Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2013, 01:14   #3
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Stawiała ostrożnie stopy na miękkim podłożu. Ustawiała się pod wiatr, by zwierzyna nie wyczuła obcego zapachu. Tylko ciche skrzypnięcia śniegu oznajmiałyby czyjąś obecność, gdyby nie tonęły w smutnym zawodzeniu wiatru wśród koron drzew. Była już na tyle blisko, by oddać czysty, pewny strzał. Napięła cięciwę, pióro lotki musnęło blady policzek. Znieruchomiała. A był to bezruch całkowity. Bezruch, w jakim trwają drapieżnicy w oczekiwaniu na swoją ofiarę. Płytki oddech ledwie unosił pierś dziewczyny. Jedynym ruchem, niezależnym już od niej, pozostawało lekkie wybrzuszanie się płaszcza na wietrze. Puściła chwyt wraz z wydechem. Cięciwa zaśpiewała, a świst strzały rozdarł zimne powietrze. Ayse chybiła o włos. Nie po raz pierwszy tego dnia… Zwierzyna spłoszona nagłym poruszeniem uciekła, a dziewczyna wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk - ni to przekleństwo, ni warknięcie.

Wybitnie jej nie szło. Wkrótce będzie zmierzchać... Normalnie już dawno dostarczyłaby do domu świeżego mięsa dla rodziny. Nie był to jej dzień na polowanie, a nie wróci przecież z pustymi rękami. Kluczyła po lesie, zirytowana dzisiejszymi porażkami. Czuła, że coś wisi w powietrzu. Coś się zbliża. Cała natura zdawała się śpiewać o tym, ale nie był to język znany Ayse. Być może Njored też to wyczuwał, może jego duchy podsuwały mu to samo w bardziej zrozumiały sposób. Nigdy wcześniej nie wyczuwała czegoś podobnego. Tak jakby nadchodził ich czas. Czas wilczych dzieci, jedynych ocalałych z plemienia Asgvardów… Zgrzytnęła zębami, irytacja przerodziła się w gniew, a złote oczy - tak bardzo przypominające wilcze ślepia - zapłonęły żadzą zemsty.

Przyznać trzeba, że matka mocno zakorzeniła w swych dzieciach świadomość ich dziedzictwa. Ayse niemal codziennie rozpamiętywała opowieści przekazywane przez rodzicielkę i nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś odebrał im tak wiele, niemal odbierając także życie. Na samą myśl opanowywała ją złość i przemożna chęć upuszczenia krwi każdemu, kto przyłożył rękę do wytrzebienia Asgvardów. Utraconej rodziny już nigdy nie odzyska. Zawsze pamiętać będzie dzieciństwo pełne lęku i ukrywania się przed ludźmi.

Przełożyła łuk przez ramię i zerwała się do biegu. Mknęła pośród drzew, nie przejmując się tym, jak bardzo zagłębia się w las. To był jej teren, jej dom. Zawsze potrafiła trafić do rodzinnej chaty. Nigdy się nie zgubiła. Zresztą czyż nie natura sama pokierowała wilczycą, która ocaliła troje dzieci pozostawione na mrozie? Czy znać było w tym działaniu boską rękę? Może. Jeśli bogowie istnieli. Dla Ayse nie miało to większego znaczenia, nie tu i nie teraz. Biegła przed siebie, aż do utraty tchu. W końcu trafiła na polanę kończącą się klifem. Nie był wysoki, ale widok z góry zapierał dech w piersiach… Gdzieś tam znajdowała się ich ziemia. Ziemia, która przynależała im z urodzenia.

Ten, który siedemnaście lat wcześniej porwał się na Asgvardów, popełnił jeden błąd. Zostawił rodzeństwo przy życiu. Zapłaci za to co zrobił. Zapłaci potomkom rodu. Zapłaci wilczym dzieciom. Na ustach Ayse wykwitł uśmiech, który wcale nie był wesoły. Przypominała szczerzącego się szakala, gotowego do walki o swoje. Zrozumiała, że ze zdobyczą czy bez - czas wracać. Nie tylko do matki i braci. Czas wracać tam, gdzie ich miejsce...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline