- Tędy - rzucił Wardur po przywitaniu wszystkich obecnych.
A następnie skierował się w stronę "zajętej" już przez niego i Lady chaty. Sama konstrukcja ich miejsca noclegu wyglądała żałośnie. Z zewnątrz porośnięta bluszczem chata była z jednej strony nadpalona, jedna ze ścian zawaliła się ciągnąc za sobą dach, spora część strzechy zjechała pozostawiając dach który zapewniał słabo ochronę nad deszczem i wielki świetlik w jednym rogu. Konie Lady i Barona były przywiązanie do drzewka pod daszkiem z odrobiny zdartej widać świeżo strzechy. Po odsunięciu przegniłych resztek drzwi śmiałkom ukazało się obskurne wnętrze, resztki stołu i trochę wilgotnych szczep właśnie rozpalało się w rogu pomieszczenia pod świetlikiem. Obok leżały dwa toboły, dwa siodła i juki. - Panowie se pierdolną - rzucił 'gospodarz'.
A następnie sam usadowił się koło ognia i zaczął przy nim grzebać aż szczepy nie strzeliły płomieniem. Potem skierował się do swoich tobołów wyciągnął z nich opasły gliniany słój ,bochen chleba rozmiarów trzy latka i bukłak. Słój był zapieczętowany woskiem. Wardur zdarł pokrywę oderwał kawał chleba i wepchnął go do słoika. Gdy go wyciągał był on równo pokryty smalcem, następnie wyjął z za pasa nuż i wygrzebał ze słoja kawałek ociekającego tłuszczem mięsa i dołożył go do pajdy. Następnie zagryzł potężny kawał i pociągnął srogi łyk z bukłaka. W momencie gdy wyciągnął korek w pomieszczeniu rozlał się zapach śliw, nie ma to jak porządna śliwowica. - Proszę - powiedział wyciągając cały zestaw do najbliższej osoby i opierając się plecami o ścianę.
Gdy już ułożył sobie swoje juki pod plecami z połów płaszcza wyciągnął długą wyglądającą na ręcznie wystruganą fajkę i podpalił ja drzazga z ogniska. - Dobra Pany, to mówta co tam was gna w te strony. Któryś z was to rodzina tutejszego Pana włości ? - |