząc jednak powagę w ruchach Sprzęgła przypomniał sobie co słyszał od towarzyszy po jednym z spotkań. Wydawało się to jednak na tyle nie realne że nie budziło w nim teraz większych obaw.
- Może powinniśmy to przerysować, na pewno ma jakieś znaczenie. Ktoś mógł by to rozszyfrować
Rzucił i nie czekając na reakcję poszedł biurka by przeszukać szuflady w poszukiwaniu czystej kartki i czegoś do pisania.

- To ochrona. I pułapka jednocześnie. Dobrze zrobiona. Ukryta. Solidna robota. Ci z Thule stają się coraz skuteczniejsi w swoich umiejętnościach. Pochodzi z grimouira o nazwie “Klucz Salomona”. Znam ten znak. Ale bez odpowiednich technik i szkoleń nikt z was nie będzie zdolny go stworzyć.
Znalazłszy to czego szukał zaczął pisać “Thule. Grimouir (klucz Salomona)”. Nie miał pojęcia o co chodzi ale nie chciał tego specjalnie okazywać.
- To zajmijcie się tym jak chcecie, Ja wracam do papierów, tak chyba będzie lepiej.
- Thule to jakiś oddział? - zapytał, po czym starł kawałek okręgu.
- Tyle wystarczy?

- Wystarczy - weszła do pokoju. - A thule to bardziej organizacja. To oni wspierają likwidację narodu Mojżesza. Są inicjatorami i głównymi konstruktorami planu. Poza tym robią wiele innych rzeczy. Dużo gorszych. Znają prawdę lub przynajmniej tak im się wydaje i nie boją się jej wykorzystywać przeciwko ludziom. Znaleźli doskonałe narzędzie do przebudzenia mocy, które powinny na zawsze pozostać zapomniane i uśpione. Albo to te moce znalazły doskonałe narzędzie, aby pomogły im tutaj przejąć pełnię dominacji.
- Nie da ich się w jakiś sposób pozbyć? Thuli, oczywiście - zapytał zabierając się do szukania.
- Thule. Nie Thuli. - Poprawiła mentorskim tonem. - Oczywiście, że się da. To ludzie. Nadal tylko ludzie. chociaż ty strzelałeś do nich i jaki był efekt? Przypominasz sobie podziemia willi. Tam, gdzie zginęła Sybilla? Pamiętasz?
Albert skrzywił się na wspomnienie wstającego Niemca.
- Pamiętam. Jak sprawić, żeby już nie wstali? No i co było w podziemiach tej willi?
- Trzeba im strzelić w głowę lub w serce, a potem spalić zwłoki - powiedziała spokojnie. - Można też odciąć głowę. To też bywa skuteczne.
Weszła do gabinetu rozglądając się czujnie i powoli.
- A pod willą ... cóż ... - namyślała się dłuższą chwilę. - Pod willą była Prawda. I każdy mógł ją ujrzeć.
- A czym jest Prawda? W ujęciu mechaniki kwantowej pojęcie prawdy jako takiej nie ma najmniejszego sensu. Z resztą w jakimkolwiek ujęciu prawda nie istnieje, skoro rzeczywistość nie istnieje. Więc czym to jest? - zapytał.
Skrzydło słuchał towarzysza jak gdyby ten recytował Pana Tadeusza od tyłu. Był pod wrażeniem wiedzy jaką posiadał, jednak zdawała mu się ona tak niepraktyczna jak niezrozumiała.
- Ja bym skupił się na robocie i zaraz znikał, mamy już sporo więc nie wiem czy jest sens przedłużać. Za 10 minut najpóźniej wychodzimy. Co ty na to?
Spytał kierując słowa bezpośrednio do Sprzęgła. Z każdą chwilą coraz bardziej się niepokoił, chciał już by to wszystko się skończyło i by mogli odpocząć w zaciszu swoich domów zbierając pochwały za dobrze wykonana robotę. Każda chwila w tym mieszkaniu zwiększała tylko szanse wykrycia.
- Prawda to to co istnieje poza twoją matematyką, poza twoją mechaniką, poza tym, czego uczono cię w Więzieniu Iluzji. Ale to nie jest istotne. Lepiej o pewnych rzeczach nie wiedzieć. Twój towarzysz ma rację. Trzeba się skupić na tu i teraz. Na tym, co najważniejsze.

Zamknęła oczy i rozejrzała się po pokoju.
- Tam - wskazała ręką na ścianę. - W tamtym pokoju.
Chodziło jej o sypialnię.
- Tam jest drugi krąg ochronny. Nawet lepszy, niż ten tutaj. Tam coś jest. Znajdźcie go. Jest pod dywanem, jak ten pierwszy. Zniszczcie.
Skrzydło zajmował się swoją robotą niezbyt przejmując się dziewczyną. Nie widział powodów by wykonywać jej rozkazy które nie wydawały mu się sensowne. Przyszedł tu pomóc w zgarnięciu papierów wszelakich. Tym się zajmuje, wszystko się przyda, jak nie im to wywiadowi, oszczędza też sobie części roboty przy sortowaniu. Ale nikt nie mówił że będzie musiał latać i zacierać jakieś symbole, a w takim wypadku miał to wszystko w poważaniu.
- Ja już kończę.
Rzucił rozglądając się jeszcze ostatni raz po pokoju, odsuną dla pewności regał, po przewracał obrazy, chciał się upewnić że nic nie przeoczy.
- Zwijamy się kiedy będziesz gotowy.
Stwierdził wyraźnie dając do zrozumienia że nie zamierza wykonywać niczyich poleceń.
- Chodźmy. Tylko szybko - skierował się do sypialni, a następnie zajął się pospiesznym zwijaniem dywanu, ale tylko do miejsca, w którym pokaże się symbol, a następnie zetrze kawałek symbolu.

Sypialnia była dość skromna i elegancko urządzona. Izabela pewnym krokiem przeszła przez nią i podeszła do obrazu Hitlera na ścianie. Zdjęła go szybko i oczom pozostałych ukazał się ścienny sejf. Izabela spojrzała na sejf i nagle wbiła ręce w stal. Dosłownie! Jej palce zagłębiły się w metalu, a potem jednym szarpnięciem oderwała drzwiczki odrzucając je na pobliski tapczan.
- Biorę tylko to - wyjęła ze środka czarną, skórzaną teczkę do akt z wytłoczonym na niej symbolem

- Resztę możecie wziąć wy.

Skrzydło nawet nie zaglądał do sypialni w której były już i tak dwie osoby, postanowił przeszukać pozostałe pokoje, nie omijając pokoju służby czy łazienki. Wątpił by jeszcze gdzieś były jakieś dokumenty, ale każda informacja mogła się przydać. Ilekroć wchodził na korytarz zerkał z niepokojem na drzwi, gdyby to zależało od niego już by byli w drodze powrotnej. Takie akcje nie były jego żywiołem.
 
Felix jest offline  
Stary 01-09-2013, 21:26   #193
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

SPRZĘGŁO I SKRZYDŁO


Jakoś, po tym nieziemskim rozpruciu dłońmi stalowego sejfu przez kruchą z pozoru dziewczynę, stracili ochotę wykłócać się o jedną teczkę. Nieważne, co by zawierała.

Oszołomiony Sprzęgło wpatrywał się w zdewastowany sejf próbując, po raz Bóg jeden wiedział który, poukładać sobie o, co widział, z tym wszystkim, czego nauczył się w ciągu swojego życia.

Izabela wyszła, pozostawiając obu mężczyzn samych w mieszkaniu Van Thorna. Wybuchy bomb oddalały się, dźwięki silników bombowców przesuwały z powrotem na wschód, ostrzał artylerii przeciwlotniczej cichł.

