Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2013, 17:39   #1
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Dzicy: Krew Gigantów.

Biesiady moc ogarnęła wszystkie komnaty w murach Ostatniej Twierdzy. Każdy z wojów tana Ulbrechta, zwanego często Sępią Mordą, postarał się o dzban miodu czy też piwa. Prócz zaś wesołych przyśpiewek niesionych przez lodowaty, zimowy wiatr słyszeć się dało z wielu zakątków twierdzy miłosne zawodzenia wziętych w posłanie dziewek. Tak właśnie sam tan jak i jego ludzie świętowali przyjście na ten świat pierworodnego. Najpotężniejszy i najdzikszy z dzikich, po wielu latach niepokoju w tej dziedzinie, zapewnił wreszcie ciągłość swej linii. Dalsze trwanie dominacji własnej krwi nad plemieniem uważanym w ten czas za postrach bezkresnych wrzosowisk, bagien i lasów. Całego wschodu, przez podstępne elfy nazywanego Ziemią Obłędu czy też Ludzkim Padołem. Krainą zrujnowaną już w czasach Wielkiego Marszu, później zaś skrupulatnie trawionego przez krótkowzroczność barbarzyńców którzy nimi zawładnęli.
Chociaż naznaczone czasem mury dalej drżały pod hulankami i okrzykami niemal wszystkich z Dorgat-Nohr, w sali którą niegdyś audiencyjną nazwać być może się dało, panowała już cisza. Jedynie płomień z centralnego, okazałego paleniska pląsał w swoim dzikim tańcu do echa biesiady trwającej gdzieś dalej. Otumaniony oceanem miodu i piwa tan zasiadał na zbudowanym z kości gigantów tronie, z niepasującym do jego opuchniętej od trudów wojaczki mordy uśmiechem. Przyglądał się swej drzemiącej żonie i dziecięciu spoczywającemu w jej ramionach, tak jakby wrzawa trwająca dookoła zupełnie nie mąciła jego snu.
Tan przy pomocy swych potężnych ramion poderwał się z kościanego siedziska, dał kilka niepewnych kroków przed siebie po czym kopnął jednego z kilkunastu przepitych mężczyzn tulących się do ciepła płomieni.
- Wsteń miernoto! Bogowie taką noc dają ni po to cobyśmy tutaj jak bezdomne psy sobie leżę uwijali!
Ugodzony pod żebro obrośniętą w czarne pazurska stopą bydlaczek otworzył ślepia, początkowo mieląc na ozorze przekleństwo. W porę jednak się opamiętał, wiedząc że Ulbrecht za czyn taki posadziłby go na zgrabnie uciętym palu, wpierw jęzor skory to przytyków wyrywając z jego skąpo uzębionej gęby.
- Czego potrzeba, tanie?- mruknął pochmurnie zbierając się z gracją zabiedzonego zwierza z cuchnącej "zabawą" podłogi. Niezadowolony popatrzył po pozostałych, dalej drzemiących wojach swego pana, zapewne zachodząc w głowę czemu to na jego barki taka łaska spadła.
- Sprowadzisz mi tutej wieszcza! Bogowie dadzą znak, czuje to w trzewiach!
- Pewien tanie jesteś, że świnok ci zwyczajnie na kichach nie stanął?

Jako, że tanem rzadko w świecie tym zostaje się za zdolności w retoryce, ręką ciężką jak stolec giganta zdzielił swego sługę w pysk.
- Ino weź kogo ze sobą, bo nasz wieszcz zo takie pierdolenie to cię z pewnością tej nocy w ciekającą się sucz przemieni! Bedom miały psie chuje robotę!- tan chwycił w potężne ramiona wilcze skóry na barkach pyskacza i mimo niemocy alkoholem spowodowanej postawił bydlaka na nogi. - A wy, reszta! Spierdalać z izby mej! Bogów waszymi pyskami co to jak strzygi potomkowie macie urazić nie chcę!- by mocy swym słowom dodać raz jeszcze strzelił w pysk stojącego już kmiota, wiele siły wkładając w to by cios nie posłał go ponownie na podłogę. - Wynocha powiedziałem! Miodu i piwa w komnatach inszych też wam nie zabraknie, już moja w tym głowa. Precz!
Chociaż krzyki tana zbudziły jego żonę, nie zdołały uczynić tego jego synowi. Gromada półnagich, okrytych jedynie zwierzęcymi skórami mężczyzn powstała z podłogi i zgodnie z poleceniem, zwieszając łby tudzież wciskając je pomiędzy umięśnione ramiona opuściła komnatę. W izbie ponownie zapanowała cisza...


Wódz pośród wiekowych murów Ostatniej Twierdzy niemal zasnął na swym posępnym tronie. Jego głowa raz po raz opadała na klatkę piersiową, podrywając się jedynie przy okazji głośnego pierdnięcia zdolnego smoka zbudzić i ponownie w sen wieczny odesłać lub kiedy posiniaczona, odziana w strzępy szmat niewolnica dorzucała drwa do ognia.
- Był?!- krzyczał w kierunku służki po każdym przebudzeniu, gotów poderwać się ze swego siedziska.
- Ni, Tanie Ulbrechcie. Ani twój wojownik ani wieszcz nie zawi...
- Spróbuj no mnie tylko nie obudzić suko, a sam napalę twoimi gnatami w tym ogniu, zrozumiała ty?!
- chwytał co pod ręką było: gnat, spalona od chleba skóra czy pusty kubłem i ciskał w kierunku niewolnicy.
W końcu usłyszał upragnione łomotanie w połatane płatami skóry, drewniane wrota sali, a że jeszcze złość miernotą niewolnicy z niego nie uszła, kopnął w wiadro za wychodek tutaj służące, by robotę sobie sama za długo nie szukała.
- Wejść!
Pchnięte skrzydło drzwi z hukiem przywaliło w ścianę, krusząc dookoła grubymi jak wilczy kieł drzazgami. Oj często te drzwi łatano...
Wieszcza tan Ulbrecht nie widywał szczególnie często, kłamstwem jednak by było rzecz, że widok człowieka tego zupełnie obcy mu był. A jednak... Nie ważne czym by sobie odwagi dodawać: piwskiem, miodem, orężem u pasa czy rozgrzewającą maścią z pokrzyw spotkanie z "Szepczącym" zawsze przepełnione było niezrozumiałą trwogą. W jednej chwili otrzeźwiał nieco, a wzięty właśnie łyk miodu stanął gdzieś w gardzieli. Co przywoływało w to opętane rozweselaczami ciało taką powagę? Przerażająco oszpecona, pozbawiona niemal oczu czy ludzkiego rysu twarz wieszcza? A może towarzysząca mu zawsze, zimna jak górskie wiatry i strumienie aura? Jakby eflim diabłom służył, nie zacnych Bogów znaki czytał.

Wysmarowane czernią, wydatne usta Szepczącego wygiął podły, zakrapiany dumą niczym miecz krwią uśmiech. Kosturem obwieszonym czaszkami i kostkami zwierząt uderzył trzykrotnie o kamienną posadzkę, po czym dał krok naprzód.
- Prosiłeś o spotkanie, tanie Ulbrechcie?
Na słowa te po twarzy pana twierdzy przemknął grymas, jakby wspomniany przez obecnego tutaj wojownika dzik, rzeczywiście kiszki kłami popieścił. Wszystko za sprawą jednego słowa: prosić. Tan nie zwykł prosić. Żądał albo brał i bez tego, często w krwi tych, którym pokory zabrakło brodząc po kostki. Nawet on jednak na skrzydłach dumy tak daleko nie zaleciał, by słudze Bogów, temu który czarnymi sztukami się para wypominać niewłaściwy dobór słów. Innego zapewne już razem z toporem w łeb wbitym w piachu zimnem skutym by grzebali.
- Zgadza się, Szepczący. Ale zanim gadać zacznę, wejdźże. Przy ogniu się ogrzej, miodem cię ugoszczę.
Szaman ruszył głębiej w izbę, zatrzymując się na chwilkę i zerkając na sługę tana, który ruszył jego śladem.
- Pewnyś?- zapytał jakby rozbawiony, wywołując bladość na twarzy woja. - Kto wie czy lada chwila Bogowie w to miejsce swego spojrzenia nie wbiją... Gotów jesteś stanąć tutaj z nami?
- Nie straszże człeka. Akim, drzwi zewrzyj i czuwaj coby ktoś ryja zapitego tutaj nie wetknął... Bo własne jaja mu w gębę wetknę a później gołym zadkiem w żarze usadzę!

