Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2013, 20:19   #68
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rozmowa została przerwana przez nagłe walenie w drzwi. Krzyk oznajmił, że to nie żadna zjawa czy sen na jawie, a straż. Imperialne ramię sprawiedliwości. Uosobienie w wielu mężach snu o wolności, prawości i... Nawet najwięksi naiwniacy w to nie wierzyli. Dlatego Bert chciał aby ekipa uciekała, bo sam by zagadał strażników na tyle długo aby kompani mogli uciec. Czuł, że by mu się udało gdyby była taka szansa. Byli jednak w potrzasku. Wszyscy trafili do aresztu...



***

Jego cela nie była czymś o czym marzył w zamian za ratowanie zagrożonych dziatek i przyjaciół. Było dość zimno, wilgoć zbierała się na ścianach, a gawędziarzowi wydawało się, że za kratami jego części lochów widzi na ścianach kolorowe grzyby. Mimo iż Winkel nie przywykł do takich warunków - uważając noc pod gołym niebem za lepszą niż spanie tutaj - to przez liczne podróże z łowcą nie panikował tak jakby miało to miejsce gdyby nadal był kramarzem nie pchającym się w wielki świat.

Rodryg Beck był raczej człowiekiem ponurym. Kapitan - jak na swój podeszły wiek - miał bardzo wysportowane ciało co oznaczało, że nadal ćwiczy i dba o kondycję. Winkel widział jak wyszedł z jakiejś innej celi kierując się do jego własnej. Czuł, że ten człowiek rzeczywiście mógł być tak dobrym i prawym jak mówił detektyw, ale równocześnie bardzo dociekliwym i surowym.

- Witam Pana. - zaczął Bert z lekkim skinieniem głową. - Wiem, że Pan kapitan chciałby się dowiedzieć kilku rzeczy, ale mogę przed tym prosić o informację o co jesteśmy oskarżeni? - Winkel chciał wyglądać na życzliwego i bardzo spokojnego.

Kapitan spojrzał lodowatym wzrokiem na gawędziarza.

- To się jeszcze okaże. - odpowiedział chłodno stanowczym głosem. - Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz. Rozumiesz?

Nie czekając na odpowiedź odezwał się od razu.

- Kim jesteś i co robisz w Kemperbadzie Strilandczyku?

- Nazywam się Bert Winkel. Niegdyś zajmowałem się handlem, ale na dziś dzień jestem gawędziarzem. Opowiadam różne historie po karczmach, zajazdach, na dworach. W Kemperbardzie zatrzymałem się wraz z grupą przyjaciół po tym jak eskortowaliśmy córkę Barona naszych rodzinnych stron w podróży z Wurtbadu do Kemperbadu. - rzekł stanowczo Winkel. - Może to potwierdzić kapitan statku „Czarny Łabędź” Joalf, nasz szanowny Baron oraz jego piękna córka Adalinda. Wiem, że to dziwne powierzać życie córki grupie niby nie mających nic z ochroną wspólnego ludzi, ale jest tu pewna logika. W naszej rodzinnej wiosce, Biberhof, byliśmy strażnikami. Jako, że służbę pełniliśmy solidnie i zasłużyliśmy się w naszej okolicy to Baron zaszczycił nas możliwością odbycia takiej misji. Co jeszcze mogę dodać?

- Bercie, masz coś wspólnego z trupem Tileańczyka z domu naprzeciw?

