Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2013, 18:52   #112
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Mgła kładła się na spokojnej zielonej tafli przysłaniając brzegi jeziora, niebo i słońce wraz z nim. Płyneli dziwnie długo, aż Yrsa zaczęła podejrzewać, że jakimś cudem ominęli wyspę i zaraz rozbiją się o skały po drugiej stronie jeziora. Otoczeni mleczną poświatą rozmąconego przez białe opary światła brnęli jednak dalej.
- Wiedziałaś, że Tuatha była moją żoną? - Yezzar przerwał ciszę, zwracając się do małej Thalee, która usadowiona na jego zdrowym kolanie próbowała właśnie pożreć własną pięść - Tak właśnie było.
Przez chwilę milczał i wpatrywał się w mgłę, jakby była płótnem, na którym ktoś wymalował jego wspomnienia.
- Żyliśmy razem w Górach Księżycowych. W miejscu zwanym Iomlan - Yrsa nie musiała widzieć jego ściągniętej bólem twarzy by rozpoznać w głosie bajarza, że opowieść nie skończy się dobrze - To dolina, do której prowadzą dwie ścieżki. Jedna, którą się przychodzi i jedna, którą się odchodzi. Skorzystaliśmy tylko z tej pierwszej i nigdy nie opuściliśmy doliny. Nie musieliśmy, Tuatha była wielką szamanką. Przynoszono jej dary z najodleglejszych zakątków Gór, a i Iomlan było żyzne, miało strumień bogaty w ryby i gaj, w którym rodziły jagody. Czasem polowałem też na ptaki, które przelatywały wysoko nad doliną, ale Tuatha tego nie lubiła. Mówiła, że jeszcze ustrzelę swojego przodka…
Ponownie ucichł, a w uszach Yrsy szumiał strumień Iomlan i brzmiał surowy głos kobiety.
- Pewnego dnia ustrzeliłem sokoła. Ptak nie skonał od razu - w głosie Yezzara pojawiła się gorycz - Poczekał, aż przybiegnie moja piękna żona. Spojrzał na nią swoim niebieskim okiem, machnął skrzydłem, rozorał ziemię pazurem i dopiero zdechł.
Thalee była widocznie śpiąca, więc kulawiec przyciągnął ją do piersi i owinął w miękką zajęczą skórkę.
- Tuatha nie chciała słyszeć o zjedzeniu ptaszydła. Wzięła swój kościany nóż i rozdarła mu brzuszysko, a gdy flaki wylały się na trawę, przysięgam że były sczerniałe, jak członki zaatakowane przez mróz.
Yrsa poprawiła pled, który narzuciła na plecy, by chronił od wilgoci. Powietrze zrobiło się zimne i koliło w płuca.
- Tuatha pobladła. Gdy spytałem co to oznacza, pchnęła mnie swym kościanym nożem w kolano. To było jakby rozdarła mi serce soplem lodu. Moja piękna żona stanęła nade mną i spojrzała na mnie tak, jakby mnie nie znała. “Pora na mnie” powiedziała “Idę na Północ. Wrócę, ale nie do ciebie. Idź swoją drogą jeśli dasz radę.”
Na twarzy Yezzara rysował się ból zdrady, a głos uwiązł mu w gardle.
- Dowiedziałem się, że ruszyła na Północ, daleko poza ziemie, które znaliśmy, a potem jeszcze dalej. Kiedy wróciła, nie postarzała się nawet o dzień, choć od kiedy mnie opuściła minęło blisko dwadzieścia lat. Wciąż była moją piękną żoną, choć chyba o tym nie pamiętała, gdy wzięła sobie tego młodego wodza. Może w ogóle niczego nie pamętała? Gdy patrzyłem na nią ze swojego cienia, nie widziałem w jej twarzy niczego co mógłbym nazwać swoim.
Yezzar zwiesił łysą głowę i wytarł kciukiem ślinę z kącika ust śpiącej Thalee.
- Tak długo czekałem na jej powrót, łudząc się, że to co mi uczyniła miało jakieś ukryte znaczenie. Nie chciała mnie ze sobą zabrać, bo wiedziała, że czeka ją niebezpieczna droga, albo coś równie słodkiego.
Cisza przerwała opowieść Yezzara. Nie dokończył, nie wyznał, że się mylił, że tak naprawdę Tuatha trwała przy nim dla zabicia czasu w oczekiwaniu na znak, że nie był dla niej niczym więcej niż ciepłym ciałem w chłodną noc. Nie powiedział tego.
Mgła zaczęła się podnosić, a wzrok Yrsy padł na krótkie, pokrzywione i przeżarte przez glony molo przyssane do lesistego brzegu, jak chorowita pijawka. Coś co początkowo wzięła za porośnięty mchem pniak, podniosło rękę i przywołało ich gestem.
- Zielony Człowiek - mruknął Yezzar - Pilnuje drzew.
Gdy przybili do brzegu, strażnik lasu okazał się zgrzybiałym staruszkiem, zgarbionym wiekiem i pokrytym zielonymi tatuażami od stóp, po czubek, łysiejącej głowy. Był też całkiem nagi i chyba szczęśliwy. Uśmiechał się szeroko, pokazując trzy poczerniałe zęby, które zostały mu w bladych dziąsłach.
- Poczekam na ciebie tutaj - oznajmił Yezzar tonem nieznoszącym sprzeciwu. Rozłożył się na ławce, z Thalee w ramionach i przykrył ich oboje grubym kocem - Nie zabaw długo.