Tym razem wojownik do pyskówki skory nie był, to i od razu próg minął wrota za sobą ciągnąc.
- Za goszczenie trunkiem mnie tutaj podziękuję, jednak ściągacie mnie aż spod lasu. Zatem przy ogniu z chęcią się ogrzeję. A wy mówcie tanie, czego chcecie od skromnego Szepczącego?
- Syn mi się dzisiaj urodził.
- Gratuluję.
- rzekł bez przekonania nachylając się ku płomieniom. Zwrócił wtedy swą twarz ku skulonej w posłaniu żonie, przyciskającej zawiniątko do swej piersi. - Choroby jakiejś się dopatrzyliście? A może w me ręce pierworodnego postanowiłeś oddać tanie? Byłby to wielki gest w oczach Segvarla. - ze skrytych pośród szkaradnych blizn oczu, a i po głosie trudno odgadnąć było, czy szaman z powagą te słowa wypowiada. Tan ledwie zdusił w sobie gniewny okrzyk jaki cisnął mu się na usta, a jedynie chwycił za trzonek topora wiecznie pasa uwieszonego. Broń to była niezwykła, z żelaza starszego niżeli pierwsi wodzowie na tych ziemiach. Pozbawiona kłopotliwej kruchości teraz wyrabianych oręży, pamiętająca smak elfiej krwi zza czasów Wielkiego Marszu.
- Nic z tych rzeczy, Szepczący. To mój pierworodny. Na tym tronie po mnie zasiądzie i tych, którzy jeszcze przed plemieniem Dorgat-Nohr swych kolan nie ugięli utopi w ich własnej krwi.- rzekł dumnie, uderzając się w nagą, umięśnioną jak byczy udziec pierś.
- Jeśli Bogowie pozwolą.- rzucił beznamiętnie szaman.- Czego zatem ci ode mnie potrzeba?
- Wiesz dobrze, Szepczący. Tanów wielu te ziemie dzieli a przepowiedziane, że tylko jarl w ze złota ulanej przyłbicy wszystkich ich w garść weźmie.
- Prawda.
- Zatem ty, czarowniku, który znasz wyroki Bogów, gdzie przyłbica królów z Zachodu skryta... Czy nie najlepszy będziesz by Bogom wieść zanieść? Że oto dzisiaj, tu w tym miejscu przyszedł na świat syna najpotężniejszego z tanów?Tego który twierdzę pamiętającą królów z Zachodu w posiadanie wziął. Elfią krew przelewa. Kto jeśli nie ja czy syn mój na przyłbicę złocistą zasłużył? Na tytuł jarla?
- To jedynie przodków i Bogów sprawa. Nie mi decydować, tanie.
- A więc zanieś pytanie moje przed ich obliczę, szamanie.
- O wróżbę zatem chcesz mnie prosić?
- nabrzmiałe, czarne usta ponownie wykrzywił podły uśmiech.
- Czego ci potrzeba?
Szepczący wsunął koniec swego kostura w żar paleniska, przewracając kilka niemal spopielonych drewien. Milczał, wpatrując się w iskry unoszące się ku wybitej siłą dziury w stropie. Jego twarz zwróciła się na chwilę ku matce z dzieckiem, po czym nieśpiesznie powrócił spojrzeniem ku zniecierpliwionemu barbarzyńcy.
- Pamiętaj tanie, że Bogowie często zdradzają sekrety, na których poznanie człek żaden nie jest gotów. Nie jestem wyrocznią, a jedynie kawałkiem węgla, którym dłoń wielkich kreśli kształty i znaki. Mogę ruszyć w ich kierunku, jednak nie wiem z czym powrócę. A ofiara...
Tan natychmiast ruszył ku niewolnicy. W jasnych oczach wciśniętych między spuchnięte siniaki pojawił się strach. Krzyknęła głośno, kiedy chwycił ją za włosy i przywlókł ku palenisku.
- Krwi żądasz? Serce jeszcze bijące na twe dłonie złożę! W żyłach jej płynie krew ludzi z zachodu. Elfich niewolników! Niech teraz nam, wolnym posłuży i Bogów swym poświęceniem nasyci.
- Taka ofiara będzie zbędna...
- pokręcił przecząco głową szaman, spoglądając na dziewczynę.- Przysięgniesz mi jednak, że co powiem to uczynisz, kiedy już wrócę sprzed oblicza Wielkich.
- Niech i tak będzie.
- niezadowolony puścił dziewkę. Nie było tajemnicą, iż upuszczenie jej krwi czy odebranie życia było by mniejszym zobowiązaniem niżeli dotrzymanie takiej obietnicy.
Wieszcz obszedł palenisko, przystając przy krzywym stole. Odsunął śmierdzące stęchłym miodem i piwem naczynia, po czym wydobył z wnętrza torby niewielką, przepaloną w środku deseczkę. Ze skórzanego mieszka rozsypał na jej powierzchnię odrobinę czarnego proszku, pełnego grubszych, białych grudek. Wszystkiemu tego przyglądali się tan wraz z żoną, niewolnica zaś drżała szlochając w ciemnym kącie izby.
Szaman wydobył z ukrytej w rękawie szaty kieszeni krótką, drewnianą rurkę i wtykając ją w nos nachylił się ku deseczce z proszkiem. Zręcznym ruchem pochłonął większość proszku, resztę zaś strząsnął w ogień. W jednej sekundzie pióropusz zielono-fioletowych płomieni wystrzelił w górę, niczym z gardzieli rozwścieczonego smoka.
- Teraz zaś, musicie uzbroić się w cierpliwość. Na nic tutaj okrzyki i topory, płaczące dziewki, gwałty i krwi strumienie. - ciągnął na przemian pociągając nosem, to oblizując sinym językiem czarne usta.- Nie wykuł jeszcze takiej broni człek, nie wzniecił takiego płomienia i nie zdobył chwały takiej by Bogów zdumieć. Wszyscy jeno tylko żyjemy tak, jak zostało już dawno przez ich usta wyszeptane. A teraz ruszę nasłuchiwać szeptów tych, co o twym synu rzeczą.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0HWR4GHk0ho[/MEDIA]


