Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2013, 14:57   #61
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Dotarli w wyznaczone miejsce przed czasem dzięki wcześniejszemu rekonesansowi, gdy szykowali opał do niewielkich ognisk. Detlef pociągnął nosem, wietrząc zbliżającą się burzę. Po chwili sypnął śnieg. Krasnolud sięgnął do plecaka, wyjmując zeń zrolowany wełniany płaszcz zabrany przezornie przed opuszczeniem twierdzy. Ciepły, obszerny płaszcz założył pod swój sfatygowany i nieco dziurawy płaszcz podróżny, by nie zamókł od razu.

Nie lubił zimy, bo piwo marzło w bukłaku. Ciekawe, że gąsiorek okowity nie marznie, a piwo tak. Musi być coś z mocą trunku na rzeczy...

Z rozmyślań wyrwały go rozbłyski w położonym niżej obozie ogrów. To musiał być znak! Hargin też dostrzegł sygnał i ruszył w prawo, gdzie kilkadziesiąt metrów dalej czekał jeden z przygotowanych stosów gałęzi. Detlef zrobił to samo tyle, że w przeciwnym kierunku.

Po drodze zastanawiał się nad sposobem rozpalenia ognia w czasie zamieci śnieżnej, ale nim dotarł na miejsce znalazł rozwiązanie. Odrobina oleju z lampy nadała się znakomicie do rozpalenia niewielkiego stosu drewna. Chronione jedynie cienką skórą rękawic zgrabiałe z zimna palce utrudniały krzesanie, jednak po chwili stos zapłonął jasnym, żywym ogniem.
- Dobra, jeszcze trzy... - mruknął, dłonią zgarniając płatki śniegu z brody i wąsów.

* * *

Dołączył do Hargina w uzgodnionym miejscu i nie mitrężąc czasu ruszyli na miejsce spotkania z resztą oddziału. Ogry może i słabują na umyśle, ale nogi mają trzy razy dłuższe od krasnoludzkich i będą tutaj szybciej, niż by chcieli. Zakutani w płaszcze, z twarzami skrytymi w kapturach brnęli przez śnieżycę, mimo wiatru nasłuchując reszty... lub wroga.

Podniesiona brew odzwierciedlała zaskoczenie Detlefa kiedy okazało się, że miejsce spotkania jest puste. Wokół nie było śladów walki, więc ogry nie dopadły tutaj czekających na dwójkę dywersantów krasnoludów. Znaczyło to, że stąd odeszli. Nie czekając na nich...
- Hmmpff... - sapnięcie, które wydobyło się przez bulwiasty nochal Detlefa świadczyło o jego wzburzeniu.

Szybko uzgodnili, że podejdą bliżej obozowiska i sprawdzą, czy aby towarzysze nie zostali pobici lub pojmani. Bo w wygolonej głowie Detlefa nie było możliwości, żeby odejść stąd bez któregoś kuzyna w potrzebie. Nie znał się na tych wszystkich uczonych językach, ale karząca ręka ojca za młodu wpoiła mu żelazne zasady. Semper Fidelis - zawsze wierni...

Okazało się, że obóz wyglądał jak splądrowany. Zniszczenia były znaczne, a spora część niemal trzymetrowych bestii była poraniona. Dobrze, że chociaż ta część planu została wykonana. Ogry kręciły się wokół, co chwila wysyłając poza obóz kilkuosobowe patrole najpewniej w celu wytropienia sabotażystów. Mimo podzielenia na mniejsze grupki wciąż było ich dość, by stanowić potężną siłę z którą nie mogli się mierzyć. Nigdzie za to nie dostrzegł śladu po krasnoludach. Dał znak Harginowi, że czas stąd odejść.

Wrócili na miejsce planowanego spotkania i skierowali dalej po coraz mniej widocznych śladach. Detlef nie miał pewności, że to właściwy kierunek, ale nie mieli innego punktu zaczepienia. Alternatywą pozostawała dwuosobowa podróż przez góry, której kierunek mogli ustalić na podstawie zdobytej przez Detlefa mapy okolic twierdzy. Taka przeprawa była wykonalna, chociaż dość niebezpieczna.

Po jakimś czasie natknęli się na zwłoki ogrów. Po wcześniej zauważonych śladach krwi można było stwierdzić, że przynajmniej jeden mógł ucierpieć w ataku na obóz. Chyba, że była to krew krasnoluda... Ktoś te ogry zabił i wszystko wskazywało na to, że byli to kuzyni. Dalsze tropy doprowadziły ich do niewielkiej jaskini, gdzie znaleźli rannego Glandira i ledwo żywego Thorina. Sierżant najwyraźniej próbował udzielić ciężej rannemu pomocy.

- Ostaw. Ja to zrobię. - Powiedział, oceniając stan obu rannych.
- Bacz, czy się nie zbliżają. Muszę ich połatać trochę. - Polecił Harginowi i sam zbliżył się do Thorina, który wyglądał o wiele gorzej od Glandira.

O ile będzie to możliwe spróbuje opatrzyć rozległe rany kronikarza, a później sierżanta. Bił się z myślami, czy użyć jednej z tych mikstur znalezionych przy przywódcy najmitów. Nie wiedział jednak jakie jest ich działanie, dlatego skorzysta z nich tylko w sytuacji, gdyby Thorin umierał. Wtedy albo zadziała, albo przyśpieszy nieuniknione...

- Dokąd dalej? Gdzie reszta? - zakładając opatrunki spytał siedzącego obok sierżanta.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 25-08-2013 o 15:05.
Gob1in jest offline  
Stary 30-08-2013, 00:57   #62
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
12 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK


- Zostawcie to mi! Właściwie to sam mogę to wszystko zrobić. Co mi tam jakieś orki, ogry, co mi nawet trolle i inne monstra. Powiedział ze zwykłym dla swej krasnoludzkiej facjaty uśmiechem. Powiedział w odpowiedniej chwili. Było to wtedy, gdy przydzielono mu zadanie spalenia części obozowiska. Poczuł, że roznosi go duma. Tym razem ten uśmiech nie wyrażał pewności siebie, tym razem to okaz pyszności.
To zdanie więcej strachu przyniosło drużynie ósmej, aniżeli dodało jej animuszu. Przecież Dorrin to dzikus i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Bomba o opóźnionym zapłonie, która prędzej, czy później musiała przynieść im więcej złego, aniżeli dobrego. Czyżby porucznicy wystawili go na próbę, czyżby wierzyli choć trochę w tego nieopierzonego głupca. Czyżby ktoś mu zaufał?
Khazad odczuł to jako obrazę i uśmiech szybko znikł z jego twarzy. Któż zrozumie to
istnienie, w którym więcej jest zachowań barbarzyńskich, aniżeli krasnoludzkich. Dorrin nie zauważył nawet, kiedy Glandir ich opuścił, a może to Oni opuścili jego? To nie było ważne. Przynajmniej dla niego, młodego, pewnego swych umiejętności i siły wojaka. Grungni chyba jako jedyny wie, kogo ten khazad szanuje i pod czyją jurysdykcją jest.
W każdym razie szedł teraz jedynie z Baldrikiem. Równie młodym, równie ambitnym lecz..., coś ich różniło. Zarkan nie potrafił tego jeszcze sprecyzować, ale był pewien, że już niedługo wszystko samo się wyjaśni.
Temu pochodowi przewodził Baldrik, był on zdecydowanie lepszym podróżnikiem, był szybszy i zwinniejszy od olbrzyma pochodzenia krasnoludzkiego. Z wysmarowaną twarzą wyglądał w tym pochodzie, jak Hermes poszukujący kolejnego mieszkańca królestwa śmierci. Biła od niego niszczycielska potęga, którą zamierzał wykorzystać. Szli w ciszy przez kilka dłuższych chwil. W pewnym momencie Dorrin wyrwany z zamyślenia jakimś pomrukiem zauważył, że kilkanaście metrów przed nimi stał ogromny ogr. Na szczęście zdążył zareagować i pociągnął za sobą Baldrika. udało im się pozostać niezauważonym. Coś dziwnego działo się tego dnia. Te wszystkie przemiany w postępowaniu Zarkana, te wszystkie myśli, które niewątpliwie kłębiły się w jego głowie.
-... Widzisz przecież sam, nie ma innej drogi. Idziemy go zajebać, a potem to już tylko uczta i zabawa. Nie czekał odpowiedzi, ruszył, a za nim Baldrik. Ten drugi wpadł na dziwny pomysł, począł pokasływać, gwizdać, poruszać się, zwracać uwagę strażnika. Każdy humanoid wiedziałby, jak w takiej sytuacji postąpić. Każdy za wyjątkiem ogra, który stał naprzeciw członkom drużyny ósmej Czarnej Straży. Tego głupca nie zaniepokoiły dziwne odgłosy, zaciekawiły, ale nie przestraszyły, jak się później okazało przypłacił to życiem.
Baldrik wyskoczył na wychodzoną ścieżkę stając kilka metrów przed ogrem. Strzelił bełtem prosto w jego korpus. Pocisk okazał się za słaby, bełt nie był w stanie przebić się przez nadzwyczaj dobrze wykonaną zbroję olbrzymiego potwora, wtedy stało się to. Baldrikowe morale spadło znacznie, wojownik przeraził się tego, co zobaczył. Do akcji musiał wkroczyć dziki khazad, którego tyleż się trzeba bać, co uwielbiać. Zarkan niewiele myśląc ruszył do boju, wynurzył się ze swego ukrycia i wskoczył na grzbiet ogra. Skoczył tak szybko, że ogr poczuł przytłaczającą siłę górnika. Dorrin to wykorzystał i wbił swój sztylet, atakując nieosłonięte zbroją ciało ogra. Cios poszedł szybko i celnie, uderzył w szyję oponenta. Ogr wciąż walczył w całkowitej ciszy. To mogło wydawać się bardzo dziwne. Ten heroiczny czyn krasnoluda przywrócił chęć do walki Baldrikowi, stagnacja opadła. Jego młot nie mógł tu pomóc musiał improwizować. Spróbował ataku bełtami, które pozostały w jego kaburze. Ataki tak mizerną bronią okazały się nieskuteczne wobec dobrego uzbrojenia wojownika chaosu. Znów musiał zadziałać potężny Dorrin. Ponowił atak, który tylko pobudził ogra. Górnik musiał szybko unieszkodliwić olbrzyma, by do cholery nie zabił ich w tym zimnym piekiełku. Próbował wyrwać hełm bestii, nie udało się. Wtedy do ataku wrócił Baldrik tym razem, lepiej przemyślał swój cios. Poszedł taranem przewracając oboje potworów tj. ogra i Dorrina. Zarkan wykorzystał czas dany mu przez towarzysza i zaatakował oczy potwora. Oślepił go całkowicie.
Cytat:
Oślepiony ogr stękał i jęczał, ale wciąż nie krzyczał pomocy. Upadł w śnieg i zaczął broczyć krwią jak zarzynana świnia. Wstawał i upadał... a po jednym z takich upadków Dorrin dopadł go, usiadł mu na plecach i chwycił za głowę próbując skręcić kark. Jednak potworna siła okaleczonego ogra nie pozwalała na to. Z pomocą przyszedł Baldrik. Wyszarpnął sztylet Dorrina z rany w szyi ogra i poderżnął gardło bezimiennemu wartownikowi kiedy Zarkan odchylał głowę ogromnego pancernika.
Tak oto zakończyła się walka z wielkim ogrem- obaj khazadzi żyli. Mieli zaraz zakończyć swoje zadanie. Młodzieńcy szybko przeszukali potwora, nie znajdując przy nim żadnych ciekawych przedmiotów. Zaciekawił ich jedynie brak języka w paszczy bydlaka. Cóż to miało znaczyć? Na pewno w niedługim czasie zapyta o to Rorana, albo Glandira. Po oględzinach i poszukiwaniach łupów przyszedł czas na niszczenie tropów, przysypali ciało denata.
Kilka chwil później uciekali z palącego się obozu kierując swe khazadzkie dupska za pododdziałem Rorana. Uciekając szybko i niezauważenie. Uciekając w popłochu, modląc się do wszystkich znanych im bogów, prosząc o łaskawość losu, biegli szybko.
Jak się znaleźli w towarzystwie Galeba, Baldrika, Ysassy, Rorana i Skalliego, w jakich okolicznościach, kiedy i dlaczego się spotkali? Szedł po prostu obok. Dalej groziła im śmierć.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 31-08-2013, 23:39   #63
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Nie było dobrze. Oj nie było dobrze. Chyba zbyt mocno przecenili swe siły. A raczej nawet na pewno… Zbyt bardzo poniosły ich chęci i fantazja za którą cenę zapłacił już jeden z khazadów. Ale czy to będzie jedyna cena? Cieszyć się można było jedynie z tego, że pewne straty wrogom zadali. Ale, czy to były wystarczające straty, by cokolwiek znaczyły? Oby tak było…

Nie mieli zbyt wiele czasu na rozmowę, na ustalenie planów, musieli zadziałać instynktownie. W oczach Rorana widać było, że chce zaznać jeszcze wrogiej krwi. Krótka wymiana zdań i jednak ustalili inne priorytety. Niezbyt dumne i warte wielu słów, ale uznane przez nich teraz za słuszne. Musieli teraz znaleźć jakąś jaskinie w której mieli się schować. Idealnym było też odnaleźć pozostałych członków gromady.

Ruszyła więc na czele tej grupki kurczowo trzymając w swej dłoni garłacz. I choć zwykle prosiła o to, by usłyszeć jego wystrzał, a następnie jęki będące jego następstwem, to teraz jednak nie prosiło bogów o taką okazję. Wręcz przeciwnie. Obawiała się. Czy to przez to, czego się zawsze lękała? Czy ta „słabość” była przez to, że była… kobietą? Czy to też było normalne teraz wśród jej towarzyszy… Ta myśl jej chwilę nie dawała spokoju, ale widząc, że pozostali wciąż gnają za nią, ta obawa prysła. Walczyli o przeżycie. Walczyli o to, by wkrótce się odkuć i zadać wrogom jeszcze większe obrażenia. Jeszcze większe straty…
 
AJT jest offline  
Stary 02-09-2013, 11:03   #64
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Nie dało się zaprzeczyć... nad górą wyzwolono potężną ilość magicznej mocy. Galeb czuł to, jednak był bardzo sfrustrowany faktem, że nie był w stanie określić źródła mocy. Czy to Mistrzowie Run zebrali się przy Kowadle Zagłady i szepcząc tajemne słowa zesłali na orków i ogry tą zamieć? A może szamani Waaagh! wykorzystali wielką ilość swoich pobratymców w okolicy i czerpiąc energię z ich gniewu oraz walki wzniecili to wszystko?

Galvinson nie wiedział i to go frustrowało. Musiał przez to zadowolić się swoimi domysłami i czekać na dalszy rozwój wypadków.

***

Wiedział. To wiedział na pewno. Plan nie był idealny, ale pomysłu na lepszy nie mieli. Nie wszystko musiało się potoczyć dobrze i nie potoczyło.. ale przynajmniej stało się coś co przyprawi ogry o dość zmartwień na dłuższy czas, a krasnoludom w twierdzy pozwoli odetchnąć.

Kowal Run wiedział też że podążanie w góry nie będzie bezpieczne, ale jest konieczne. W takiej śnieżycy nie zdołają wrócić do Azul, zaś towarzyszy nie można zostawiać. Ogry zeszły na dalszy plan, głównie dlatego, że do jaskiń te wielkie stwory się zwyczajnie nie załadują. A jeżeli się załadują...

Galeb brnął przez śnieg. Ustalili, że poszukają schronienia sierżanta i bohaterskiego kronikarza. Trzeba się było teraz na tym skupić.
 
Stalowy jest offline  
Stary 02-09-2013, 17:44   #65
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Wiedział że wyrusza na misje która zapewne zakończy jego żywot, jednak ginąc w obronie krasnoludzkiej twierdzy i rodaków mógł odejść z tego padołu z podniesionym czołem. Wiedział, że w tym momencie całe legiony przodków uważnie przypatrują się jego postawie, jego decyzji, jego emocjom. Strach? Przekuwał go niczym oręż, wolno, systematycznie, aż pozostało zeń ledwie wspomnienie. Skupiony na modlitwie godził się ze śmiercią, przygotowywał się na nią, zdążył nawet poczynić zapiski swej ostatniej woli i przekazał wraz zresztą zbędnych tobołków Hargrinowi. Ufał praktycznie wszystkim towarzyszom, przynajmniej do pewnego stopnia, jednak nie mógł powierzyć rzeczy, zwłaszcza notatek do kronik tym którzy podobnie jak on ruszali do obozu. Zaś wybierając między pozostałymi przypomniał sobie walki w mieście i odsiecz z jaką ruszył Hargrinowi. Miał nadzieje , że choćby okruchy wdzięczności sprawią iż ten zadba o jego rzeczy, zwłaszcza notatki.

