Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-09-2013, 10:27   #111
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Grey także sie ukłonił z należnym szacunkiem. Mimo, że był jedyna osobą o niezbyt paradnym stroju, to nosił się tak jakby on dyktował modę w całej Przystani.
- Witam - odrzekł i usiadł - Moja gościna podyktowana była potrzeba chwili. Ale proszę mi wierzyć, pobyt u nas w gościnie nie był całkiem bezowocny. Niestety, nie mogę podzielić się owocami jakimi obrodził.
Margeary uraczyła go krzywym uśmieszkiem i uniesieniem brwi.
- Ale zebraliśmy się tu w innej sprawie.
- To prawda - kobieta ponownie wskazała mu krzesło i sama zajęła swoje miejsce za stołem. Wzięła do ręki dzban i rozlała jego zawartość do dwóch kielichów - Lekkie różane wino. Mocy ma niewiele, ale dobrze robi na trawienie.

Uśmiechnęła się i skubnęła kawałek słodkiej bułki nim pociągnęła łyk trunku.
- Mamy negocjować warunki pokoju.
Grey usiadł, ale nie skosztował żadnej z potraw. Był po sutym inkwizytorskim posiłku.
- Pokoju? - zdziwił się uprzejmie - Wszak nie prowadzimy, ani nie prowadziliśmy wojny. Raczej nazwałbym to negocjowaniem traktatu… z braku lepszego słowa handlowego. Obie strony czegoś pragną. Postarajmy się spotkać po środku tych pragnień.
- Ach, wybacz pani. Zechciej przyjąć moje kondolencje.
- przypomniał sobie Grey, dla którego przepływ informacji był tak szybki, iż śmierć Boltona zdawała mu się tak odległą.
- Ale przejdźmy do spraw bieżących, proszę przedstaw pani wasze stanowisko.

Margeary uśmiechała się niezmiennie i kontynuowała posiłek w milczeniu, gdy Josef Grey mówił.
- Jak zwykle konkretny - westchnęła - No cóż, zacznijmy od podstaw. Chcemy pomóc miastu. Wiemy, że macie problemy z zaopatrzeniem. Rozwiążemy te problemy i będziemy je rozwiązywać przez całą zimę. Możemy wspomóc odbudowę, rzucić groszem na umocnienia - machnęła ręką w stronę podupadających murów - Ofiarować kilka statków na zalążek nowej floty. Możemy pomóc.
- A Co w zamian?
- W zamian - Margery przełamała kruchą bułeczkę i posmarowała masłem - Blogosławieństwo. Wieczyste namaszczenie Tyrellów na…
- zawahała się - Dom błogosławiony w Wierze? - machnęła ręką - Nazwę można zawsze zmienić. Chodzi o wyróżnienie i zawiązanie ścisłych więzów. Jeżeli kościół jest mężem, to Dom Róż będzie żoną - uśmiechnęła się - Wyobrażasz sobie, inkwizytorze? Zamiast Żelaznego tronu, dwa wygodne fotele… w jednym Najwyższy Septon, w drugim jego świecki odpowiednik, Pierwsza Dama Wiary, Gloriana - uśmiechnęła się z przekąsem - Ja.
- Odpowiednik najwyższego spetona?
- rzekł Grey - Czyli wybierany przez pomniejszych septonów, a w przypadku odpowiednika przedstawicieli wszystkich rodów? I jego funkcja oczywiście nie jest dziedziczna? Czy dobrze zrozumiałem? - zakończył z nikłym uśmiechem.
- Oczywiście - Margeary uśmiechnęła się w odpowiedzi - Ale ponieważ w głosowaniu mogą wziąć udział tylko te Domy, które uznają Wiarę, jako władzę nadrzędną, to na tym etapie nie mam chyba godnego przeciwnika.
- A wiesz pani, że wtedy władza Wielkiego Septona i… Glorianny będzie obejmować tylko tych którzy uznali Wiarę jako nadrzędną? Wiesz oczywiście pani, że północ w większości głęboko siedzi w starej wierze. Jeśli nie chcesz prawdziwej władzy, nie tylko tytularnej musisz pozyskać ich serca. A użycie siły skończy się tylko długotrwałym rozlewem krwi. Pamiętasz też zapewne pani, że nadchodzi zima? Tylko zjednoczony kraj może przetrwać Prawdziwie zjednoczony.
- Zjednoczony w Wierze, oczywiście… a więc po co zawracać sobie głowę innowiercami?
- przechyliła głowę na bok - Północ jest stracona, jeżeli wierzyć pogłoskom, Bolton zrobił z niej plac zabaw dla swojego szalonego bękarta. Jedyni, którzy muszą zostać przeciągnięci na moją stronę, to Lannisterowie… reszta pójdzie za nimi. Sądzę, że to się da zrobić - była niezwykle pewną siebie młodą osobą. Patrząc na nią, bez problemu można było sobie ją wyobrazić na tronie.

“Moją stronę” pomyślał Grey, ale na głos rzekł:
- Innowiercy… tak nie zawracajmy sobie nimi głowy… wszak cóż oni znaczą. To tylko połowa kraju, stojąca miedzy nami i murem. Murem pod który podchodzą dzicy. Zupełnym przypadkiem też innowiercy. Co tez oni zrobią, gdy okaże się, że południe nie daje im powodów do miłości? Z cała pewnością będą bronić nas przed Królem zza muru. No bo przecież nie sprzymierzą się z nim.
- Wybacz pani mój ton, ale ostatnio mam zbyt wiele pracy i maniery nie takie jak powinny być.
Milczała przez chwilę.
- A więc nie jest pan takim głupim fanatykiem, za jakiego pana uważają - rozparła się w fotelu i westchnęła - Powiedzmy sobie więc szczerze. Mamy pieniądze i zapasy na zimę. Dużo zapasów. Wysogród to żyzna ziemia, która rodzi i rodzi, i rodzi. Jeszcze obsiewamy pola, podczas gdy dalej na Północ pewnie zaczyna już śnieżyć. To pewnie przez ciepłe prądy. Tymczasem Ziemie Królewskie i Kraina Burzy nie mają szans na przetrwanie zimy bez pomocy z zewnątrz.

Sięgnęła po kielich wina.
- Zjednam sobie wsparcie wielkich rodów.
- W jaki sposób? Kupicie ich jedzeniem?
- Jedzeniem, korzystnym małżeństwem, prośbą, groźbą lub rozumem… Każdemu podług potrzeb
- uśmiechnęła się przymilnie - Wszystko dla dobra Westerso, Panie Grey.
- Wszystko pięknie, ale wciąż nie rozwiązany pozostaje problem Boltonów - odrzekł - A stary Bolton upatrzył sobie najwyraźniej koronę. Może i teraz zadowolił by się korona północy, ale nie na długo… Trzeba ten problem rozwiązać szybko, inaczej zastanie nas Zima z, za przeproszeniem, opuszczonymi gaciami.
- Musimy jak najszybciej zawrzeć pokój z Lannisterami i zmiażdżyć Boltona, póki jest wycieńczony oblężeniem Ziem Zachodnich
- stwierdziła z entuzjazmem Margeary.
- Z tymi samymi Lanisterami, których dopiero co pozbawiliśmy tronu… nie lubią Boltonów to fakt, ale czy pogodzą się ze stratą władzy?
- Za wszystko jest odpowiedzialny Bolton - stwierdziła - Jeżeli ich udobruchamy… może małżeństwem. W końcu na tym zależy im najbardziej, by mieć wpływ na rządy. A ja… biedna wdowa, potrzebuję męskiej ręki.
- Biedna wdowa… przypomnij mi pani z jakiego rodu się wywodzisz
- rzekł z uśmiechem Grey - kto w tym rodzie sprawował rządy… Nie wiem czy Lanisterowie na to pójdą… a jeśli pójdą to mogę chcieć poczynić pewne kroki, rzekł bym nieodwracalne.
- Hmm, jest też sprawa klątwy, krążą plotki… dzicy postawili martwe konie pod miastem a chwile potem ślub przerodził się w stypę…
- Przeszłość poszła w niepamięć wraz ze śmiercią Tywina Lannistera. Teraz zdaje się, że rządzą tam bardziej racjonalnie myślące jednostki? - Margeary prychnęła, choć odrobinę nerwowo - A ludzie Wiary nie powinni chyba dawać wiary głupim klątwom pogan? To zbieg okoliczności… a nawet jeżeli jest w tym magia, to była skierowana na tego okrutnika Boltona, a nie na mnie. Prawda?
- Nie lekceważyłbym potęgi magii, albowiem powróciła na Westeros. Zmarli, którzy nie chcą spoczywać, czy pogłosy iż to Czerwona wiedźma zgładziła Lanistera. Dlaczego nie gusła innowierców? Zakładać należy najgorsze. Być może to przypadek, być może nie. Równie dobrze celem mogłaś być ty pani, by sprowadzać nieszczęście na osoby wokoło. Jesteś potencjalnie ośrodkiem zmian, a komuś te zmiany mogły nie przypaść do gustu. Nie zdziwił bym się jakby i Bolton sięgnął po takie sposoby, albo któryś z jego bękartów. I taka klątwa dobrze wymierzona może spowodować więcej szkód niż zgładzenie magią jednej konkretnej osoby. Mimo braku czasu, zajrzałem do naszych archiwów i poczytałem trochę. I jeśli magia powróci w pełnej sile to nie nastraja to mnie optymistycznie.


Młoda kobieta zamilkła na chwilę i uważnie obserwowała swego rozmówcę z lekko zafrasowaną miną.
- Co więc, o uczony mężu, proponujesz bym zrobiła w sprawie domniemanej klątwy?
Grey zmarszczył czoło i zapytał:
- Czyżby śmierć Boltona nie była jedynym wypadkiem w twoim otoczeniu? Opowiedz proszę. Może się liczyć każdy szczegół. Im więcej się dowiem, tym większa szansa, że coś znajdę w archiwach.
Margeary ponownie zamilkła na dłuższą chwilę.
- Cóż… nie mogę przecież oszukiwać inkwizycji - prychnęła - Mój kochanek, zmarł w okolicznościach niepokojąco podobnych do tych, które spotkały mojego biednego męża.
- Hmm, rozumiem, że ciężko o tym mówić, ale możesz podać szczegóły tych okoliczności?
- Szczegóły?
- westchnęła - Nie obudzili się. Po prostu. Podejrzewaliśmy truciznę, ale moja babka kazała zbadać ciała Maestrowi. Znaleziono ugryzienia węża… lub węży. Niefortunny zbieg okoliczności, albo klątwa… albo zamach. Tylko dlaczego ja wciąż żyję?
- Węże same z siebie nie atakują, trzeba je jakoś sprowokować. Hmm, do tego ktoś musiał przynieśc tego wieża czy węże i potem je zabrać. Gdyby nie lektóra pewnych dizął z archiwum, stawiał bym, że macie wśród swoich służących czy strażników zdrajcę. Ale tak, pewności nie ma.
- Hmm, szkoda że nie mogłem obejrzeć ciał, a właściwie moi ludzi… mogli by wysnuć jakieś wnioski.


Margeary prychnęła.
- Idąc za przykładem Lannisterów, palimy naszych zmarłych na wszelki wypadek… zwłasza tych, którzy mogli zginąć w wyniku jakichś nadnaturalnych działań.
Tyrellówna nachyliła się ku inkwizytorowi, wksponując okolony czarną, wdowią koronką dekolt.
- No ale to podobno ja jestem okiem cyklonu? To na mnie nałożono klątwę? Może to moje ciało powinien pan zbadać?
Grey uprzejmie spojrzał na podsunięty biust i nie zrażony kontynuował:
- Wszystko co powiedziałem to przypuszczenia, mimo rozległej wiedzy magii nie studiowałem. Jedyne co mogę w tej chwili zrobić to studiować archiwa. A do badań się pani nie zgłaszaj pochopnie, czytałem traktaty o takich badaniach i wież mi. Wiele z badanego obiektu nie zostaje.
- Pozostaje mi tylko prosić by gdy ponowne zdarzy się… wypadek zachować ciało. Oczywiście z wszelkimi podjętymi środkami ostrożności.
- Zobaczymy, czy będzie kolejny raz
- Margeary z westchnieniem porzuciła próbę uwiedzenia Greya - Plotki szybko się rozprzestrzeniają… Im jednak dalej od źródła, tym trudniej w nie uwierzyć. Pokładam me nadzieje w Lannisterach, którym przyda się zastrzyk szlachetnej krwi i pomoc w pozbyciu się plagi pijawek.
- Oboje dowiedzieliśmy się rzeczy, które należy przemyśleć. Rozważyć z doradcami…, proponuje spotkajmy się ponownie jutro. Chyba , że coś jeszcze wymaga naszej uwagi już dziś?
- Ja mam czas - stwierdziła - Ale oczekuję w zamian sporych profitów. Podobnie Najwyższy Septon… ale jego czas goni, uszczuplając z dnia na dzień zapasy żywności w mieście. Proszę więc nie przeciągać zbędnie negocjacji… Dla dobra obywateli.

Margeary uśmiechnęła się szeroko i wstała. Dygnęła dwornie i czekała na ostatni w tej rozgrywce ruch Inkwizytora.
Grey także wstał i lekko się skłonił.
- Nic co czyni inkwizycja nie jest bezcelowe, pani. Ufam, że klątwa okaże się tylko zbiegiem okoliczności i spotkamy się jutro w równie dobrych nastrojach jak dziś.
Pożegnali się w promieniach południowego słońca. Maergeary, choć dbała o pozory, wydawała się nieco nieswoja na tle przepychu, którym chciała oszołomić Inkwizytora.
 