Choć miesięcy wiele minęło od pamiętnej nocy, tan Ulbrecht dokładnie pamiętał słowa Szepczącego.
"Kiedy noc najmniej światła z ludzkiego serca wydziera, kiedy duchy szaleją po świecie śmiertelnych i kiedy cześć im się oddaje największą, staniesz u stóp gór, gdzie ziemia zlana krwią mieszaną. Tam gdzie gigantów ludzki miot. I nim świt nastanie pogrom sprawisz im okrutny tanie. To ofiara z krwi jakiej Bogowie pragną, a bez niej nikt pośród żywych tytułu jarla i przyłbicy złocistej jest niegodzien."
Wróżba nie była wyjątkowo zawiła, dlatego też tan dokładnie wiedział cóż uczynić musi. Zmieszana z gigancią krew płynęła w żyłach tylko jednych spośród ludzi - plemienia Asgvardów, których pierwszy wódz łasy na potęgę z stworzeniami paskudnymi, niewiele mniej niż elfy, przymierzę zawiązał i córkę giganciego wodza posiadł. I każdy do dziś twierdzi, że w zadaniu tym sami Bogowie dopomóc mu musieli. Bo kto to słyszał żeby człek z szkaradą tak okrutną...
Ulbrecht uśmiechnął się, ścierając wierzchem dłoni krew ze swej twarzy. Za chwilę miało świtać a w koło umilkło wszystko. Walka, krzyki kobiet siłą branych, dzieci do studni rzucanych, starców żywcem w domostwach palonych. Jedynie płomienie trzaskały, jakby zazdroszczą gwiazdą ich blasku snując swe rozpromienione ramiona ku niebiosom. Czemu radość w wodzu taka, pomimo tylu wymordowanych? Nie tylko za sprawą wróżby spełnionej, tajemnicą bowiem nie było, że Asgvardowie od zawsze solą w jego oku. Plemię wielkie niegdyś, teraz niewzruszone potęgą Dorgat-Nohr... O ich sile przekonało. Zasadzka w pełni udana. Posłał przodem gońca o gościnę prosząc, kiedy ludzi większość lasem się podkradła. Mrok zapadł i już szans nie było dla strudzonych obchodami równonocy Asgvardów. Wodza ich zaś na końcu wypatroszyli, pozwalając by śmierć swych ludzi oglądał. Pogrom zrobiony, nikt nie mówił, iż odrobiny własnej uciechy odnaleźć w nim Ulbrecht nie mógł.
- To wszyscy?- rzekł wesoło ku Akimowi, przybocznemu co tamtej nocy wieszcza sprowadził.
- Przeszukano wszystkie chaty. Te pozamykane dawno spalono, od nich się i reszta zajmie. Ale puste, puste.- skinął głową.
- Teraz zatem tylko czekać trzeba, aż słowa Szepczącego się spełnią. Teraz jarl ogłoszony zostanie.- westchnął zadowolony, kryjąc topór za pasem.- Po konia mi wołaj i wracamy na południe. W twierdzy biesiadę urządzimy. Tutaj...- rozejrzał się po płonących budynkach i porozsypywanych pomiędzy nimi niczym jesienne liście wśród drzew truchłach.- Wszystko spalenizną daje.
Akim ryknął śmiechem gromkim, po czym palce w usta wsunął i gwizdną na jednego z młokosów, który natychmiast biegiem gdzieś się rzucił.
Wódz już przy koniu czekał i podziwiał z radością w sercu, jak promienie słońca wylewają się niczym złociste piwa z dzbana na ziemię Asgvardów, u wejścia doliny, która dalej ciągnęła się pomiędzy szczytami przez plemiona gigantów zagarniętymi. Kres nocy duchów, najkrótszej w roku. I tutaj przepowiednia dopełniona zostać musiała. Ulbrecht już na koń wskakiwać chciał, kiedy wściekłe okrzyki dosłyszeli wszyscy w koło. Zza jednej z chat, usytuowanej u podnóża jednego ze skał wyrastających z ziemi niczym kieł z dziąsła wilczura wybiegli jego ludzie, popychając kobietę na nogach się słaniającą. W ramionach ściskała przedmiot w owczą skórę zwinięty, jakby największy w tej wiosce skarb. Widząc to wódz puścił siodło, od konia się odsunął. Twarz jego zalała wściekła czerwień, a pięść sama poleciała ku twarzy Akima.
- Oby nie było to czym myślę, że jest... A jeśli jest, to wiedz że ciebie, żonę twoją i każdego bękarta co żeś spłodził wywieszę z murów twierdzy. Kim że jest ta baba!
Wojownicy podprowadzili kobietę bliżej, szturchając ją w odpowiednim kierunku trzonkami swych włóczni. Tak jakby zaraza śmiertelna od niej biła.
- Wiedźma!- rzucił ten na czele grupy. - W ziemiance się kryła u stóp tej skały.
- Kim jesteś i co niesiesz, gadaj.
- rzucił tan, chwytając w dłoń swoje toporzysko. Kobieta jednak milczała. Że magią się parała od samego początku widoczne było. W ślepiach jej gościł nieludzki blask, twarz naznaczały jej blizny i wiele kolczyków, jak i malunki tak szczególne w przypadku plemienia Asgvardów.
- Sprawdźcie co tam niesie!- huknął wódz, na co jeden z barbarzyńców natychmiast rzucił się ku szamance. Zawiniątko w owczej skórze w jej ramionach chwycił i wtedy dosięgły go szczęki kobiety. Głęboko wbiła swoje zęby, na co ramię cofnął. Z rany jednak zamiast czerwonej posoki pociekła ciecz czarna i lepka niczym smoła. Ziomkowie jego warknęli gniewnie, jednak z samego ukąszonego wszelki kolor uciekł. Stał się blady niczym wapienna skała, a z oczu jego, uszu i nosa natychmiast już prawidłowej barwy krew trysnęła. W czasie krótszym niż urąbanie komuś toporem wielkim głowy padł sztywny jak drewniana bela. Zdołał rozchylić jednak skórę z zawiniątka, we wnętrzu którego trzy niemowlęcia okazały się być obok siebie ułożone. W chwili tej Ulbrechta wściekłość dopadła jeszcze większa.
- Gadaj suko kim jesteś... Gadaj, albo śmierć wam wszystkim sprawię długą i bolesną. Dla ciebie najbardziej, bo ostatnią cię włóczniami do ściany płonącej chaty przytwierdzę i podziwiać będziesz jak moi ludzie nad ogniem szykują sobie strawę z tych pomiotów.
- Spróbuj zatem sam je z mych ramion wyrwać tanie...
- syknęła niczym wąż, garnąc dzieci ku sobie. - Gnido, co gospodarzy podstępem w noc świętą wyrzyna. Ale już Bogów sprawa jak cię za to ukarzą.
- O to się martwic nie muszę, bo los wam taki w słusznej sprawie zgotowałem.
- wyszczerzył poplamione krwią zęby. - Teraz jednak, sama nie wiesz coś zniszczyła. Dlatego załatwię sprawy z tobą zupełnie inaczej.- popatrzył po swych ludziach, po czym chwycił Akima za skórznię i przyciągnął ku sobie.
- Ma umierać długo... A dzieci zdechną jak psy na jej oczach.
- Ale... Ale to przecie wiedźma. Sam widziałeś tanie, rękę kąsa gorzej niżeli żmija!
- widać największego barbarzyńce kobieta silna wystraszyć może.
Tan potrząsnął swym dowódcą, pchnął go na koń po czym chwycił kamień w dłoń. Zamachnął się potężnie i z celnością elfiego łucznika trafił w twarz szamankę. Z twarzy kobiety trysnęła krew, padła na plecy zamroczona, bredząc coś pod nosem.
- Czary mary, pusty czerepie. Gdyby coś z twojej czaszki robić to jedynie wiadro na gówno. - popatrzył na włóczników w pobliżu kobiety.- Wybijcie jej kły, coby już nie gryzła. Później zadbamy o to aby te czerwie małe z głodu zdechły na jej oczach. Utniecie jej piersi a później zszyjecie rany dokładnie. I pogruchotać jej nogi, coby daleko nie uszła. - twarz tana nawiedzały kolejne fale wściekłej czerwieni. - Trzodę całą co znajdziecie wybić. Na rozdrożu ze wszystkim na was poczekam, a ty Akimie dopilnujesz coby wszystko poszło jak kazałem. Albo klnę się na duchy mych wielkich przodków, zerwę ci łeb z karku i nasram do środka. - nie czekając dłużej dosiadł konia, zwołał gromadę i ruszyli na południe.



Jak tan rozkazał tak się stało. I matka z trojgiem swych dzieci, co w magiczną noc na świat przyszły, pozostawiona została samej sobie. Okaleczona okropnie, zamroczona bólem i oblepiona własną krwią z ran na klatce jak i dziąseł gołych. Nie jeden pomyślałby: "i tutaj kres tej makabrycznej historii", Bogowie jednak widzą wszystko głębiej niż człek. A czyny ich często sięgać mają dalej niżeli wyobraźnia ludzka. Czy to za ich sprawką, czy też siłą duchów Asgvardów gnana, ku zgliszczom niegdyś wielkiej i pięknej wioski zawędrowała wilczyca ze swym miotem. W późniejszych latach okaleczona szamanka nie raz dzieciom swym opowiadała, że to jej - dzikiej matce, życie zawdzięczają. Ona sama bowiem nie była w stanie ich ocalić. To wilczyca ich wykarmiła, kiedy jej rany dalej ból i zapalenie toczyło. I w pokoju odeszła, nie pozostawiając po sobie niczego prócz swych zdrowych, ludzkich dzieci kiedy kobiecie wróciły siły.
Odczekała lat kilka, zawsze z niepokojem na południe spoglądając pośród zgliszczy skryta, a później wzięła swe pociechy i ruszyli w daleką drogę, pod elfie ziemie na zachodzie, gdzie Ulbrechta sługi rzadko się zapuszczały i gdzie nikt nie pytał skąd przybywa, ani kim była. Na odludziu chatę odnalazła i to w niej, przez kolejne czternaście lat spokojnie żyła, dbając by troje jej dzieci wiedziało co na barkach niosą. Co za krew w ich żyłach płynie i by krzywdę wyrządzoną swemu ludowi zapamiętali. Bo w sprawiedliwość Bogów należy zawsze ufać, a zemsta najważniejszym w tym świecie jest prawem...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 23-09-2013 o 11:23.
Mizuki jest offline  
Stary 04-09-2013, 23:18   #2
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Światło ogniska już dawno przygasło, zaś rozgrzane do czerwoności węgla emanowały jeszcze kojącym ciepłem dającym nadzieje i łagodzącym lodowe powiewy wiatru chłoszczącego ludzi po twarzach. Jednak ogień nie był mu potrzebny. Ciemności powoli znikały przemieniając się w nieprzyjemną szarówkę rozpoczynającego się dnia. Słońce leniwie wzbijało się ponad horyzont przedsięwziąwszy swą dzienną wędrówkę. Zapiał kogut. Po raz pierwszy.