Właściwie nic nie było zbędne, ale niektóre tobołki na ostatniej misji nie miały się na co zdać, przeszkadzałyby tylko i hałasowały, wziął więc wyłącznie to z czego mógł skorzystać. Nie zapomniał o jednym z dwóch eliksirów które zapewne miały mu ocalić życie...

Lęk powrócił szybciej niż się spodziewał, pomimo całych modłów i spokoju z jakim wyruszał w ostatnią drogę, widok tylu ogrów trwożył jego serce, zwłaszcza iż nie widział szans na przemknięcie między nimi i wykonanie misji. Najbardziej obawiał się że zawiedzie. Nie był głupcem, widział doskonale , że nie sposób przedrzeć się pomiędzy ogrzymi wojownikami, a walka z nimi byłaby bezcelowa. Musiał czekać nie przejmując się ni chłodem ni wrogami którzy zewsząd go otaczali.

W końcu gdy nadarzyła się okazja pomknął w kierunku prochu co sił. Widział już , że nie wydostanie się gdy wejdzie do środka. Przez chwilę czuł pokusę, aby zrezygnować, uciec, wytłumaczyć się że nie było jak wykonać planu. Nikt nie oczekiwał po nim , że zginie aby tylko wykonać misję. Nikt nie żądał od niego śmierci.

Czyż jednak dawni bohaterowie nie stawali przed podobnymi dylematami? Czyż iż sława nie opierała się właśnie na tym, że robili ponadto co musieli, rzeczy których nikt od nich nie oczekiwał? Poświęcenie – słowo klucz, którego uchwycił się niczym pochodni w ciemna noc i ruszył przed siebie. Wiedział już że zginie, wiedział, że nie zawróci, wiedział, że wykona misję a przodkowie będą z niego dumni. Mógł tylko domyślać się ile istnień ocali w ten sposób a myśl ta niczym kojący balsam ogrzewała jego serce.

Chwila paniki przyszła gdy zapałka nie odpaliła. Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeleciała mu wizja źle zabezpieczonych zapałek, przemoczonych, niezdatnych do użytku. Niemal widział, jak odpalając jedną za drugą w końcu zostaje pojmany lub stracony na miejscu. Gdy jednak ogień pojawił się na końcu zapałki z trumfem w oczach spojrzał na biegnące doń ogry. Mimo że były głupie, doskonale wiedziały czym może skończyć się zbliżenie ognia do prochu. Widział to po ich wyrazach postawie, część próbowała zawrócić, część jakby przyśpieszyła starając się powstrzymać szalonego khazalda.

- Rorganson !!!

Nigdy nie zastanawiał się nad ostatnimi słowami. Nawet w czasie tej misji jakoś nie przysżło mu zastanawiać się nad ostatnim słowem. Być może dlatego, że do końca nie spodziewał się własnej śmierci, nie planował jej. Być może nie była to po prostu rzecz którą dało się zaplanować, przemyśleć i wykrzyczeć kiedy przyjdzie czas. Do tego potrzebna była odpowiednia chwila, ta ostatnia i gdy przyszła chciał uhonorować swój Klan, przysporzyć mu chwały, choćby znana miała by być tylko zwłokom ogrzych pomiotów, czy duchom przodków.
Huk, blask, odrzut. Wszystko rozegrało się w ułamku chwili, jednak Thorin miał wrażenie , że była to najdłuższa chwila w jego życiu, ciągnąca się niemal w minuty.
Nie wiedział jak to się stało że przeżył, podmuch z wybuchu powinien rozerwać go na strzępy, jakimś jednak cudownym zbiegiem okoliczności wypchnął go niczym jedną z wielu rzeczy jakie wraz z nim i wokół niego zaczęły fruwać wszędzie.
Huk był oszałamiający, powodował dezorientację a podźwięk jaki słyszał w uszach uniemożliwiał rozeznanie gdzie jest. To było jednak nic w porównaniu z tym co czuł na twarzy , rękach i na całym obolałym ciele. Resztką przytomnego umysłu wyciągnął zza pazuchy buteleczkę i wypił jej zawartość. Dziękował Grungiemu za ocalenie i za dobrych rzemieślników, którzy owe buteleczki tworzyli z zahartowanego, wytrzymałego szkła. Chwile później ruszył przed siebie, byle z dala od obozu, byle z dala od ogrów które go ścigały.

Kiedy padł z wyczerpania nie wiedział nawet gdzie jest i niewiele go to już obchodziło. Był wycieńczony, niemal martwy fizycznie i psychicznie. Miał dość...

- Budzi się - Usłyszał nad sobą głos Glandira. Thorin spostrzegł że był już częściowo opatrzony, w dalszej opiece nad sobą mógł już pomóc radą czy medykamentami. Długo zajęło mu dojście do siebie – a i to było dalekie od znaczenia które niegdyś miało. Po prawdzie, daleki był od „dojścia do siebie” rozległe, nieprzyjemne dla oczu blizny niejako to potwierdzały. Gdy ogarnął się nieco, zwłaszcza z pomocą bretońskiego trunku który odkorkował nie żałując sobie i innym, wykrztusił z siebie pomysł sprowadzenia lawiny na ogrzy pomiot, po czym zasnął głębokim snem. Było mu już wszystko jedno, ważne że wykonał misje, o resztę przyjdzie mu się martwić później...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 02-09-2013 o 21:11.
Eliasz jest offline  
Stary 02-09-2013, 18:18   #66
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Cała ich misja się zjebała. Totalnie, zupełnie i całkowicie. Cudownie. Roran zaniepokoił się mocno o los kompanów lecz nie mógł zatrzymać oddziału, narażało by to na śmierć ich wszystkich. Ruszyli ku górom. Nie mieli już żadnych szans dostać się do twierdzy, przynajmniej nie tędy, teraz należało zgubić pościg i ewentualnie poszukać kompanów. Krótka narada z Yssaną wyjaśniła sprawę - ich celem była jaskinia. Roran wydał komendę by po drodze zebrać co się da chrustu, może uda się rozniecić niewielki ogień, ale teraz zostawał marsz. Marsz by zdążyć przed śnieżycą. Znaleźć jaskinie, rozłożyć obóz. Ogrzać się, przeżyć i ruszyć dalej.

-Dobra, żeby było jasne. Przeczekamy śnieżyce, pozbieramy się i szukamy naszych. A później do Karak Azgal. I zobaczymy co będzie dalej
 
vanadu jest offline  
Stary 03-09-2013, 17:10   #67
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
12 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Góry Krańca Świata, 3 dni drogi od wrót Azul, noc


Glandir, Thorin, Detlef i Hargin


Jaskinia w której znaleźli się Glandir i niesiony przez niego Thorin, nie była pokaźnych rozmiarów, ot tyle by mogł zmieścić się tam wóz załadowany sianem. Miejsce było z pewnością legowiskiem jakiegoś zwierza, sądząc po odchodach i rozrzuconych kościach, ale obecnie nikogo ni niczego tam nie było. Dziękować bogom.


Kronikarz był w tragicznym stanie i wszelkie próby tamowania krwotoku spełzły na niczym. Sierżant robił co mógł ale tak po prawdzie nie było wiadomo gdzie zacząć optrywanie rannego. Same obrażenia nie były głębokie ale bardzo rozległe, wyglądało na to że Thorin stracił lewe oko, gdyż ochłap skóry zwisał sponad oczodołu i był tylko krwawą masa. Szczęściem wszystkie palce u dłoni były całe, a nie jak Glandir obawiał się na początku że są oderwane. Kiedy sierżant rozpoczął rozpaczliwą walkę o życie Thorina, ten ostatni otworzył oko i poruszył ramieniem. Ocknął się ale nie mógł z poczatku przemówić, krew, osocze i poszarpana skóra, stworzyły skuteczny knebel by cyrulik nawet nie próbował otworzyć ust.

Detlef i Hargin byli wyszkolonymi w boju żołnierzami i choć znali ze sto sposobów na to jak odebrać wrogom życie to na tropieniu nie znali się właściwie wcale... tej jednak nocy uśmiechnęło się do nich szczęście. Trop był wyraźny, a to dzięki krwi którą złożył Thorin by oni mogli podążać tym śladem. Pomimo tak późnej pory i słabnącej już zamieci śnieżnej, khazadzkie oczy potrafiły dostrzec krwawy trop na śniegu. Robiło się bardzo zimno i to tak na prawdę mogło przerażać, to i ciała dwóch porąbanych ogrów leżących na śniegu i lekko pokrytych już białym puchem. Krasnoludzcy wojownicy z tylnej straży skradali się do ogrzych zwłok niczym psy tropiące, a kiedy wreszcie stwierdzili że nie jest to pułapka, zbadali ciała. Detlef przyjrzał się obrażeniom i wiedział już że rany zadano toporem, to mógł być ktoś z oddziału Glandira, może nawet sam Glandir lub Dorrin... rany ewidentnie były zadane ostrzem dwuręcznego topora, wskazywała na to głębokość obrażeń jak i długość rany. Hargin dostrzegł więcej śladów na śniegu i po chwili obaj wojownicy ruszyli dalej. Nawet nie uszli ćwiartki mili kiedy spostrzegli wejście do jaskini i trop który prowadził wprost w paszczę groty.