Mike jest offline  
Stary 05-09-2013, 18:52   #112
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Mgła kładła się na spokojnej zielonej tafli przysłaniając brzegi jeziora, niebo i słońce wraz z nim. Płyneli dziwnie długo, aż Yrsa zaczęła podejrzewać, że jakimś cudem ominęli wyspę i zaraz rozbiją się o skały po drugiej stronie jeziora. Otoczeni mleczną poświatą rozmąconego przez białe opary światła brnęli jednak dalej.
- Wiedziałaś, że Tuatha była moją żoną? - Yezzar przerwał ciszę, zwracając się do małej Thalee, która usadowiona na jego zdrowym kolanie próbowała właśnie pożreć własną pięść - Tak właśnie było.
Przez chwilę milczał i wpatrywał się w mgłę, jakby była płótnem, na którym ktoś wymalował jego wspomnienia.
- Żyliśmy razem w Górach Księżycowych. W miejscu zwanym Iomlan - Yrsa nie musiała widzieć jego ściągniętej bólem twarzy by rozpoznać w głosie bajarza, że opowieść nie skończy się dobrze - To dolina, do której prowadzą dwie ścieżki. Jedna, którą się przychodzi i jedna, którą się odchodzi. Skorzystaliśmy tylko z tej pierwszej i nigdy nie opuściliśmy doliny. Nie musieliśmy, Tuatha była wielką szamanką. Przynoszono jej dary z najodleglejszych zakątków Gór, a i Iomlan było żyzne, miało strumień bogaty w ryby i gaj, w którym rodziły jagody. Czasem polowałem też na ptaki, które przelatywały wysoko nad doliną, ale Tuatha tego nie lubiła. Mówiła, że jeszcze ustrzelę swojego przodka…
Ponownie ucichł, a w uszach Yrsy szumiał strumień Iomlan i brzmiał surowy głos kobiety.
- Pewnego dnia ustrzeliłem sokoła. Ptak nie skonał od razu - w głosie Yezzara pojawiła się gorycz - Poczekał, aż przybiegnie moja piękna żona. Spojrzał na nią swoim niebieskim okiem, machnął skrzydłem, rozorał ziemię pazurem i dopiero zdechł.
Thalee była widocznie śpiąca, więc kulawiec przyciągnął ją do piersi i owinął w miękką zajęczą skórkę.
- Tuatha nie chciała słyszeć o zjedzeniu ptaszydła. Wzięła swój kościany nóż i rozdarła mu brzuszysko, a gdy flaki wylały się na trawę, przysięgam że były sczerniałe, jak członki zaatakowane przez mróz.
Yrsa poprawiła pled, który narzuciła na plecy, by chronił od wilgoci. Powietrze zrobiło się zimne i koliło w płuca.
- Tuatha pobladła. Gdy spytałem co to oznacza, pchnęła mnie swym kościanym nożem w kolano. To było jakby rozdarła mi serce soplem lodu. Moja piękna żona stanęła nade mną i spojrzała na mnie tak, jakby mnie nie znała. “Pora na mnie” powiedziała “Idę na Północ. Wrócę, ale nie do ciebie. Idź swoją drogą jeśli dasz radę.”
Na twarzy Yezzara rysował się ból zdrady, a głos uwiązł mu w gardle.
- Dowiedziałem się, że ruszyła na Północ, daleko poza ziemie, które znaliśmy, a potem jeszcze dalej. Kiedy wróciła, nie postarzała się nawet o dzień, choć od kiedy mnie opuściła minęło blisko dwadzieścia lat. Wciąż była moją piękną żoną, choć chyba o tym nie pamiętała, gdy wzięła sobie tego młodego wodza. Może w ogóle niczego nie pamętała? Gdy patrzyłem na nią ze swojego cienia, nie widziałem w jej twarzy niczego co mógłbym nazwać swoim.
Yezzar zwiesił łysą głowę i wytarł kciukiem ślinę z kącika ust śpiącej Thalee.
- Tak długo czekałem na jej powrót, łudząc się, że to co mi uczyniła miało jakieś ukryte znaczenie. Nie chciała mnie ze sobą zabrać, bo wiedziała, że czeka ją niebezpieczna droga, albo coś równie słodkiego.
Cisza przerwała opowieść Yezzara. Nie dokończył, nie wyznał, że się mylił, że tak naprawdę Tuatha trwała przy nim dla zabicia czasu w oczekiwaniu na znak, że nie był dla niej niczym więcej niż ciepłym ciałem w chłodną noc. Nie powiedział tego.
Mgła zaczęła się podnosić, a wzrok Yrsy padł na krótkie, pokrzywione i przeżarte przez glony molo przyssane do lesistego brzegu, jak chorowita pijawka. Coś co początkowo wzięła za porośnięty mchem pniak, podniosło rękę i przywołało ich gestem.
- Zielony Człowiek - mruknął Yezzar - Pilnuje drzew.
Gdy przybili do brzegu, strażnik lasu okazał się zgrzybiałym staruszkiem, zgarbionym wiekiem i pokrytym zielonymi tatuażami od stóp, po czubek, łysiejącej głowy. Był też całkiem nagi i chyba szczęśliwy. Uśmiechał się szeroko, pokazując trzy poczerniałe zęby, które zostały mu w bladych dziąsłach.
- Poczekam na ciebie tutaj - oznajmił Yezzar tonem nieznoszącym sprzeciwu. Rozłożył się na ławce, z Thalee w ramionach i przykrył ich oboje grubym kocem - Nie zabaw długo.

~"~


Yrsa szła za starcem ścieżką, która była ledwo widocznym szlakiem pośród gęstwiny. Do obowiązków strażnika drzew nie należało najwidoczniej pielenie ogrodu. Wreszcie mężczyzna stanął. Dotarli chyba na miejsce, choć w oczach wojowniczki nie różniło się ono niczym od pozostałych, które minęli.
Nie była to polana, ani zagajnik, po prostu miejsce pośród drzew. Starzec wskazał jej jednak biały pień i odgarnął zasłaniające go mchy. Wyrzeźbiona w nim twarz, w przeciwieństwie do pozostałych, które Yrsa widziała w świętych gajach wyglądała na uśpioną. Drewniane lico pokrywały drobne pęknięcia i czerwone żyłki porostów, jednak cicha postać trwała niewzruszona w swym wiecznym śnie.
Starzec przeciągnął dłonią po rzeźbie z wyraźnym szacunkiem, a następnie zwrócił się do Yrsy. Pociągnął ją za rękaw i wskazał usypane z liści i mchu posłanie, którego wcześniej nie zauwazyła. Starzec pokiwał głową w milczeniu, jeszcze raz wyszczerzył w bezzębnym uśmiechu i opuścił senny zakątek, pozostawiając Yrsę sam na sam z Drzewem.
Mnich wyraźnie chciał by tu spała. być może to we śnie miały do niej przyjść odpowiedzi?
Przysiadła na miękkim leśnym runie i od razu ogarnęło ją znużenie. Powietrze było ciężkie, a głowa sama opadała i układała się do snu. Po czaszką kotłował się natłok myśli - twarze, głosy i przypisane im opowieści. Szum przeszedł w ciszę, a gdy Yrsa ponownie otworzyła oczy, jej spojrzenie padło na malowaną w tańczące cienie ścianę jaskini.
Gdzieś za jej plecami płonęło ognisko, oświetlając pieczarę i istoty, które w niej przebywały. Cienie były wielkie i przerażające, nieludzkie. Yrsa bała się odwrócić, bała się odetchnąć. Próbowała trwać w zupełnym bezruchu. Nie chciałą zwrócić uwagi tych, do których należał ten sen.
Nie udało się. Usłyszała czysty, jak dzwon śmiech i zobaczyła jak jeden z cieni odrywa się od pozostałych. Postać urosła i zmieniła kształt przyjmując postać wielkiego kota. Powoli ruszyła w w jej stronę, przysłaniając jej światło ogniska i pozostałe cienie. Wreszcie kobieta poczuła ciepły oddech na karku i łaskotanie futra na swym nagim ciele. Zamarła w bezruchu i zamknęła oczy z nadzieją, że gdy je otworzy na powrót znajdzie się w cichym, zielonym lesie, pod opieką Starych Bogów.
Ciepło stworzenia nie znikało. Jego ciało napierało na Yrsę, dociskając ją twarzą do ziemi. Poczuła na karku szorstki, wilgotny język. Jego powolne ruchy rozluźniały mięśnie i budziły niepokój w sercu. Język wędrował, wzdłuż nabrzmiałej tętnicy, za uchem, po kręgosłupie, wywołując dreszcz i pobudzając w niej nieznane uczucie. Yrsa nigdy nie była kobietą, która pokazywała brzuch i spuszczała wzrok, ale pod ciepłym, włochatym cielskiem wiła się i niemal miauczała, błagając o coś, czego nie potrafiła nazwać.
Nagle bestia zatopiła w niej kły i coś innego. Ból przemieszał się z ekstazą, a gwałtowne ruchy z groźnym pomrukiem.
Zaskoczona, Yrsa otworzyła oczy. Zobaczyła złotą grzywę i krew skapującą z ugryzienia na piach. Na ścianie jaskini byly już tylko dwa cienie. Kobieta i mężczyzna, splecieni w namiętnym i dzikim uścisku.
Był strach, był ból, przyszła i ekstaza, rozmazując wszystko w chmurze złota i krwi.

~"~


Yrsa obudziła się z krzykiem rozkoszy na ustach. Słońce przeświecało przez czerwone liście Drzewa Bogów. Lewa ręka szczypała płytkim, krwawym zadrapaniem, a między nogami rozlewała się wilgoć, nie tylko jej własna.
Biała twarz drzewnego boga spoglądała na nią z uśmiechem.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 05-09-2013 o 18:54.
F.leja jest offline  
Stary 09-09-2013, 22:32   #113
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Morze budziło niepokój. Mewa miała początkowo wrażenie, że to żałoba barwi niebo i słoną otchłań ponurą szarością. Jednak gdy patrzyła po gębach swoich ludzi, widziała w nich to samo zagubienie. Coś unosiło się w powietrzu i osiadało jak kurz na każdej płaskiej powierzchni.
Dina zwróciła na to uwagę jako pierwsza. Od tej pory Mewa coraz częściej widziała członków załogi z zasłoniętymi ustami. Używali chust, szali, podartych szmat, wszystkiego co wpadło im w ręce. Niedługo potem wyszli z chmury pyłu.
Niepokój jednak nie zniknął. Ludzie nigdy nie spotkali się z podobnym zjawiskiem. Nie rozumieli skąd wziął się kurz, a to czego nie rozumieli budziło w nich gniew. Cztery statki pod dowództwem Irgun były, jak cztery beczki alchemicznego ognia. Wystarczył nieopatrzny wstrząs by wybuchły krwawe bójki. Mewa musiała znaleźć inny sposób na wyładowanie emocji. Wybrała podążanie za Duchem i atak na Dreadfort.
Nie spóźniła się za bardzo. Choć mury zewnętrzne twierdzy zostały zdobyte, to sam zamek wciąż trwał nietknięty. Duch coś szykował. Jego ludzie byli ponurzy. Szybko dowiedziała się dlaczego. Jej ludzie byli żądni krwi.

~”~


Czas mijał, a z zamku nie było żadnej odpowiedzi. Duch czekał. Na rzece pojawił się statek Mewy i trzy ze Szczęść Marielli. Nie mógł się spodziewać więcej. Utrata dowódcy musiała wstrząsnąć dynamiką załogi.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 13-09-2013, 16:05   #114
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Ja, Morrigan. Królowa duchów.

Tyle że gdy król przychodzi, ściąga koronę i opuszcza gacie, by podzielić się z królową swoim pożądaniem, królowa tak samo rozkłada nogi jak każda inna kobieta. Albo podobne znajduje dla siebie wymówki. Yrsa siedziała wśród czerwonych liści coraz bardziej pewna tego, że wolałaby własną kobiecość zdusić pod obcasem albo zostawić gdzieś, odwiesić na kołek, by czekała na lepsze czasy. Bo była wojna, bo na wojnie walczą i rządzą mężczyźni, a kobiety rodzą się do uległości, do tego, by być zdobywane, a nie zdobywać. Bo nawet królowa pod królem w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że lubi być brana, lubi, jak ktoś ma nad nią władzę.

Nie wracała długo, choć obiecała kalece, że nie będzie zwlekać i nie spędzi wśród drzew więcej czasu niż to konieczne. A jednak siedziała pod czerwonolistnym olbrzymem dobrą godzinę, usiłując sobie wmówić, że nic tak naprawdę się nie stało. Kiedy się nie poruszała, nawet się jej to udawało. W bezruchu lędźwia nie promieniowały na całe ciało błogim, słodkim bólem, a spomiędzy nóg nie wypływał lepką strugą koronny i niezbity dowód na to, że owszem, stało się i już się nie odstanie. Co do tego, kto ów dowód pozostawił, nie miała wątpliwości. Nie potrzebowała do tego nawet owego krwawego podpisu, rozciętej skóry we wnętrzu dłoni, która się kiedyś zabliźni w czerwoną kreskę, podobnej uśmiechowi drzewa bogów, pod którym położyła głowę do snu. W śnie już nie miała wątpliwości, ciągle drapało ją w gardle od imienia wywrzeszczanego pod wpływem przelewającej się fali przyjemności. To, że w końcu nazwała go po imieniu, a uparcie się przed tym wystrzegała od tygodni, drażniło ją tak samo, że się nie sprzeciwiła temu parzeniu się gwałtownie jak zwierzęta, że tak naprawdę chciała i nawet przez myśl jej nie przemknęły obietnice składane innemu.

Morrigan. Królowa duchów. A juści. Suka w rui, a nie królowa.

Naga Yrsa siedziała nieruchomo w zimnych wodach Oka Boga, zasłonięta szemrzącymi cicho zielonymi ścianami tataraku. Kreśliła w wodzie okręgi białym patykiem, który podniosła spod czardrzewa, i przyglądała się krwawemu uśmiechowi na swojej dłoni. Zadrapania, które nagle zaczęło jej urastać do symbolu boskiej woli. Bogowie postanowili, że ona i Kot albo się wzajemnie zniszczą, albo będą działać razem. Po co? A bogowie raczą wiedzieć...