Mężczyzna podniósł swą twarz znad ziemi. Klęczał. W skupieniu. W koncentracji. Uszu jego dobiegały spokojne oddechy śpiącego rodzeństwa. Zarówno jego zwinnej siostry, niczym dziwożona potrafiącej przebiec bezszelestnie las w poszukiwaniu kozła ustrzelonego z łuku, jak i mocarnego brata mogącego w zapasy z niedźwiedziem stawać. A przynajmniej takie miał o nich zdanie. Podziwiał swe rodzeństwo za ich tężyznę fizyczną i sprawność ciała. On, najmniej wytrzymały z miotu, zawsze był słabszy, chorowity, chuderlawy. Gdy był młodszy, nie raz w zimy walczył o życie kaszląc każdego wieczora starając się przemóc gorączkę. Miał niedoskonały organizm. Nie raz zazdrościł bratu widząc jak ten wyrusza na swe pierwsze polowania w las, dziarsko pokonując zaspy śniegu, gdy on musiał leżeć i pić napary ich matuli. Ale te czasy miał już za sobą. Bogowie nie obdarowali go końskim zdrowiem, zręcznością kota czy siłą wołu. Za to miał inny dar. Zapiał kogut. Po raz drugi.

Dłoń, przyozdobiona w broszę z drewna dębowego, przedstawiającą wijącego się węża, trzy razy nakreśliła runę w powietrzu. Nadgarstek wyginał się w wyćwiczonych ruchach elastycznie zaznaczając każdy kąt i linie znaku. Oczy, ciemne, błyszczące, w skupieniu wpatrywały się w niewielką butelczynę z której unosił się ziołowy aromat. Człowiek wprawną dłonią wsypał ostrożnie proszek o kolorze jasnobrunatnym. Wypowiedział po cichu słowa inkantacji ledwo dosłyszalne dla kogokolwiek prócz niego. I prócz duchów.
Delikatne światło rozbłysło w naczyniu leniwie pulsując w rytm serca. Druga runa, wprawnie naznaczona jego palcyma, ugasiła ową iluminację, po czym chłopak zatkał butelkę. Zapiał kogut. Po raz trzeci.

Młody mężczyzna podniósł flakon, delikatnie wkładając go do swej skórzanej torby, prezentu od brata i wstał otrzepując ziemię z kolan. Mimo, że w jego żyłach płynęła krew gigantów nie należał do wysokich mężczyzn. Szczupły, niski, by nie powiedzieć drobny, na pewno nie wzbudzał strachu w sercach wrogów swą posturą. Nie musiał. Wystarczyło spojrzeć mu głęboko w oczy. Jego oczy. Pełne walki między bezkresnym szaleństwem, a chłodnym rozsądkiem. Oczy które widziały. Widziały więcej niż zwykły zjadacz chleba. Oczy wiedzącego. Spoglądające z ciekawością spod kaptura jego filcowej szaty koloru wyblakłej czerni.
Njored, gdyż takie miano nosił młodzian, poprawił królicze i lisie skórki wiszące na jego szacie i chroniące przed chłodem poranka. Spojrzał na wstające własnie słońce i z rezygnacją pokręcił głową na myśl ponownego złożenia głowy do snu. Rodzeństwo niedługo winno już wstać, nie tracąc dnia na bezowocne leniuchowanie w posłaniach. Miał jednak jeszcze klepsydrę lub pół.

Mówi się, że szamani miewają kontakty z duchami. Że nie raz muszą stawić czoła agresywnym, złośliwym bądź po prostu znudzonym i chętnym rozrywki cudzym kosztem przybyszom. Prawda to była. Najczęściej w stanie głębokiej medytacji, czy to wywołanej ćwiczeniami czy wprowadzonej dekoktami z ziół, musieli się mierzyć z przeznaczeniem, wysłuchując woli bogów lub gaworząc z przodkami. Jednak każde takie spotkanie niosło wielkie ryzyko. Młodzi wiedzący, nie mając wszelako wprawy ni obycia z obcymi bytami, chronili się wszelakimi sposobami by zminimalizować ryzyko walki z rozwścieczoną zjawą. Z doświadczeniem coraz to mniej komponentów i kondensatorów trzeba było by bezpiecznie balansować między światami, lecz doświadczenie samo nie przychodzi. Trzeba było ćwiczyć.

Njored usiadł wygodnie z wyprostowanymi plecami. Zdjął kaptur z głowy i przeczesał swe krótkie, ciemne włosy. Młoda twarz nienaznaczona jeszcze bliznami jeno leciutko przyprószona delikatną brodą, zdawała się być pełna spokoju. Zamknął swe oczy i wyciszył myśli. Nie używał żadnych kadzideł, run, kręgów ani ziół. Nie miał zamiaru prosić żadnej innej istoty o audiencję. Nie. Popadł w trans by... spojrzeć na siebie. Na własnego ducha. Kim był, dokąd zmierzał. Medytując mógł łatwiej przeanalizować swe wady i zalety. A wyeliminowanie uszczerbków było konieczne by dążyć do doskonałości.

Spokój. Niczym gładka toń jeziora, spokój emanował z niego najsilniej ze wszystkich cech. Opanowanie i wolne tętno. Wyuczył się tego. Niegdyś taki nie był. Cierpliwość niedawno jeszcze była dla niego czymś obcym. Jednak wiedział, nie raz matula mu to wypominała, że pośpiechem, zniecierpliwieniem i nerwami nic dobrego nie wskóra. Tym bardziej jako szaman. Rozsądek, wyciszony umysł i spokojna natura jako mur dawnych twierdz ludzi z zachodu, nie przepuszczała ni ziarna ryzyka, niepewności czy szaleńczej brawury. Nie, taki nie był. Już prędzej było mu do nieśmiałych, zamkniętych w sobie introwertyków niż do szalejących na polu bitwy i rzucających się bez rozumu w największe zawieruchy berserków. I dobrze, może dłużej pożyje.
Wtem dostrzegł swe pragnienia. Pragnienie zemsty, życia i władzy. Jednak nie władzy jako Tan czy Jarl o czym nie marzył nawet. Pragnienie władzy nad duchami. Mocy będącej w stanie ujarzmić żywioły, kontrolować zjawy czy tworzyć nie tylko dekokty i mikstury ale i artefakty magią emanujące. Pragnął być potężny, by bogowie zainteresowani i przychylni mu spojrzeli nań łaskawym okiem. Głębiej skrywały się słabsze pragnienia. Ciepłej strawy, wygodnego łoża, muzyki kojącej uszy i miodu serce grzejącego. Jeszcze głębiej pulsowało coś ciemnego, mrocznego. Coś co ledwie istniało zabijane przez otoczenie. Coś...

Njored się ocknął. Rodzeństwo wstawało już jak co dzień rano hałasując co nie miara. Nie był na tyle skoncentrowany by odciąć wszelakie bodźce świata zewnętrznego od siebie i nie przerywać transu. Brakowało mu doświadczenia. Jeszcze wiele się musi nauczyć.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 05-09-2013 o 00:11.
andramil jest offline  
Stary 05-09-2013, 01:14   #3
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Stawiała ostrożnie stopy na miękkim podłożu. Ustawiała się pod wiatr, by zwierzyna nie wyczuła obcego zapachu. Tylko ciche skrzypnięcia śniegu oznajmiałyby czyjąś obecność, gdyby nie tonęły w smutnym zawodzeniu wiatru wśród koron drzew. Była już na tyle blisko, by oddać czysty, pewny strzał. Napięła cięciwę, pióro lotki musnęło blady policzek. Znieruchomiała. A był to bezruch całkowity. Bezruch, w jakim trwają drapieżnicy w oczekiwaniu na swoją ofiarę. Płytki oddech ledwie unosił pierś dziewczyny. Jedynym ruchem, niezależnym już od niej, pozostawało lekkie wybrzuszanie się płaszcza na wietrze. Puściła chwyt wraz z wydechem. Cięciwa zaśpiewała, a świst strzały rozdarł zimne powietrze. Ayse chybiła o włos. Nie po raz pierwszy tego dnia… Zwierzyna spłoszona nagłym poruszeniem uciekła, a dziewczyna wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk - ni to przekleństwo, ni warknięcie.