***

Sierżant z radością w sercu przywitał Hargina i Detlefa, ale nie tej dwójki spodziewałby się najwcześniej, Roran powinien zjawić się tu szybciej, chyba że natrafił na inne trudności lub skierował się zupełnie gdzie indziej. To się miało dopiero okazać.

Hargin niewzruszenie zajął pozycję przy wejściu do groty i obserwował okolicę. Było to ciężkie zajęcie, był głodny, spragniony, zmęczony i przemarznięty do szpiku kości... ale wolał zostać na straży gdzie był przydatny jak mało kto, niż łatać Thorina, na czym nie znał się właściwie wcale. Czuł jednak że coś się zmieniło w jego życiu, jeszcze nie wiedział co ale dziwna fala ciepła spowiła go na ułamek chwili. Strumień tej energii brał swój początek w głębi jaskini. Hargin odwrócił na chwilę głowę i dostrzegł zmęczonego Glandira.

Deltef rzucił się do pomocy Glandirowi. Sierżant zdołał już zrobić kawał dobrej prowizorki i Thorin nie krwawił z tylu ran co wcześniej. Obmył mu twarz topiącym się w dłoniach śniegiem i ułożył go wygodnie w gawrze stworzenia które kiedyś zamieszkiwało tę pieczarę. Glandir zrobił świetną robotę przy opatrywaniu dłoni, być może nawet sam Thorin pochwaliłby go za to gdyby to widział. Teraz jednak syn Torrina mógł odpocząć, Detlef zajął się rannym.

Gdy opatrywał okrutnie ranionego Thorina, Detlef przypomniał sobie jak było poprzednim razem gdy w pobliżu Zhufbaru przepatrywał skaveński tunel ze swymi barćmi broni. Jak że było to podobne i w tej chwili, wydawać się mogło że historia się powtarza. Znów skazany na zagładę w grze większej niż można było to z grubsza dostrzec. Czyżby bogowie się sprzysięgli by Detlefa wykończyć w taki dziwny sposób, zamiast zesłać na niego trolla lub inną besię z czeluści? Rozmyślając zabrał się za oczyszczanie twarzy Thorina, rana musiała być czysta przed nałożeniem maści którą Detlef znalazł w torbie cyrulika... a że raną była cała twarz Thorina, to zadanie nie było łatwe, tym bardziej że miejscami krew zasychała a gdzie indziej wcale nie przestwała umykać z ciała kronikarza. To była praca dla doświadczonego medyka, a jednak Detlefowi szło całkiem nieźle jeśli brać pod uwagę jego niewielką wiedzę o leczeniu i skostniałe palce..

Wydawało się że Thorin jest przez cały ten czas przytomny. Policzki drgały mu, powieki też poruszały się od czasu do czasu na prawym oku, miał też dziwny tik w prawej nodze... zupełnie przypominający pośmiertne drgawki. Detlef zatrzymał krwawienie i przegladał teraz specyfiki jaki Thorin skrywał w swej torbie, wąchał jeden po drugim ale zapachy nic mu nie mówiły. Zdecydował się w końcu na jedno i szykował się by nałożyć maść na rany.



- ... nie to. - Wycedził przez spalone usta Thorin. Wszyscy spojrzeli na niego, a Detlef sięgnął po kolejne cynowe pudełko z maścią. Thorin przytaknął, a Detlef swymi zakrwawionymi dłońmi zaczął nakładać miksturę na rozległe rany.

Syn Alrika właściwie nic nie czuł... no może poza odorem spalenizny i ciepłego uczucia na twarzy po tym jak khazad klęczący przed nim, nakładał mu na rany maść... jednak nie czuł własnego ciała, nie wiedział ze jego poparzenia powodują obumieranie tkanek a przeraźliwe zimno znieczula go do takiego stopnia że jest właściwie nad przepaścią w której czycha bezlitosny Gazul ze swą kosą i trupim obliczem. Thorin nie widział na lewe oko, nie wiedział dlaczego, ale pamiętał dokładnie wszystko do momentu jak padł bez przytomności w śnieg. Pamiętał eksplozję, potworny ból i potrzebę ucieczki, stalową khazadzką wolę i głos nakazujący mu wstać... jego własny głos. Pamiętał skórę pękającą za każdym razem gdy upadał w śnieg podczas swej ucieczki. Ogry które biegły za nim w pewnej odległości, ich ryki i chłód zimy kiedy sam padł w zaspę już bez czucia i świadomości. To wszystko pamiętał. Domyślił się z łatwością jak sprawy potoczyły się później. Pewnie Glandir z Detlefem i Harginem ruszyli mu z pomocą i ubili ogry.

Thorin spojrzał swym prawym, stosunkowo zdrowym okiem, na Detlefa i dostrzegł jego zawziętość na twarzy kiedy ten starał się ratować życie towarzysza. Dłonie umazane we krwi, czerniona sadzą twarz, skoncentrowany na swym dziele. W oddali Hargin stojący na straży z kuszą w dłoniach gotową do strzału, lekko pokryty śniegiem, w całkowitym bezruchu wyglądał jak posąg znaczący granicę między królestwami. Po prawej, na sporym kamieniu siedział Glandir. Popierał się na swym toporze który był cały we krwi, tak jak i jego ramiona oraz zbroja. Sople o dziwnej barwie zwisały z jego hełmu, a stalowy napierśnik pokryty był już cienką warstwą lodu o czerownym kolorze. Czerwona broda sierżanta i czarna twarz przypominały ryciny o jakimś prawdawnym bóstwie zemsty zapomnianym w annałach kahzadzkich legend. Atmosfera była niesamowita w jaskini, cicha, smutna i bardzo dziwna. Zupełnie jakby nie byli tutaj sami. Hargin przerwał jednak swym szeptem wszelkie zadumy i odpoczynek.

- Ogry. Idą naszym śladem. Zaraz tu będą. - Po słowach swych skrył się za załomem ściany i wpatrywał się w dal. Niebo było już krystalicznie czyste, burza odeszła w niepamięć, gwiazdy ukazały się na fimamencie... w dolinie, przez śnieg, przedzierało się sześciu uzbrojonych po zęby ogrzych łowców. Na słowa Hargina Detlef chwycił swe topory i spojrzał na sierżanta. Glandir wstał i ociężale uniósł swą potężną broń. Sople opadły z hełmu i zbroi, sierżant westchnął lekko kłąb pary buchną z jego ust. Thorin słyszac słowa Hargina również poczuł potrzebę wspomożenia swych braci. Dźwignął się na równe nogi, chciał zrobić krok w przód lecz zrobił dwa w tył i upadł na siedzenie, wsparł się plecami o skalną ścianę... jego bandaże nabiegły czerwienią. Cudowne działanie leczniczego eliksiru który wcześniej wypił Thorin może i trzymało go przy życiu, może i leczyło obrażenia, ale szkoda że nie tamowało krwotoku.

Roran, Ysassa, Baldrik, Dorrin, Skalli i Galeb


Khazadzka zwiadowczyni była zaskoczona mnogością śladów. Ich plątanina i kierunek były oczywiste dla każdego, ale oczy Ysassy dostrzegły ślady krwi i wygłębienia zrobione w śniegu przez grupę sześciu ogrów. Skalli na wiele się teraz przydać nie mógł, choć ranny i całkiem niemy, mógł chociaż nieść własny ekwipunek, a to było już coś, szczególnie że odciążyło to barki krasnoludzkiej wojowniczki. Oboje zwiadowców było przemarzniętych tak bardzo że szczęki drżały im bez przerwy. Szli na szpicy pochodu i musieli wciąż zbaczać to w prawo to w lewo lub biec do przodu nieznacznie i chować się w śnieżnych zaspach szukając bezpiecznej drogi a zarazem podążać wciąż za śladami Thorina i Glandira. To nie było łatwe zadanie i pochłaniało ogromne zapasy siły zawartej w mięśniach. Po długim marszu Skalli i Ysassa znaleźli nowe, dziwne ślady. Tym razem był to trop ośmiu ogrów i czterech khazadów. Czyżby inne krasnoludy były w okolicy czy może to ślady Hargina i Detlefa? Rozmiar buciorów różnił się znacznie więc nie można było się pomylić... przed grupą było czterech dawi i dwa razy tyle ogrów. Po owych śladach zwiadowcy, a krótko potem i reszta grupy, natrafili na pozostałości po obozie ogrów. Resztki ogniska i ogryzione gnaty. Zatrzymali się pewnie by zjeść i ogrzać się. Musieli tu być całkiem niedawno.