Spędzili w mieszkaniu SS-mana jeszcze kwadrans i nie ryzykując wykrycia, zgarnęli wszystko, co wydawało się ważne lub cenne – w tym również sporą ilość gotowi przetrzymywaną przez Van Thorna w sejfie.

Potem opuścili mieszkanie, wymykając się drogą przez kanały w piwnicy.

Mieli dwie możliwości. Pozostać w kanałach do świtu, aż minie godzina policyjna, nie ryzykując wykrycia. Lub spróbować przemknąć się ulicami do domów, co przy nalocie stanowiło pewne ryzyko.

Mimo problemów związanych z wilgocią, smrodem i zimnem, postanowili nie ryzykować. Złapani z niemieckimi dokumentami i gotówką od razu trafiliby na Szucha. A stamtąd raczej nie było już drogi do życia. W tym przypadku jedna noc w kanałach, opędzanie się od szczurów i siedzenie w lodowatej wodzie wydawało się być niewielką ceną, jaką musieli ponieść.


BENIAMINEK I DOKTOREK


To, że hotel oberwał ruską bombą ułatwiło im jego opuszczenie. O Niemcach można było powiedzieć wszystko, co najgorsze, ale ich organizacja nie miała sobie równych. W kilka minut po trafieniu wokół hotelu zaroił się od służb pomocniczych i straży pożarnej, która sprawnie uruchomiła pompy i zaczęła polewać wodą budynek, który od trzeciego pietra płonął jasnym ogniem.

W całym zamieszani obaj żołnierze polskiego podziemia nie mieli najmniejszego kłopotu z opuszczeniem zagrożonej strefy. Większym wyzwaniem było przekraść się przez zaatakowane miasto i dostać do domów. Tutaj nie było mowy o pomyłce, nie było mowy o wpadce. Mieli przy sobie broń. Mogli jej użyć. Bo, jeśliby z nią wpadli, finał byłby zdecydowanie mało szczęśliwy.

To było poważne ryzyko – nocne działanie. Ale nie mieli wyjścia.

Tym razem jednak los im sprzyjał i udało im się, chociaż nie bez problemów, dostać na kwaterę Beniaminka. Wybrali, wbrew zasadą konspiracji, ją, ponieważ udając węglarza Beniaminek miał osobne wejście do swojego mieszkania – od ogrodu. Mógł wejść do domu niespostrzeżenie. W przypadku Doktorka ryzyko było poważniejsze. Musiałby dobijać się do zamykanej na noc bramy swojej kamienicy. Po pierwsze – mogło to zwrócić uwagę przypadkowego patrolu Niemców. Po drugie – cieć w ich kamienicy mógł, zwyczajnie, donieść nocnej eskapadzie Doktorka, a to mogło mu na kark ściągnąć Gestapo. Ryzyko było zbyt duże, by je podejmować. A zaufanie Beniaminka do Doktorka na tyle duże, by ukrył go u siebie.

Na miejscu okazało się, że Tuni nie było. Doktorek mógł skorzystać z jej pokoju, chociaż i tak z trudem zamykał oczy.

Jakoś, w półśnie, w półwidzie, obaj mężczyźni doczekali świtu i końca godziny policyjnej.


LONIA


Już kiedy jechała tramwajem na miejsce, do hotelu, miała złe przeczucia. A kiedy okazało się, że ulica jest w połowie zamknięta, bo znacznie ucierpiała we wczorajszym nalocie, jej przeczucie czegoś złego przerodziło się wręcz w pewność.

Hotel oberwał bombą. Poważnie. Połowa budynku była zrujnowana. Podpytując krzątających się przy rozbiórce ludzi, dowiedziała się, że nalot zabił kilkoro gości.

Nie mogła dłużej pozostawać w tym miejscu. Oszczędzając oddech przespacerowała się do pobliskiej kawiarni. TYLKO DLA NIEMCÓW. Korzystając ze swojego nienagannego, aryjskiego wyglądu i znajomości niemieckiego, zadzwoniła pod numer skrzynki kontaktowej podając informację, która była zakonspirowaną wiadomością dla jej oddziału.

- Ciotka Lonia zgubiła się w Warszawie. Czeka na miejscu jej pierwszej randki z wujkiem.

Punkt kontaktowy powinien mieć jakiś namiar na Beniaminka lub Tadeusza. Wyznaczonym miejscem zbiórki była ławka w ruchliwym parku. Godziną spotkania miała być pora między 14:00 a 15:00. Codziennie, aż do odwołania informacji z punktu kontaktowego lub spotkania.

Teraz Loni pozostało jedynie czekanie. Nie wierzyła, by wiadomość udało się tak szybko przekazać Beniaminkowi lub Tadeuszowi, ale postanowiła udać się do parku jeszcze dzisiaj.

Chłodny, lecz w miarę słoneczny dzień, nawet zachęcał do większej aktywności fizycznej i spacerów.
 
Armiel jest offline  
Stary 09-09-2013, 02:05   #194
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Gdy Doktorek obudził się było jeszcze ciemno. Otwarcie powiek natychmiast pomimo braku bodźców wzrokowych przypomniało o braku Tuni. Od momentu gdy zorientowali się, że nie wróciła do mieszkania czuł odpowiedzialność. Znowu, znowu pojawiały się wątpliwości czy nie zawiódł ... Ranek, nowy dzień i od razu niepokój. Pojawił się i już nie pozwolił Zygmuntowi zasnąć, nawet zmróżyć oka ... Myśli, najpierw powoli, niczym leniwie po niebie przepływające chmury nawarstwiwały się w głowie. Potem już co raz szybciej, gęściej jedna na drugą nawarstwiały się mysli ... „dlaczego nie wróciła“, „co z Lonią“, „co z chłopakami u vonThorna“ ... nie dało się leżeć ... Miał wrażenie, że wszystko wokół nie idzie tak jak trzeba, wokół zdrada, wpadki, zło się rozprzestrzeniało .. co raz trudniej było sie mu przeciwstawić.

Doktorek wstał z łóżka Tuni. Zaczynało świtać. Myślał. Ale cóż można było teraz zrobić, co wydumać ... nic poza jednym – że doczekał kolejnego poranka, zaraz nadejdzie nowy dzień i trzeba będzie żyć dalej. Wspomnienie wczorajszej nocy i wydarzeń w hotelu przyprawiały o dreszcze. Obrazy, obrazy ludzkich zwłok i te głosy. Niepokój, obawa i potrzeba usystematyzoania ostatnich wydarzeń nie dawały spokoju ... gdy tylko usłyszał ruch za drzwiami wiedział, że to Beniaminek. Spojrzał na zegarek, rano, bardzo rano .. on też nie mógł spać. Typowe, typowe dla ludzi z niepokojem, z narastającą depresją .. nie można spać rano. Uchylił drzwi i zobaczył dowódcę .. ucieszył się, przywitał go krótkim:
- Ja też nie mogę spać ...

Po konkretnej rozmowie z Beniaminkiem ustalili, że Doktorek uda sie do św. Anny zbadać co z Tunią. Tam ją ostatni raz widział żywą ... tam ją zostawił .. Spotkają się wieczorem w fabryce, tam zdecydują co dalej z akcją.

***
Prosto z mieszkania ruszył do kościoła św. Anny. Całkwicie zapomniał, że to czas Święta Zmarłycht w kościele było sporo ludzi. Pod krzyżem ustawiano świece, ludzie w skupieniu podchodzili do ołtarza, w milczeniu wspominali najbliższych, często utraconych tak niedawno.
Boskie Żniwa – przez głowę Zygmuntowi przemknęło porównanie, ile pracy ma „zbieracz dusz“ – tak o Bogu pomyślał. Stał w bezruchu przed krzyżem w bocznej nawie, wpatrując się w zwisającego Chrustusa.