~"~


Yrsa szła za starcem ścieżką, która była ledwo widocznym szlakiem pośród gęstwiny. Do obowiązków strażnika drzew nie należało najwidoczniej pielenie ogrodu. Wreszcie mężczyzna stanął. Dotarli chyba na miejsce, choć w oczach wojowniczki nie różniło się ono niczym od pozostałych, które minęli.
Nie była to polana, ani zagajnik, po prostu miejsce pośród drzew. Starzec wskazał jej jednak biały pień i odgarnął zasłaniające go mchy. Wyrzeźbiona w nim twarz, w przeciwieństwie do pozostałych, które Yrsa widziała w świętych gajach wyglądała na uśpioną. Drewniane lico pokrywały drobne pęknięcia i czerwone żyłki porostów, jednak cicha postać trwała niewzruszona w swym wiecznym śnie.
Starzec przeciągnął dłonią po rzeźbie z wyraźnym szacunkiem, a następnie zwrócił się do Yrsy. Pociągnął ją za rękaw i wskazał usypane z liści i mchu posłanie, którego wcześniej nie zauwazyła. Starzec pokiwał głową w milczeniu, jeszcze raz wyszczerzył w bezzębnym uśmiechu i opuścił senny zakątek, pozostawiając Yrsę sam na sam z Drzewem.
Mnich wyraźnie chciał by tu spała. być może to we śnie miały do niej przyjść odpowiedzi?
Przysiadła na miękkim leśnym runie i od razu ogarnęło ją znużenie. Powietrze było ciężkie, a głowa sama opadała i układała się do snu. Po czaszką kotłował się natłok myśli - twarze, głosy i przypisane im opowieści. Szum przeszedł w ciszę, a gdy Yrsa ponownie otworzyła oczy, jej spojrzenie padło na malowaną w tańczące cienie ścianę jaskini.
Gdzieś za jej plecami płonęło ognisko, oświetlając pieczarę i istoty, które w niej przebywały. Cienie były wielkie i przerażające, nieludzkie. Yrsa bała się odwrócić, bała się odetchnąć. Próbowała trwać w zupełnym bezruchu. Nie chciałą zwrócić uwagi tych, do których należał ten sen.
Nie udało się. Usłyszała czysty, jak dzwon śmiech i zobaczyła jak jeden z cieni odrywa się od pozostałych. Postać urosła i zmieniła kształt przyjmując postać wielkiego kota. Powoli ruszyła w w jej stronę, przysłaniając jej światło ogniska i pozostałe cienie. Wreszcie kobieta poczuła ciepły oddech na karku i łaskotanie futra na swym nagim ciele. Zamarła w bezruchu i zamknęła oczy z nadzieją, że gdy je otworzy na powrót znajdzie się w cichym, zielonym lesie, pod opieką Starych Bogów.
Ciepło stworzenia nie znikało. Jego ciało napierało na Yrsę, dociskając ją twarzą do ziemi. Poczuła na karku szorstki, wilgotny język. Jego powolne ruchy rozluźniały mięśnie i budziły niepokój w sercu. Język wędrował, wzdłuż nabrzmiałej tętnicy, za uchem, po kręgosłupie, wywołując dreszcz i pobudzając w niej nieznane uczucie. Yrsa nigdy nie była kobietą, która pokazywała brzuch i spuszczała wzrok, ale pod ciepłym, włochatym cielskiem wiła się i niemal miauczała, błagając o coś, czego nie potrafiła nazwać.
Nagle bestia zatopiła w niej kły i coś innego. Ból przemieszał się z ekstazą, a gwałtowne ruchy z groźnym pomrukiem.
Zaskoczona, Yrsa otworzyła oczy. Zobaczyła złotą grzywę i krew skapującą z ugryzienia na piach. Na ścianie jaskini byly już tylko dwa cienie. Kobieta i mężczyzna, splecieni w namiętnym i dzikim uścisku.
Był strach, był ból, przyszła i ekstaza, rozmazując wszystko w chmurze złota i krwi.

~"~


Yrsa obudziła się z krzykiem rozkoszy na ustach. Słońce przeświecało przez czerwone liście Drzewa Bogów. Lewa ręka szczypała płytkim, krwawym zadrapaniem, a między nogami rozlewała się wilgoć, nie tylko jej własna.
Biała twarz drzewnego boga spoglądała na nią z uśmiechem.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 05-09-2013 o 18:54.
F.leja jest offline