Kapral Roran Ronagaldsson nie był pocieszony takimi wieściami. Choć ślady Thorina i Glandira były dobrą wiadomością to aż ośmiu ogromnych i śmiertelnie niebezpiecznych ogrynów było czymś z czym lepiej było się nie konfrontować. Prawie nie czując z zimna własnych stóp, kapral domyślał się tylko jak czuć muszą się inni, conajmniej podobnie albo i gorzej.



Sędziwy wojownik odwinął z koca swą tarczę i zasłaniał się nią przed zimnym wiatrem. Jeden jedyny Galeb zwrócił uwagę na unikatowość drewaniej zasłony, reszta khazadów była zbyt zajęta swymi przydziałami lub walką z zimnem, pragnieniem i głodem oraz uczuciem bezsilności. Roran z ponurą miną maszerował przez śnieg niczym niepowstrzymany śnieżny pług. Swą postawą napędzał pozostałych wojowników których siły zaczęły już opuszczać. Musieli nadrobić drogi dookoła ogrzego obozu i to poważnie nadwątliło ich morale oraz wychłodziło organizmy. Kapral spoglądał na swych wojowników i zastanawiał się jak długo jeszcze wytrzymają, gdzie właściwie idą i co zrobią jeśli trafią na oddział ogrów? Na szczęście burza ustawała i pokazywało się kryształowo czyste, nocne niebo gęsto naszpikowane gwiazdami... to dawało nadzieję na dotarcie do bezpiecznego schronienia.

Niemożność określenia natury mocy jaka zawiała na Górami Krańca Świata niczym pogrzebowy całun boga Gazula, nie dawała spokoju kowalowi run Galebowi. Młody czeladnik rozważał różne możliwości, poddawał ocenie zjawisko na podstawie znanych sobie ksiąg i manuskryptów ale nic nie dawało oczywistej odpowiedzi na nurtujące go pytania. Kto i po co używał tak potężnych mocy? Wciąż myśląc nad tym co zdołał wyczuć, zdał sobie sprawę z tego że jego zmysły są wyczulone bardziej niż przypuszczał a umysł otwarty szerzej na sferę magiczną niż być może by tego pożądał. Kiedy Roran wyciągnął swą tarczę z koca, w którą zasłona była wcześniej wciąż owinięta, Galebowi zaparło dech. Dwa razy nie musiał koncentrować się na tym by dostrzec że tarcza niesie w sobie magiczną iskrę i to o pochodzeniu całkowicie nieznanym, na pewno nie była dziełem khazadzkiego kowala run. Drewniana, oszczędnie ozdobiona i wzmocniona stalą, prosta w budowie a jednak emanująca dziwnym światłem widzialnym tylko dla wzroku kowala run. Czyżby to Roran lub jego tarcza sprowadzili tę śnieżną zamieć? Czy było to możliwe?

Gałki oczne wychodzące z oczodołów zakutego w stal ogra z wycietym językiem, ha, to było coś. Dorrin uśmiechnął się szeroko wspominając niedawną potyczkę. Fakt, nie czuł już stóp, były zamarznięte, broda obciążona ciężkimi soplami lodu tak jak u reszty krasnoludów z oddziału, oczywiście poza Ysassą, której poorane bliznami lico było chłostane zimnym wiatrem. Burza minęła, niebo było czyste, ale wiatr wciąż zacinał lodowaty, nie wzburzał już zamieci ale jego podmuchy były ostre niczym nóż wykonany z gromrilu. Dla Dorrina było obojętne w jakiej sytuacji się znajduje, była zła ale mogła być i gorsza... mógł nie mieć na przykład nogi albo rąk... zawsze może być gorzej. Takie myśli zawsze przyświecały rubasznemu khazadowi i choć z pozoru wydawał się prosty i nieczuły na ból innych to był stworzony po to by przetrwać. Mógł nie być najlepszym tarczownikiem. zwiadowcą czy karnym żołnierzem ale doskonale potrafił trzymać się życia choć postawę miał zawsze agresywną i kusił los o porażkę. Dorrin potrafił trwać jak prawdawni khazadzi. Wszyscy maszerowali i robiliby to aż do ostatniego tchnienia, ale jeden Dorrin ni czułby być może żalu do wszystkigo i umarłby z uśmiechem na ustach. Teraz pchany siłą woli, gromkim słowem Rorana, postawą rannego Skalliego wciąż robiącego swoje, głodem i chłodem, szedł by ratować kamratów lub by zginąć w niepamięci. Los już nakreślił, Dorrinowi było obojętne co miało nadejść już wkrótce. Przeszkadzało jedynie nieco te kilka wiązek chrustu które Roran nakazał zebrać i nieść ze sobą, tak na wszelki wypadek jeśli przyszłoby rozpalić ogień. Jednak nawet obładowanego drewnem Dorrina nie opuszczał uśmiech, co innego mógł czuć Baldrik który również taszczył wiąchę chrustu na plecach, a teraz szedł na końcu przemarszu.

Pochód zamykał właśnie Baldrik, co jakiś czas sprawdzany przez kaprala, nie czuł się najlepiej na tyłach, nie był do tego przyzwyczajony. Wiedział, czuł czyjąś obecność za swymi plecami, do tego ślady tropiącego ich goblina. To było dziwne. Ze słów Ysassy, Baldrik wywnioskował poniekąd zabawną recz. Thorin i Glandir ruszyli w tym kierunku, za nimi szło ośmiu ogrów, za ogrami szła grupa w której był Baldrik, a za nimi pędził gdzieś w śnieżnych zaspach jeden goblin. To wszystko było tak niesamowite że gdyby teraz młody khazad siedział w karczmie przy misce ciepłej strawy, kuflu zimnego piwa i gorącym od żaru piecu, to pewnie zaśmiałby się głośno. Jednak nie był tam, w karczmie... zamiast tego był na mroźnym wzgórzu, gdzieś w bezimiennym miejscu, bez drogi powrotu, z oblężoną przez wroga twierdzą. Baldrik nie tak sobie wyobrażał skarby Azul i chwałę którą miał tu zdobyć, bo zamiast niej dostał się do jakby karnego oddziału, pełnego krasnoludów z różnych stron świata, wysłanych dokonać samobójczego zadania. Wydawać się mogło również że cała 8 drużyna lub tylko jej dowódca natąpił na odcisk komuś ważnemu, skoro właśnie takie zadanie przypadło im by je wypełnić. Młody i bystry umysł Baldrika próbował łączyć ze sobą fakty i nakreślić zarys problemu w większej skali. Trudno to jednak przychodziło jeśli buty miało się przmoczone, dłonie skostniałe i burczało w brzuchu. Baldrik naciągnął jedynie kaptur głębiej na głowę i obserwował tyły... szło mu się o wiele łatwiej niż innym gdyż wędrował po ubitej już przez cztery dziesiątki stóp ścieżce. Chociaż tyle szczęścia w nieszczęściu. Martwił go jednak ich gobliński wielbiciel który musiał utrzymywać się gdzieś poza zasięgiem khazadzkiego wzroku, a być może odpuścił i ruszył w innym kierunku? Myśli kłębiły się w głowie Baldrika.

***

Ysassa biegła co sił w nogach, wracała po śladach w stronę Rorana i reszty wojowników. Kiedy łapała oddech, wszyscy wbijali w nią oczy. Szybko zrealcjonowała co widziała. Sześciu ogrów zatrzymało się jakieś kilkaset stóp przed khazadami i dyskutowało w ożywiony sposób, później ruszyli dalej, w górę ku górskim szczytom. To były złe wieści.

Kilka chwil później szóstka krasnoludów trafiła na miejsce gdzie życie straciło dwóch ogrów. Ich porąbane ciała leżały niczym mięso na rzeźnickim stole, a ich własności były skradzione, nie było przy nich broni ani odzieży, widać zostali albo zabici przez grupę swych kamratów którą widziała Ysassa albo natrafili ci ostatni na ciała tych dwóch. Sposobu nie było by to ocenić, choć ogrze zwłoki były pokryte lekko śniegiem a krew zamarznięta to nie było wiadome jak długo ogrze kadawery tu leżały. Było jednak pewne że szóstka ruszyła dalej.

