Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2013, 23:18   #2
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Światło ogniska już dawno przygasło, zaś rozgrzane do czerwoności węgla emanowały jeszcze kojącym ciepłem dającym nadzieje i łagodzącym lodowe powiewy wiatru chłoszczącego ludzi po twarzach. Jednak ogień nie był mu potrzebny. Ciemności powoli znikały przemieniając się w nieprzyjemną szarówkę rozpoczynającego się dnia. Słońce leniwie wzbijało się ponad horyzont przedsięwziąwszy swą dzienną wędrówkę. Zapiał kogut. Po raz pierwszy.

Mężczyzna podniósł swą twarz znad ziemi. Klęczał. W skupieniu. W koncentracji. Uszu jego dobiegały spokojne oddechy śpiącego rodzeństwa. Zarówno jego zwinnej siostry, niczym dziwożona potrafiącej przebiec bezszelestnie las w poszukiwaniu kozła ustrzelonego z łuku, jak i mocarnego brata mogącego w zapasy z niedźwiedziem stawać. A przynajmniej takie miał o nich zdanie. Podziwiał swe rodzeństwo za ich tężyznę fizyczną i sprawność ciała. On, najmniej wytrzymały z miotu, zawsze był słabszy, chorowity, chuderlawy. Gdy był młodszy, nie raz w zimy walczył o życie kaszląc każdego wieczora starając się przemóc gorączkę. Miał niedoskonały organizm. Nie raz zazdrościł bratu widząc jak ten wyrusza na swe pierwsze polowania w las, dziarsko pokonując zaspy śniegu, gdy on musiał leżeć i pić napary ich matuli. Ale te czasy miał już za sobą. Bogowie nie obdarowali go końskim zdrowiem, zręcznością kota czy siłą wołu. Za to miał inny dar. Zapiał kogut. Po raz drugi.

Dłoń, przyozdobiona w broszę z drewna dębowego, przedstawiającą wijącego się węża, trzy razy nakreśliła runę w powietrzu. Nadgarstek wyginał się w wyćwiczonych ruchach elastycznie zaznaczając każdy kąt i linie znaku. Oczy, ciemne, błyszczące, w skupieniu wpatrywały się w niewielką butelczynę z której unosił się ziołowy aromat. Człowiek wprawną dłonią wsypał ostrożnie proszek o kolorze jasnobrunatnym. Wypowiedział po cichu słowa inkantacji ledwo dosłyszalne dla kogokolwiek prócz niego. I prócz duchów.
Delikatne światło rozbłysło w naczyniu leniwie pulsując w rytm serca. Druga runa, wprawnie naznaczona jego palcyma, ugasiła ową iluminację, po czym chłopak zatkał butelkę. Zapiał kogut. Po raz trzeci.

Młody mężczyzna podniósł flakon, delikatnie wkładając go do swej skórzanej torby, prezentu od brata i wstał otrzepując ziemię z kolan. Mimo, że w jego żyłach płynęła krew gigantów nie należał do wysokich mężczyzn. Szczupły, niski, by nie powiedzieć drobny, na pewno nie wzbudzał strachu w sercach wrogów swą posturą. Nie musiał. Wystarczyło spojrzeć mu głęboko w oczy. Jego oczy. Pełne walki między bezkresnym szaleństwem, a chłodnym rozsądkiem. Oczy które widziały. Widziały więcej niż zwykły zjadacz chleba. Oczy wiedzącego. Spoglądające z ciekawością spod kaptura jego filcowej szaty koloru wyblakłej czerni.
Njored, gdyż takie miano nosił młodzian, poprawił królicze i lisie skórki wiszące na jego szacie i chroniące przed chłodem poranka. Spojrzał na wstające własnie słońce i z rezygnacją pokręcił głową na myśl ponownego złożenia głowy do snu. Rodzeństwo niedługo winno już wstać, nie tracąc dnia na bezowocne leniuchowanie w posłaniach. Miał jednak jeszcze klepsydrę lub pół.

Mówi się, że szamani miewają kontakty z duchami. Że nie raz muszą stawić czoła agresywnym, złośliwym bądź po prostu znudzonym i chętnym rozrywki cudzym kosztem przybyszom. Prawda to była. Najczęściej w stanie głębokiej medytacji, czy to wywołanej ćwiczeniami czy wprowadzonej dekoktami z ziół, musieli się mierzyć z przeznaczeniem, wysłuchując woli bogów lub gaworząc z przodkami. Jednak każde takie spotkanie niosło wielkie ryzyko. Młodzi wiedzący, nie mając wszelako wprawy ni obycia z obcymi bytami, chronili się wszelakimi sposobami by zminimalizować ryzyko walki z rozwścieczoną zjawą. Z doświadczeniem coraz to mniej komponentów i kondensatorów trzeba było by bezpiecznie balansować między światami, lecz doświadczenie samo nie przychodzi. Trzeba było ćwiczyć.

Njored usiadł wygodnie z wyprostowanymi plecami. Zdjął kaptur z głowy i przeczesał swe krótkie, ciemne włosy. Młoda twarz nienaznaczona jeszcze bliznami jeno leciutko przyprószona delikatną brodą, zdawała się być pełna spokoju. Zamknął swe oczy i wyciszył myśli. Nie używał żadnych kadzideł, run, kręgów ani ziół. Nie miał zamiaru prosić żadnej innej istoty o audiencję. Nie. Popadł w trans by... spojrzeć na siebie. Na własnego ducha. Kim był, dokąd zmierzał. Medytując mógł łatwiej przeanalizować swe wady i zalety. A wyeliminowanie uszczerbków było konieczne by dążyć do doskonałości.

Spokój. Niczym gładka toń jeziora, spokój emanował z niego najsilniej ze wszystkich cech. Opanowanie i wolne tętno. Wyuczył się tego. Niegdyś taki nie był. Cierpliwość niedawno jeszcze była dla niego czymś obcym. Jednak wiedział, nie raz matula mu to wypominała, że pośpiechem, zniecierpliwieniem i nerwami nic dobrego nie wskóra. Tym bardziej jako szaman. Rozsądek, wyciszony umysł i spokojna natura jako mur dawnych twierdz ludzi z zachodu, nie przepuszczała ni ziarna ryzyka, niepewności czy szaleńczej brawury. Nie, taki nie był. Już prędzej było mu do nieśmiałych, zamkniętych w sobie introwertyków niż do szalejących na polu bitwy i rzucających się bez rozumu w największe zawieruchy berserków. I dobrze, może dłużej pożyje.
Wtem dostrzegł swe pragnienia. Pragnienie zemsty, życia i władzy. Jednak nie władzy jako Tan czy Jarl o czym nie marzył nawet. Pragnienie władzy nad duchami. Mocy będącej w stanie ujarzmić żywioły, kontrolować zjawy czy tworzyć nie tylko dekokty i mikstury ale i artefakty magią emanujące. Pragnął być potężny, by bogowie zainteresowani i przychylni mu spojrzeli nań łaskawym okiem. Głębiej skrywały się słabsze pragnienia. Ciepłej strawy, wygodnego łoża, muzyki kojącej uszy i miodu serce grzejącego. Jeszcze głębiej pulsowało coś ciemnego, mrocznego. Coś co ledwie istniało zabijane przez otoczenie. Coś...

Njored się ocknął. Rodzeństwo wstawało już jak co dzień rano hałasując co nie miara. Nie był na tyle skoncentrowany by odciąć wszelakie bodźce świata zewnętrznego od siebie i nie przerywać transu. Brakowało mu doświadczenia. Jeszcze wiele się musi nauczyć.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 05-09-2013 o 00:11.
andramil jest offline