Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2013, 17:44   #65
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Wiedział że wyrusza na misje która zapewne zakończy jego żywot, jednak ginąc w obronie krasnoludzkiej twierdzy i rodaków mógł odejść z tego padołu z podniesionym czołem. Wiedział, że w tym momencie całe legiony przodków uważnie przypatrują się jego postawie, jego decyzji, jego emocjom. Strach? Przekuwał go niczym oręż, wolno, systematycznie, aż pozostało zeń ledwie wspomnienie. Skupiony na modlitwie godził się ze śmiercią, przygotowywał się na nią, zdążył nawet poczynić zapiski swej ostatniej woli i przekazał wraz zresztą zbędnych tobołków Hargrinowi. Ufał praktycznie wszystkim towarzyszom, przynajmniej do pewnego stopnia, jednak nie mógł powierzyć rzeczy, zwłaszcza notatek do kronik tym którzy podobnie jak on ruszali do obozu. Zaś wybierając między pozostałymi przypomniał sobie walki w mieście i odsiecz z jaką ruszył Hargrinowi. Miał nadzieje , że choćby okruchy wdzięczności sprawią iż ten zadba o jego rzeczy, zwłaszcza notatki.

Właściwie nic nie było zbędne, ale niektóre tobołki na ostatniej misji nie miały się na co zdać, przeszkadzałyby tylko i hałasowały, wziął więc wyłącznie to z czego mógł skorzystać. Nie zapomniał o jednym z dwóch eliksirów które zapewne miały mu ocalić życie...

Lęk powrócił szybciej niż się spodziewał, pomimo całych modłów i spokoju z jakim wyruszał w ostatnią drogę, widok tylu ogrów trwożył jego serce, zwłaszcza iż nie widział szans na przemknięcie między nimi i wykonanie misji. Najbardziej obawiał się że zawiedzie. Nie był głupcem, widział doskonale , że nie sposób przedrzeć się pomiędzy ogrzymi wojownikami, a walka z nimi byłaby bezcelowa. Musiał czekać nie przejmując się ni chłodem ni wrogami którzy zewsząd go otaczali.

W końcu gdy nadarzyła się okazja pomknął w kierunku prochu co sił. Widział już , że nie wydostanie się gdy wejdzie do środka. Przez chwilę czuł pokusę, aby zrezygnować, uciec, wytłumaczyć się że nie było jak wykonać planu. Nikt nie oczekiwał po nim , że zginie aby tylko wykonać misję. Nikt nie żądał od niego śmierci.

Czyż jednak dawni bohaterowie nie stawali przed podobnymi dylematami? Czyż iż sława nie opierała się właśnie na tym, że robili ponadto co musieli, rzeczy których nikt od nich nie oczekiwał? Poświęcenie – słowo klucz, którego uchwycił się niczym pochodni w ciemna noc i ruszył przed siebie. Wiedział już że zginie, wiedział, że nie zawróci, wiedział, że wykona misję a przodkowie będą z niego dumni. Mógł tylko domyślać się ile istnień ocali w ten sposób a myśl ta niczym kojący balsam ogrzewała jego serce.

Chwila paniki przyszła gdy zapałka nie odpaliła. Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeleciała mu wizja źle zabezpieczonych zapałek, przemoczonych, niezdatnych do użytku. Niemal widział, jak odpalając jedną za drugą w końcu zostaje pojmany lub stracony na miejscu. Gdy jednak ogień pojawił się na końcu zapałki z trumfem w oczach spojrzał na biegnące doń ogry. Mimo że były głupie, doskonale wiedziały czym może skończyć się zbliżenie ognia do prochu. Widział to po ich wyrazach postawie, część próbowała zawrócić, część jakby przyśpieszyła starając się powstrzymać szalonego khazalda.

- Rorganson !!!

Nigdy nie zastanawiał się nad ostatnimi słowami. Nawet w czasie tej misji jakoś nie przysżło mu zastanawiać się nad ostatnim słowem. Być może dlatego, że do końca nie spodziewał się własnej śmierci, nie planował jej. Być może nie była to po prostu rzecz którą dało się zaplanować, przemyśleć i wykrzyczeć kiedy przyjdzie czas. Do tego potrzebna była odpowiednia chwila, ta ostatnia i gdy przyszła chciał uhonorować swój Klan, przysporzyć mu chwały, choćby znana miała by być tylko zwłokom ogrzych pomiotów, czy duchom przodków.
Huk, blask, odrzut. Wszystko rozegrało się w ułamku chwili, jednak Thorin miał wrażenie , że była to najdłuższa chwila w jego życiu, ciągnąca się niemal w minuty.
Nie wiedział jak to się stało że przeżył, podmuch z wybuchu powinien rozerwać go na strzępy, jakimś jednak cudownym zbiegiem okoliczności wypchnął go niczym jedną z wielu rzeczy jakie wraz z nim i wokół niego zaczęły fruwać wszędzie.
Huk był oszałamiający, powodował dezorientację a podźwięk jaki słyszał w uszach uniemożliwiał rozeznanie gdzie jest. To było jednak nic w porównaniu z tym co czuł na twarzy , rękach i na całym obolałym ciele. Resztką przytomnego umysłu wyciągnął zza pazuchy buteleczkę i wypił jej zawartość. Dziękował Grungiemu za ocalenie i za dobrych rzemieślników, którzy owe buteleczki tworzyli z zahartowanego, wytrzymałego szkła. Chwile później ruszył przed siebie, byle z dala od obozu, byle z dala od ogrów które go ścigały.

Kiedy padł z wyczerpania nie wiedział nawet gdzie jest i niewiele go to już obchodziło. Był wycieńczony, niemal martwy fizycznie i psychicznie. Miał dość...

- Budzi się - Usłyszał nad sobą głos Glandira. Thorin spostrzegł że był już częściowo opatrzony, w dalszej opiece nad sobą mógł już pomóc radą czy medykamentami. Długo zajęło mu dojście do siebie – a i to było dalekie od znaczenia które niegdyś miało. Po prawdzie, daleki był od „dojścia do siebie” rozległe, nieprzyjemne dla oczu blizny niejako to potwierdzały. Gdy ogarnął się nieco, zwłaszcza z pomocą bretońskiego trunku który odkorkował nie żałując sobie i innym, wykrztusił z siebie pomysł sprowadzenia lawiny na ogrzy pomiot, po czym zasnął głębokim snem. Było mu już wszystko jedno, ważne że wykonał misje, o resztę przyjdzie mu się martwić później...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 02-09-2013 o 21:11.
Eliasz jest offline