Grupa pod komendą Rorana i Ysassy również ruszyła dalej, i już po chwili wszyscy dostrzegli bandę ogrów która rozglądała się zupełnie bezradnie i głośno między sobą porykiwała. Wyglądało na to że ogry nie widzą krasnoludów... co więcej, wyglądało na to że ogry nie dają sobie zbyt dobrze rady nocą, widać ich wzrok nie był tak dobry jak było to u khazadów. Choć mieli przy sobie zapalone pochodnie to i tak musieli brodzić nosami w śniegu by iść po śladach Thorina i Glandira. Niezadowoleni wyraźnie z czegoś przepychali się i wskazywali w kierunku skał i mocarnych górskich ścian, tam gdzie mogły być jaskinie dobre by przeczekać w nich noc. Ogry ruszyły pod górę... w stronę niedalekiej groty.

 
VIX jest offline  
Stary 04-09-2013, 17:59   #68
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Gryzipiórek wyglądał kiepsko. Tak kiepsko, że przypatrującemu mu się Detlefowi przyszło do głowy, że może lepiej skrócić mu męki, niźli na siłę utrzymywać przy życiu, czyli niedługo raczej.

Uznał jednak, że da brodaczowi szansę. Mógł mu zajedno pomóc, jak i szybciej odesłać do krainy przodków. Będzie co ma być, jak to się mawia. W którymś momencie spaleniec odezwał się, co wywołało zdumienie samozwańczego sanitariusza. Przytomności rannemu starczyło jeno na uzgodnienie maści, którą Detlef pieczołowicie pokrywał poparzoną skórę. Nie bardzo wiedział, co zrobić z wypatroszonym oczodołem, ale koniec końców naniósł nieco maści na opatrunek i wypełnił utworzonym w ten sposób gałganem miejsce po brakującym oku, przewiązując kawał płótna wokół głowy, by nie wyleciał przy pierwszej okazji.

Gdy skończył, otarł rękawem pot, który zrosił jego czoło mimo mrozu odczuwalnego również w jaskini. Szczęściem osłaniała ona wyśmienicie od hulającej po zboczach wichury.

Dziwne, ale w czasie opatrywania Thorina naszły go wspomnienia z rodzinnego Zhufbaru. Niemal poczuł złamaną słodem goryczkę ciemnego Zhufbarskiego Ale, zwanego czasem po prostu Zhufbeer. Wielokroć podróżował strzegąc karawany zmierzającej z ładunkiem tego płynnego złota w stronę któregoś z miast Stirlandu lub dalej - bowiem Królewski Browar Zhufbarski znany i ceniony był właściwie w całym Imperium, szczególnie od czasu, gdy zielonoskórzy zniszczyli browar Bugmanna.

Ze wspomnień wyrwało go ostrzeżenie Hargina. Poderwał się na nogi.

- Jak nie zemrze do świtu, to żyć będzie. Raczej... - ocenił stan rannego krasnoluda. Zwięzły opis najwyraźniej wystarczył pozostałym, bowiem chwilę później cała trójka stała z orężem w dłoniach i wsłuchiwała się w odgłosy z zewnątrz. Prawie czwórka, ale niezdolny do wysiłku jakim było utrzymanie się w pionie Thorin padł z powrotem na zadek.
- Ty leż, my się bawimy... - Detlef mruknął pod adresem niedoszłego nieboszczyka.

Wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Potężne sylwetki sześciu ogrów zmierzały wolno, acz nieubłaganie w stronę jaskini. Nic dziwnego - te same ślady, po których Hargin i Detlef tu trafili wiodły gigantów jak po brukowanej drodze. Dużo krwi Thorin stracił i zabarwiony szakrłatem śnieg wskazywał pogoni dalszy kierunek. Ślady stóp mogli próbować zamaskować, ale bez przekopania hałd śniegu nie byli w stanie ukryć obecności krwi. Strasznie cholerstwo widoczne na białym tle...

- Mogę ich odciągnąć na chwilę, ale musicie stąd uciekać. Pójdą po śladach z całą pewnością. - Zaproponował sierżantowi.

- Z drugiej strony jest ich tylko sześciu - rzekł beztrosko - ja biorę pięciu z prawej, a wy resztę. - Wyszczerzył się.

* * *

Obserwowana grupa ogrów szukała sprawców zamieszania w swoim obozowisku. I było kwestią najbliższych chwil, kiedy odnajdą wejście do jaskini. Już mieli coś ustalić, gdy prześladowcy zatrzymali się i obrócili w kierunku, z którego przyszli. W ciemnościach nie sposób było dostrzec przyczyny, dla której zmienili obiekt zainteresowania. Nim wymienili uwagi Hargin wyprysnął na zewnątrz, kierując się w stronę skałek po prawej, co Detlef skwitował podniesioną ze zdziwienia brwią. Nie podejrzewał go o dezercję, ale najwyraźniej coś nierówno pod sufitem musiał mieć. Albo lubił pobiegać wieczorami.

Detlef wieczorem lubił przytulić piwko i zagryźć mięsiwem jakim, a bieganie uważał za uwłaczające jego dumie, toteż czekał na rozwój wypadków będąc skrytym w skalnej niszy. Jeśli śmierć przyjdzie dzisiaj, to przywita ją stojąc pewnie na nogach, a nie biegając po okolicy niczym zając czy inny drób.

Będzie musiał chyba jeszcze trochę poczekać, bowiem ogry ruszyły biegiem w stronę przykrytych śnieżnym puchem drzew. Postanowił podejść bliżej i sprawdzić o co chodzi.

Jęki i gardłowe nawoływania olbrzymów potwierdziły przypuszczenie, że ktoś zaatakował tę szóstkę. Ten ktoś musiał być ufny w swą siłę, albo głupi na tyle, by ryzykować starcie z opancerzoną górą mięcha. Pół tuzinem takich cosiów.

Po chwili okazało się, że opcja druga była tą właściwą. Reszta oddziału postanowiła zaczepić równe im liczbą ogry, nie mając pojęcia o stanie i pozycjach czwórki z jaskini. Zachowanie godne zabójców trolli. Mimo wszystko dzięki niespodziewanemu atakowi z tyłu pokonanie z pozoru niepowstrzymanej furii olbrzymów okazało się możliwe. Oddział okupił to ciężkimi ranami i prawdopodobną śmiercią jednego z nich, ale wyszedł ze starcia zwycięsko. Widać bogowie musieli mieć jeszcze jakieś plany wobec brodaczy.