Wybitnie jej nie szło. Wkrótce będzie zmierzchać... Normalnie już dawno dostarczyłaby do domu świeżego mięsa dla rodziny. Nie był to jej dzień na polowanie, a nie wróci przecież z pustymi rękami. Kluczyła po lesie, zirytowana dzisiejszymi porażkami. Czuła, że coś wisi w powietrzu. Coś się zbliża. Cała natura zdawała się śpiewać o tym, ale nie był to język znany Ayse. Być może Njored też to wyczuwał, może jego duchy podsuwały mu to samo w bardziej zrozumiały sposób. Nigdy wcześniej nie wyczuwała czegoś podobnego. Tak jakby nadchodził ich czas. Czas wilczych dzieci, jedynych ocalałych z plemienia Asgvardów… Zgrzytnęła zębami, irytacja przerodziła się w gniew, a złote oczy - tak bardzo przypominające wilcze ślepia - zapłonęły żadzą zemsty.

Przyznać trzeba, że matka mocno zakorzeniła w swych dzieciach świadomość ich dziedzictwa. Ayse niemal codziennie rozpamiętywała opowieści przekazywane przez rodzicielkę i nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś odebrał im tak wiele, niemal odbierając także życie. Na samą myśl opanowywała ją złość i przemożna chęć upuszczenia krwi każdemu, kto przyłożył rękę do wytrzebienia Asgvardów. Utraconej rodziny już nigdy nie odzyska. Zawsze pamiętać będzie dzieciństwo pełne lęku i ukrywania się przed ludźmi.

Przełożyła łuk przez ramię i zerwała się do biegu. Mknęła pośród drzew, nie przejmując się tym, jak bardzo zagłębia się w las. To był jej teren, jej dom. Zawsze potrafiła trafić do rodzinnej chaty. Nigdy się nie zgubiła. Zresztą czyż nie natura sama pokierowała wilczycą, która ocaliła troje dzieci pozostawione na mrozie? Czy znać było w tym działaniu boską rękę? Może. Jeśli bogowie istnieli. Dla Ayse nie miało to większego znaczenia, nie tu i nie teraz. Biegła przed siebie, aż do utraty tchu. W końcu trafiła na polanę kończącą się klifem. Nie był wysoki, ale widok z góry zapierał dech w piersiach… Gdzieś tam znajdowała się ich ziemia. Ziemia, która przynależała im z urodzenia.

Ten, który siedemnaście lat wcześniej porwał się na Asgvardów, popełnił jeden błąd. Zostawił rodzeństwo przy życiu. Zapłaci za to co zrobił. Zapłaci potomkom rodu. Zapłaci wilczym dzieciom. Na ustach Ayse wykwitł uśmiech, który wcale nie był wesoły. Przypominała szczerzącego się szakala, gotowego do walki o swoje. Zrozumiała, że ze zdobyczą czy bez - czas wracać. Nie tylko do matki i braci. Czas wracać tam, gdzie ich miejsce...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 05-09-2013, 18:01   #4
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Biegł ścigany głosem bębnów. Ściana zieleni osaczała go z każdej strony, nieprzerwanie majacząc przed jego oczyma. Świat wirował i pulsował w rytm szaleńczego dudnienia. Wiatr przemykał między drzewami, wykrzykując litanię bluźnierstw boleśnie kaleczących uszy. Obłęd spowijał umysł. Królował chaos...

***

A ON lubił chaos. Uosabiał go. Był jego częścią jak i ono było częścią niego. Stanowili jedność.
Groźnie wyszczerzył zęby, ukazując język dziko podrygujący za ścianą bieli. Oczy płonęły żywym ogniem, a na umazanej krwią twarzy malowała się przerażająca radość.
Skoczyli ku sobie niczym dzikie zwierzęta. Jednak ON nie czuł bólu. To ON był bólem. Młócił pięściami na prawo i lewo, upuszczając całą odwagę i pewność siebie z przeciwnika. Strach. ON lubił strach.

***

Ragnar uciekał. Uciekał najszybciej jak potrafił. Uciekał przed strumieniem posoki, który bezlitośnie i niestrudzenie podążał jego śladem. Wśród połaci zielonego mchu raz co raz wyrastały pąki czerwieni znacząc przebyty dystans.
Zdawało się, że ucieczki nie było końca. Każda kolejna sekunda okupiona krwią, napawała coraz większą trwogą. Umysł spowijał mrok, a niewidzialne kleszcze zaciskały się na szyi młodzieńca. Zaczynało brakować mu tchu. Żołądek chciał wyskoczyć przez drżące usta. Jeszcze chwila, jeszcze moment i...
Skarpa pojawiła się nagle, by w chwilę później równie szybko zniknąć gdzieś nad głową Ragnara.
Spadał.
Krople krwi odrywały się od jego twarzy, szybując ku górze, nie mogąc nadążyć za lecącym człowiekiem.
Gładka tafla lodowatej wody zbliżała się z każdą chwilą, aż głośny huk nie rozdarł zasłony ciszy.
Ragnar tonął, a czerwień ustępowała miejsca wszechobecnemu mroku. Nastała ciemność...

***

... dopóki ON nie uderzył po raz wtóry. Wychylił się do tyłu przygniatając przeciwnika ciężarem własnego ciała, po czym z niespodziewanym impetem zaatakował własną głową.
Puk. Puk. Puk!
Był niczym drwal rąbiący drwo.
Puk. Puk. Puk!
Jak dzięcioł wybijał coraz większą dziurę w głowie przeciwnika.
Puk. Puk. Puk!
"Kto tam?"
- Śmierć kurwa!
Zmasakrowane ciało zwiotczało, a ON powstał z wyrazem triumfu na twarzy. Oblizał dokładnie martwe usta szkarłatne od krwi i uśmiechnął się złowrogo.
ON lubił to. Zabijanie sprawiało mu przyjemność. ON... zaczął słabnąć. Mroczki wyrosły przed jego oczyma. Ciemne kształty opuszczały nieprzeniknioną zasłonę na jego spuchnięte powieki. Słabł... Powoli odchodził. Ustępował miejsca Ragnarowi. Odchodził...

center

Ciężkie szpony zacisnęły się na ramieniu Ragnara. Mocne szarpnięcie i młodzieniec znowu był na powierzchni. Minęła chwila nim szpony, którymi okazały się włochate łapska wyciągnęły ciało młodzika z lodowatej wody.
Przemoczony do suchej nitki, pokiereszowany i nadal umazany krwią Ragnar legł na kamienistym brzegu głębokiej rzeki.
Zmarkał i pluł wodą. Chciał wymiotować, lecz w porę powstrzymał odruch.
Wielki cień spoczął na jego twarzy.
-Czyś ty rozum postradał chłopcze!? - Donośny, gardłowy głos zabrzmiał w uszach Ragnara. Z ledwością otworzył usta, po czym jęknął piskliwie: możliwe.
-Możliwe!? Nawet więcej niż możliwe! - Rozpoznał głos. Magnus - tutejszy. Mieszkał samotnie na krańcu lasu, tuż pod przysadzistą skarpą. We wsi uważany był za dzikusa i odludka, ale Ragnar go lubił. W końcu to ten mężczyzna nauczył go wszystkiego. - Masz mi coś do powiedzenia, ha?
Ragnar miał. I to, aż za dużo. Wpadł w szał. Prawdopodobnie zabił człowieka... chyba. Nie był do końca pewien co zaszło. Ale ilość krwi na nim nie zwiastowała niczego dobrego. No i poza tym nie upolował nic do jedzenia, stracił łuk i strzały, onyksowy nóż i wszystko go bolało. Zwłaszcza głowa. Chciało mu się rzygać.
Mimo to pomyślał o swej matce - schorowanej i skulonej gdzieś w kącie domu. Mała i skurczona w sobie. Głodna i bezbronna, zdana na łaskę swych dzieci. A on nie miał nic na najbliższy tydzień do jedzenia. Chciało mu się rzygać.
Przeklinał siebie i swój los. Przeklinał dzisiejszą pogodę, wyjątkowy ziąb i wszystkich tych skurwysynów, którzy skrzywdzili całą jego rodzinę. A zwłaszcza matkę. Ją szczególnie.
Zacisnął pięści. Gniew jednak uleciał błyskawicznie, gdy ból przeszył całą jego lewą rękę.
Był zły i obolały, a do tego wbrew woli chciało mu się płakać. Nie mógł jednak liczyć na żadne pocieszenie. Matka zawsze kazała mu być twardym. Niewzruszonym jak skała.
Ile jednak dałby teraz za odrobinę ciepła...
-Młody? Nic ci nie jest? - Głos Magnusa zdradzał zdenerwowanie i pewną troskę. W błękitnych oczach rosłego mężczyzny malowało się zmartwienie. Nawet głębokie, surowe blizny przecinające jego twarz upstrzoną gęstą, jasną brodą zdawały się mięknąć na widok przemoczonego i ufajdanego posoką Ragnara...
-Jestem cały. Tylko... zimno mi...
 
Glyswen jest offline  
Stary 05-09-2013, 21:41   #5
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Ciepłe wiatry coraz rzadziej nawiedzały te strony, uciekają niczym spłoszona zwierzyna pomiędzy kręte, górskie doliny. Na karku czuć się już dało dech wschodu, który bezwzględnie liście zielenią tętniące obracał w szczere złoto. Ino patrzeć jak płatki mieniące się nieraz i czerwienią zasnują runo wkoło drewnianej, samotnej chaty. Mieszkańcy jej wiedzieli, że niewiele czasu upłynie nim biały puch spływający ze szczytów górskich niczym jucha ze wzniesionego miecza i tutaj drogę znajdzie zamykając im szlak na wschód- ku najbliższym wioskom. Czas pracy był to wzmożonej, a zazwyczaj spokojna matka coraz bardziej gderliwie pocznie poganiać swe dzieci do pracy. Nie wystarczyło już, jak to zazwyczaj kiedy Freya łaskami swymi obdarzała, czerpać z lasów i sąsiadów ile potrzeba. Córkę swoją posyłała w głuszę tłumacząc, by bez zajęczych trucheł co najmniej sześciu nie wracała. A i to mało, bo i nie raz córce, chociaż w swej łowieckiej sztuce za wprawioną można było ją uznać, nagabywała nerwowo by mądrze swymi siłami dysponowała. Dzik, najlepiej rosły tudzież łoś obrośnięty tłuszczem uradowałby ją najbardziej. Dla ich wspólnego dobra- oczywista to sprawa. Syna najroślejszego z rodzeństwa chętniej o tej porze roku do wioski posyłała, coby maści, wywary, suszone zioła i skóry zwierzęce wymieniał na miód, orzechy, węgiel co dłużej ciepło daje i sól. Synkowi zaś drugiemu pozostawiała kuchenne sprawy. Patroszenie siostry swej zdobyczy i w naniesionej nieraz z trudem wielkim przez Ragnara soli ich obsypaniu. Tak... Matulka wśród ich skromnych progów i szamanem, tanem a nawet samym jarlem była, co w sposób niezwykle mądry czasem wszystkich dysponował. Gdyby nie nogi pokrzywione niczym sosny, co pośród halnych wiatrów rosnąc musiały, zapewne i sama każdemu z nich dopomóc by się starała. Dziatki widziały jednak dobrze, że z każdą kolejną zimą matka mizernieje w oczach, żadne z nich ze wszystkich sił uciekało jednak przed myślą, iż kiedyś zabraknąć jej może. Chociaż kobietą ciężko doświadczoną przez życie była dzieciom swoim zawsze opoką. Ragnara z kłopotów swoim charakterem porywczym spowodowanych nie raz od rozjuszonych wieśniaków ratowała, kiedy już cepami, pochodniami szli mu gnaty łamać. Ayse, kiedy jeszcze lasu tak dobrze nie znała, nie raz z cierpliwością wody co to skałę drąży wyjaśniała rządzące głuszą prawa, od bluszczu jadowite znamiona koiła i co najważniejsze powtarzała by na braci swych zawsze baczenie miała kiedy już Bogowie powołają ją w szeregi niebiańskiej armii. Njored zaś chyba najbliżej matki z całej trójki się trzymał. Nie tylko z powodu chorób, które toczyły ciężko jego ciało i opieki przez to wymagał. To on, jak rodzicielka, na szepty większości niesłyszalne wrażliwy był. Powoli zatem, tak by i sobie krzywdy nie zrobił, uczyła go sztuk tajemnych wśród Asgvardów z pokolenia na pokolenie przekazywanych. Nie raz sama pozostawała z nim w chacie, kiedy siostra na kilkudniowe łowy w głuszy znikała, a Ragnar w wielodniową podróż ku wiosce się udawał... Na handel, bądź guza szukać.
Tak więc chociaż plemieniem ich już trudno było nazwać, stawiali czoło trudom żywota, nawet tak niesprawiedliwego i zwycięsko jak do tej pory wychodzili z boju tego.


Powiadają czasem tęgie tego świata głowy, że w dni niezwykłe, takie co czyny zwiastują wielkie, powietrze i bardziej rześką woń niesie. Że liście tańcem swym głośnym zmiany przepowiadają a z ptasich gardzieli i jaka inna pieśń się niesie. Czy takich znaków które z młodych się dopatrywać mogło? Niepewna to sprawa. Tym, co od dziecka matka zapowiadała: "Czas nadejdzie taki, kiedy ręce wasze karki łamać będą, krwią plamic kamienie i czaszkami ich swe domy ozdabiać." każdy dzień zdawał się nieść przełom. Upragniony jak spieczony nad paleniskiem knur, jak łyk z górskiego potoku po długim biegu.
Jak każdego poprzedniego, tak samo i tego dnia wydawało się, że Wielcy nie ugaszą gorejącego w ich sercach pragnienia. Bogowie przesłonili niebo czarnym płaszczem ozdobionym srebrzystym blaskiem. Mgła spłynęła ze szczytów nieopodal, wypełniając dolinę szczelnie niczym woda koryto rzeki. Duchy nocy gotowe były wziąć ponownie we władanie świat śmiertelnych...


Płomienie trzaskały kojąco w palenisku, nucąc pieśń, która zwykła układać mieszkańców tego domostwa do snu. Wszystko tak jak być powinno... Wszystko z wyjątkiem matki, która to niespokojnie wyglądała przed chatę ilekroć z oddali dobiegał wilczy skowyt. Czyżby naglę strach przed tymi zwierzętami, którym życie swych dzieci zawdzięczała, zagościł w jej sercu. Kilkukrotnie rodzeństwo wymieniało między sobą podejrzliwe spojrzenia, za każdym razem kiedy kobieta chatę opuszczała. Znali swą rodzicielkę zbyt dobrze, aby zadawac w chwilach nawet takie jak ta pytania. Matka zazwyczaj je uprzedzała, nie stroniąc od wyjaśnień, kiedy jednak milczała równie dobrze mogli kajać się przed ogromnym głazem by ten zatańczył. Wyczekiwali, jednak nie przemówiła.
Wreszcie poleciła jedynie Ragnarowi by ten doniósł narąbanego już wcześniej drewna, coby nocą nie obawiali się o podtrzymanie płomieni. Wkrótce później zmogło ich zmęczenie, co biorąc pod uwagę żywot tutaj ich nielekki, pełen pracy ciężkiej niczym nader dziwnym nie było...
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IbmsnQXCchg[/MEDIA]
Sen głęboki w jaki szybko zapadli nie miał okazać się jednak rzeczą kojącą ni to ciało, ni to umysł. Nie ujrzeli obrazów zwykle przyjemnych, błogości jaka pośród bezpiecznych, czterech ścian wpływa z łatwością w umęczony organizm. Miast tego coś pięścią lodowatą jak wicher północnych szczytów ścisnęło ich trzewia, obudziło ból, który normalnie i sen natychmiast by przerwał. Ciemność jednak wzięła ich w swe objęcia i światu ludzkiemu oddać nie była skora. W końcu z jej toni głębokiej wyłonił się obraz... A może raczej to sam ten mrok nie z tego świata przerodził się w obraz bardziej znany? Opadła on jak kurtyna, posypał się jak śnieg z nieba. Czarne pióra jakby ptaków tysiące obrać, kiedy zaś porwał je wiatr, potężni okrutnie, ujrzeli samych siebie. Wszystkich troje. Ramię w ramię, pośród śniegu bezkresu, w kręgu krwią naznaczoną, z twarzami całymi w niej skąpanymi. Spojrzenie ich ku ogołoconemu do kości truchłu zwrócone było, tak samo obojętne jak gdyby tańczące na wietrze źdźbło trawy się wpatrywali. Człecza czaszka, pomazana zaledwie posoką dokładnie ich ustami wychłeptaną, bez mięsa, które teraz ich trzewia wypełniało.
Nagle popatrzyli jednocześnie w jedną stronę, niepośpiesznie i ramieniem wskazując. Gdzieś w dali tam biło jaskrawe jak gwiazdy światło i zaraz wyrosła spod niego góra jakby na samych Bogów zawołanie.
- Tylko jedno...- przemówiły wnet ich postacie, głosem trwogę i posłuch budzącym.
Wtem i kolejna postać wśród śniegu się ukazała. W oddali, za ich własnymi, krwią umazanymi odbiciami. Kości u stóp natychmiast ogarnęły płomienie, to jednak wielkiej uwagi śniących już nie zwróciło. Teraz wpatrywali się jedynie w postać, która w ich kierunku dłoń wyciągała. Czy zjawa to? A może człowiek... Rany na twarzy jego nawet tym jakie na ciele swej matki na co dzień widzieli porównać się nie dało. Oblicze to mroziło jeszcze bardziej niżeli najgorsza zima jakiej doświadczyli. Czy taki był postaci tej zamiar? Czy może wzywał ich ku sobie?