Yrsa siekła wodę białym patykiem. Był jeszcze jeden problem. Wydawało się to kuriozalne, ale nie widziała żadnych powodów, dla których nie miałoby mieć miejsca. Dobrze pamiętała, że w pewnym momencie otworzyła oczy. Innych cieni nie było, a lew...

... powinien być czerwony, a nie był

***

Yezzar drzemał na pokrytej mchami ławeczce przy molo, nawet we śnie tuląc kurczowo dziewczynkę do piersi. Przyklękła przy nim i głaskała go palcem po łysej, pobliźnionej czaszce, aż wreszcie się obudził, cały czas przymykając powieki, bo na twarz kapała mu woda z jej mokrego warkocza.
- Jest i odpowiedź – mruknęła Yrsa, niechętnie, ale przecież obiecała mu, że powie. - To możliwe. Bogowie mogą stworzyć takie więzy. Jeśli chcą. Powiedz mi coś, Yezzar... Nienawidzisz Tuathy? Za to, że cię zostawiła?
Przez chwilę walczył jeszcze z pozostałościami snu.
- Byłoby łatwiej - odchrząknął i zaśmiał się nieco żałośnie - Ale ja ją zawsze kochałem.
Machnął ręką beztrosko - Co ci bogowie dali?
- Odpowiedź na pytanie, które zadałam. I na takie , których nie zadawałam i nie wiedziałam, że powinno mnie to ciekawić. He… - zamilkła na chwilę. - Nic namacalnego, mam nadzieję. Chcesz, powiem ci coś, chociaż nie pytałeś. Nie jako wódz. Jako kobieta. Chcesz?
Zaciekawiła go. Skinął głową.
- Przez te wszystkie lata w Iomlan, dlaczego ty, a nie jakikolwiek inny. Dlaczego nie każdej nocy inny, który przyniósł jej dary. Sądzę, że jednak cię kochała.
Opuścił głowę, ale nim ukrył twarz, zobaczyła wyrytą na niej żałobę.
- Wiozę kości Tuathy - oznajmiła Yrsa już zwykłym tonem. - Będziesz musiał zająć się pogrzebem.
Skinął głową w milczeniu.

***

Obóz, o dziwo, stał jak poprzedniego dnia. Klanowcy i rycerstwo z Doliny nie rzucili się sobie do gardeł, gdy tylko odwróciła się i przestała patrzeć. Yrsa nie była pewna, czy wytrzymają do końca zimy ze ściśniętymi zębami i pośladkami... ale wiele wskazywało na to, że dadzą radę. Padło tylko kilka trupów, w wyniku pijackich burd i źle wymierzonych zalotów. Ani mniej, ani więcej niż to się dzieje po jednej nocy w każdej pozostawionej samopas armii.
- Baranek z dolinki beczał tak głośno – zrelacjonował jej Modrzew przy śniadaniu – że nie musieliśmy go pilnować. Wszystkich postawił na nogi.
- Ale – Ghzeb siorbnął z łyżki i postanowił oddać doliniarzowi sprawiedliwość – nie poddał się bez walki.
- Można powiedzieć – podsumował dziki z czymś na kształt podziwu – że uległ przeważającej sile wroga.
- Ach tak – mruknęła Yrsa zdawkowo i obróciła się, by otaksować ser Mortona, siedzącego przy niedalekim ognisku. Dziedzic Waynwoodów nie miał już pęt, za to minę mocno nietęgą i zagubioną. Cathill oddała mu większość jego przyodziewy, ale sądząc z dumnego spojrzenia jedynowładcy, jakim wojowniczka obrzucała każdego, kto podchodził na krok do jej własności, zrobiła to tylko po to, by mieć więcej szmat do zdzierania, gdy znowu ochota ją zeprze. Doliniarz, choć zagubiony, na nieszczęśliwego nie wyglądał i Yrsa uznała po raz kolejny, że Cathill jest dużo lepszym materiałem na zimowego wodza niż ona sama. Cathil nie miała problemów z byciem kobietą.
- A Conner przysłał ci zabawkę – przypomniało się Modrzewiowi. - Malutkiego człowieczka z oczyskami zielonymi jak bagienne ognie, z gębą w błocie i wodorostami wplecionymi w kudły.
- Błotniaka?!


Nieś mnie, rzeko
Za strome brzegi
Gdzie pola, moje pola
Gdzie lasy, moje lasy


Nad ogniskami północnych klanów niósł się rozedrgany tęsknotą głos niewidocznego dla Yrsy śpiewaka. Stary Ceber szarpał brodzisko. Wódz Flintów i Norreyów mierzyli się spojrzeniami. Każdy chciał wracać do domu, ale żaden nie chciał powiedzieć tego pierwszy.

Ty nieś mnie, rzeko
W moje rodzinne miejsca
Gdzie mieszka moja piękność
Niebieskie ma oczy


Każdy tęsknił, a tu nie mieli czego szukać. Dolina to też nie była ich wojna, jak i ta z Lannisterami, na którą ich Yrsa wysłała, do społu z lordem Dreadfort.
- Błotniak zna i pokaże ścieżki, których nie znają ludzie Boltona. Zna też miejsca i czas zmian wart i patroli – oznajmiła Yrsa spokojnym głosem kogoś, kto wcale nie zostanie za chwilę opuszczony. - Conner czeka w Strażnicy nad Szarą Wodą.
- Przeprowadzą nas? Poprą?

Jak nocka ciemna
Jak rzeczka bystra
Jak samotny księżyc
Na niebie czeka mnie ona


Yrsa potarła pobliźnioną skroń.
- Ciężko będzie. Jest was parę tysięcy.
- Co Reed rzekł?
- Że nie przepuści okazji do popędzenia Boltona z Przesmyku.
Stary Ceber wybuchnął głośnym, serdecznym śmiechem. Uderzał się po udach z uciechy, a na koniec cały się zapluł.
- Idziemy, Yrsa, dziewczyno. Przejdziemy błota małymi grupkami. A potem... - spojrzał groźnie na pozostałych wodzów – potem zaszyjemy się na bagnach i poczekamy. Na ciebie. Jak zejdziecie z gór, weźmiemy Oskórowanych w dwa ognie.

Za mgłą ogienek
Jakże on jeszcze daleko
Ty mi, wietrze, pomóż
Miłej wiadomość szepnij
Wiem, że czeka mnie moja piękność
Wypatrzyła w noc oczy


***

Na niebie wisiały ciężkie ołowiane chmury, co i rusz zrywał się wiatr, a jak zaduło, to jakby łeb miało urwać. Yrsa chowała się szerokimi plecami Waynwooda i co i rusz zerkała podejrzliwie na chorągwie, pod którymi stały główne siły Doliny.

Wymanewrowanie Kota poszło jak z płatka. Klanowcy wyrwali do przodu do powitań i boćkania, jakby Reyne'a parę lat nie widzieli, a nie kilka dni temu. Zamieszanie spotęgował Morton Waynwood, który chyba upatrzył sobie w przedstawicielu Wiary wybawiciela ze swych problemów, prawdziwych i wyimaginowanych, dopadł go i nie chciał puścić. Yrsa ociągała się i wreszcie została z tyłu, kiedy cała kawalkada ruszyła do środka obozu i porwała Kota ze swoim nurtem.

- Odejdź – rzuciła wojowniczce, która trzymała chorągiew z czerwonym kotem. - A to zostaw.

Odczekała, aż rejwach ustanie. Położyła sztandar na ziemi, rozejrzała się szybko. To było głupie i czuła się głupio... ale w końcu głupsze rzeczy już w życiu robiła. Popluła na rękę i potarła mocno namalowanego na chorągwi kocura. Potem raz jeszcze. Żadna barwa nie wychodziła na wierzch spod czerwieni. Nie było tu nic, czego Yrsa sama by nie zaplanowała i nie umieściła. Bogowie może i mogą czynić dziwne rzeczy... ale może i zdarza im się mylić. Odetchnęła z ulgą i już miała podnieść się z klęczek, kiedy znowu zaduło. Zapachniało ambrą. Kot musiał odprowadzić kawalkadę, podkasać szaty i wrócić biegiem, by zajść ją od tyłu.

- Wolałbym, żebyś mnie tym razem uprzedziła, jak zaczniesz majstrować nowy cud.

Ja bym wolała, żebyś zachodził od frontu.

Yrsa zamarła. Przełknęła ślinę, bo krew zadudniła jej w uszach i wybiła na twarz czerwone rumieńce. Nie z powodu snu, nie ze wstydu i zażenowania. To był Kot, a nie Oberyn Martell. Yrsa była solennie przekonana, że nawet po tym śnie w razie czego zeżre go na surowo, razem z butami i łańcuchem z gwiazdą, osadzi jednym słowem na miejscu, jak kilku paniczyków przed nim osadziła. Przestraszyła się, że jakimś cudem domyśli się, o co go podejrzewała, że ją znienawidzi i Yrsa straci przyjaciela. A nie miała ich na pęczki, by pozwolić któremukolwiek odejść.

- Nic nie majstruję – odezwała się z wymuszonym spokojem i wstała, podnosząc chorągiew do pionu. - Ptak sztandar obsrał. Pewnie na szczęście, he? - oparła się o drzewce. Przyjrzała się gębie Reyne'a, z której, niestety, niestety, nie schodziło niedowierzanie, i straciła pewność siebie. Co prawda nie obcierała się codziennie o ród Lannisterów, widziała tylko raz, jak Jaime tłukł się na dziedzińcu Winterfell, i z daleka na uczcie królową Cersei, piękną i zdegustowaną serwowanymi potrawami albo i czymś innym. Najbliżej przyjrzała się Tyrionowi, bo karzeł zaczepił ją na korytarzu i zagaił szeptem, czy są tu jakieś dobre burdele... choć on akurat nie był chyba najbardziej reprezentatywnym przedstawicielem rodu. Yrsa otworzyła usta. Reyne co prawda był błękitonooki, a mogła przysiąc, że królowa i jej brat mieli zielone oczy... ale gdyby ich postawić obok siebie, śmiało mogliby uchodzić za rodzeństwo.

- Eee... - oznajmiła Yrsa mało inteligentnie, uciekła wzrokiem w burzowe chmury i zacisnęła mocniej rękę na drzewcu. - Trochę... się narobiło, Reyne – z każdym słowem odzyskiwała pomału rezon. - Musimy pogadać. Nadwyrężoną cnotą Wanwooda i jego problemami moralnymi możesz zająć się później. Ja jestem ważniejsza.
Kot westchnął i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Tak, jesteś - odparł, po chwili skrzywił się i mocniej owinął płaszczem - Chodźmy jednak gdzieś, gdzie mniej wieje.
- Dobrze - wbiła chorągiew w ziemię i pokazała palcem skupisko głazów z dala od obozu. - Tam. Może być? - nie czekając na odpowiedź pomaszerowała w kierunku kamulców. Kiedy Reyne ją dogonił, siedziała już wygodnie w osłoniętym obniżeniu pomiędzy skałami, potargana i nastroszona jak kruk po przeleceniu kontynentu.
- Powiedz no mi coś. Jesteś moim przyjacielem?
Przysiadł, by skryć się przed wiatrem. Zastanowił się poważnie nad jej pytaniem.
- Tak - odpowiedział wreszcie.
- To powiedz mi jeszcze, jako mój przyjaciel… jakie polecenia dostałeś po procesie. Od Wróbla, Greya czy kogokolwiek.
- Pełnić obowiązki Wysokiego Septona. Zgarnąć Dolinę do trzódki Wiary. Grey chciał żebym dla niego szpiegował, ale jestem pewien, że poradzi sobie bez mojej pomocy - wzruszył ramionami - Grey chyba wszystkich próbuje zwerbować, tak z przyzwyczajenia.
- To straszne pierdolenie - oceniła Yrsa po chwili milczenia. - Kiedy Wróbel nam ciebie rzucił w worku, pod miastem stały ledwie trzy setki klanów. Nie mógł wiedzieć, że będę wracać do Doliny. Nie mógł wiedzieć, jakie hece zaczniemy wspólnie wyczyniać, bo ja tego nie wiedziałam. Chciałam wracać do domu.
- Nie mógł - zgodził się Lothar Reyne - Ale on nie dał mnie tobie, dał mnie Dolinie, a że akurat ty stałaś na czele ludzi Doliny, choćby i dzikich Klanowców - uśmiechnął się z przekąsem - To kazał mi z Tobą iść. Nie dawał mi poleceń… miałem nauczyć się pokory i innych bzdur. Dał mi tytuł, do kórego mam dorastać. To w gruncie rzeczy prawdziwy Święty Człowiek.
Yrsa trawiła wyznania, aż w końcu uznała, że jednak uwierzy.
- W gruncie rzeczy… to chyba jednak głupi trochę jesteś. Choćbyśmy się oboje usrali z wysiłku po pachy, choćbyśmy mu Dolinę w zębach przynieśli, to nie dostaniesz tego tytułu, wiesz? Nie będziesz miał łańcucha najwyższego septona Eyrie - zamachała ręką.
Kot patrzył na nią z lekkim rozbawieniem.
- Na to nie mam wpływu - prychnął - Zobaczymy. Mogę jedynie robić, to co mogę zrobić - zaśmiał się - A może spadnie na mnie złoty deszcz.
- Że co spadnie? - powtórzyła Yrsa machinalnie. - A, nieważne. Ja wiem, co spadnie… - Twoja szczęka - pokaż rękę.
- Ach - wyciągnął lewą łapę, owiniętą lekko zabrudzonym białym bandażem - To mi nie dawało spokoju. Co ci się znowu uroiło? Jakiś cud, zapewne.
- Mówiłeś komuś, że ci kazałam?
Zaprzeczył.
- No powiedz, o co chodzi?