Detlef pomagał przy opatrywaniu rannych jak umiał szczególnie, że ich oddziałowy medyk sam wymagał pomocy. Cały czas zastanawiał się, czy zdobyczne flakony z tajemniczą cieczą w środku mogłyby pomóc w zdrowieniu, czy raczej spowodować śmierć? Nikt kogo pytał nie potrafił rozpoznać mikstury dlatego zdecydował podawać jej nikomu, kto nie wybierał się właśnie na spotkanie z przodkami. Jeśli tradycyjne metody zawiodą, wtedy można spróbować.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 09-09-2013 o 13:32. Powód: update po walce
Gob1in jest offline  
Stary 07-09-2013, 20:01   #69
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Roran , wysłuchawszy Ysassy pokiwał głową:
- Chyba idą po sladach, może po śladach naszych. W końcu to pościg, nie? Na miejscu chłopaków schowałbym sie gdzieś, więc zobaczymy czy te barany ich znajdą...jak tak….cóż, trzeba im pomóc będzie. po czym dodał rozglądajac sie po reszcie ekipy: - Idziemy dalej za nimi, zobaczymy co znaleźli po czym sam ruszył pierwszy, schylajac sie by być niedostrzegalnym dla ogrów, z toporem i tarczą w rękach.
- A może byśmy się tam kuzyni rozgrzali trochę, co? - z chytrym entuzjazmem w głosie rzekła Ysassa. - Te wielkoludy, z tego co ja widzę, gówno teraz widzą i tu szansa nasza może być. Jest ich trochę i są silni, ale są tak samo silni, jak i ślepi. Ataków z dala nie dostrzegą, a jakby ich jeszcze pochodni pozbawić, to tylko na ślepo swymi wielkimi łapskami bić by mogli - rzekła, co jej po głowie chodziło.
- Hmm, mam bolasy, mozna by ich unieruchomić….umie kto rzucać jak trzeba? zamyślił sie Roran -Trzech na ziemię, ognia z garłacza i kusz i hejda na nich - była by szansa
- Polowało się na nie taką zwierzynę- uśmiechnęła się khazadka. - Powinno udać się mi którego unieruchomić - dodała pewna swych umiejętności łowieckich.
- Atak po ciemku, połowa na ziemi, ogień i ryki, stal i szybkość, a śnieg po pas, hmmm, tak to ma sens dodał kapral pewien z koleji swych umiejetności zbójeckich. - Dobra, tak zróbmy. Dwóch do bolasów na ochotnika, reszta szykować kuszę. Rzut, salwa i do toporów, jasne? rozejrzał się Roran po kompanach. A co tam. Noc ciemna, wrogowie ślepi i stal w rękach? Może to wola bogów?
- To jeden wezmę ja. Później poprawię z garłacza, a na koniec rozłupię łby młotem - opisała swój plan córka Moisura.
- Dobra, to może ja oboma ciepnę. Chłopaki, kusze gotowe? zapytał jeszcze kapral podając bolasa Yssenie.
- Ja na strzelaniu i rzucaniu niestety się nie znam, ale za to toporem umiem grzmotnąć, jak nikt inny. Powiedział, jak zwykle uśmiechnięty Dorrin. - Róbcie swoje, a jak skończycie dajcie znak do ataku dobije wszystkie jednym ciosem. Zaczął się przechwalać.
Galeb uniósł swoją dłoń. Rewelacja o tarczy, którą miał Roran jakoś nie przemawiała do niego. Gdyby to od zbója i jego rzeczy wyszła moc, zwycajnie poczułby to.
- Hop nie mówcie póki nie przeskoczycie. To prawda że ogry mało widzą, ale nadal w zwarze są bardzo niebezpieczne. - rzekł kowal run - Więc najpierw trzeba szyć do nich z kusz ile wlezie i tylko w jednego. Ogień trzeba skoncentrować, bo inaczej wszystkich tylko trochę poranimy, a oni się ranami nie przejmują. Jak w końcu wyczają gdzie jesteśmy, wtedy trzeba pocisnąć ich bolasami i z garłacza. Po tym dopiero przejść do walki i to w takiej pozycji, aby kupą nas nie obskoczyli.
Oj przemarznięty był Galvinson niezmiernie, ale cały czas lustrował otoczenie w poszukiwaniu takiego właśnie miejsca.
- Nie mamy zbyt wielu kuszników,a każdy kiepski, całym szacunkiem. więcej zdziałamy zaskoczeniem odparł kapral. Kowal run miał rację, ale zapomnił że kuszę ładuje się wolno, a strzelcy z nich chujowi. -Ci co maja wolne ręce, dadzą salwę, w sensie wy wszyscy poza mną i Ysassą, strzelcie chwilę po niej, by widizeć kogo poraniła. Jeśli zdązymy to rzucamy topory czy strzelamy, zanim dojdzie do walki wręcz. Kaleczymy i ranimy jak się da. Najpierw dystansówki: kusze, garłacz, gdy b ędą się zbliżać pójdą bolasy i topory do rzucania, tak? Jakieś niejasności?

***

Galeb skupił się na swoim postanowieniu. Kiepski był z niego strzelec, a i wojownikiem specjalnie dobrym nie był. Dotąd pamiętał słowa Mistrza o "unikaniu niepotrzebnych walek", jednak ten walek był niezbędny... aby ocalić ich towarzyszy. Tego jednego był pewien.... że w ten sposób ocalą swoich towarzyszy. Jako runiarz miał też jednak nadzieję zobaczyć jakiego rodzaju magię skrywa tarcza starego zbójnika.

I zaczęło się. Bełty poleciały raniąc ogrów. Czeladnik run szybko wystąpił naprzód, poprawił tarczę i przygotował się na nadchodzący atak. Rodowy herb wraz z jego personalną runą pysznił się na porządnym kawałku krasnoludzkiego rzemiosła rzucając wrogowi wyzwanie... wrogowi który bardzo słabo ich widział.

Z wielkim rozbawieniem Galeb patrzył jak ogry na początku wpadają w mały popłoch, aby potem się zorganizować i rzucić na oddział krasnoludów z szałem. Jednak runotwórcy właśnie w tym momencie przestało być do śmiechu. Poczuł że ogarnia go wątpliwość. Wielka wątpliwość. Kiedy potężny ogr trzymając w łapach dwuręczny młot dopadł do Galeba ten wiedział, że nie znajdzie w sobie dość odwagi aby przejść do ofensywy wobec tak potężnego przeciwnika.

Agresor przypuścił na krasnoluda serię ataków. Kolejne ciosy albo chybiały, albo też natrafiały na tarczę, która rozpryskiwała się i trzeszczała od potwornej siły uderzeń ogra. Galeb zacisnął zęby mamrocząc w tajemnym języku kowali run modlitwę do Bogów Przodków, mając nadzieję że pozostali uwiną się z resztą w miarę szybko.

Niestety jeden z ciosów rozbił całkowicie tarczę na drzazgi, a następny trafił Galvinsona w łeb. Ten się zachwiał i padł w śnieg, lecz zdołał zachować przytomność. Z tryumfalnym rykiem młociarz wzniósł oręż nad głowę szykując się do zmasakrowania krasnoluda.

W ten do ogra doskoczył Baldrik i grzmotnął go w kolano swoim własnym młotem łamiąc je i otwierając olbrzymowi poważną ranę, ratując tym samym skórę kowala run. Ten krzyknął boleśnie i zachwiał się odwracając się do brodacza z zamiarem oddania mu za swoją krzywdę. Na szczęście Grimnir wybrał właśnie tą chwilę, aby trzepnąć Galeba po łbie i przypomnieć mu co powinien robić zamiast tarzać się w śniegu. Ten zebrał się w sobie, wstał i chociaż obraz mu się rozmazywał wziął potężny zamach i wykończył ogra łamiąc mu kręgosłup. Ysassa zaraz doskoczyła i poprawiła ciosem w łeb, pewnie sądząc, że Galeb uderzył za słabo.

Runiarz dysząc ciężko rozejrzał się po pobojowisku. Reszta ogrów właśnie była dożynana. Udało im się. Udało! Galvinson był szczęśliwy... po chwili jednak adrenalina uszła, a on zdał sobie sprawę z czegoś...

... że jest piekielnie zimno i wietrznie.

***

Galeb Galvinson siadł w odległym kącie jaskini i przeglądał łupy jakie zdobyli na ograch. Dzięki futrom i odzieniu spaślaków mogli teraz w miarę wygodnie i ciepło spędzić noc (chociaż smród był niemiłosierny). Runiarz przekładał kawały blachy, które osłaniały brzuszyska ogrów. Było ich sześć, ale tylko cztery nadawały się do czegoś. Pozostałe dwie mogły posłużyć za materiał do naprawy pozostałych. Galeb prychnął. Te "tarcze" wyglądały paskudnie, ale mogły w walce okazać się znacznie wytrzymalsze niż ta której dotąd używał.

Rozłożywszy swoje narzędzia Rhunki przyjrzał się im i pokiwał głową. Wziął z głębi jaskini kilka kształtnych kamieni i zaczął na nich ryć tajemne znaki. Potem przyniósł z głównego ogniska kilka patyków i suszu rozpalając miniaturowe ognisko w kręgu ułożonym z naznaczonych znakami kamieni. Płomienie stały się intensywniejsze i zaczęły dawać więcej ciepła, lecz jednocześnie nie widać było aby "paliwo" szybciej się spalało. Galeb zabrał się do pracy nagrzewając nad powstałym w ten sposób paleniskiem kawały ogrzej blachy, które potem kładł na w miarę płaski kawałek podłoża i wyklepywał, modyfikował i przerabiał drobnymi uderzeniami runicznego młotka kowalskiego. Chociaż uderzenia były drobne zginały blachę jakby kowal wkładał w to wszystkie swoje siły. Kiedy w końcu pierwsza tarcza była zdatna do użytku Galeb otarł czoło. Dłoń się jednak zatrzymała. Kowal musiał uważać aby nie przekrzywić opatrunku na swoim pokiereszowanym łbie.

W ramach przerwy zrobił jeszcze kilka runicznych kamieni, które podał pozostałym, aby ułożyli je przy głównym ognisku.

Odpocząwszy chwilę Galeb przystąpił do dalszej pracy. Blachy które z trudem ściągnął z opancerzonego ogra były zbyt wielkie, aby robić z nich elementy opancerzenia. Poza tym wymagałoby to zbyt dużo roboty, a tutaj mógł wykonać tylko prowizorkę. Nie widząc innego wyjścia postanowił spróbować uformować je pawęż czy kolejną tarczę.

To było to... rzemiosło... to co uspokajało Galeba i poprawiało mu humor... szczególnie po stracie towarzysza...