Sen umknął z ich ciał, niczym siłą wydobyta z rany strzała co każdy flak człeka poraziła. Ciałem ich wstrząsało zimno, falami. Lecz mimo to czuli krople potu gorącego niczym węgle z paleniska spływające po ich ciałach. Jak na komendę zerwali się z posłań swych, ponownie - wszyscy troje. I nie ujrzeli nawet żaru pośród nadgryzionego ogniem drwa w palenisku. Wygasło, tak samo jak ich sen. Chwilę krótką zajęło nim zmysły ich pojęły również złowrogą ciszę co zdusiła świat wokoło. Wilki przegnała, tak samo jak i sowy. A i drzewa zamilkły mimo wiatru, co do izby wpadał przez rozwarte na oścież drzwi domostwa. Po ich matce nie było śladu, jakby z kąta tego ich jedynego ciemność dworu wyrwała swym potwornym ramieniem.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 05-09-2013 o 21:51.
Mizuki jest offline  
Stary 05-09-2013, 22:32   #6
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
- Wi-wi-widzieliście to? - Ragnar oszołomionym wzrokiem krążył po opustoszałej izbie. Cienie zalegające w kątach zdawały się rozpościerać szeroko ramiona, by niczym wygłodniały wilk, skoczyć prosto do ich gardeł.
Niepokój. Strach.
Mieszanka wszelkich najgorszych uczuć roznosiła swą ponurą woń w chatce Eyji. Dłoń młodzieńca odruchowo powędrowała do pasa, gdzie niegdyś spoczywał jego onyksowy sztylet - prezent Magnusa na jego dzień imienia. Z goryczą jednak stwierdził, że jest bezbronny. Swój nóż zgubił kilka miesięcy temu, gdy...

Wolał o tym nie myśleć. Nie rozdrapywać starych ran. Miał nadzieje zapomnieć o tym wypadku. Zapomnieć zmasakrowane zwłoki, jego zakrwawione ręce. Na próżno.

Pokręcił głową, jakby chciał odegnać złe myśli. Wytężył swój wzrok usiłując przeniknąć ciemność. Z trwogą stwierdził, że na posłaniu brakuje ich matuli. Poczuł uścisk w gardle...
-Gdzie ona jest? O co kurwa... - Spojrzał spłoszonym wzrokiem po twarzach rodzeństwa.
 
Glyswen jest offline  
Stary 06-09-2013, 00:10   #7
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
- Widziałam nas... - odpowiedziała natychmiast bratu, usiłując uspokoić drżenie ciała. - To nie mógł być zwykły sen. - szczęknęła zębami. - Zimno mi...
Dopiero w następnej chwili zauważyła, że posłanie matki jest puste.
- Mamo? - zapytała niepewnie w mrok, czując się jak bezbronne szczenię pozostawione na pastwę lasu.
Pozbawiona kojącej obecności matki, która mimo wątłej siły i słabego zdrowia zawsze nad wszystkim panowała, Ayse poczuła się jak w potrzasku. Panika zdawała się obejmować jej pierś, uciskając i zmuszając do zachowań nie do końca przemyślanych.
- Matko?! - wypadła przed chatę, pewna, że zaraz ujrzy rodzicielkę... ale rozczarowała się jedynie. Na próżno też było szukać śladów w nocy, a zapuszczanie się gdzieś dalej mogło zatrzeć te istniejące.

- Przecież nie zostawiłaby nas... Wyglądała, jakby bała się czegoś. Nie odeszłaby sama. - wyrzuciła z siebie na poły z lękiem, na poły z gniewem, broniąc się złością przed strachem.
Po chwili milczenia uderzyła ją zalegająca dookoła cisza. To nie było normalne wśród żadnej przyrody, by wszystko ucichło tak doszczętnie, do zera.
- Słyszycie? Jest za cicho. Nie powinno być tak cicho. - przygryzła wargę, wbijając wzrok w ciemność dookoła.
O ile do tej pory była pewna, że melodia leśnego życia uległa jakiemuś przeobrażeniu, o tyle teraz miała wrażenie, że wszystko zamarło w oczekiwaniu... Albo w ostrzeżeniu.
- Chyba nie powinniśmy tu zostawać na dłużej. Powinniśmy jej poszukać...

Przyjrzała się raz jeszcze najbliższemu otoczeniu. Już miała się poddać, gdy lekkie zagłębienie w ziemi zwróciło jej uwagę - trudno powiedzieć dlaczego akurat ono, po prostu było nie na miejscu. Niemal przypadła do ziemi, pomagając sobie delikatnym dotykiem dłoni w badaniu podłoża. Matka wilczych dzieci poruszała się o lasce - czy co tam akurat było pod ręką - co konsekwencją było zarówno wydarzeń przeszłych, jak i wieku postępującego. Opierała na niej dużą część ciężaru, więc choć sam ślad stóp mógł być zbyt płytki, to wyraźne zagłębienia w regularnych odstępach musiały być właśnie jej dziełem.
- Tutaj. Tędy szła. - wskazała braciom, wpadła do chaty, zebrała najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyła powoli przed siebie, szukając kolejnych tropów. - Idziecie? - obejrzała się za siebie.
Wszak dziećmi już nie byli, matka mogła ich potrzebować, a Ayse - jak to Ayse - bywała w gorącej wodzie kąpana.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 06-09-2013 o 00:23. Powód: Dodatkowe informacje od MG.
sheryane jest offline  
Stary 07-09-2013, 23:28   #8
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Sen niepokoił go nie mało. Miewał czasem wizje, jednak żadna nie wydawała się tak bardzo realna. No i żadnej wcześniej nie współdzielił z rodzeństwem. Nie mogła być to wiadomość od duchów... Ów człowiek, wyglądający niczym wrak ludzkiego organizmu, musiał być nie lada potężnym wieszczem i widzącym. Jednak nie to było najważniejsze. Ów szaman chciał się skontaktować z całą trójką. Przekazać jakieś przesłanie ostatnim z plemienia giganciokrwistych.
- Tak. Też to widziałem. - odpowiedział spokojnie i powoli unosząc się z posłania. Co też owa wiadomość miała znaczyć? Chciał byśmy do niego przybyli? Znaleźli go? Czemu zatem nie dał więcej wskazówek? I jakie były jego zamiary. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