Taki był rozbawiony, taki beztroski, że Yrsie zrobiło się głupio. Ten doskonały nastrój miał się zaraz spsuć. Przygryzła wargi rozwinęła bandaż z własnej ręki.
- Nie uwierzysz, bo nigdy nie wierzysz… Nieważne. Stało się coś dziwnego. Nie mogę cię przywiązać do drzewa. Nie mogę skrzywdzić. Nie mogę zdradzić. Jakimś cudem… - pokazała szramę na dłoni - O…
Spojrzał na jej dłoń i odwinął swoją. Bliźniacze szramy drwiły z niego krwawymi uśmiechami. Milczał z pochmurną miną.
- Co to ma znaczyć?

Wytłumaczyła. Długo, szeroko i dokładnie, nie pomijając małych świństewek i całkiem duzych podłości, jakie mu wyrządziła od kiedy Najwyższy Septon postanowił, że połączenie ich wyrokiem to doskonały pomysł na przyszłość dla Doliny. Kot, jak zwykle, nie uwierzył.

- Znowu gadasz mistycznie - skrzywił się i ponownie spojrzał na dowód jej słów. Wziął jej dłoń w swoją i podetknął sobie pod nos, badając dokładnie każde zagięcie i każdą plamkę, jakby mógł wyczytać z nich przyszłość. Czuła na skórze jego ciepły oddech i zaczynało ją to drażnić - I co w związku z tym zamierzasz?
Wyrwała mu dłoń i schowała ją pod płaszczem. Ona nie musiała przyglądać się cięciom, i tak była pewna, że są identyczne.
- Zaprzestać głupich żartów. Bo mogą mieć implikacje. I zrób to samo… bo cokolwiek to jest, pewnie działa w obie strony. Odechciało mi się już sprawdzania. Poza tym, nic a nic się nie zmieniło, Reyne - oznajmiła twardo. - Nic. Idziemy do Doliny Arrynów. Udekorujemy blanki głowami popleczników Boltona. Potem pójdę na Przesmyk, a ty idziesz ze mną. Zrzekniesz się funkcji przed Wróblem, jeśli będzie trzeba. Ten tytuł i łańcuch jest nieważny. To tylko stopień na bardzo długich schodach. Doliniarze i tak nie idą już za tobą dlatego, że Wróbel cię namaścił. Idą, bo ty to ty. Potem wrócimy, Reyne, po ten właściwy tytuł i właściwy łańcuch.
Zwiesił głowę i zanurzył dłonie w zmierzwionych złotych lokach.
- I co ja mogę - mruknął - Sprzeciwić się? - zaśmiał się gorzko. - Co cię pcha, Yrsa? - podniósł na nią smutne błękitne oczy - A może coś cię ciągnie? Twoi bogowie? Zemsta? Co?
- Wyrzuty pieprzonego sumienia. Pokuta. Poczucie obowiązku. Sny. Wybierz sobie, co chcesz. To mało istotne. Chciałeś zetrzeć lwy z powierzchni ziemi. Będziesz miał, co chciałeś. Nie spocznę, dopóki nie zawieszę ci na szyi łańcucha Namiestnika Zachodu. Bo wiem, że jeśli to zrobię, moi bogowie się do mnie uśmiechną. I również Boltonowie przestaną istnieć.
- Yrsa - zawahał się - Nie chcę byś straciła życie w mojej walce. Są inne sposoby by odkupić winy, czy obłaskawić bogów.

Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Nie tylko nie wierzył, ale i nic nie rozumiał. Do tego, był wkurwiająco odporny na naukę.

- Lotharze - warknęła w odpowiedzi, bo właśnie jej przypomniało z całą mocą, jak Reyne okrutnie ją wkurwia. - Czy nie mówiłam ci, że jednak trochę głupi jesteś? Dolina to twoja walka czy moja? Jak pójdziesz na Mur, to co tam, twoim zdaniem, będziesz robił? Czyjej sprawy bronił, he? Nie ma twojej i mojej walki. Jesteśmy my. Bądź uprzejmy przyjąć to do wiadomości i przestać pieprzyć bzdury. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Robię, co chcę.
Reyne patrzył na nią przez chwilę w ciszy, a potem się uśmiechnął i wiatr przestał nagle być taki dotkliwy.
- I od kiedy ty w bogów wierzysz, i potrzebę ich obłaskawiania, co? - rzuciła mu jeszcze przez ramię, wspinając się na głaz. Reyne wstał i chwycił ją za rękę.
- A od kiedy ty się rumienisz na mój widok? - zażartował. Gdyby nie ten rozbawiony ton, Yrsa pewnie znowu stężałaby z obaw, że się domyślił, co robiła ze sztandarem. A tak... Myśl sobie co chcesz.
- Od kiedy muszę przejechać cały dzień z wiatrem wiejącym prosto w pysk, żeby tego widoku zaznać?
- Hm. Moje wytłumaczenie jest ciekawsze.
- No, słucham słucham - Yrsa porzuciła głaz, odwróciła się bokiem i rozpostarła przed szlachcicem długie po horyzont łany przyziemności, do której zdolny jest tylko ktoś, kto urodził się w chałupie krytej łupkiem lub strzechą. - Byle szybko, bo muszę się iść wysikać.
Reyne puścił jej rękaw i schował dłonie pod płaszcz.
- A to już moje wytłumaczenie - odparł - I będę je chował w sercu na jakąś ciekawą okazję.
- To i serce ci wyrosło, kiedy nie patrzyłam? - zadziwiła się Yrsa udatnie. - Cud nad cudy, zaiste. Idź już. Waynwood wymaga wsparcia. Zdarzyło mu się coś okropnego i nie umie sobie z tym poradzić.
- A co mu zrobiliście?
- Ktoś go przerżnął. Nie do końca wbrew jego woli.
- Straszne!
- Prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-09-2013 o 23:17.
Asenat jest offline  
Stary 22-09-2013, 14:13   #115
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Mewa nie była w najlepszym humorze. Tajemnicza przygoda na morzu napełniła ją najgorszymi myślami, a pogarszające się morale załogi nie poprawiały stanu rzeczy. Całe szczęście, że przynajmniej flota Ducha ocalała...bo można było spodziewać się najgorszego. Przepychała się niezadowolona przez obozujących pod murami twierdzy piratów. Docierały do niej tylko strzępki słów i rozmów, pełne lęku, sprzeczności i dziwnych opowieści. Dlaczego zamek nie został wzięty z marszu?! Być może kapitan dysponował sporą armią, jednak te siły na pewno nie były zdolne do prowadzenia długotrwałego oblężenia czy zdobywania fortyfikacji. To był rajd; jedyną przewagą piratów była szybkość i zaskoczenie, a to właśnie tracili, czekając po fortecą.

- Duchu!! - krzyknęła przez pół obozu, kiedy dostrzegła majaczącą gdzieś postać pirackiego dowódcy - Co, na święte jaja Utopionego, tu się kurwa dzieje?!

Duch nie zamierzał odpowiadać. Skinął tylko głową w stronę swoich rozmówców i skierował się powolnym krokiem w kierunku Mewy. Nie wyglądał na szczególnie zmartwionego, z dumą spoglądał na swoich ludzi i nieliczne trupy przeciwnika.

- Miło cię znowu widzieć. Nie mogliśmy się was doczekać, więc - Duch uśmiechnął się zadziornie. - Ale z deserem zdecydowaliśmy się poczekać na wszystkich.

Irgun skrzywiła się i splunęła, ale nic nie powiedziała. Była zmęczona, zła i w dodatku skacowana, harmider obozu boleśnie drażnił jej skołatane zmysły. Dodatkowo jak czarna chmura ciągnęła się za nią świadomość problemów, które czekały na rozwiązanie, po tym, jak jej mała flota nieoczekiwanie się rozrosła.

- Moi ludzie są spragnieni rozrywki - wpatrzyła się w górujące nad okolicą blanki - Idziemy pierwsi...Masz jakiś masz plan na zgryzienie tych murów? - podłubała z zamyśleniem w zębach - Nie mamy czasu czekać…i rabować też tu nie ma czego.
- Miałem nadzieję, że sami wyjdą - przyznał Duch. - Jednak bękart woli umrzeć w środku, czemu by więc mu w tym nie pomóc? Moi ludzie czekają w lesie, znaleźliśmy tylne drzwi prowadzące przez lochy do zamku - kapitan obrzucił przeciągłym spojrzeniem ludzi przyprowadzonych przez Mewę. - Jeżeli dacie radę, możecie szturmować zamek od frontu. To powinno skupić ich uwagę, podczas gdy Echel poprowadzi atak na ich tyły.

Beendrod wypowiadał kolejne słowa z takim namaszczeniem, jakby dzielił się planem podboju całego Westeros. Cieszył się zaś, niczym ktoś kto właśnie zdobył Królewską Przystań. W pojedynkę.

- Mhm.. - Mewa przygryzła w zamyśleniu wargę. Nie chciała się przyznawać przed kapitanem, i tracić twarzy, ale w zdobywaniu tak olbrzymiego kurewstwa dotychczas nie brała udziału. Z drugiej strony...mniejszy czy większy, zamek to tylko zamek. Żelaźni z powodzeniem dawali sobie radę z małymi kasztelikami czy wiejskimi fortyfikacjami, to zapewne tylko kwestia skali...Przechyliła głowę raz w jedną raz w drugą stronę, wyciągnęła przed siebie rozcapierzone palce, jakby coś mierząc, a w jej głowie zaczął kiełkować powoli plan.

- Duchu - zwróciła się lekko zadumanym głosem do pirata - a co zamierzasz zrobić ze statkami? Zabierasz je dalej w głąb Północy…?

Pirat błysnął zębami w drapieżnym uśmiechu.

- Nie. Osiądę ze swoimi na lądzie, znajdą sobie kobiety i założą rodziny - Donnchad zastanawiał się przez krótką chwilę. - Jasne, że wrócimy na morze. Ta strona Westeros jest zdecydowanie zimniejsza. Nie wspominając już o luksusach, jakie nigdy nie zawitają do całych tych przeklętych królestw. Zresztą nie jesteśmy na Smoczej Skale - zauważył Beendrod. - Tu drewna raczej wam nie zabraknie.

- Drewna nie, ale czasu tak..kto wie, czy odsiecz nie jest już drodze. Statek rozłożyć byłoby szybciej... - Mewa splunęła na ziemię i zatarła plwocinę stopą, rysując na ziemi prowizoryczny plan - Zostawisz mi część zbrojnych i łuczników...w tunelu i tak żaden z nich pożytek...Niech cieśle okrętowi zastrugają trochę drabin, a jak nie starczy, to zostają nam jeszcze liny. A z jakiegoś solidniejszego pniaka zrobimy taran - wskazała nogą na zakreśloną linię - uderzymy na mur w trzech miejscach, przy bramie, tu i tu. W tym czasie chyba zrobisz użytek z tego przejścia, i otworzysz nam od środka? - przymrużyła oko, wpatrując się w Ducha - Będę potrzebowała większości sił tu pod murami...chyba że wolisz się zamienić. Równie dobrze mogę iść pod ziemię - wzruszyła ramionami, nie dodając jednak że po stokroć wolałaby tą opcję. Mały oddział, szybkie uderzenie...a od myślenia od tym, co trzeba przygotować do ataku na mury zaczynała ją boleć głowa.

- Nie. Obawiam się, że moi ludzie lepiej poradzą sobie w lochach. Do pomocy będziecie mieli najemników Boudena. Wydają się być doświadczeni w tego typu atakach. Poprowadzę swoich ludzi, gdy już wszystko przygotujecie. I nie obawiaj się odwetu. Nie przepuściliśmy żadnego kruka, a najbliższe siły Boltonów znajdują się w Moat Cailin, jeśli nie dalej.

Mewa spojrzała krzywo na pewnego siebie pirata i wzruszyła ramionami - Jakbyś nie wiedział, że zawsze coś się pierdoli...

***

Rozłożyła swoje skromne siły łukiem wokół bramy twierdzy. Po prawdzie jej atak miał być tylko zasłoną dla właściwego uderzenia przez tunel, nie znaczyło to jednak, że Mewa podeszła do przygotowania mniej poważnie. Krytycznym okiem patrzyła na naprędce przygotowany stos koślawych drabin i lin z hakami, które w krótkim czasie udało się zebrać ze statków, czy zbić na miejscu; jedynie taran, solidnych rozmiarów pniak z zaostrzonym końcem, wyglądał w miarę przyzwoicie.

Na uderzających na bramę na pewno spadnie największy grad pocisków; oddelegowała więc do tego zadania swoich ludzi; osłaniani tarczami, mieli spróbować wyważyć drzwi i wedrzeć się do środka. Stromowi zostawiła dowództwo nad oddziałem łuczników; mieli pilnować, by obrońcy z blanków nie byli zbytnim zagrożeniem. Nielichy zgryz miała z tym, co począć z Diną. Nie można wiecznie trzymać dziewczyny poza zagrożeniem; z drugiej strony Irgun nie chciała jej stracić, tak jak niedawno straciła rudą...Nie chciała się do tego przyznać przed dziewczyną, ale mimo szorstkiego traktowania, przywiązała się jednak do naiwnej panienki, a po śmierci Marielli, Dina była niejako ostatnią żyjącą pamiątką po piratce...W końcu przydzieliła ją do odwodów, które miały, w zależności od sytuacji, wejść przez bramę, albo pomóc na murach.

Sobie przydzieliła kilku najtwardszych oprychów i wydała szczegółowe rozkazy pozostałym dowódcom. Będzie szła w pierwszej lub drugiej fali, która wespnie się na mury; ta część ataku była najważniejsza, i tutaj też Mewa skupiła największe siły. Jeśli nawet niewielkiemu oddzialikowi uda się wedrzeć na blanki, szala zwycięstwa szybko przechyli się na stronę atakujących...