Kowal Run usiadł spokojnie i wypił trochę piwa ze swojego antałka... jego wzrok przeniósł się na jego młot bojowy który leżał sobie spokojnie obok niego.

***

Echo poszło po jaskini niczym grom przeszywający nocną ciszę. Krasnoludy obejrzały się zaskoczone i zdumione.

Galeb w kącie jaskini klęczał nad płaskim fragmentem podłoża. Ułożony na nim był jego młot bojowy rozgrzany do czerwoności. Trzymając w jednej ręce dłuto, a w drugim młot kowalski kowal wybijał coś na obuchu oręża. Z każdym uderzeniem rozlegał się grzmot, a z jarzących się na narzędziach znakach biły wyładowania mocy.

Jakiekolwiek słowa przestały trafiać do Runiarza. Na jego twarzy malowało się teraz niesamowite skupienie i determinacja. Jakby w swoją pracę wkładał wszystkie uczucia jakie musiał przeżyć w ciągu ostatnich godzin. Gniew, obawa, cierpienie, smutek... stracili towarzysza, cześć z nich była ranna... ale pomimo wszystko zdołali pokonać wroga... Galeb wkładał te wszystkie przeżycia w swoją pracę. Minęło kilkanaście minut zanim kowal był zadowolony ze swojego dzieła. Na dnie runicznego znaku jaki wykuto na obuchu jaśniała pojedyncza cieniutka niska mocy.

Kowal siadł przed młotem i odłożył narzędzia. Zamknął oczy i ułożył dłonie na młocie po czym zaczął szeptać słowa w starożytnym khazalidzie, który był zwyczajnie niezrozumiały dla zwykłych krasnoludów. Każdy z obecnych poczuł jak włosy stają mu dęba. Brody zjeżyły się. W jaskini czuć było zapach ozonu oraz magiczną aurę, choć ledwie wyczuwalną. Wraz z kolejnymi słowami czeladnik run zaczynał wykonywać zawiłe gesty wtłaczając do nakreślonego symbolu moc. Pomimo rany na głowie siedział i w skupieniu mamrotał przez kolejne minuty i kwadranse ignorując otoczenie. Był zajęty swoją pracą... był zajęty... najszlachetniejszym ze wszystkich krasnoludzkich rzemiosł. jego krótka srebrzysta broda rozwiała się niczym pod wpływem wiatru, a dłonie jaśniały oświetlone poświatą bijącą z jeszcze niegotowej runy.

Trwało to długo. Galeb nie przerywał swojego dzieła pomimo iż był zmęczony. Dłonie cały czas poruszały się w ten sam sposób, a potok runicznych zaklęć nie zachwiał się nawet na moment. Takiego pokazu opanowania i wytrwałości próżno było szukać pośród innych rzemieślników.

Minuty przeradzały się w kwadranse, zaś kwadranse w godziny. Panująca w jaskini aura nie ustępowała i można było mieć wrażenie, że Galeb będzie tak pracować aż do rana. W końcu jednak złożył dłonie na młocie i zmienił słowa na inne - bardziej poważne i rozkazujące. Pomiędzy jego palcami przeciekało teraz światło, która kowal próbował zatrzymać i upchnąć w runie. Nie trwało to długo. Po kilku minutach Galeb odjął dłonie od młota, ujął go za trzonek i obejrzał dokładnie fachowym okiem.

Jakby dla komentarza kiwnął powoli głową, ale bez większej radości, entuzjazmu czy satysfakcji.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 08-09-2013 o 16:34.
Stalowy jest offline  
Stary 10-09-2013, 23:44   #70
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Natrafili na grupę ogrów. Potwory uzbrojone w wielkie kamienne młoty emanowały grozą i energią. Robiły niezwykłe wrażenie nawet na takim lekkoduchu, jakim niewątpliwie był Dorrin Zarkan. Jednak opancerzenie orczych wojowników wyglądało mniej solidnie niż ich broń, dlatego po dokładniejszych oględzinach począł, jak to się w zamtuzach gada- "rozluźniać atmosferę", a to lubił robić khazad najbardziej.
- Jak myślicie, ilu wychędoży całe to skurwiałe robactwo, które się tu zaplęgło? Wszystkich zmłócimy?
Skoro tylko dostrzegł, że nikt go nie słucha postanowił odłączyć się od grupy. Spojrzał tylko na kapitana, , tamten zaś niechętnie zezwolił dzikusowi na chwilę swobody. Dorrin wybiegł z lasu, w którym się ukryli, w tym momencie reszta drużyny zaatakowała. Pierwszy wystrzelił swój bełt Baldrik, zaraz za nim była Ysassa. Oba strzały doszły celu. Po chwili swój strzał wykonał też Roran. Jego pocisk również trafił. Dorrin był już kilka kroków dalej, gdy usłyszał donośny ryk, tubalny i groźny. Wtedy to jeden z wielkoludów dojrzał
ukrywających się w zaroślach krasnoludów. Ogry rozpoczęły szarżę. Grupa ósma kontynuowała swój atak, ktoś trafił bolasami, później następny ktoś rzucił kolejne. Dwa ogry padły na ziemię, jak drzewa ścinane przez ludzi w wielkim lesie.
Dorrin biegł, bardzo szybko, nie zwracając uwagi na trudności, które stały mu na drodze. Niestraszny był dlań bieg przez śnieg, nietrudny był mróz. W pewnej chwili przystanął, był gotów do ataku. W przeciwieństwie do ogrów nie ośmieliłby się rzucić w szarżę w tej walce. Postanowił czekać odpowiedniejszej chwili. Wtedy to zauważył, że poza ogrami były tam jeszcze jakieś postacie. W pierwszej chwili Dorrin miał rzucić się na nie. Miał zaatakować, ale szczęściem opanował się. Okazało się, że byli to Glandir i Detlef.
Kilka metrów dalej leżały dwa oplątane bolasami ogry. Niewiele myśląc Dorrin wykrzyknął - Bij! Zabij!
i ruszył z animuszem by ciąć i rąbać. Za nim jednak zdążył dobiec do pierwszego z oponentów usłyszał krzyk swych towarzyszy i zobaczył słabe, dziwne światło w zaroślach, w których ukryli się jego znajomi. - Kurwa... -przeklął nieładnie. Nie miał zielonego pojęcia, co się tam działo. Wiedział, jednak że musi coś zrobić tu, w miejscu oddalonym od zarośli o kilkadziesiąt metrów... Rzucił się w szybkim i sprawnym ataku na leżącego wciąż ogra. Potężnym zamachem przygotował swój atak. Spojrzał na skazańca, wiedział, że ten będzie zaraz w innym świecie. Opuścił broń, szybko i celnie odciął łeb bezbronnemu przeciwnikowi. Krew rozprysła się na wszystkie strony. W tym samym czasie dwójka odnalezionych zanjomków zaczęła rozprawiać się z drugim potworem, który wydostał się z bolasów.
Po chwili dołączył do nich Dorrin i kolejnym ciosem wymierzył swemu przeciwnikowi ból. Zamaszystym atakiem odrąbał łapę przerażonemu ogrzemu wojownikowi. Na twarzy khazada wreszcie zagościł spokój. W pewnej chwili Zarkan zauważył ogień, coś było nie tak. Jego kompani potrzebowali pomocy. Miał już ruszać, kiedy z urwiska dobiegł go straszny krzyk.
- Gdzie jest Hargrin? Zapytał donośnym głosem. Po chwili zrozumiał, co się stało. Jego znajomy spadł razem z potworem.

***

Po walce nastąpiła długo oczekiawna cisza i spokój, Dorrin wreszcie mógł odetchnąć. Nikt nie śmiał się odezwać, wszyscy biegali z jednego miejsca do drugiego. Dorrin zastanawiał się czy reszta zapomniała o Hargrinie? Nie odważył się jednak spytać. Miał teraz odrobinę czasu. Tę chwilę wykorzystał Zarkan, na zebranie łupu po wygranym starciu.- zostawmy tego Skalliego. Na, co on nam. Z nim jesteśmy łatwym celem dla grupy pościgowej ogrów. -mówiąc bezlitośnie, ze zwykłym dla siebie donośnym głosem. Mieli przecież wyruszyć do Azul. Nie mogli przecież tego zrobić z tak skromnymi racjami żywnościowymi, z nieprzytomnym krasnoludem w tak ciężkich warunkach. Jedyną rzeczą, z której Dorrin mógł być zadowolony, to łup, który zebrał- espadon, bandolier i kilka porcji średniej jakości ogrzego, śmierdzącego żarcia.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172