- Ma Pan kapitan na myśli tego nie wysokiego, ubranego w czerń jegomościa z wąsem? - zapytał Winkel. - Faktycznie wyglądał na cudzoziemca. - dodał po chwili Bert. - Powiem szczerze, Panie kapitanie, że skłamałbym mówiąc, że nie mam nic wspólnego z jego śmiercią, ale nieprawdą również by było powiedzenie, że własnoręcznie go zabiłem. Aby nie wyszło, że tak z czapy zapodaję jakieś informacje zacznijmy od początku. Zaraz po naszym przybyciu do Kemperbadu poszliśmy do tawerny zjeść, napić się, wypocząć i naradzić. Doszliśmy do wniosku, że poszukamy pracy. Zanim jednak ją znaleźliśmy do rozmowy dołączył się jegomość gnom będący detektywem. Przedstawił się jako Alfons Herkules deLafoy i prawdopodobnie pochodził z Bretonii. Trudno mi teraz określić orientacyjnie jego wiek, ale powiedzmy, że między 80 a 120 rokiem życia. Miał czarne włosy i długie wąsy. Był bardzo szczupły i nie przekraczał 120cm wzrostu. Na oko. Detektyw potrzebował naszej pomocy w uwolnieniu synka kupca Purcela z rąk porywaczy. Chłopiec nazywał się Sigismund, zdrobniale Sigi. Detektyw namierzył porywaczy, którzy przetrzymywali porwanego na ulicy Zęza, w domu numer 17. My obserwowaliśmy z domu numer 12. Najpierw chcieliśmy ustalić ich grafik dnia. Dowiedzieć się co robią zgodnie z pewnym harmonogramem, jakie mają hasła wchodząc do środka, ile razy pukają, jakie mają zwyczaje, co jedzą, kto ma słabość do alkoholu, a kto go unika. Poza tym, oczywiście, staraliśmy się dowiedzieć gdzie przetrzymywany jest chłopiec. Jak Pan widzi każda informacja mogła być przydatna. - Bert chwilę się zastanowił. - Po obserwacji, która zajęła nam około 2 dni zabraliśmy się za ułożenie planu. Wpadliśmy na to, że kupują jedzenie w karczmie “Głodny Wilk” i postanowiliśmy to wykorzystać. Podczas burdy w tawernie dosypałem im do kosza z jedzeniem środek na przeczyszczenie aby byli bardziej zajęci i rozkojarzeni, gdy wpadniemy po chłopca. Chciałem załatwić to bez rozlewu krwi i taki był pierwotny plan, ale każdy z nas był świadom, że może dojść do starcia. Ja w samym uderzeniu nie brałem udziału, ale gdy na ulicy pojawiła się straż odciągnąłem ją od ulicy Zęza aby porywacze nagle nie spanikowali i nie zabili chłopca. - Bert spojrzał poważnie na kapitana. - Musiałem. Całość zakończyła się uwolnieniem malca i bezpiecznym dostarczeniem go do domu. Może to potwierdzić chłopak, jego ojciec, matka oraz lokaj ich domostwa. No i oczywiście mości deLafoy, ale nie sądzę aby Pan był go w stanie znaleźć. Prawdę mówiąc gdyby nie Pana ludzie przyszedłbym tutaj sam i wszystko Panu wyjaśnił. Detektyw mówił, że jest Pan człowiekiem prawym i bogobojnym. Nie abym starał się usprawiedliwić ojca porwanego, ale dobrze wiemy, ja i Pan, że wasze akcje często są zbyt otwarte na tego typu okoliczności. Moglibyście zaalarmować porywaczy, a chłopiec mógłby wtedy zginąć. To była sprawa zbyt… delikatna jak na zgłoszenie jej na komisariacie straży. Się rozgadałem… - powiedział siląc się na lekki uśmiech Winkel. - Mam jeszcze jedną informację, która Pana bardzo zainteresuje, ale… musiałby Pan słuchać i obiecać cierpliwość w sprawie, którą Panu wyjawię. Jak mawiała moja babcia jedynie spokój może nas wybawić…

- Cierpliwości mam pod dostatkiem chłopcze. Mów, co to za informacja?