- Wisisz, czemu nic nie robisz? ... - szepnął pod nosem, i chciał ruszyć do zakrystii ale wpadł na maleńką starą kobietę która patrzyła na niego zapewne przez dłuższy moment ... Na wypowiedziana słowa pokiwała głową i jakby do siebie rzekła ... – Bo On nie zmienia tego co postanowił ... dał ludziom wolność, wolną wolę ... to oni tworzą Świat ... to oni nim zarządzają ... to oni go organizują tak jak chcą ... Po tym kobiecina drobnymi krokami ominęła młodego żolnierza i ruszyła w kierunku zakrystii. Stał jeszcze chwilę nieruchomo, po chwili ruszył za nią. W końcu przyszedł tu aby sprawdzić co z Tunią. Chciał pójśc do zakrystii do pomieszczenia gdzie ostatni raz widział dziewczynę, chciał zapytać ksiedza Jana czy widział Tunię, czy wie kiedy wyszła ... jeśli w ogóle.
Wszedł za drzwi, zdziwił się bo nikogo z nimi nie było. Stara kobieta zniknęła. Wszedł przez długi korytarz do kolejnego pokoju. Zastał tam jedynie młodego ksiedza którego nie widział wcześniej. – Księdza Jana szukam ... Niech będzie pochwalony – rzekł.
- Nie ma Go – krótko odparł młody ksiądz. – I nie będzie ... – dodał. Doktorek zmaraszczył czoło jasno wyrażając brak zrozumienia i jednocześnie pokazując, że chce wiedzieć więcej. Zapanował krótka, kłopotliwa cisza ... Zygmunt czekał na ciąg dalszy wyjaśnień .. nie budziło to wątpliwości. – Nie ma, mówię przecież. Dziś rano Go zabrali ... nie rozumiesz? – wyjaśnił ksiądz. Doktorerk poczuł jak skóra mu drętwieje, jak znienacka lęk znowu wraca do jego wnętrza. – Czy mogę ?.... - ruszył nic nie tłumacząc w kierunku małych drzwi do pomieszczenia gdzie spalili z Tunią kamień.
Wszedł do środka ... pomieszczenie było puste, na stole leżała księga. Zygmunt podszedł, zapalił świecę i zaczął czytać ...
”...starłeś nas na proch w miejscu szakali i okryłeś nas mrokiem. Lecz to z Twego powodu ciągle nas mordują, mają nas za owce na rzeź przeznaczone. Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze! Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze, zapominasz o nędzy i ucisku naszym? Albowiem dusza nasza pogrążyła się w prochu, a ciało przywarło do ziemi. Powstań, przyjdź nam na pomoc i wyzwól nas przez swą łaskawość!”

Tuni nie było, nie znalazł jej w kościele ani nie uzyskał żadnych informacji o niej. Nic. Nic nie zdobył, żadnych informacji … to pogłębiało narastającą rezygnację … zwątpienie … uczucie beznadziejności.

Resztę dnia spędził na cmentarzu. Tam założył, że tego dnia będzie najbezpieczniejszy. Chciał już spotkania z Beniaminkiem, niecierpliwił się o los Loni, był ciekaw czy dowódca coś dostarczy, jakieś nowe wieści. Może coś o Stryju ... myślał o chłopakach którzy mieli pójść do mieszkania von Thorna ... Czas się dłużył w nieskończoność.

Do fabryki dotarł kilkanaście minut przed osiemnastą ...
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 09-09-2013, 13:44   #195
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Park Praski, ok. 15:00

Ludwika pojawiła się w parku przed czasem. Usiadła na ławce. Niepozornej. Niczym nie różniącej się od innych. I czekała, lekko przygryzając paznokieć kciuka, zapatrzona w jakiś nieokreślony punkt w oddali.
Beniaminek zjawił się z ostatnim biciem zegara, znów usiadł obok i nie spoglądając na dziewczynę rozłożył gazetę.
- Dobrze panienkę widzieć w jednym kawałku. Meldujcie.
- Był wieczór w kasynie. Von Thorn wykazywał zainteresowanie ale ostatecznie nie przystał na hotel. Miał jakiś zjazd ss-manów, którego nie mógł przełożyć - Lonia komentowała szybko bezbarwnym głosem. - Ale dał mi do siebie bezpośredni numer telefonu. Później był nalot i… - przerwała nagle. - Kiedy wróciłam do mieszkania, przed dwoma godzinami, zadzwonił do mnie. Umówiłam się z nim na osiemnastą.
Uniósł wzork.
- Czyli właściwie pełny sukces. Ratujecie nam dupska, Lonia. - Beniaminek uśmiechnął się zaskoczony. - Po dzisiejszej nocy w płonącym hotelu, byłem pewien, że wszystko trzeba będzie rozegrać od nowa. Gdzie masz się z nim spotkać?
- W eleganckiej kawiarni, tylko dla Niemców. Ciężko żeby rozegrać coś tam na miejscu, ale to dobry start. Może… poproszę go żeby mnie odwiózł? Pod moją kamienicą będziemy mieć spore pole działania. A i na pewno uda się wywabić go z samochodu.
- Tak zrobimy. - odparł wyraźnie zadowolony Beniaminek po chwili namysłu. - Pod kamienicą lub na drodze do niej. Oddział zbierze się punkt osiemnasta, w czasie gdy będziesz w restauracji będziemy mieli dość czasu, by zająć stanowiska. Do tego czasu dopracuję szczegóły.
- Wolałabym mieć przy sobie broń. Kiedy się rozpocznie akcja. Von Thorn ma kilku ochroniarzy… - potarła skroń szacując ryzyko aby zakończyć stanowczym. - Chcę pomóc.

- Robisz coś więcej niż pomaganie. Cała akcja spoczywa na tobie. - Popatrzył poważnie na dziewczynę, chwilę milczał. - Nie jestem przekonany. Van Thorn to cwaniak kuty na cztery kopyta, może się zorientować, że masz podejrzanie ciężką torebkę. Nie zabronię ci, mogę ci dać jakieś małe kropidło, ale moim zdaniem to zbędne ryzyko.
- W takim razie nie będę go podejmować - skinęła. - Kto wie jak dociekliwi są ochroniarze Von Thorna, mogą mi zrobić przeszukanie. Planujesz zrobić zasadzkę na drodze? Nie lepiej po cichu, w moim mieszkaniu? Tam, jeśli dobrze to rozegramy, strzelanina nie przyciągnie uwagi. Są plusy i minusy obu opcji.
- Kamienica. Nie ma czasu na zgadywanie trasy. - Zdecydował. I od razu zaczął mówić dalej, najwyraźniej wymyślając plan w czasie jego wypowiadania. - W razie problemów twoją broń ukryjemy w twojej skrzynce na listy. Zostawimy ją tylko przymkniętą, pistolet będzie naładowany i odbezpieczony, wyskatrczy że podbiegniesz i sięgniesz. Nie sądzę, żebyś musiała z niej korzystać. Ja i Doktorek powinniśmy skosić ochroniarzy w parę sekund, Sprzęgło ze Skrzydłem zgarną Thorna w samochód i odjadą w siną dal.
- Pod moją kamienicą zostaną martwi ochroniarze i wóz porwanego niemieckiego pułkownika. Będę pierwszą podejrzaną, tym bardziej, że dzień wcześniej w kasynie interesowałam się Von Thornem.
- Ma panienka inny pomysł?
- Nie bardzo. Von Thorn zna mój adres, w końcu zaskoczył mnie telefonem także podawanie mu innego mija się z celem. Muszę zaciągnąć go na górę, wy po cichu będziecie mogli wyeliminować ochroniarzy. Liczę, że ci zostaną na zewnątrz, ale na wypadek jakby weszli dam wam zapasowe klucze. No chyba, że robimy hałas i załatwiamy wszystko przed kamienicą? - dowódca lubił chyba zostawiać niektóre decyzje na ostatnią chwilę, dostosowując się do sytuacji ale Lonia chciała znać przed akcją pełen plan. Każda niespodzianka i odstępstwo wprawiało ją w nerwowy nastrój. - Myślę, że… po prostu po tej akcji będę musiała zniknąć z obecnego mieszkania. Przydałyby się też nowe papiery. Szkoda tylko urabiania Fritza, długo nad tym pracowałam.