W końcu wszystko było gotowe. Mewa rozejrzała się po swoich ludziach, westchnęła, splunęła i zadęła w róg, dając sygnał do ataku. Miała nadzieję, ze Duch się pospieszy ze swoim oddziałem, bo jej szanse nie przedstawiały się najlepiej...Ludzie powoli ruszyli pod mury, przygotowując sznury i drabiny. Poprawiła jeszcze broń, i osłaniając się tarczą, podbiegła z pierwsza grupą pod fortyfikacje.

Twierdza póki co milczała. I kto wie, czy to właśnie nie było najbardziej przerażające...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 26-09-2013 o 21:20.
Autumm jest offline  
Stary 26-09-2013, 22:33   #116
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dreadfort

- Przepraszam… - jęknął konający młodzieniec. Duch obiecał mu ratunek, ale on czuł, że już niedługo pociągnie. Brodaty pirat, który stał na straży konającego pochylił się nad nim i warknął.
- Co tam? - może nie był zbyt mądry, ale wiedział, że przed śmiercią ludzie różnie gadają, a ważnie. Może dzieciak gdzieś zakopał złoto, albo ma jakiś ładny kamuszek do przekazania narzeczonej - Głośniej mów!
- Kazał mi… Gdybym nie powiedział, co mi kazał - chłopak zaniósł się krwawym kaszlem. Pirat zmarszczył brew. Nie podobało mu się to przedśmiertne wyznanie. Śmierdziało głębokim gównem.
- On robił mi rzeczy - jęknął chłopak, wycierając zasmarkaną, zakrwawioną twarz - Przepraszam. Kazał mi powiedzieć… przepraszam…
Jego głos stawał się coraz cichszy i słabszy, jakby docierał z głębokiej jaskini.
- Co, kurwa?! - pirat potrząsnął nim gwałtownie - Co ci kazał powiedzieć!? Za co przepraszasz?!
Próbował jeńca ocucić, ale na darmo. Nic z jego ostatnich słów nie wyrozumiał, ale czuł w jajach, że coś było nie tak, jak być powinno. Przuciwszy truchło, ruszył przez dziedziniec w poszukiwaniu kogoś, kto ma mocniejszy łeb do takich zagadek.

~"~

Przejście było wąskie. Na mus dało się nim przeciskać we dwójkę. Pochód ponurych korsarzy z nożami w zębach i krwawą jatką na myśli posuwał się niepokojąco powoli. Ale po paru długich minutach korytarz się rozszerzył i można było odrobinę łatwiej oddychać.
- Musieliśmy przejść pod murami - stwierdził jeden z najeźdźców.
- Śmierdzi tu - skrzywił się drugi. Rzeczywiście cośśmierdziało, straszliwie, słodkim, zgniłym odorem śmierci.

~"~

Umle miał za zadanie strzelać do tego, kto pojawi się w oknach kasztelu. Takie miał zadanie. Jedno jedyne.
Ale coś zobaczył. Coś poruszyło się na dziedzińcu. Coś, co nie powinno było się poruszyć.

~"~

- Głupcy! - Ramsay wrzasnął i zaśmiał się, tylko trochę histerycznie - Nie wasza będzie Północ.
Zacisnął bladą dłoń na rękojeści sztyletu i podniósł go do grdyki. Jeszcze raz spojrzał w dół na zgromadzonych tam dzikusów, którzy przypłynęli morzem tylko po to by dołączyć do jego zabawy. Mieli taran, który wywoływał irytujące dudnienie w pustych komnatach i w jego głowie. Chciał żeby przestali, ale było ich coraz więcej i choć mury twierdzy jego ojca były grube, to miały bramy, które w końcu padną.
Piraci byli śmiesznie mali u jego stóp. Gdyby chciał, mógłby ich zdeptać, jak mrówki, albo rozgnieść kciukiem, jak te małe robaki, które lęgły się w zaniedbanych ranach i za długo wietrzonych trupach.
Nie taki był jednak plan.
- Północ będzie moja! Moja i moich braci! Będziemy kroczyli razem przez Zimę!
Nóż zatopił się w ciele, a dłoń poprowadziła go w poprzek grdyki, dobywając krótkiego, urywanego wrzasku i jasnej, ciepłej krwi. Ramsay zobaczył jeszcze jak jego posoka paruje w chłodnym powietrzu i pomyślał, że kiedy całe ciepło z niego wyjdzie, narodzi się na nowo. Wychylił się ku słońcu i spróbował zaśmiać mu się w twarz. Z przerżniętego gardła dobył się wilgotny charkot. Poczuł jak spada.

~"~

Truchło uderzyło o ziemię z głośnym plaskiem akurat w momencie gdy w grubych bramach zamku powstał pierwszy wyłom. Dzierżący taran odskoczyli, ale nie udało im się uratować przed obryzganiem resztkami mózgu.
- Kurwa! Co to za oblężenie?! Żadnego oporu?! Żadnego ostrzału?! Co tu się kurwa dzieje?! - Harl Tęgi był ogromnym mężem, pełnym żądzy walki. Stał na samym przedzie tarana i to on w największym stopniu odpowiadał za jego sprawne działanie. Uczestniczył już w kilku oblężeniach, a nawet w jednej szarży, ale nigdy nie miał do czynienia z czymś takim.
- Popierdoleni kanibale - splunął na trupa i nagle poczuł, jak coś szarpie go za kurtę, a potem za długie, splątane kudły. Odskoczył jak oparzony, tracąc sporą garść włosów. Odwinął się jak okoń gotowy siec i tłuc, ale zamiast tego stanął jak wryty i gapił się z przygłupią miną na kłębiące się w szczelinie wybitej przez taran szare kształty.
- Trupy! - wrzasnął jak oparzony i rzucił się do tyłu.
Taran upadł w błoto. Towarzysze sięgneli po broń. Wszędzie dookoła wstawali martwi.

~"~

Korytarz okazał się prowadzić do lochów. Mrok rozświetlały ledwo tlące się ogarki. Setki drzwi, setki klatek, setki cel i uciekające w bok wąskie korytarzyki. No i ten wszechobecny smród. Nagle w ciszy, głośny chrzęst otwieranego zamka i skrzypienie uchylających się drzwi. Skąd? Z której odnogi? Echo poniosło dźwięk pośród piratów.
Dziwny, nieludzki jęk. I odpowiedź, z drugiej strony.
Kolejny chrzęst i skrzypnięcie.
Jęk, jęk, jęk.

[MEDIA]http://media.tumblr.com/5049f3b5f7a233a69da73a0657323f20/tumblr_inline_mk5kueeXm71qz4rgp.gif[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 28-09-2013, 18:02   #117
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wesele

Lothar Reyne całkiem dobrze wyglądał w septońskiej purpurze, jednak tym razem z jakiegoś powodu zdecydował się przywdziać grube futra i skóry i to nie te, które przywiózł ze sobą z Królewskiej Przystani. Skąd wziął to przebranie? Nikogo chyba to nie obchodziło.
Ceremonia odbyła się pod wielkim starym dębem. Las dookoła zapełniły zastępy dzikich klanowców z Gór Księżycowych, ich jeńców z Doliny i sojuszników z dalekiej Północy. Yrsa zauważyła jak przejmująca jest cisza, którą dzieli tak ogromny zastęp ludzi.
- Wobec Starych Bogów i Nowych, oto jesteście mężem i żoną - Reyne oznajmił głośno i wyraźnie. Po lesie poniósł się szmer głosów.
Waynwood chyba się uśmiechał, gdy zawiesił na szyi Cathil złotą siedmioramienną gwiazdę.
Cathil, uśmiechając się jak zdobywca, zawiesiła na szyi Waynwooda srebrną lunulę.
Byli teraz pod opieką prawdziwego zastępu bogów.
Wreszcie podniósł się krzyk. Wrzeszczeli jeńcy, wrzeszczeli dzicy, wrzeszczeli goście i krzyczały spłoszone ptaki.

~”~

- Mamy setki bogów - zaśmiał się Mahr rozchlapując wino na piersi najmłodszej ze swych żon - Co to jest siedmiu więcej?
- Powiem ci - wrzasnął Shlan podnosząc wysoko swój topór i opuszczając go ze świstem na niemal ogołocone już truchło jakiegoś leśnego zwierza. Kręgosłup rozprysł się z chrzęstem - Siedmiu bogów więcej to siedem dodatkowych piekieł!
- A jedna bogini kroczy wśród nas! - Mahra nie zrażał fakt, że ześlizgnął się z zajmowanego pnia i zaplątał we własny płaszcz - Morrigan, Trójbogini!
Śmiech poniósł okrzyki ku pierwszym gwiazdom.
- A piekło idzie za nią!
Zaczęli śpiewać.

~”~

Łysa głowa, pokryta sinymi tatuażami pochylała się nad pracą. Yezzar znalazł spokojną przystań z dala od zgiełku i zabawy.
Ogień głośno buzował w kamiennym kręgu. W rękach kulawca lśniła biała kość i rozgrzany sztylet. Na kocu rozłożonym równo na trawie leżały w równych rzędach białe groty. Yezzar też śpiewał.

~”~

Patrzył na nią. Bezmiar złotego futra, falującego w ciepłym wietrze, jak łan zboża. Gęsta grzywa chłonąca promienie słońca i rozświetlająca mrok. Ciepły oddech i powolne bicie ogromnego serca.
Oczy, w których odbijało się niebo.
Nagły ruch i przebudzenie. Lothar Reyne w promieniach księżyca. Nie zasunął za sobą skór, chłodne powietrze rozgoniło resztki słonecznego snu.
- Nie śpisz już? Muszę ci coś powiedzieć.
Ciszę przerywały tylko zwykłe odgłosy lasu. Pohukiwanie sowy, nawoływanie jakiegoś małego zwierzęcia, bzyczenie owadów i wiatr w kolorowych liściach. Reyne nie dbał o konwenanse, usiadł na krawędzi jej posłania i wyciągnął plik papierów zza pazuchy. Miał na sobie gruby, futrzany płaszcz, narzucony na gołe plecy. Na jego spalonej słońcem twarzy pojawił się cień zarostu.
- Anya Waynwood i większość jej sprzymierzeńców nie żyje. Winnym uznano Donnela, młodszego brata naszego pana młodego. Powieszono go dziś rano. Z tym możemy uznać, że frakcja Boltona w Dolinie jest skończona. Jutro powinno do nas dotrzeć oficjalne poselstwo. I to koniec dobrych wieści - przeciągnął dłonią po złotych włosach i potarł szorstki policzek. Położył list na jej podołku i jego wzrok spoczął na kolejnym pergaminie.
- Doliniarze mogą wracać do siebie - westchnął - Lannisport prawdopodobnie niedługo padnie i to bez pomocy Boltonów. Coś dziwnego się tam dzieje. Całe miasto oszalało. Jakaś dziwna zaraza. O ile nie przepadam, za Lannisterami, o tyle wolałbym żeby wykończyli Boltona zanim sczezną w otchłaniach Siódmego Piekła.
Kolejny list spoczął na jej kolanach. Został tylko wąski skrawek pergaminu.
- I na koniec wołanie o pomoc od Nocnej Straży. Inni podchodzą pod Mur.
Znów zwykłe odgłosy lasu, chłód i światło księżyca.
- Yrsa…
Oczy, w których ukrywało się niebo.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 30-09-2013, 16:18   #118
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CNxLu7TYC88[/MEDIA]

Lord Uthor Tollet przydeptał jej w tańcu kraj sukni, słaby szew puścił z trzaskiem. Przy każdym poruszeniu kościste kolano Yrsy objawiało się światu w całej okazałości przez rozdarcie. Tollet był zalany w pesteczkę, teraz zalał się przeprosinami, przykląkł na ziemi zrytej w dzikich pląsach setkami stóp i przystawiał do siebie krawędzie rozdarcia. Chyba miał nadzieję, że się zrosną. Yrsa wybuchnęła śmiechem. Uwielbiała śluby i weseliska. Uwielbiała te sprośne przyśpiewki, tańce do białego rana, jedzenie ponad miarę i chlanie na umór. Najbardziej lubiła przeświadczenie, że zaczyna się coś nowego. Własny ślub i ponura uczta w Dreadfort stały się odległym, zamazanym wspomnieniem. Tamto było złe, to, co było teraz było dobre. Tak to powinno wyglądać. Reyne pod drzewem powiedział kilka pięknych słów o miłości. Pan młody rumienił się co prawda bardziej niż panna młoda, ale słowa przysięgi wyrecytował gromkim, potężnym głosem. Potem rumienił się równie szkarłatnie jak nowa suknia, którą Yrsa sobie sprawiła na tę szczególną okazję. Głównie dlatego, że Yrsa co chwila wznosiła głośne toasty, sławiąc Mortonową odwagę i wprawę w bitwie, łożnicy i politycznej gadce. Już wypiła za dużo, a zamierzała wypić jeszcze więcej, i zatańczyć ze wszystkimi przyjaciółmi i druhami.

To wszystko było prawie, prawie dobre. Brakowało jeszcze jednej rzeczy i zamierzała sprawić się z tym szybko. Potem zostanie jej jeszcze cała noc, by się urżnąć, wytańczyć do upadłego w swojej nowej sukni i wreszcie paść gdzieś w krzakach, skąd się wyczołga jutrzejszego ranka, albo ktoś bardziej przytomny wytarga ją na plecach.

Morton Waynwood łapał oddech po klanowym tańcu weselnym, który, o ile Yrsa zdążyła wyrozumieć mocno przymglonym umysłem, polegał głównie na wściekłym bieganiu w kółko, półnago i z bronią w ręku, i chlaniu prosto z beczki co okrążenie. Doliniarz spływał potem, ale odpoczywał na stojąco, znaczy, jeszcze się trzymał. Znaczy, będą z niego ludzie jeszcze.