- Jak wspomniałem podczas obserwacji jednego z porywaczy doszedłem do tego gdzie i jakie pożywienie kupuje. Była to tawerna, o której już mówiłem. Dostawał to wszystko w wiklinowym koszu od samego karczmarza. Wspólnie wpadliśmy na pomysł aby dosypać im środków przeczyszczających, ale aby tego dokonać nie wystarczyło udać się za szatynem do karczmy. O nie. Potrzebne było zamieszanie, którym okazała się burda. Jako, że nie tylko ja z naszej ekipy w nim uczestniczyłem to pewnie część kolegów potwierdzi moją wersję. Cóż… Po samej walce wpadła straż i za całość obwiniała jednego z naszych kompanów, Gotte Millera. - Bert spojrzał poważnie na kapitana. - Był wśród nich rudy strażnik, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Moje tłumaczenia, ludzi, a nawet jednego z porywaczy nic nie dały, a sam Gotte miał trafić do aresztu. Później dziwnym zbiegiem okoliczności nagle dostaliśmy wiadomość o jego porwaniu. W liście nazywali Gotte iście po szlachecku chociaż dziwnym językiem było pismo owo spisane. Już wtedy pojawiało się pytanie jak z rąk strażników Gotte trafił w łapska porywaczy. - Winkel kontynuował. - Później okazało się, że w mieście pojawiła się nasza przyjaciółka, której niestety już z nami nie ma. Marianka Miller, kuzynka porwanego Gotte. To ona namierzyła porywaczy, a za pomocą swojej skrzydlatej przyjaciółki, małej pustułki, pokazała nam gdzie mamy ich szukać. Nie zdążyliśmy jednak na miejsce, a sama Marianka walczyła z jednym z drabów, którzy porwali Gotte. Straż, która się po tym zajściu pojawiła to Ci sami co byli w tawernie. Ba. Jeden z nich wydawał się rozmawiać z tym łysym drabem jak ze starym kumplem. Tutaj znowu coś mi nie pasowało. Później dopiero chłopak będący zamieszanym w porwanie Gotte, Alex, wszystko nam wyjaśnił. Dobry dzieciak, bo nie dość, że przyczynił się do uwolnienia mojego przyjaciela to jeszcze życie mu darował. Wie Pan miał go zabić aby zdać test ostateczny w drodze na świat oszustwa i występku. Alex prawił, że porywaczy Gotte było pięciu. Jeden z nich to nijaki, tajemniczy Dyk mający niegdyś powiązania z rodziną Beladonna. Drugi to Kunc, który pracuje przy świątyni Morra jako pomocnik. Trzecim był Łysy, który zaatakował Mariankę. To ochroniarz Smętka Lichwiarza spod osiemnastki ulicy Zęza. Ostatnia dwójka zaciekawi Pana najbardziej. Są to Barnabas i Leonidas. Pierwszy był kiedyś na nowicjacie w świątyni Morra, a obecnie pracuje u pana Fishera w Przetwórni Ryb. Jest tam zarządcą. Leonidas to jego młodszy brat. Jest strażnikiem miejskim. Wołają na niego Ryży… Jak widzi Pan szajka ta jest zdrowo powiązana. Wszyscy mieszkają w dzielnicy portowej. - Bert zagiął pierwszy palec. - Wszyscy są jakoś związani z tą przetwórnią ryb. - Winkel zagiął drugi palec. - I ostatnie, najważniejsze. Wszyscy z nich pracują lub pracowali w zakładzie pogrzebowym. Co więcej od paru miesięcy grabili groby. Z tego co wiem to było ich pierwsze porwanie. Ten cały Dyk chciał założyć zorganizowaną grupę przestępczą po tym jak nie wyszło mu u Beladonna. Długie? Zawiłe? Wiem, ale nikt inny jak Pan nie pomoże nam rozwikłać tej zagadki i sprawić aby porywacze naszego kompana ponieśli odpowiednią karę. Nikt inny. - nadzieja w oczach gawędziarza nie była udawana.

- Hymmm... Tak… - Rodryg podrapał się w tył głowy. - Mój człowiek rozpoznał cię w porcie. Mówił żeś tłum podżegał i razem z kompanem wyłgał od aresztu te dziewczynę z ptakiem. Sprawdziliśmy adres. To ta sama od pustułki tak? Bo widzisz podobno zabić chciała Heinricha. A teraz on martwy jest... Gdzie ona jest? To był wasz wspólnik co za nią ręczył, że ona głupowata na umyśle sąsiadka jego. Kto to? Bo z wami go nie ma?

- Kapitanie… - powiedział Bert uspokajająco. - Podżeganie tłumu, a uwolnienie niewinnej dziewczyny to dwie inne sprawy. Pana ludzie, którzy byli w porcie są, bez obrazy, bardziej skorumpowani niż wszystkie kurwy i żebracy w tym mieście razem. Jeden z nich współpracuje z tymi co porwali Gotte Millera. Dokładniej ten Leonidas. I to jego kumpel, Dyk, nam pomógł. Nadal jednak nie wiem dlaczego… Pewnie widział w tym jakiś interes. Gdzie jest Marianka nie mam zielonego pojęcia. Mówiła coś, ale naprawdę nie pamiętam. Może kto inny z moich kompanów będzie kojarzył. Myślę, że mogę Panu pomóc w rozwikłaniu tej siatki ze strażą i porywaczami, ale na pewno nie, gdy będę siedział w lochu. - Winkel spojrzał poważnie na strażnika.

Kapitan przyglądał się dla Berta odrywając wzrok od notesu, w którym podczas opowieści Winkla robił notatki z beznamiętnym wyrazem twarzy. Teraz patrzył wyższemu od siebie Biberhofianowi prosto w oczy i ani mrugnął, a i żaden mięsień nie drgnął na jego skamieniałej twarzy.

- Spokojnie. Ciekawe rzeczy opowiadasz gawędziarzu. - powiedział w końcu trudnym do odczytania głosem. - Jeszcze dzisiaj wrócimy do tematu. Zaraz podamy obiad. - skinął głową, zamknął kajet i zanim wyszedł z celi obrócił się jeszcze raz na odchodne.

- A do imion i nazwisk lub ksywek porywaczy Sigismunda Purcela doszliście już?

- Hmm... - zastanowił się Winkel. - Doszliśmy, ale ja ich nie pamiętam. W tym całym rozgardiaszu nie starałem się ich zapamiętać. W końcu nie brałem udziału w samym odbijaniu chłopca. Robiłem za zaplecze... - odparł gawędziarz uprzejmie.
 
Lechu jest offline