- Prawdę mówiąc nie widzę innego scenariusza, jak załatwienie wam nowej tożsamości. Od początku się z tym liczyliśmy. U Fritza przekreśla was już samo kręcenie z innym oficerem pod jego nosem. Możemy to załatwić wewnątrz mieszkania, ale nie sądzę, żeby odbyło się to po cichu. Potem ukryjesz się w miejscu, gdzie będziemy go trzymać do czasu załatwienia kenkarty i nowego lokum.
- Brzmi sensownie - skinęła Lonia. Wyjęła z kieszeni klucze i położyła pęk na ławce obok uda Beniaminka. - Mam nadzieję, że dziś pójdzie mi lepiej niż wczoraj.
W dalszej kolejności wyrecytowała swój adres.
- Mam wścibską sąsiadkę z parteru. Gdyby dopytywała co tam robicie powiesz, że jesteś moim wujem. Czy coś… Wszystko jedno. To chyba na razie wszystko?
- Wszystko. Niech Bóg ma panienkę w swojej opiece.

*

kryjówka przy ul. Wesołej, 18:00

- Po drodze. - Beniaminek od wejścia uciął jakiekolwiek próby złożenia mu meldunku.. - Dokładnie teraz Lonia zaczyna spotkanie z Von Thornem, mamy jakąś godzinę na dotarcie do jej kamienicy i przygotowanie zasadzki. - Rzucił trzymaną w ręku zmiętą mapę Warszawy na maskę samochodu. Na niej wylądowało spore naręcze magazynków do dziewiątek. - Częstujcie się, będą potrzebne. Teraz w największym skrócie: dojeżdżamy do tego punktu, przecznica od kamienicy, bezpieczna odległość, niezamieszkałe podwórko ze zrujnowanymi kamienicami dookoła, w zasięgu gwizdnięcia z miejsca zasadzki. Sprzęgło, Skrzydło czekacie w samochodzie na sygnał. Jeden za kierownicą drugi uzbrojony i gotowy do wyskoczenia w razie potrzeby. Na dwa gwizdy zajeżdżasz o tędy, my będziemy mieli blisko, a przy okazji przyblokujesz wyjazd furze Thorna. Doktorek, przeciwległa brama, gdy wejdą do środka idziesz za nimi i zamykasz pułapkę. Ja podrzucę Loni pistolet do skrzynki na listy i zaczaję się w mieszkaniu. Od sygnału rozpoczynającego mamy we dwóch parę sekund na wystrzelanie ochrony i spacyfikowanie oficera. Licząc Lonię jest nas do tego trójka, plus strzelec z samochodu do asekuracji. Pytania i uwagi w samochodzie. Jedziemy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 09-09-2013, 17:00   #196
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Skrzydło zachwiał się zaraz po wejściu do mieszkania. Śmierdział i był zmęczony całonocną eskapadą, do tego był głodny i miał już wszystkiego dość. Szczególnie wycieńczyły go kanały i panujący tam fedor przez który ciężko było oddychać. Odłożył teczkę na stole w pokoju, nie czuł potrzeby chowania zabranych materiałów, choć gdyby ktoś go z nimi zastał z pewnością nie wyszedł by z tego cało. Wszelkie jednak obawy spadły na dalszy plan wobec potrzeby umycia się i zjedzenia czego kolwiek. Czuł się źle i miał wrażenie że jedynym co może mu pomóc jest zdjęcie tych brudnych ciuchów. Poruszał się dość niemrawo nieomal zasypiając na nogach. Plan był prosty, umyć się i zjeść. Minęły dobre dwie godziny nim wreszcie padł łóżko by momentalnie zasnąć.

Strugi ciężkiego deszczu biły go po plecach i barkach gdy przedzierał się przez ulice Warszawy. Było już późno, ludzie znikali z ulic szykując się już na godzinę policyjną. On sam jednak nie myślał o tym. Pod ręką miał teczkę z papierami jakie zabrali z mieszkania tego Niemca. Na ścianie mijanego budynku dostrzegł kontem oka jakiś kształt lecz nie zwracał na niego uwagi .Szedł niewzruszenie z każdą minutą zbliżając się do punktu krytycznego który wkrótce przekroczył. Ludzie całkiem znikli z ulic, gdzieś w oddali słychać było tylko pojedynczy samochód. Zrobiło się nienaturalnie ciemno i cicho. Skrzydło zatrzymał się na skrzyżowaniu przy antykwariacie Józefa. Stał tam mały rozczochrany chłopczyk, patrzył wprost na niego. Skrzydło znał to uczucie, ten strach. Raz jeszcze dreszcze przebiegły mu po plecach, a głos uwiązł w gardle. Chłopczyk zachowywał nienaturalną dla swoich rówieśników powagę, powoli opuścił wzrok. Skrzydło odzyskując częściowo kontrole spojrzał pod siebie i zbielał. Stał na pentagramie wymalowanym ludzką krwią z setką drobnych, nieznanych mu wzorków. Zakręciło mu się w głowie, gdy podniósł wzrok od chłopczyka dzieliło go kilka centymetrów.

Obudził się w gwałtownych spazmach o mal nie spadając z łóżka. Szczęśliwie miast krzyku zdołał z siebie wydusić jedynie stłumione zawołanie. Cały czas czuł jakby coś ściskało mu gardło. Wiedział że to był sen, lecz nie było to istotne tak długo jak odczuwał prawdziwy i namacalny strach. Prawie zapomniał o tym dzieciaku, ale to co widział i o czym słyszał od kompanów z oddziału zdawało się łączyć w coś czego wolał być nieświadomy. Wyjrzał za okno, zdawało się że powinien się już zbierać na spotkanie. Miał jeszcze trochę czasu ale nie chciał już siedzieć w domu. Zebrał się i wyszedł na miejsce spotkania. Chciał pozbyć się tej teczki i zapomnieć o tych głupich kręgach z mieszkania, to w końcu tylko zabobony. Po namyśle, stwierdził że po drodze odwiedzi kościół. Nie był zbyt wierzący, ale uznał że w niczym mu to nie zaszkodzi. Decyzja ta była dla niego zbawienna. Uspokoił się i wrócił do siebie po ostatnich zdarzeniach. Musiał jednak wyciągać nogi by nie spóźnić się na spotkanie. Ostatecznie trafił na miejsce pięć minut po czasie. Był całkowicie odprężony, sprawa zakończona. Ten moment lubił najbardziej zwieńczenie całonocnego siedzenia w szambie i nadstawiania karku w Niemieciej dzielnicy.

To co usłyszał jednak go nie bawiło. Myślał że Thorn został już porwany. Branie udziału w drugiej niebezpieczniej akcji go przerastało, miał już zaoponować, lecz jedno spojrzenie w oczy "Beniaminka" wybiło mu podobne głupoty z głowy. Schował ręce do kieszeni by nie widać było jak się trzęsą. Przymknął oczy by wziąć kilka głębokich wdechów, zawsze tak radził sobie z tremą w radiu lecz tym razem to nie była trema. Widok magazynków uświadomił mu dwie rzeczy. Jak łatwo dziś zarobić kulkę i jak bardzo tego nie chce.
-Jasne-Wydusił wreszcie-Ja mogę prowadzić, asem kierownicy nie jestem ale dam sobie radę.
Nie wiedział co z tego wyniknie. Teczkę schował w kryjówce, musiał się jej pozbyć, a to miejsce zdawało się dobre jak każde inne. Zaraz był gotów do wyjazdu z innymi. Choć każdy bez trudu mógł wywnioskować z wyrazu jego twarzy że nie jest tym faktem pocieszony.
 