Wydusiła resztki miodu z bukłaka prosto w usta i obkręciła się przed panem młodym w tanecznym kroku, zaszeleściły drogie jedwabie. Yrsa zebrała się w sobie, by nie bełkotać za bardzo.
- Co myślisz o mojej sukni, Morton, hm?
- Jest... - Waynwood otaksował ją ostrożnie. - Jest bardzo... czerwona – zakończył wielce politycznie. Znaczy, Yrsa w swoich toastach nie oceniła go na wyrost.
- Prawda? - zachwyciła się i wytarła lepiącą od miodu dłoń w koronki przy dekolcie. - Dziwka z taborów twojej konnicy uszyła ją dla mnie. Z materii z lannisterskich łupów. Właśnie... twojej konnicy, hmpf... - stłumiła beknięcie i stanęła obok Waynwooda, zapatrzyła się w krąg tancerzy. - Stworzyłeś zaiste... interesujący problem polityczny. Twój status jest niejasny. Część twoich ludzi to jeńcy. Jesteśmy na wojnie, hmpf... a ty tu... A niech to wszyscy diabli – zaśmiała się gardłowo. - To twoje wesele. Winniśmy się radować, a ja truję o polityce. Mogę pocałować pana młodego? Jest coś, co byś chciał na ślubny podarek, czy zostawisz wybór pijanej niewieście?
- Pocałować? - chyba tylko to jedno słowo Waynwood zapamiętał z całego jej wywodu. Rozejrzał się dookoła lekko zamglonym wzrokiem. Szukał kogoś.
- Twoja małżonka rozpija Corbrayów - wyszczerzyła się szeroko Yrsa. - Mają nikłe szanse na zwycięstwo w tym pojedynku. No, Morton, szybko, decyzje. Co chcesz na prezent? Zanim wytrzeźwieję i przejdzie mi łaskawy nastrój.
- Chcę - zawahał się i zachwiał na dodatek. Podniósł dzierżony w garści bukłak piwa do góry i wrzasnął - Wolności dla moich ludzi!
Jego okrzyk rozpłynął się w panującym dookoła ogólnym harmidrze. Waynwood trzasnął pustym bukłakiem o zrytą butami ziemię. Na jego twarzy rysowało się niezadowolenie. Oczekiwał chyba hałasu, który towarzyszyłby zapewne rozbiciu pucharu na zamkowej posadzce. Skórzana butla jedynie rozpłaszczyła się smętnie wypluwając z siebie resztki gorzkiego napitku. Pan młody machnął wielką łapą i uśmiechnął się szeroko. Chwycił twarz Yrsy w obie dłonie i złożył na jej ustach mokrego całusa.
- Więcej! - krzyknął, gdy wreszcie ją wypuścił - Więcej piwa!
- Pana młodego suszy! - wydarła się Yrsa, a ciszej dodała, wskazując w swoim mniemaniu dyskretnie palcem na sąsiedni pieniek. - Podsadź no mnie tam, sama nie wlezę.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Pochylił się, chwycił ją jednym potężnym ramieniem pod tyłek i podniósł do góry jak pustą butlę po piwie. Świat trochę się przekrzywił i zachodziła obawa, że zmieni pozycję na całkowicie poziomą, jednak już po chwili Yrsa łapała równowagę na wybranej przez siebie scenie, a Morton dzierżył w dłoni kubek piwa.
Yrsa zamachała rękami. W podmuchach wiatru czuła się wielkim, przeraźliwie czerwonym i przeraźliwie pijanym motylem, chyboczącym pod każdym powiewem. Przed nią falowało morze głów. Zachichotała do samej siebie i poprawiła dekolt czerwonej sukni. Mimo wszystko, trzeba było wyglądać choć trochę godnie.
- Zebraliśmy się tutaj… - wydarła się nad głowami weselników - … by urżnąć się w trupa! - nieoczekiwana puenta wzbudziła salwy śmiechu. - Bo Cathill i Morton zrezygnowali z całego świata dla siebie! To wielkie wyrzeczenie! Toteż pijmy! - zamachała dłonią nagląco, by podano jej bukłak. - Pan młody jednakże ma rozterki! Pozwolimy, by się smucił w takim dniu?
Odpowiedziały jej śmiechy i głośne zaprzeczenia. Ktoś próbował zaintonować jakąś piosenkę, ale chyba brakowało zgody co do słów i melodii.
- Ciszaaaa! - wrzasnęła wściekle Yrsa. Kręciło się jej w głowie i zaczęła się bać, że spieprzy się z cholernego pieńka, zanim wysłowi się do końca. - Mortonie Waynwood! To jest twój dzień i twojej pani. Nic nie winno cię smucić! Ty jesteś wolny i twoi ludzie także! Pijemy!

I sama posłuchała własnej odezwy. Tłum kotłował się wściekle. Yrsa podkasała suknię i próbowała opuścić w miarę godnie i dostojnie swoją mównicę. Morton chwycił ją w ramiona i ścisnął w niedźwiedzim uścisku. Świat zawirował. Yrsie odbiło się mieszaniną miodu, wina, piwa i wszystkiego, co w siebie dziś tak hojnie wlała. W łbie tańcowało jej tysiące diabłów, ale teraz mogły sobie tańczyć ile wlezie.

Noc rozmazała się w ciągu kolejnych toastów, kolejnych twarzy i rąk miętoszących jej talię w tańcu. Dobrze po pólnocy Yrsa tanecznym krokiem dopadła swojego Kota i zawisła mu na plecach w pijackim uścisku.
- Jestem urż... usz... pijana jak zwierzę – zrelacjonowała radośnie swój stan w skryte w jasnych włosach ucho. - Uwielbiam wesela... mówiłam ci... ohajtam Dolinę z klanami. Nigdy mi nie wierzysz. Nie zatańczyłam z panem młodym – posmutniała nagle – Cathil gdzieś go porwała i nie zdąszsz... a do diabła. Mam ciebie!
Lothar zaśmiał się i sięgnął do tyłu, by swoje Kocie łapy położyć na Yrsowych pośladkach.
- To zatańczmy - septon uszczypnął bez litości. Yrsa uniosła palec.
- Mam nóóż - ostrzegła go i zaczęła grzebać ręką za dekoltem, by pokazać dowód na to, że ma i umie użyć. Wśród koronek było jednak przeraźliwie pustawo. Wielkie pustki, we wszystkich rejonach. - Hm, miałam…- spojrzała po ziemi, w nadziei, że ostrze zagubiło się gdzieś niedaleko.
- O - na Kociej gebie pojawił się Koci uśmiech. Reyne odwrócił się w stronę Yrsy - A więc jesteś bezbronna?
- Chyba… - wyprostowała się i sapnęła rozeźlona. Dla równowagi podparła się pod boki i zaklnęła szpetnie i plugawo.
Lothar Reyne uśmiechał się radośnie, w jego błękitnych oczach błyskały chochliki. Podszedł krok bliżej i pochylił się nad obramowanym czerwoną koronką dekoltem.
- Tak być nie może - skubnął krawędź materiału - Może pomóc ci szukać?
- Chyba… - próbowała utrzymać w pionie głowę i odzyskać władzę nad własnym językiem. Wreszcie dała spokój. Objęła mocno swoje Kocisko. Tak było dobrze. Jakby cieplej, bo czerwona suknia nijak nie chroniła przed chłodem. Świat jakby wolniej się kręcił. - Wieszsz… śniłeś mi się.
Mina Kociska trochę zrzedła, uśmiech zamarł na sekundę, rozgrzane winem i zabawą policzki przybladły, ale ramiona zacisnęły się wokół jej talii.
- Śniłem?
- He… jakby - Yrsa zamachała ręką i spróbowała oswobodzić się z objęć, szło jej niesporo i niezręcznie. - Na Wyspie Twarzy. Pod drzewem sercem – skoncentrowała się wreszcie, wyjęła z dłoni septona bukłak i pociągnęła słusznie. - Widziałam wielkie bestie. Warczały coś do siebie w swoim języku - wydusiła czerwonymi od wina ustami. - Nie rozumiałam, co do siebie mówią. Bałam się jak nigdy w życiu. Potem ty przyszedłeś. A one znikły. I nie musiałam się już bać - obwinęła sobie rzemienie bukłaka wokół dłoni. - Taki sen. Chyba dobry, prawda? - rzuciła pytanie butom Kota.
Był taki moment tuż przed tym jak uśmiech rozjaśnił twarz Reyne’a, gdy myślała, że chce jej coś powiedzieć. Oparł jednak tylko czoło o jej czoło i zaśmiał się.
- Tak, chyba tak.
Odetchnęła z ulgą i też się uśmiechnęła, lekko i nieśmiało. Na burzowej fali miodu, grogu i bogowie wiedzą czego jeszcze wypłynęły jej na wierzch skrawki wspomnień, niektórych dobrych i wartych zachowania, a niektórych tak dziwnych, że nie wiedziała, co ma z nimi zrobić.
- Nie wierzysz mi, jak mówię, że jesteś głupi? - wyszeptała. - Nigdy tak naprawdę nie myślałam. Zawsze… byłam z ciebie dumna. I z tego, że mi się trafiłeś. Od kiedy przylazłeś pruć mi ryja, żebyśmy zabili Górę. I potem też. Każdego dnia. Pewnie za rzadko to mówię. Ale naprawdę jestem. Tak łatwo cię kochać. Wszyscy oni - machnęła ręką w pijackim, szerokim geście - po prostu cię kochają. Ale czasem robisz coś takiego, że widzę, że naprawdę chcesz na tę miłość zasłużyć. Wtedy jestem dumna. Hmpf - wykrzywiła się nagle z niesmakiem, bo odbiło się jej miodem, grogiem, winem i własną żółcią. - Powinieneś uważać. To jessssst… niebezpieczna sprawa. Kochałam Boltona, sześć lat. Bałam się go… ale chyba bardziej jednak kochałam. Wszystko, co robiłam, robiłam z tej miłości i ze strachu. I terazzzz… patrz kurwa - machnęła ręką jeszcze raz, obejmując gestem doliniarzy i klanowców, i cały świat za tańczącymi weselnikami. Zachwiała się potężnie – Patrz, co wart jest strach, gdy miłość odeszła.

Yrsa przetrawiła własne słowa. Uznała je za ważne i piękne. Pokiwała nad nimi z powagą i uznaniem głową. Po czym podniosła kraj sukni, i tak już usmarowanej w błocie, i ruszyła przed siebie w poszukiwaniu czegoś nowego do wypicia. Zostawiła Kota trwającego w pijacko sztywnym skonfudowaniu.

***

Weselisko trwało dwa dni i Yrsa liczyła się z tym, że tyle samo zajmie jej cierpienie po przepiciu. Za bardzo nie pamiętała poprzedniej nocy, tak mniej więcej od połowy. Drogi powrotnej do własnego namiotu też nie. W głowie wyły jej tysiące diabłów, a w gębie rozpościerała się spalona słońcem pustynia. I nie zrozumiała, co Reyne teraz mówił, słowa nie chciały lepić się w spójne obrazy, dopóki nie padło jedno złe, mrożące do szpiku kości słowo. Lato się skończyło, dziewczyno, skończyło się wesele, i skończyć może się wszystko. Yrsa zaczęła trzeźwieć, bo trzeba było. I zaczęła się bać, bo nie potrafiła inaczej.

Wyłuskała się spod skór, walcząc z fałdami i falbanami przeklętej czerwonej sukni, przysiadła na skraju posłania i sięgnęła po najmniejszy ze skrawków pergaminu. Czytała go raz po raz w bladym świetle zaglądającego do namiotu księżyca. Słowa nakreślone obcą ręką, nie znała tego pisma. Jednak na Murze byli tacy, którzy byli drodzy jej sercu. Jej uparty, honorowy brat. Chybotliwie wątły maester Czarnego Zamku. Wesoły zarządca Ronnel, który robił dla niej nalewki na suszonym głogu i opowiadał obrzydliwie sprośne historie. Qhorin Półręki, poważny jak śmierć i bezwględnie obcesowy. Podpuściła go kiedyś do pojedynku, stłukł ją tak, że trafiła do lazaretu. Odwiedził ją tam i pouczył, że nigdy nie będzie tak silna i tak zręczna jak mężczyzna, niech nawet nie próbuje, że jej siła leży w ludziach, którzy chcą iść za nią.

Miał rację. A teraz mógł już nie żyć. Wszyscy mogli już nie żyć.

Kot siedział obok, odezwał się raz jeszcze i zamilkł, cały przyczajony. I Yrsa wytłumaczyła sobie to milczenie i to przyczajenie w najgorszy z możliwych sposobów. Zostawi ją teraz. Tylko jeszcze nie wie, jak to politycznie ująć.
- A ostatnia ze złych wiadomości jest taka, że teraz chcesz mnie zostawić, tak? - wykręciła głowę w bok. - Niech cię cholera, południowe książątko... Wiedziałam, że to się tak skończy.

Przełknęła ślinę i łzy, wściekła i smutna. Skrawki słonecznego snu uleciały gdzieś w dal. Nie potrafiła ich przytrzymać. Więc będzie musiała się bać.