- Nie zostawiła by nas ot tak. Musiała mieć ważny powód by wyruszyć. Lepiej znajdźmy ją nim stanie się coś złego - Nie drgnęła mu nawet powieka gdy okazało się, że ich rodzicielka zniknęła w ciemnościach nocy, ni ręka zadrżała. Jednak w głębi serca dokuczliwy skurcz jął ściskać mu trzewia doprowadzając niemal do granic szaleństwa. - I to prędko. - dodał porywając swój niewielki dobytek. Ruszył za swą siostrą ufając w jej umiejętności tropienia.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 09-09-2013, 14:37   #9
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Rodzeństwo żwawo ruszyło tropem podjętym przez Ayse. Obawa szczera ich sercami wstrząsnęła, bowiem nawet jak na szamankę i związane z profesją ową nieraz dziwaczne zwyczaje, tak nagłe matki zniknięcie czymś "normalnym" być nie mogło. Njored mógł zachodzić w głowię, czy też w pamięci nie zachowało się rodzicielki jakie słowo. Może noc niezwykła to była? Może jedna z takich, kiedy duchom należy się szacunek okazać? Wpatrując się nieobecnie w plecy Ragnara i kroczącej przed wojem Ayse zadawał sobie te i podobne pytania.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mPeuHsAAJwo[/MEDIA]
Dziewczyna zaś prowadziła ich nagle zebraną drużynę drogą naznaczoną przez płytkie, owalne wgniecenia w ziemi. Wydawać, się to może rzeczą nazbyt prostą jak dla łowcy z dziczy, żadne jednak z młodych nie pomyślało o płonącym badylu z paleniska o pochodni nie mówiąc. Z każdym krokiem oddalali się od chaty a ciemność, tak złowroga tej nocy połykała ich łapczywie, utrudniając już wielce dopatrywanie ostatnich śladów. Ayse zatrzymała się nagle. Przy jej ramieniu zrobił to również Ragnar.
Dziewczyna mogła być już pewna- ślady prowadziły ku mostowi nad korytem rzeki zawieszonym. Wiatr szarpiący nim, jak grajek struną, wywoływał charakterystyczny dźwięk, co to raczej do stąpania po sznurze i kilku deskach nie zachęca. Niepokoił przy tym fakt, że drzewa nakreślone jakby węglem na gwieździstym tle "milczały", a przed nimi, gdzie leśna jeszcze przecinka, dostrzec nic się nie dało. Tam jednak zawędrować matka musiała, gdyż trop tutaj się urywał. A może do rzeki wpadła...?
Nim ktokolwiek zdążył wykonać ruch i wrócić się po pochodnię, z ciemności po przeciwnej im stronie wydobył się głos matki. Gniewny, jaki słyszeli rzadko, kiedy problemów rodzinie całej grożących byli źródłem... Po prawdzie Ragnar najczęstszą był ich przyczyną. Raz jeszcze zawołała w dialekcie inszym niż tu ich codzienny.
Czasu tutaj postanowiło rodzeństwo nie tracić. Ni to na pochodnie czy dozbrojenie, czajenie się jak na polowaniu. Puścili się biegiem, nie zwracając uwagi nawet na kołyszący się przy tym we wszystkie strony most. Głosem matki podążali dzięki czemu, nawet w tej ciemności, udało się odnaleźć ją. Niemal klęczała wsparta o kij, wyrzucając z wściekłością berserkera ku ciemności wplecionej pomiędzy drzewa kolejne słowa. I już pewni niemal byli, że matulka rozum postradała kiedy ujrzeli... Ujrzeli postać, rzec można drugi raz już tej nocy. W ciemności tej nie łatwe to było, wydawało się wręcz, iż osobnik zakapturzony chciał się im ukazać.


Matka zwróciła twarz umalowaną mieszanką wściekłości i lęku, rzucając władczo ku swym dzieciom: Natychmiast wracać mi do chaty!
Wtedy stała się rzecz niebywała, którą rozum człeków w dziczy wychowanych ogarnąć nie miał prawa. Cienie drzew, rozmazane nie raz na gwieździstym niebie, poruszyły się. Wszystkie jednocześnie. Tak z lewej jak i prawej. I kruczy jazgot usłyszeli- ptaków całej chmary. Mężczyzna w kapturze stał zaś spokojnie, przyglądając się im jak czuli na skórze.
Otoczyła ich kruków czarnych jak sama noc chmara. Szybowały tuż koło nich, zaczepiając pazurami o ich skórę, uderzając skrzydłami o ich twarze. Żywy cień wypłynął z lasu...
Chmara rozproszyła się, krążąc dalej nad ich głowami, rodzinę zaś pozostawiając w rozsypce, zdezorientowanych i wpatrzonych w mężczyznę. Zbliżył się w ich stronę, zapewne kiedy zwierzęta całkowicie świat im przesłoniły.
- Nie tobie Wiedźmo z Wyszczerbionych Kłów o wyrokach bogów przesądzać. - słowa te wydawały się nasycone jadem, matka aż poderwała się z ziemi, sił jednak zabrakło w jej ciele na cokolwiek więcej. -Widzieliście światło co gwiazdy przyćmiewa, okrucieństwo co przed wami? Wolicie stać się ofiarą, czy odpowiedzieć jak niedźwiedź wściekły nim skóry z was zdejmą?
- Nie dostaniesz ich! Tylko jeden los im sprawisz, do chaty powiedziałam!
- pogroziła już swym dzieciom kijem.
- Sama ich powiłaś i to przesłania ci prawdę Wiedźmo. Które z nich jest pierwsze?- spytał bez krępacji.
- Prędzej serce ze mnie wydrzesz ręką gołą niż odpowiedź!
- Zatem wszyscy pójdą. Wskażę drogę...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 09-09-2013 o 18:42.
Mizuki jest offline  
Stary 09-09-2013, 19:22   #10
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Czasem na najprostsze rozwiązanie najciężej wpaść. I istotnie o żarzących się w palenisku szczapach Ayse pomyślała dopiero, gdy dotarli już w pobliże mostu. Myśl jednak uleciała równie szybko jak się pojawiła - i tak by trafili nigdzie indziej jak tutaj. Niewiele już myśląc, ruszyła w stronę głosu matki. Nie widziała, ale wiedziała, że jej rodzeństwo jest tuż obok. W końcu Ayse ją dostrzegła - wspartą na kiju, walczącą z wiatrem, krzyczącą w stronę ciemności. A kiedy dziewczyna spojrzała w tamtą stronę, ciemność pogłębiła się i przeobraziła w sylwetkę ludzką, do tej ze snu podobną.

Nie to jednak najbardziej zaskoczyło młodą tropicielkę. Wszak matka krzyczała w dialekcie, którego Ayse nie znała i nigdy nie słyszała. Może słów kilka przez rodzicielkę w baśniach i opowieściach przekazanych. Ale żadne z nich nie przypominało tych, które padły tej nocy. A jednak dziewczyna zrozumiała. Zrozumiała słowa, choć nie pojmowała samego ich sensu. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Próbowała połączyć to wszystko ze sobą - słowa, postawę matki, nieznajomego ze snu i jawy...

Wtem z zamyślenia wyrwał ją niebywały ptasi jazgot. Kruki rzuciły się niemal na nią, sprowadzając jeszcze więcej ciemności, ból i strach. Ayse ogarnęło przerażenie niemal graniczące z paniką. Krzyknęła, padając na ziemię i próbując jak najszybciej uwolnić się spośród chmamy ptactwa. Biła rękoma i nogami na oślep, przesuwając się w stronę mostu, który dopiero co przekroczyła. Moment później było już po wszystkim, a Ayse została sama na ziemi, zasłaniając twarz ręką, dysząc ciężko i tocząc wokół przerażonym spojrzeniem. Chwilę zajęło jej uspokojenie się. Poczuła się wręcz głupio na myśl, że oto zwykłe kruki o mało nie przegnały jej z powrotem do domu.

Ayse nie rozumiała całej tej sytuacji. Nie wiedziała czego obcy chciał od nich ani dlaczego matka nie chciała do tego dopuścić. Wiedziała jednak, co unosiło się w powietrzu w ostatnich dniach. I wiedziała, że muszą najpierw paść pewne pytania. Podniosła się z ziemi, nerwowo zerkając jeszcze na krążące w górze kruki - plamy ciemności na nocnym niebie. Ayse nie zamierzała zostać ofiarą.
- Kim jesteś? Czego chcesz? Dlaczego tylko jedno? - zapytała o słowa ze snu nim zorientowała się, że nie zostały wypowiedziane na jawie. Jednak nie dało się nie zauważyć, że jedno z drugim miało tu wiele wspólnego.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172