Felix jest offline  
Stary 10-09-2013, 21:14   #197
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
LONIA


Lonia czuła się nienajlepiej. Deszczowa, jesienna aura działała na nią przygnębiająco. Pod kurtyną szarych, ołowianych chmur Warszawa zniszczone przez wojnę wydawała się jeszcze bardziej, niż zwykle, brudna, zdewastowana i ponura. Jak żywe cmentarzysko, po którym stąpają umarli. W końcu tacy byli Polacy. W większości niedożywieni, spoglądający w przyszłość bez nadziei i ze strachem. W większości.
Poza garstką tych, którzy walczyli. Z różnych powodów. Z nienawiści, z miłości, z zemsty lub dlatego, że niczego więcej nie potrafili.

Jadać na spotkanie z Van Thornem Lonia zadawała sobie pytanie, dlaczego walczy ona? Co ją związało z ruchem oporu.

SS-man czekał w umówionym miejscu, przed kawiarnią. W wyprasowanym, czarnym mundurze, w pięknie skrojonym płaszczu. Niczym ucieleśnienie męskiej, wojskowej elegancji. Elegancji o oczach
Drapieżnika. Teutoński zdobywca – mimo, że podstarzały to jednak nadal sprawiający wrażenie pewnego siebie.

- Frau Gajewska – przywitał ją Van Thorne uprzejmie.

Podała mu dłoń, a potem Van Throne wprowadził ją do środka kawiarni, gdzie kelnerki powitały go jak gościa honorowego. Sam właściciel osobiście zaprowadził ich do stolika.

Kawa i ciastko. Obie wyśmienite. Większość warszawiaków zabiłaby za o, by upić choć mały łyczek tej prawdziwej kofeinowej ambrozji lub posmakować choć kęsa kremówki. Ale większość nie miała ani przyzwolenia na takie luksusy, ani pieniędzy, by je kupić. Polacy mieli umrzeć. Z głodu, od chorób, od niemieckich kul czy butów. Może niezbyt szybko, lecz systematycznie. Jeden po drugim. Aż na świecie pozostanie tylko III Rzesza i jej niewolnicy. Nikt więcej.

Rozmowa była niczym więcej, jak uprzejmą konwersacją, przy której Van Thorne poruszał tematy związane z kasynem, z nalotem sowietów, by w końcu przejść płynnie i zgrabnie do kwestii związanych z niemieckimi korzeniami Ludwiki.

- Uruchomiłem odpowiednich ludzi, Frau Gajewska – zapewniał SS-man z uśmiechem. – Sprawa za dwa tygodnie powinna zostać wyjaśniona, zaręczam. Niemiecka maszyna biurokratyczna działa najlepiej na świecie. Nie ma lepszego systemu na całym świecie. Nawet w tym przejściowym okresie wojennych zmagań.

W końcu kawa i ciastka skończyły się i pozostało tylko jedno.

Wykorzystując całą swoją uwodzicielską charyzmę, Lonia postawiła wszystko na jedną kartę.

- Odwiezie mnie pan do domu, SS-Oberführer? – zapytała nieśmiało.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZNErSnpPiDQ[/MEDIA]


SPRZĘGŁO, SKRZYDŁO, BENIAMINEK I DOKTOREK


Czekanie było najgorszym koszmarem dla żołnierza, szczególnie dla żołnierza podziemia. Nerwy stawały się wrogiem, z którym trudno było walczyć.

Czas dłużył się w nieskończoność. Ciągnął, niczym smoła w kotle. W takich chwilach wydawało się, że każdy uliczny patrol już wie, że Polacy coś szykują. Że każda przejeżdżająca obok ciężarówka z żołnierzami jedzie właśnie po nich.

W takich momentach jak ten, przed samą akcją, żołądki zwijają się w supły, ciało trawi gorączka, mimo że dzień jest deszczowy, wietrzny i raczej zimny. Broń ukryta w kieszeni zdaje się ważyć dziesiątki kilogramów, chociaż tak naprawdę waży około kilograma.

Czekali, starając się nie zwrócić niepotrzebnej uwagi, udając że są zajęci jakimiś codziennymi sprawami.

Czekali. Jak wczorajszej nocy.

Nawet na niezamieszkanym podwórku mogli zostać wypatrzeni przez niepożądane oczy. Zadenuncjowani przez przypadkowego przechodnia.

Czekali.

Beniaminek w mieszkaniu. Doktorek w bramie naprzeciwko kamienicy Loni. Sprzęgło i Skrzydło w zaparkowanym o gwizdnięcie samochodzie.

Czekali.


LONIA

Jechali we trójkę. Van Thorne, ona i kierowca – młody SS-man o beznamiętnej twarzy wypranej z wszelkich emocji.

Za nimi jechała eskorta. Dyskretna. Kolejny samochód w bezpiecznej odległości. Nie potrafiła powiedzieć ilu w nim jest ludzi, ale najpewniej dwóch lub trzech.

- Mam lepszy pomył, Frau Gajewska. Możemy pojechać do teatru.

- Nie mogę – wyłgała się szybko. – Dzisiaj jest święto zmarłych, Herr SS-Oberführer. Muszę być w domu.

- Ale pozwoli pani, Frau Gajewska, bym zobaczył, jak pani mieszka.

- Oczywiście – odpowiedziała z promiennym uśmiechem.


WSZYSCY

Samochód wyłonił się zza zakrętu, a za nim drugi. Oba tak samo ciemne i ponure.

- To tutaj – powiedziała spokojnie wskazując docelową bramę.

- Halten Się hier! – rozkazał Van Thorne kierowcy, który posłusznie zjechał na pobocze.

Drugi samochód z obstawą zwolnił i zaparkował kilka metrów dalej.

- Du wartest auf mich, Franz – oficer SS wydał polecenie kierowcy.

- Jawhol, herr SS-Oberführer – przyjął rozkaz kierowca.

Wyszli z samochodu. Kierowca otworzył drzwi najpierw swojemu dowódcy, a ten otworzył je Gajewskiej.

Lonia obejrzała się nerwowo wkoło.

- Wstydzisz się mnie? – zapytał Niemiec ujmując dziewczynę pod ramię. – Nie musisz. Nimi – popatrzył wokół – się nie przejmuj. Niedługo i tak wszyscy będą martwi. Polaczki.

Przygryzła wargę, by powstrzymać swoje emocje, ale Van Thorne albo niczego nie zauważył, albo wziął jej zdenerwowanie za przejaw zupełnie czegoś innego.

Ruszyli w stronę bramy. Kierowca z nimi.

Reszta widziała doskonale, co się dzieje.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-09-2013, 16:47   #198
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Na ulicy, pod kamienicą Loni

Skrzydło zbladł i wstrzymał oddech. Z śmiertelna powagą oczekiwał nieuniknionego. Ręka powoli wędrowała do stacyjki, a serce biło mocno przyspieszając z każdą chwilą. Czuł jak pocą mu się ręce. Przekręcił kluczyk, samochód zapalił. Pozostały sekundy, choć ciągnąć się będą godzinami. Wytarł dłonie o koszulę i pewniej chwycił kierownicę. Przypomniał sobie że ma zachowywać się “naturalnie, jakby nic się nie działo” uśmiechnął się pod nosem choć zjadały go nerwy.

Lonia ujęła ofiarowaną dłoń i uśmiechnęła się delikatnie do Von Thorna.
- Pierwsze piętro - wskazała klatkę.