- Wiedziałaś - wyprostował się, tak że cienie ukrywały połowę jego twarzy. Druga połowa nie zdradzała jakichkolwiek emocji - I pewnie tylko czekałaś aż pokażę swoje prawdziwe barwy? Tak jak wtedy kiedy posłałaś mnie na śmierć, albo wtedy kiedy usadziłaś mnie na czele armii, albo wtedy kiedy wyznałaś mi, że nasze losy są jednym?
- Posłałam. Ustawiłam na czele armii. I nigdy nie zostawiłam samego - warknęła Yrsa wściekle. - I liczyłam na wzajemność. Pewnie powinnam się już wyleczyć z mrzonek. Ale jakoś nie wyszło - zmięła pergamin w ręku. - Robisz co chcesz, Reyne. Zawsze tak było. Siłą cię nie przytrzymam. Choćbym i chciała…
- Dość - warknął i zerwał się z posłania - Mam dość. Dość udowadniania. Śpij, porozmawiamy jutro.
Ruszył do wyjścia, ale nie zaszedł daleko. Złapała go za kraj płaszcza, wbiła palce w futro i trzymała mocno, z zaciętą twarzą. Wyszła na ostatnią hipokrytkę.
- Puść - syknął.
- Nie - Yrsa też chciała odsyczeć, ale wyszło jej żałosne piśnięcie. Zgarnęła w pięści więcej futrzastego płaszcza. Kot stanął w bezruchu ze zwieszoną głową.
- Nie chcę - powiedział cicho i beznamiętnie - Nie chcę być dłużej karany za cudze winy.
Wstała, przytrzymując się obszytego futrem płaszcza, nawet na chwilę nie rozluźniając kurczowego chwytu. Przytuliła się do Kocich pleców.
- Nie będę już. Przepraszam - wyszeptała w skóry. - Pójdziemy razem. Niczego nie będę wymagać. Wrócimy na wiosnę. Pokażesz mi ten cały Zachód. Przerobimy lwy na zielono. Potem ty będziesz Namiestnikiem Zachodu, a ja będę… kimś tam. Może koniuszym? Każdy Namiestnik potrzebuje koniuszego na dworze. Albo założę gildię flisacką… To była przed wojną wpływowa czereda. Teraz popalili im barki albo zarekwirowali dla armii. Dobrze radzę sobie na wodzie. Mogłabym być głową gildiii. Dobrze, Reyne? Ty będziesz rządził, a ja będę spławiać sól i drewno… Tylko mnie nie zostawiaj.
Poczuła, jak napięcie powoli opuszcza Koci grzbiet.
- Gildię flisacką? - próbował udawać zwykły lekki ton - A myślałem, że będziesz uczyła młode damy etykiety.
Zaśmiała się przez ściśnięte gardło i rozluźniła kurczowe objęcia. Wytarła mokrą twarz w płaszcz, zanim przesunęła się, żeby zajrzeć mu w oczy.
- O tak - ujęła w dwa palce wymiętą i oblepioną brudem i miodem koronkę na swoim dekolcie, by pomachać nią nonszalancko. - I modę dworską będę dyktować. Dobrze?
Reyne uśmiechnął się krzywo.
- Yrsa, królowa ludzkich serc - zażartował, unikając jej wzroku.
- Mój panie - oznajmiła z godnością i wspięła się palce, by pocałować szorstki policzek. Odsunęła się zaraz i zawinęła czerwoną suknią w najbardziej wytwornym ukłonie, jakiego nauczyła ją septa w Winterfell, zakończonym łaskawym podaniem dłoni do ucałowania. - Ogarnij się, mój panie. Mamy burdel do sprzątnięcia - przymrużyła powoli oko.
Zaśmiał się, ujął jej dłoń i szarmancko cmoknął się we własny kciuk.
- Oj tak, Moja Pani, i to niemały.
- Dawaj te listy... tam mam mapy, w tamtej skrzyni. Świeczki. I coś do picia. Bogowie... jak ja muszę się napić...

***

Yrsa przeciągnęła się nad mapą. Zajrzała do bukłaka i znalazła go pustym, co stanowiło niechybny znak tego, że trzeba skończyć gadanie i przejść do działania.
- Idę się wykąpać. Jak mamy poselstwa przyjmować, he… - potoczyła się ku wyjściu z namiotu. - A wiesz, że cię okłamałam? - wyznała w przypływie szczerości. - Na weselu Mortona i Cathil?
Zaskoczyła go. Westchnął.
- Tak?
- A przynajmniej nie powiedziałam całej prawdy. O tym śnie.
To go zdziwiło.
- O śnie? - jak zwykle nuta zwątpienia, gdy mówiła o czymś nie do końca realnym - Co z nim?
- Bo było coś jeszcze. Nie gniewam się. Nie jestem zła. I zachowam to dla siebie. Tak będzie dobrze? Wszystko, co się stało i wszystko, co widziałam?
- Dobrze - odparł nieco zdezorientowany i uśmiechnął się by odegnać poważny nastrój - Wyszorować ci plecy?
- Proszę ciebie bardzo - zgodziła się po chwili. - Jak wleziesz za mną w zimną wodę - podreptała ku wyjściu.
- Brrr - usłyszała jeszcze przytłumiony pomruk ze swego namiotu - Kto normalny, o tej porze…

***

- Mam złe wieści – powiedziała Cathil. Wojowniczka rozpalała ogień przed swoim namiotem. Wielkie, brudne i obiektywnie płaskie stopy Waynwooda wystające do połowy przez zasłonę drgnęły. - Obudź męża.
- Nie śpię już.
Yrsa mówiła. Na ile potrafiła, delikatnie. Na ile da się delikatnie przekazać wieści o śmierci rodziny.
- List był niejasny. Czekamy na oficjalne poselstwo. Cokolwiek się stanie, Mortonie, chcę, żebyś wiedział, że nie damy cię skrzywdzić. Wżeniłeś się w klany. Jesteśmy twoją rodziną. Kot będzie mówił z możnymi Doliny. Nie potrafiliśmy ocalić twoich krewnych, przynajmniej nie pozwolimy, by wyzuto cię z honoru, tytułu i dziedzictwa. Niebawem ruszam na Północ, dostaliśmy niepokojące wieści. Ale tyle możemy jeszcze teraz dla ciebie zrobić – uścisnęła ramię rycerza. Pocieszanie zostawiła Cathill.

***

Shlan spał w objęciach z Mahrem. Haggot spał na jednej z żon Mahra. Żona Haggota spała obok, na psie... Takie było wesele! Za sto lat będą o nim pieśni śpiewać... ale teraz się skończyło, skończyło się lato i mogło skończyć się wszystko.
- Wstajemy, panienki! - trąciła stopą Shlana. - No już, już... Przyniosłam wam czegoś zimnego. Do picia. I bardzo zimne wieści.

Słuchali. Jeszcze nie do końca rozumieli, ale słuchali.
- Znaczy cooo? - uściślił Shlan. - Gdzie nasza bitka?
- Topory i zbroje? - dodał Mahr.
- Złoto? - dorzucił swoje Haggot.
Yrsa sapnęła wściekle. Ona im łopatą... a oni wiecznie swoje.
- Pod Murem, przyjaciele, broni i złota nie znajdziemy na pewno. Może być, że znajdziemy śmierć. Ale na pewno znajdziemy sławę. I to taką, o jakiej w życiu wam się nie śniło.

***

Cytat:
Do Josefa Greya
Przejęliśmy kruka wysłanego z Muru. Poniżej kopiuję treść listu. Niebawem ruszamy.
Yrsa


Cytat:
Do księcia Oberyna Martella, Czerwonej Żmiii z Dorne

Mój panie,
Kruk wysłany z Muru ominął blokadę Przesmyku. Nocna Straż prosi o pomoc. Ludzi, broń i żywność. W liście stoi, że Inni podeszli pod Mur. Nie utrzymają się sami.
Niebawem ruszamy. Boimy się, że zanim dojdziemy na Północ, Mur padnie i nie będzie już czego bronić.
Yrsa, córka Theo
Cytat:
Do lorda Eagrama Baneforta

Mój panie
Piszę w imieniu Lothara Reyne'a, septona Doliny Arynnów i Gór Księżycowych, z którym łączą Was więzy krwi. Zostałam upoważniona przez niego do przekazania Wam oryginału listu, który udało nam się przejąć. Czcigodny septon Reyne żywi nadzieję, iż lord Banefort będzie potrafił uczynić z tych wieści właściwy użytek.

Z Lannisportu docierają nas niepokojące wieści o zarazie. Mam nadzieję, że pozostajecie w dobrym zdrowiu, szlachetny panie. Proszę o wieści w tej sprawie, abym mogła je przekazać Twemu krewniakowi.
W imieniu Lothara Reyne'a
Yrsa Wull
Cytat:
Do lorda Edmure Tully

Twoja siostra, szlachetny panie, uczyła mnie w Winterfell pisać i czytać. Nauczyła mnie też dewizy Waszego rodu. Mając na uwadze Waszą rodzinę, Wasz honor i Wasz obowiązek, przepisuję słowo w słowo pierwsze od dawna wieści, które otrzymaliśmy z Północy.

Nie wiemy, gdzie przebywa król. Wiemy jednak, że Winterfell jest zagrożone. Niebawem ruszamy na Północ.

Yrsa Wul
l
***

Spał zawinięty w jej posłanie, kiedy wróciła, zakopany po czubek głowy w przepocone skóry. Spod okryć wystawała tylko lewa dłoń, z czerwoną, zagiętą blizną we wnętrzu. Uśmiechem drzewnego boga. Zanurzyła ręce w skóry i znalazła szorstki policzek.
- Obudź się. Już czas. Jadą.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 30-09-2013 o 16:48.
Asenat jest offline  
Stary 04-10-2013, 14:48   #119
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Duch miał złe przeczucia. Najpierw ta dziwna, nieprzyjemna cisza. Znajdowali się przecież pod zamkiem, powinni słyszeć odgłosy walk na górze i kolejne ciosy taranu. A teraz to. Z dwojga złego, Donnchad zdecydowanie preferował ciszę.

- Zasadzka - mruknął któryś z piratów. Inny rytualnie ucałował ostrze broni.
- Cofnąć się - zakomenderował kapitan. Nie miał zamiaru pozwolić otoczyć się w ciemnym labiryncie korytarzy i cel. - Spokój. Cisza - oddział powoli wycofywał się z powrotem w kierunku wąskiego korytarza. Jeżeli Ramsay przygotował tu na nich zasadzkę, najlepszym wyjściem będzie kupić więcej czasu Mewie i liczyć na wzięcie przeciwnika w kleszcze.

Gdzieś za nimi dał się słyszeć dziwny nieludzki jęk spotęgowany jeszcze przez zimne echo.
- Kurwa, co to? - piraci rozglądali sie nerwowo. Nawet doświadczeni wojownicy odczuwali niepokój w sytuacji rodem z przerażających bajek. Nastała cisza, jeżeli nie liczyć delikatnego szurania i skrzypienia zbroi oraz kroków na kamiennej posadzce.
- Coś tam jest - powiedział jeden z wojowników, wskazując ciemną przestrzeń mijanego korytarza.
Kolejny jęk, bliżej.
- Cisza - powtórzył Duch. Nie miał pojęcia, z czym ma do czynienia. Wolał jednak, by to coś nie zdało sobie sprawy z ich obecności. Kapitan powoli uniósł dłoń, dając wyraźny znak by kontynuować odwrót z przeklętego labiryntu. Piraci nie potrzebowali rozkazów, by przyjąć odpowiednią formację. Każdy z osobna wypatrywał przeciwnika w najbliższej wnęce czy korytarzu.
Uszy Ducha wyłowiły z otoczenia dziwne szuranie, jakby ktoś powoli się zbliżał do jego oddziału - może coś ciągnąć za sobą?
- O bogowie - szepnął pirat, który wypatrzył coś wcześniej w ciemnościach. Nie mylił się. Z korytarza wyłaniała się blada postać. Zasłonięte bielmem oczy lśniły niepokojącym błekiem, a skrzepła posoka pokrywała brodę i brzuch mężczyzny. Człowiek był nagi, częściowo oskórowany. Otworzył usta i jęknął przeciągle, nieludzko.
Duch splunął, szkaradztwo nie przypominało już prawie człowieka. Piraci posuwali się dalej, niektórym trzęsły się ręce. Inni pobladli. Wszyscy mieli jednak wyciągniętą broń.
Na zawołanie trupa, ozwały się inne, zagubione gdzieś w labiryncie lochów.
- O bogowie, jest ich więcej - trup podniósł pozbawioną skóry, poczerniałą rękę i ruszył swoim leniwym krokiem w stronę pobożnego pirata.
- Do broni - ryknął kapitan. Po chwili zmienił jednak zdanie, obserwując leniwie posuwającą się poczwarę. - W nogi! Zdążymy uciec na górę - piraci jak jeden mąż, rzucili się biegiem w stronę wyjścia. Duch widział wyraz ulgi na ogorzałej twarzy niejednego mężczyzny.
Panującą w lochach ciszę zagłuszył łomot buciorów i chrzęst zbroi. Niestety, to nie były jedyne odgłosy. Duch mijał właśnie potworną zjawę, gdy zauważył jak zachodzi w niej zmiana, jakby martwy mózg zaczął łączyć fakty, a może przebudził się instynkt trupa. Nagle twarz potwora wykrzywiła w dzikim grymasie. Rozległ się ogłuszający wrzask i trup przyspieszył. Donnchad ledwo uskoczył przed krwawymi pazurami.
Kapitan bez słowa uniósł broń i zamachnął się na przeciwnika. Zauważył, że tempo piratów wyraźnie zmalało, część musiała mieć podobne problemy. Niewykluczone, iż niejeden dopadł już wąskiego korytarza i zaraz sprowadzi pomoc - rozmarzył się Beendrod.
Ramię ożywieńca odpadło z sykiem i swądem palonego ciała. Stwór zawył, ale irytacja zdawała się być jedynym efektem ataku pirata. Kolejny zamach i kolejne cięcie. Trup nie miał już obu rąk. Skwierczące kikuty pokrywały się bulgocącą czarną cieczą. Demon rzucił się na kapitana wymachując nimi, jakby nie zdawał sobie sprawy, że na ich końcach nie znajdują się już dłonie. Czarna ciecz chlapnęła Duchowi w twarz, zmuszając go do zamknięcia oczu. Czuł teraz jedynie smród rozkładu. Odruchowo zasłonił się ostrzem i ciął. Po chwili usłyszał plaśnięcie i poczuł jak coś zatrzymuje się tuż przy jego stopach. Przetarł oczy i spojrzał.
Głowa potwora wciąż się poruszała. Szczęka opadała się i podnosiła, a siny, pokryty czarnymi plamami jęzor wił się w pomiędzy kruchymi, półprzeźroczystymi zębami. W ziejącej ranie ział bielą przecięty kręgosłup i gromadziła sięczarna ciecz, która wkrótce zaczęła wysączać się z porów skóry i otworów ciała. Odsłonięte częściowo mięśnie czaszki lśniły, jak wijące się tuż pod powierzchnią wody węgorze, ale postępująca od szyi martwica skórczyła je w groteskowym pośmiertnym grymasie.
To coś nieżyło.