Było ciemno i zimno. Czas się dłużył. Doktorek wciśnięty w kąt bramy stał i obserwował z mocno bijącym sercem, wytrwale drugą stronę ulicy. Wiadomości o Loni przyniosły ulgę, to że żyje, to że jest w akcji … teraz czekał, niecierpliwie czekał żeby ją zobaczyć. Zdołał kilkukrotnie przeładować i sprawdzić pistolet. Doczekał się. Dwa samochody podjechały, zatrzymały się nieopodal. Wreszcie zobaczył Ją. Wysiadła z auta, drobna, filigranowa i urocza. Aż zadrżał gdy widział jak z Niemcem wchodzi w bramę, aż niemal odruchowo chciał ruszyć ale na szczęście wyrobiony już zmysł ostrożnego partyzanta go powstrzymał. Natychmiast ocenił sytuacje. Uważnie przyjrzał się, liczył wrogów, był kierowca pierwszego auta; w drugim na pewno siedziały co najmniej dwie osoby … musiał ruszyć za Lonią i von Thornem. Niezauważony. Za chwilkę, zaraz ruszy, zatrzymał się jednak aby się upewnić kto wchodzi w bramę … potem dyskretnie wyszedł na chodnik i przeszedł najspokojniej jak potrafił przez ulicę. Niczym sąsiad do drugiego budynku …
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 19-09-2013, 19:54   #199
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Post zbiorowy

W tym samym czasie w mieszkaniu Loni Beniaminek ostrożnie niczym cień odsunął się od szczeliny w zasłonach, powoli, wstrzymując oddech by ich nie poruszyć. Jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu obsesyjnie szczegółowo wypatrując czy nie zostawił jakichkolwiek śladów swojej obecności. Następnie wsunął się do ciasnej garderoby -zasłoniętej kotarą wnęki salonu. Nasłuchiwał.

Kroki w bramie rozbrzmiewały rytmicznym stukotem. Van Thorn stawiał nogi energicznie, po wojskowemu. Lonia kobieco, drobiąc kroczki. Za to kierowca szedł cicho, prawie niesłyszalnie. Jak dobry cień. Doskonały ochroniarz.

Doktorek wszedł za tą trójką do bramy. W momencie, kiedy oficer i Lonia wchodzili właśnie na półpiętro a kierowca zaczynał wspinaczkę. Mimo, że Doktorek starał się iść cicho młody SS-man zauważył go. Zatrzymał się na schodach i położył dłoń na kaburze mrużąc podejrzliwie oczy, jak kot.

Skrzydło rozgrzał silnik. Naturalnie nie przyciągając uwagi Niemców.

Beniaminek schował się w garderobie i nasłuchiwał.

Doktorek w uszach słyszał wyraźnie stukanie kroków Loni. Starał się najciszej i najostrożniej na ile potrafił poruszać .. a jednak nawaliło. Dostrzegł Niemca który zapewne usłyszał jakiś ruch za nimi. Doktorek, który nabrał już nieco “ogłady” konspiracyjnej pewnie uniósł głowę i płynnym niemieckim, jednak pod nosem, odezwał się ... - Przepraszam, dziś nie wiadomo kto się plącze po domu … po czym nie zwracając uwagi na reakcję SS-mana odwrócił się i ruszył do dołu aby zejść natychmiast z oczu ochroniarzowi. Miał zamiar ukryć się gdzieś niżej, i poczekać aż zgaśnie światło i usłyszy, że weszli do mieszkania. Dopiero wtedy ruszy z powrotem za nimi … gotów, z bronią w ręku.

Van Thorne odprowadził ją pod same drzwi. Ochroniarz - kierowca został na półpiętrze blokując schody. Odprowadził Doktorka wzrokiem ale nie zareagował na jego działania.

- To tutaj, Frau Gajewska - we wzroku Van Thorna nie dało się ukryć ... rozczarowania lub podobnych emocji. Prawdę jest zatem, że najpiękniejsze kwiaty potrafią wyrosnąć w brzydkich miejscach.

Czekał, aż upora się z drzwiami.

Zygmunt stał nieruchomo. Nasłuchiwał, słyszał manipulacje przy drzwiach. Miał świadomość, że jeśli ochroniarz jest na klatce to on swobodnie po niej poruszać się nie może. Czekał na rozwój wydarzeń. Lustrował spod ściany o którą stał oparty kawałek schodów który widział przed sobą. Zdecydował, że pozwoli w mieszkaniu działać Beniaminkowi z Lonią. Dopóki nie zrobi się głośno … wtedy wchodzi do akcji z odsieczą. Bez sensu byłoby teraz cokolwiek robić i nieopatrznie np rozpocząć strzelaninę na klatce. Im ciszej to załatwią tym lepiej … Snuł plan w głowie, to go uspokajało … Beniaminek zamarł. Słyszał szczęk zamka tak, jakby każda zwolniona zapadka była wystrzałem z pistoletu rozbrzmiewającym w jego głowie. Adrenalina. Strach. Starzy przyjaciele. Po wszystkich tych latach służby uczucie wciąż niemal identyczne, jak gdy był w wieku Doktorka i walczył z bolszewikami. W tej branży nie ma miejsca na rutynę. Ci którzy się nie boją - giną. Bardzo szybko. Słysząc komplement z ust SS-mana Lonia zarumieniła się jak na zawołanie. - Wejdzie pan na szklaneczkę koniaku? -zapytała Lonia uchylając drzwi. Mówiła po niemimecku choć jej akcent trącił polską nutą. - Albo na herbatę? Chciałabym z panem jeszcze o czymś pomówić.

- Nie mam zbyt wiele czasu - zaczął ponurym tonem. - Ale na herbatę w miłym towarzystwie znajdę. Widzi pani, Frau Gajewska, żołnierz w służbie Ojczyzny nigdy nie odpoczywa. Zawsze musi być gotów.

- Rozumiem - odparła poważnie Ludwika. - Ale skoro jest pan taki zapracowany pułkowniku tym bardziej powinnam nalegać aby pan chwilę odetchnął. Trzecia Rzesza nie będzie miała pożytku ze zmęczonego oficera -wglądała na szczerze zatroskaną. Weszła do mieszkania i wskazując palcem pokój. - Proszę się rozgościć. Ja wstawię w kuchni wodę.

Na twarzy Beniaminka rozkwitł wyjątkowo paskudny uśmiech. Z zewnątrz pozostał nieruchomy, ale w środku sprężył się jak pantera do skoku. Poszło błyskawicznie. Cios był szybki i precyzyjny. Zauroczony osobą Loni Thorn, nie zdarzył nawet pisnąć. Beniaminek przyskoczył do nieprzytomnego, starannie go kneblując i wiążąc ręce za plecami.

Doktorek stał nieruchomo. Słyszał dźwięk drzwi i trzask ich zamknięcia. Weszli do środka. Ochroniarz zapewne został bo nie było słychać jego kroków, został niżej na schodach … Mijała dłuższa chwila. Cisza. Zapewne Beniamikonowi i Loni udało się sprawę załatwić “po cichu” - myślał Zygmunt. Dobrze byłoby uporać się z ochroniarzem, zapewne nie stoi i nie patrzy ciągle w dół klatki schodowej - kontynuował w głowie. Zdecydował powoli ruszyć do góry. Ostrożnie przykładając uwagę do każdego kroku zaczął skradać się aby dostrzec żołnierza. Pistolet miał w ręku gotów do strzału. Jeśli zastanie Niemca w pozycji dogodnej do zbliżenie się od tyłu, spróbuje go zaatakować wręcz …

Stał na półpiętrze. Spoglądał w dół, prosto na wejście. Bez trudu ujrzał Doktorka. Młody SS-,am nie był głupcem. Albo miał wyśmienitą intuicję. W każdym razie znajoma twarz wzmogła czujnośc, Na widok pistoletu w ręce szybko, wytrenowanym ruchem sięgnął do kabury, jednocześnie otwierając usta do krzyku.

Niestety - to było jedyne co przemknęło przez głowę Zygmunta. Widząc rozwój sytuacji, nie zastanawiając się ani chwili strzelił w młodego SA-mana zanim ten zdołał wyjąć broń.

Huk strzału przeszył klatkę schodową. Wyraźnie słyszalny w mieszkaniach, jak i na ulicy. Doktorek strzelał dobrze. Wojna zrobiła z niego wyśmienitego specjalistę. Trafił prosto w pierś. w okolice serca. Niemiec wydal z siebie jękliwy dźwięk i runął bez życia na ziemię. SS-mańska czapka potoczyła się po schodach w dół, prosto pod nogi żołnierza polskiego podziemia. Martwy wzrok młodego SS-mana wpatrywał się szkliście w obdrapany sufit klatki schodowej.

Doktorek ruszył niemal za wystrzeloną kulą. Miał świadomość, że nawet jeden strzał wystarczył żeby zagłuszyć wieczorną ciszę. To zmobilizowało go jeszcze bardziej. Dopadł ciała, ujął je mocno pod pachy i ruszył tyłem, ciągnąc zwłoki młodego SS-mana w kierunku mieszkania Tuni. Nogi bezwładnie i głucho uderzały o każdy kolejny stopień. Wystukiwały rytm niczym wskazówki zegara. Czas tykał szybciej niż normalnie.

Ludwika beznamiętnie przyglądała się jak Beniaminek ogłuszył Von Thorna a później krępuje mu dłonie i wciska w usta knebel z brudnej szmaty. - Może zawołam do środka ochroniarza? -zasugerowała oparta o framugę drzwi w nader swobodnej względem bieżących wydarzeń pozie. Odpowiedzi się już nie doczekała. Zamiast niej padł strzał z kierunku klatki schodowej. - Zygmunt… - stwierdziła z odrobiną niepokoju w głosie, ale i namiastką pretensji. - Szlag by to… Pobiegła do drzwi i uchyliła je ostrożnie zastanawiając się kto strzelał do kogo i jak skutecznie.

Doktorek był już na piętrze, gdy uchyliły się drzwi. - Musimy wiać - powiedział nie zatrzymując się i odczuwając dużą ulgę widząc Lonię. - Zbierajmy się, nahałasowałem … - z nieukrywanym zakłopotaniem oświadczył. - Przepraszam, niewytrzymałem … - jeszcze tyle z siebie wydusił nieco zziajany. Uniósł oczy na Lonię będąc świadom już teraz, że niepotrzebnie działał sam. Powinien był jeszcze zaczekać. Odczuwał pewnego rodzaju złość i niezadowolenie z siebie, może nawet krępację … Wciągał ciało do środka.

- Pseudonimy, kurwa mać! - Syknął Beniaminek w stronę Loni. Skoczył w stronę okna, gdy tylko usłyszał strzał. Sytuacja była ciężka ale jeszcze do ogarnięcia. Szczęśliwie Doktorek był lepszym strzelcem niż strategiem. Przeżył. Beniaminek przypadł do okna z pistoletem w ręku wyglądając przez szczelinę w zasłonie. Nie ma się o co wściekać. Nie ma na to czasu. Dzieciaki. Pracował z doskonale wyszkolonymi, twardymi jak stal, ale jednak wciąż kobietami i dziećmi, ciągle o tym zapominał. - Mamy ze dwie minuty, zanim zjadą się patrole. Doktorek, zostaw tego patałacha w przedpokoju, łapiesz oficera pod ramiona i wleczesz zwłoki na dół, Lonia idziesz obok i strzelasz do wszystkiego co ma broń i zastąpi wam drogę, ja przez okna pilnuję, żeby nikt taki nie miał szansy do was dotrzeć i czyszczę ulicę. Gdy dotrzecie na dół wzywacie auto. Jeśli nie będzie czasu, odjeżdżajcie beze mnie. Marsz!
Ludwika omiotła chłodnym spojrzeniem pozostawione w przedpokoju zwłoki. - Niezły strzał - skomentowała. Na krótką chwilę zniknęła w łazience a kiedy wróciła trzymała w opuszczonej dłoni pistolet.
Pochwała z ust Loni podbudowała Doktorka, nawet w tych, krępujących ciągle ze względu na hałas którego był autorem okolicznościach. - Tak jest - odparł do Beniaminka i w pośpiechu podbiegł i wziął się za bezwładne ciało nieprzytomnego von Thorna. Ludwika pozostała w przedpokoju obserwując przez uchylone drzwi klatkę schodową. W międzyczasie Zygmunt był już z powrotem pod drzwiami. Ruszył na klatkę, szło mu nadwyraz sprawnie. Adrenalina, emocje i determinacja pomagały zdecydowanie. Dostrzegł pod nogami czapkę, która spadła z głowy zastrzelonemu SS-manowi. Poświęcił moment, chwycił ją i wcisnął do kieszeni. Czas uciekał, musieli poruszać się na dół ... - Trzymaj się za mną - rzuciła Lonia dość rozkazującym tonem do Doktorka, który wyrósł za jej plecami wlekąc z sobą nieprzytomnego ssmana. Poszła na szpicy.Drobna blondynka trzymająca przed sobą gotową do użycia broń. Doktorek widział ruchy młodej koleżanki. Dziwne, poczuł się tak bezpiecznie widząc tak niewinnie wyglądającą dziewczynę przed nim. To jak się poruszała, jak trzymała broń … jak zdecydowanym głosem zorganizowała ich odwrót … Zygmunt zrozumiał, że to nie pierwszy raz gdy wyjęła pistolet z kabury. Sam szedł z von Thornem, gotów w każdej chwili rzucić jego ciało i włączyć się w ewentualną potyczkę …

*

Skrzydło podniósł ręce w rozpaczy słysząc wystrzał, co tam się stało, naprawdę musieli strzelać? Odwrócił się do kolegi z tyłu samochodu chcąc wyczytać jego reakcje, ostatnim czego chciał było pochopne działanie.
- Nie, nie reagujemy. Czekamy na sygnał jak było ustalone. Jak staniemy Niemcom na drodze nici z ucieczki bo przestrzelą nam opony. Jeśli wparują do klatki i zacznie się strzelanina możesz siąść im na ogonie, sądzę że to bardziej ich zaboli.
Miał szczerą nadzieje że nikomu nic się nie stało, w takich chwilach chętnie zamienił by się na odwagę z kimkolwiek. Miał o sobie w tym temacie nie wysokie mniemanie. Liczył że wszystko się ułoży i na tym ich problemy się skończą.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 19-09-2013 o 22:12. Powód: uzupełnienie materiału
Gryf jest offline  
Stary 21-09-2013, 20:46   #200
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
LONIA, SPRZĘGŁO, SKRZYDŁO, BENIAMINEK I DOKTOREK


Wszystko musiało dziać się szybko. Od momentu, kiedy padł pierwszy strzał, nie było czasu a wahanie, nie było czasu na rozmowy, nie było czasu, który można było roztrwonić. Tutaj każda sekunda mogła decydować o życiu i śmierci. Decydować o powodzeniu akcji, lub jej fiasku.

Beniaminek zadziałał pierwszy. Miał najwięcej doświadczenia w tego typu sytuacjach i potrafił zachować zimną krew. A może była to odpowiedzialność dowódcy za życie swoich podkomendnych? Odpowiedzialność, która ciążyła na sumieniu, ciążyła każdemu, kto miał serce, a nie sopel lodu czy zimny głaz.