Duch nie miał czasu na podziwianie swojej pracy. Odwrócił się w kierunku wyjścia i kontynuował ucieczkę, pomagając innym w walce z paskudztwami.

Szybko zorientował się, że jego towarzyszom nie idzie tak dobrze, jak jemu - odrąbane przez nich członki, a nawet i głowy wciąż się poruszały i próbowały kąsać, chwytać się wszystkiego co było w ich zasięgu, czy drapać.
Piraci próbowali uciekać kortarzem, ale ten był wąski i zdradziecki, a ich było zbyt wielu.
Z mroku wyłaniały się coraz to nowe i coraz bardziej pobudzone potwory.
Kapitan dwoił się i troił, by pomóc swoim w ucieczce. Gryzącą po butach głowę przebił sztychem miecza, chwilę później pomógł wyswobodzić się przestraszonemu majtkowi z objęć trupa. Przy zwężeniu zaciekły bój toczył pierwszy oficer wraz z dornijczykiem. Pod nogami obu mężczyzn poruszały się w makabrycznym tańcu kikuty stworów. Do arakha Haggo przyczepiła się ucięta w ramieniu dłoń, nic sobie robiąc z pogłębiającej się rany.

Piraci zdołali położyć jednego z przeciwników, jednakże powiększająca się liczba otworów na plecach stwora nie była w stanie dokończyć jego nędznego żywota.
Cięcie migoczącego w poblasku latarni ostrza pozbawiło demona głowy. Ciało zaczęło czernieć i straciło wszelkie namiastki życia jakie w nim jeszcze drzemały. Duch uwijał się jak w ukropie, osłaniając odwrót swych towarzyszy. Zdawało isę, że tylko on jest w stanie zabijać ożywieńców.
Z każdą chwilą coraz mniej piratów było narażonych na atak - jeden za drugim opuszczali ponure lochy przez wąskie przejście. Jednak z każdą chwilą trupów było coraz więcej. Napierały już każdej strony. Ogień z latarni i pochodni trochę je odstraszał, ale ludzie Donnchada nie wzięli ze sobą wiele światła - akcja miała być w końcu tajemna. Jeden z piratów wrzasnął gdy potworom udało się wyciągnąc go ze zwartego szeregu braci. Pozbawiony ochrony towarzyszy nie był w stanie skutecznie się obronić. Zjawy obstąpiły go jak wygłodniałe psy. Nie było dokładnie widać, co z nim uczyniły, ale jego potępieńcze wycie na długo zapadnie wszystkim w pamięć. Woń ciepłej, świeżej krwi przesiąknęła powietrze.
Duch, podobnie jak inni, próbował ratować towarzysza. Ten jednak momentalnie znalazł się między stworami, które równie szybko go załatwiły. Mort, odważny mężczyzna z południa - wspomniał Duch. - Walczył pod Saheymem blisko trzy lata. Miał dość swego dotychczasowego życia, chciał spróbować czegoś nowego...

- Wracamy - rzucił kapitan, gdy ostatni z piratów znalazł się w ciemnym tunelu. Beendrod przepuścił resztę swoich, ciął kolejnego stwora i ruszył w kierunku wyjścia, osłaniając odwrót towarzyszy.

W ciasnym korytarzu nie był w stanie skutecznie bronić się mieczem, ale w porę zamienił go na sztylet. Wystarczyło zabić kilka trupów, by napierające z tyłu bezmyślne istoty zostały skutecznie zablokowane. Donnchad i jego ludzie z minimalnymi stratami wydostali się na świeże powietrze. Dopiero na zewnątrz byli w stanie odetchnąć pełną piersią.
Wydarzenia z lochów wydały się koszmarnym snem, z którego udało im się za wczasu obudzić.
Beendrod z uśmiechem powitał chłodne, leśne powietrze. Część piratów opatrywała rany, inni ze strachu zwracali zawartość śniadania. Wielu po prostu ułożyło się wygodnie na ściółce i w milczeniu kontemplowała niedawne starcie.

- Pomóżcie mi. Musimy zablokować wyjście - na rozkaz kapitana szybko stawiło się kilku rosłych mężczyzn. By dostać się do środka, piraci wyważyli stare, zmurszałe drzwi prowizorycznym taranem. Teraz ta sama, sporej wielkości kłoda, posłużyła do wzmocnienia konstrukcji. Na koniec, ktoś wpadł na pomysł by wszystko dodatkowo zabezpieczyć znalezionym niedaleko głazem.

- Ilu straciliśmy - zagarnął oficera Duch, podczas gdy kilkunastu piratów próbowało poruszyć ogromną skałę. Ich wysiłkom wtórowało zawodzenie potworów powoli pełznących wąskim przejściem w ich stronę.

Szybka ocena liczebności wykazała, że nie powróciło siedmiu z całego oddziału. Sam Donnchad widział jak padała trójka. Nic dziwnego, że niektórzy z jego ludzi nie wytrzymywali nerwowo. O mały włos uniknęli właśnie rozerwania na strzępy. Niektórzy o włos mniejszy niż inny. Trzech piratów opatrywało brzydkie szarpane rany na nogach lub rękach. Jeden prawie płakał nad utraconymi palcami. Ludzie Ducha byli twardzi, ale nikt nie mógł być przygotowany na coś takiego.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 09-10-2013, 15:08   #120
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Mewa była w połowie drogi na mury, kiedy na dole wybuch chaos. Z początku nie bardzo widziała, co właściwie stało się przy bramie. Kiedy zatrzymała się, uwieszona drabiny i wytężyła wzrok w kierunku, z którego dochodził największy zgiełk i tumult, musiała mieć zaiste durną minę.

Na Żelaznych Wyspach każde małe dziecko znało pełne grozy opowieści o topielcach, których bóg nie przyjął do swojego podwodnego królestwa. Obgryzieni przez ryby i gnijący martwi powracali nocami na brzegi, by porywać żyjących członków rodziny w głębiny. Ale co innego słuchać tych ponurych bajań, a co innego patrzeć, jak dziecięce koszmary stają się rzeczywistością…
Palce Irgun zbielały do kości, zaciśnięte na wątłym drewienku drabiny; kolana zaczęły wystukiwać niebezpieczny rytm strachu. Przez chwilę zapragnęła zostać tu, na wysokości, bezpieczna przed pełzającymi na dole umarłymi, zamknąć oczy i otworzyć je dopiero, kiedy będzie po wszystkim. Dopiero krzyki mordowanych otrzeźwiły ją i przywróciły jasność myślenia. Tam na dole ginęli jej chłopcy! Na to nie mogła pozwolić...nawet jeśli przeciwnikiem miały być stworzenia z magii i legend.

W kilku susach pokonała odległość dzielącą ją od blanków i wskoczyła na parapet fortyfikacji. Tu, póki co, żadni ożywieńcy się nie pojawiali. Za nią gramoliła się reszta oddziały uderzeniowego, gnana i gniewem, i lękiem przed czyhającym na ziemi niebezpieczeństwem.

Mewa wyjrzała w dół; sytuacja wyglądała paskudnie, ludzie przy bramie wdali się w chaotyczną walkę z trupami, część nie wytrzymała i uciekła. Taran leżał porzucony; wokół niego ogniskowała się najgorętsza walka.

- Wycofać się! Wycofać! - ryknęła z murów, przekrzykując bitewny zgiełk - Niech nikt tego nie tyka! Naszpikujcie ich strzałami! - nie miała pomysłu, jak poradzić sobie z martwiakami. W opowieściach pomagały na nich kapłańskie modlitwy, ale kapłana nie mieli...pozostawało żywić nadzieję, że trzymanie trupów na dystans kupi im wystarczając dużo czasu, by coś wymyślić. Jeśli ludzie się cofną, Storm będzie miał czyste pole do strzału. A tu...robotę trzeba dokończyć. Oderwała się od blanków i spojrzała w drugą stronę, na dziedziniec twierdzy, by zobaczyć, co dzieje się wewnątrz murów.

Trupy. Dziesiątki trupów. Większość gromadziła się pod bramami. Napierały jedne na drugie, próbując się prześcignąć w wyścigu na drugą stronę. Irgun słyszała odgłosy drapania i potworne jęki. Dalej, na niewielkim dziedzińcu pałętały się pojedyncze potwory. Wyglądały na zagubione.

Otworzyła usta, by zakląć, ale nawet najbardziej plugawe marynarskie wyzwiska a nie wydawały jej się właściwe, by dobrze ująć doniosłość chwili. Otworzenie bramy tylko przyspieszy inwazję...z drugiej strony gdzieś tam czaił się Duch, czekając zapewne, aż piraci wtargną do środka. O kant rzyci rozbić to oblężenie, właściwie mogli zostawić twierdzę we władaniu upiorów. Martwi raczej nikomu nie powiedzą o ich rajdzie…

Podjęła decyzję. Nie była tchórzem i nie zniosłaby tej obelgi, gdyby ktoś rzuciłby jej to w twarz. W przeciwieństwie jednak do większość kapitanów żelaznych statków, Irgun była ostrożna i wiedziała, kiedy ustąpić przed silniejszym przeciwnikiem. Dlatego jeszcze żyła i wciąż znajdowała chętnych do pływania pod swoją banderą. Róg podniosła do ust jednak z ciężkim sercem; granie sygnału do odwrotu zostawiało na języku gorzki smak porażki.

- Spierdalamy - rzuciła do swoich ludzi i splunęła na jednego z kręcących się na dziedzińcu stworów - Przegrupujemy się przy statkach i spróbujemy zdjąć to skurwysyństwo z odległości…

Zeszła ostatnia z murów i patrzyła, czy jej ludzie spod murów cofają się do linii strzelców. Mimo wciąż żywego lęku przed upiorami, była gotowa iść z pomocą tym, którzy nie mogli uciec.

- Ty! - złapała jakiegoś gibkiego chłopaczka za kołnierz - skocz do odwodów i przekaż im, że mają ruszyć dupy i sprawdzić co u Ducha. Pewnie też wpadł w niezłe gówno - mruknęła - No, ruszaj się, dziewczynko, ruszaj! - krzyknęła na nieszczęsnego posłańca - I jak ma rozum, to niech też spieprza! - rzuciła jeszcze, kiedy goniec nabierał rozpędu - Do statków, do statków, za łuczników!! - wydarła się w kierunku reszty swojej armii. Poniewczasie przyszło jej na myśl, że w rezerwach jest przecież Dina, którą miała trzymać z dala od kłopotów. Sklęła się w myślach; teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie.

- Reszta za mną! - krzyknęła - Chyba że nie macie jaj, panienki! - chwyciła się drabiny i zsunęła na dół. Teraz liczyło się to, żeby robić wszystko szybko, by adrenaliną zamaskować i zabić strach swój i towarzyszy. Póki człowiek walczył, mógł zapomnieć się w szale...a teraz była to jedyna szansa na powstrzymanie wybuchu paniki. Irgun skierowała się do wewnętrznej bramy, żeby odepchnąć nadciągającą stamtąd falę umarlaków i zablokować uszkodzone drzwi.

Walka wybuchła z nową siłą; ręce mdlały od unoszenia i opuszczania toporów i mieczy, ale udało się odepchnąć martwiaków na tyle, by pospiesznie zabarykadować uszkodzone wrota. Kilku ludzi, oblezionych przez ruszające się zwłoki, zostało w środku; przez dłuższą chwilę było słychać ich krzyki, kiedy wojownicy montowali prowizoryczną barykadę. Ludzie byli rozbici i przestraszeni; ktoś rzygał po murami ze stresu, ktoś klął bezsilnie, ktoś się modlił. Mewa nie liczyła ludzi; jednak wokół niej zrobiło się luźniej...

Nie było czasu na odpoczynek; deski gięły się i skrzypiały pod naporem koszmarów, i kapitan kopniakami i wyzwiskami bezlitośnie popędziła ludzi dalej od twierdzy, w stronę statków. Dopiero, kiedy mogła wyłowić uchem szum morza, poczuła się pewniej i bezpieczniej. Spojrzała w kierunku twierdzy ktoś wypuścił w stronę ożywieńców płonące strzały. Mewa skrzywiła się; to był widać kolejny desperacki odruch...który jednak działał! Kiedy potraktowane ogniem zombie zaczęły w końcu padać, Irgun poczuła, że nabiera wiatru w żagle. - Rychło! Brać pochodnie, lampy i ogień! - Spalimy to gówno! - wydarła się, waląc mieczem w tarczę. Ludzie niechętnie się ruszali, ale Mewa zmuszała ich, jak mogła.

- Ty i ty – wskazała dwóch piratów – podskoczcie na statek Ducha i bardzo grzecznie poproście tę jego kochanicę, żeby pofatygowała się tu ze swoim...czymś.... - wydusiła. Nie lubiła ani Jenny, ani jej „oswojonego” potwora, ale teraz była to jedyna szansa na odwrócenie losów bitwy. Strach ustąpił wojennej gorączce; teraz jedyne o czym marzyła Mewa to było ujrzeć Moat Cailin płonące, spalone do szczętu, do ziemi, a wraz z nim jego plugawych obrońców.

Poczekała, aż jej ludzie się przegrupują i uzbroją w płonące drewno, i ruszyła znów na naprzód, z rozjarzoną pochodnią w ręce...

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172