Beniaminek wydał rozkazy a potem wychylił się i otworzył ogień w stronę samochodu, którym przyjechała eskorta Van Thorna. Strzelał z wysoka, pod kątem, celując w dach pojazdu. Nie Mia do tego odpowiedniej broni – w końcu był to jedynie pistolet i na dodatek z tłumikiem, który pogarszał zarówno celność jak i siłę ognia broni – jednak liczył na to, że kule sięgną siedzących w pojeździe Niemców. Nawet jeśli nie zabiją, pomogą im w ucieczce.

Doktorek wlókł nieprzytomnego i związanego SS-mana, a Lonia eskortowała go. Ujrzała, jak drzwi do jednego z mieszkań i zobaczyła, że w wejściu pojawiła się twarz jej sąsiada – pana Cyryla. Mężczyzna był spokojnym Polakiem, a na widok broni w ręce Loni zamarł. Rozdziawił usta. Lonia nie strzelała. Nie stanowił zagrożenia, a ona i tak była spalona po tej akcji. Nie miała co się łudzić. Ludwika Gajewska musiała zniknąć. Na zawsze.

- Pani Ludwiko – zawołał za nią pan Cyryl. – Co pani narobiła! Schodziła już po schodach, kiedy usłyszała jego wystraszone słowa.

- Przecież oni nas tutaj wszystkich rozstrzelają, albo wywiozą do obozów!

Miał rację. Wyborem miejsca ataku skazała mieszkańców kamienicy na śmierć. Podpisała wyrok na sąsiadach. Kobietach, dzieciach. Na każdym. Ich krew będzie na jej rękach. Strzał Doktorka zaprzepaścił szansę na cichą akcję. Wskazał kamienicę Niemcom. Teraz jednak nie mogli się wycofać. Nie mogli cofnąć czasu. Było za późno.

Doktorek wlókł Van Thorna, a Lonia ochraniała go z pistoletem w ręku.


Tymczasem Skrzydło i Sprzęgło czekali w samochodzie. Nie widzieli, jak Beniaminek ostrzelał samochód, ale zobaczyli, jak drzwi do niego otwierają się gwałtownie i pojawia się w nich jeden z ochroniarzy w długim ciemnym płaszczu. Beniaminek też go widział i położył kilkoma strzałami.

Z bramy wyłonił się Doktorek wlokąc za sobą jakiś kształt.

Skrzydło ruszył podjeżdżając pod kamienicę.

- Szybko! Szybko! – wykrzykiwał gorączkowo pomagając wpakować Van Thorna do samochodu. Za nimi wskoczył Doktorek i Lonia, blada i kaszląca. W samochodzie nagle zrobiło się ciasno.
Kierowca ruszył z piskiem w samą porę, widząc jak zza zakrętu wylania się mieszany patrol złożony z Niemców i granatowych polskich policjantów.

Jeden z Niemców musiał zauważyć coś podejrzanego w ruszającym gwałtownie samochodzie, bo zdjął broń z ramienia i złożył się do strzału. Lonia, jako jedyna miała szansę strzelić przez otwarta szybę i zrobiła to szybciej, niż Niemiec. Trafiła, a okupant osunął się na bruk. Granatowy policjant zaczął gwizdać na swoim gwizdku, ale kierowca już odjeżdżał z miejsca akcji.

- Za dwie przecznice zwolnij. Jedź normalnie – polecił mu Sprzęgło, jak zwykle kalkulujący i przeliczający wszystkie warianty. – Podam ci trasę.

- A Beniaminek?

- Da sobie radę! – uspokoił drużynę Doktorek.

Miał wielką nadzieję, że się nie myli.



LONIA, SPRZĘGŁO, SKRZYDŁO I DOKTOREK


Sprzęgło okazał się być doskonałym pilotem i na miejsce, które wybrali jako kryjówkę do przesłuchania Van Thorna dotarli bez problemów. Sprzęgło i Skrzydło ukryli samochód przed oczami postronnych, a Lonia i Doktorek „wypakowali” Van Thorna i przenieśli na stół, służący kiedyś jako warsztat pracy jakiegoś ślusarza. Korzystając z wcześniej zgromadzonych lin i łańcuchów unieruchomili Niemca.

To było odludne miejsce i mieli szansę, ze nikt im nie przeszkodzi w ich planach.

Teraz musieli tylko poczekać na powrót Beniaminka.

W międzyczasie, gdy oni oczekiwali na dowódcę Van Thorne odzyskał przytomność i teraz przyglądał się otoczeniu w sposób wyjątkowo opanowany.


BENIAMINEK

Kiedy samochód odjechał Beniaminek przeładował broń i nie tracąc czasu, chowają pistolet w kieszeni, opuścił mieszkanie Loni. Zbiegł po schodach i skierował się nie na ulicę, ale na podwórko, gdzie już wcześniej obmyślił sobie trasę ucieczki. Spokojny wyszedł ulice dalej widząc pędzące kolejną aleją samochody z Niemcami. Starając się nie zwracać na siebie uwagi skierował się w stronę, gdzie mógł złapać tramwaj, którym dostanie się w pobliżu miejsca zbornego. Szacował, że dotrze tam w niespełna godzinę. I tak też się stało.


LONIA, SPRZĘGŁO, SKRZYDŁO, BENIAMINEK I DOKTOREK

Beniaminek pojawił się po niespełna półtorej godzinie, jakieś dziesięć minut przed godziną policyjną. Reszta grupy przywitała go poklepywaniem i uśmiechami. Widząc dowódcę całego i zdrowego poczuli wyraźną ulgę. Przeżyli akcję w komplecie i mieli Van Thorna, który – nadal niewzruszony – leżał na stole i wpatrywał się spokojnym wzrokiem w zniszczony sufit.

Teraz pozostawała druga część ich zdania. Wyciągnięcie z SS-mana wszystkiego, co wiedział na temat notesu oraz kodów, na których zależało polskiemu podziemiu.



TUNIA

Tunia otworzyła oczy, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Ostrożnie uniosła głowę i zorientowała się, że leży w pokoju, gdzie poza jej, są cztery inne lóżka. Na każdym ktoś leżał, a stojące przy lóżkach metalowe stojaki z kroplówkami nie pozostawały wątpliwości do tego, gdzie się znajduje.

Szpital.

W gardle czuła suchość, mimo ze miała przepełniony pęcherz. Na łóżku obok kaszlała jakaś kobieta wyraźnie rozgorączkowana. Przy jej łóżku siedziała kobieta w stroju pielęgniarki. Tunia zawołał ją przez spierzchnięte gardło, licząc że dowie się, gdzie jest.

- Siostro…

Kobieta nie odwracała się, a Tunię ogarnęło dziwne uczucie lęku.

- Siostro.

W końcu pielęgniarka usłyszała ją. Jej plecy drgnęły i odwróciła się. A wtedy Tunia zobaczyła jej twarz, czy raczej to, co miała na miejscu twarzy – jedną wielką ranę, w którą ktoś wbił kawałki szkła i metalu. Okrwawioną maskę ostrzy i zaschniętej posoki. I oczy czarne, pozbawione źrenic, niczym piekielne studnie.

Tunia wrzasnęła z przerażenia a jej własny krzyk wyrwał ją z koszmaru.

Otworzyła gwałtownie oczy, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Ostrożnie uniosła głowę i zorientowała się, że leży w pokoju, gdzie poza jej, są cztery inne lóżka. Na każdym ktoś leżał, a stojące przy lóżkach metalowe stojaki z kroplówkami nie pozostawały wątpliwości do tego, gdzie się znajduje.

Szpital!

Z bijącym sercem spojrzała na łózko, przy którym siedziała potworna siostra, ale poza leżącą i kaszlącą kobietą nie było tam nikogo.

- Co krzyczy – odezwała się inna kobieta, leząca na łóżku pod oknem. – Co krzyczy? Zaraz zlecą się lekarze.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172